Czejuuu! Minęła chwila od ostatniego rozdziału. Pod poprzednim rozdziałem w komentarzach pojawiły się słowa „mroczne” i „tajemnicze”, mam nadzieję, że ten również przywoła takie odczucia. Wierzę, że akcję śledzi więcej osób, niż ją komentuje. Arion i Clarisse- jednak prawda jest taka, że mogę to kontynuować tylko dla Was <3!!! Zapraszam do czytania!
Saide
XII
Otwieram oczy. Patrzę w biały sufit. Czuję pod sobą twardy materac. Siadam. Nie jestem niczym przykryta. Zrzucam nogi z jakby szpitalnego łóżka. Moje stopy dotykają chłodnej posadzki. Zaczynam biec przed siebie. Zimne kafelki zamieniają się w mokre podszycie leśne. Coś mnie goni. Czuję palące spojrzenie na karku. Biegnę na oślep. Moje nagie stopy łamią gałęzie, a każdy trzask sprawia, że przyśpieszam.
**
Gwałtownie siadam, zdyszana, nie mogąc złapać oddechu. Zrzucam nogi z zielonego, szpitalnego łóżka. Truchtem biegnę przed siebie, nagle moje stopy stają się brudne od błota i kawałków liści. Biegnę coraz szybciej i szybciej. Czuję mordercze spojrzenie na plecach. Przyśpieszam z każdym odgłosem bestii.
**
Stoję na chłodnej posadzce i krzyczę. Zaczynam biec przed siebie po szpitalnej podłodze. Nagle białe światło zmienia się w ledwie widoczne promienie słońca. Słyszę cichy śmiech, który sprawia, że łzy zamazują mi obraz. Przyśpieszam, gdy pierwsza łza spływa po policzku.
**
Biegnę przez szpitalne korytarze. Ramieniem zahaczam o szorstką korę drzewa. Mknę przez ciemny las, a bestia podąża za mną. Czuję jej oddech na karku. Głośno płaczę, nie mogąc uspokoić oddechu.
**
-Przed czym uciekasz?
-Nie wiem…
**
Płaczę, leżąc na zielonym materacu. Wychodzę z łóżka, a moje stopy upadają na leśne podszycie. Rzucam się przed siebie. Mknę, nie zważając na gałązki raniące moją skórę. Biegnę i słyszę tuż przy uchu ostry śmiech bestii.
**
-Kim jestem?
-Nie wiem..
**
Znów szpitalne łóżko, znów las, znów bestia. Dopada mnie. Tym razem nie uciekam. Stoję, nie mogąc się ruszyć.
-Kto cię ściga?
-Nie wiem…
-Co jest nieodłączną częścią życia? Czego ludzie się tak bardzo wystrzegają, a jednak wciąż do tego wracają? Co powoduje, że twoje serce przyśpiesza? Bynajmniej od strachu, a od gniewu? Co jest najpotężniejszą siłą? Co jest dzieckiem samej Śmierci?
-Nie wiem…
-Co tę dziewczynkę bez ojca, tego mężczyznę bez żony, tego chłopca bez siostry i tej nastolatki bez chłopaka? Co ich łączy? Co ich łączy z tobą?
-Nie…
-Podpowiem ci: ty zabrałaś im ich najbliższych. Co oni czują!? Bynajmniej żal, a gniew to za mało…
-Nienawiść…
-Kim jestem!?
-Nienawiścią…
-Nienawiścią, która doprowadzi do twego końca, która spali cię od środka i pochłonie z zewnątrz. A twoje cierpienie tylko doda mi sił! Żyj, byś ostatecznie sama mi się oddała.
**
Nie chcę otwierać oczu. Nie chcę widzieć białego sufitu. Nie chce wracać do rzeczywistości, ale obiecałam sobie, że się nie poddam.
Podnoszę powieki. Jest ciemno. Próbuję usiąść, ale ból w klatce piersiowej uniemożliwia mi to. Łapię kilka gwałtownych wdechów i zmuszam się, by zrzucić nogi z łóżka. Zaciskam oczy i przygryzam wargę, powoli zsuwając się z łóżka. Uderzam twarzą w wykładzinę, a nagły ruch paraliżuje każdy centymetr mojego ciała. Zaciskam pięści, pięść… Jedną dłoń mam mocno zawiniętą bandażami, a próba ruchu sprawia, że z sykiem wciągam powietrze.
Słyszę skrzypienie drzwi. Marszczę się na ten ostry i piskliwy dźwięk. Czuję drgania podłogi, przy krokach osoby, która szybko się do mnie zbliża. Ktoś chwyta mnie i pomaga usiąść. Opieram się o łóżko.
Patrzę spod przymrużonych powiek. To chyba kobieta. Ciemnowłosa, w białej bluzce… Chcę się odezwać, ale z mojego gardła wydobywa się skrzek.
-Ćśśś… Wypij…- Wiem, że szepce, ale jej głos jest jak wybuch ogromnej bomby. Krzywię się. Przykłada mi coś do ust. Co mam do stracenia. Biorę dwa łyczki. Gorzka substancja wywołuje u mnie odruch wymiotny, ale mam zbyt pusty żołądek, by cokolwiek mogło z niego wylecieć.- Już, już… Za chwilę się odprężysz…
Rzeczywiście. Po niecałej minucie rozchodzi się po mnie przyjemne mrowienie, rozluźniające każdy mięsień. Oddychanie staje się dużo prostsze. Patrzę na kobietę obok mnie. Ma długie ciemne włosy, związane w wymyślnego warkocza. Jej duże brązowe oczy patrzą na mnie z troską. Ma trochę pomarszczoną twarz, ale nie sprawia złego wrażenia. Uśmiecha się ciepło.
Mogłabym zadać teraz tysiąc pytań, ale jeszcze jedna informacja i mój mózg eksploduje. Milczę. Patrzę na pokój, w którym się znajduję. Białe ściany, ale nie są sterylne- nie szpital. Kolorowe meble i czerwony dywan. Gdzieś w kącie stoi pudło, może na zabawki?
Żyję, kto by przypuszczał, że bez chipu przeżyję tyle lat.
Podwijam nogi do brody i owijam je rękoma. Nie płaczę, nie krzyczę. Siedzę. Patrzę niewidzącym wzrokiem. Słucham, będąc głuchą na wszystkie dźwięki.
Dwa lata temu byłam na balu. Zwykła eliminacja. Pamiętam ogromną salę, bogato zdobione stoły, pełne półmiski potraw, znaną i profesjonalną orkiestrę. Pamiętam ogromny parkiet. Stałam przy stołach, szukając celu. Thomas stał obok mnie. Nagle dostrzegłam swoje zadanie. Tańczył na parkiecie. Wystarczyło podejść i zrobić mu zastrzyk.
Thomas wciągnął mnie na parkiet. Leciała szybka melodia. Zaczął poruszać naszymi rękoma. Nigdy wcześniej i nigdy później nie tańczyłam w ten sposób. Śmiałam się. Kręciłam się wokół własnej osi, a moja sukienka razem ze mną. Nagle Thomas chwycił mnie w pół. Podniósł do góry. Pocałowałam go tak szczerze, tak prawdziwie, że nawet ślepy zobaczyłby w tym pocałunku miłość.
To był taniec inny od wszystkich. Nie grały nam miecze, a moje stopy nie wybijały rytmu na piasku. Byłam najszczęśliwszą kobietą na świecie.
Teraz nie mam nic.
-Idź, zapytaj, czy pani zje kolację.- Słyszę spokojny szept. Głos z pewnością należy do chłopaka, trochę młodszego ode mnie. Ile czasu tak siedzę? Kiedy kobieta wyszła z pokoju? Zamknęłam się na bodźce i powędrowałam do chwili szczęścia. Chciałabym tam wrócić.
-Ale Malcolm, dlaczego ja?- piskliwy głosik odpowiada z lekkim przestrachem.- Ta pani jest straszna!- skarży się. Możliwe. To dziecko się mnie boi. Nie zna mnie. Nie widziała mnie nigdy wcześniej i wątpię, by kiedykolwiek o mnie słyszała. Dzieci mają dar. Widzą i słyszą, ale interpretują same. Nie mają za sobą tak ciężkiego bagażu własnych pomyłek i dalej sobie ufają. Ona się mnie boi.- Ty ją zapytaj!- mówi z wyrzutem.
-El…- wzdycha.- Ta pani na pewno cię nie zje…- Wyczekuje reakcji, ale mała się nie odzywa.- Dobrze. Zawołam Char, jest widać odważniejsza od ciebie…
-Nie jest!- oburza się dziewczynka. O dziwo ta rozmowa mnie śmieszy, ale nie w ten negatywny, wyśmiewczy sposób, ale w zwykłym i uroczym stylu, sprawia, że chce mi się śmiać.- Sama to zrobię!- Drzwi się otwierają. Stoi w nich mała dziewczynka. Ma błękitną sukieneczkę z granatową kokardą z boku, rude włoski delikatnie opadają na jej odkryte ramiona. Staje, jak wryta, gdy widzi, że na nią patrzę.- Mama pyta, czy zje pani z nami kolację…- mówi cichutko i niepewnie. Czuję, że mój skrzekliwy głos ją wystraszy, więc tyko potakuje.- Dobrze, proszę pani…- Odwraca się do wyjścia.
-Lila…- skrzeczę. Dziewczynka spogląda na mnie przez ramię i patrzy nierozumiejącym wzrokiem. Chrząkam.- Jestem Lila, jeszcze nie jestem panią.- Uśmiecham się, a dziewczynka odwdzięcza się niewinnym uśmieszkiem i małym dołeczkiem w jednym policzku. Wychodzi z pokoju.
Zmuszam się, by wstać. Podnoszę się gotowa na dawkę intensywnego bólu, ale nie nadchodzi. Klatkę piersiową mam owiniętą szerokim bandażem. Mam usztywniony bark i kolano. Chcę przeczesać ręką włosy, ale ich część mam wygoloną. Natrafiam za to na kilka szwów. Na niezabandażowanym nadgarstku dostrzegam czarną bransoletę, druga jest zapewne pod opatrunkiem. Mam nadzieję, że było warto.
Napinam wszystkie mięśnie, gdy dociera do mnie ciche pukanie.
-Mogę? Mam dla ciebie ubranie!- głos jest zdecydowanie męski, ale od razu słychać, że to nastolatek. Szybko zgarniam koc z łóżka i się nim owijam.
-Proszę!- wołam.
Do pomieszczenia wchodzi średniego wzrostu chłopak o ciemnej karnacji, zielonych oczach i czarnych włosach. Jego twarz pokryta jest purpurą, gdy dostrzega moje baczne spojrzenie. Rozluźniam się.
-Powinna pasować.- Podaje mi pomarańczową sukienkę z koronkowymi rękawami. Biorę ją do ręki, a fragment mojej „zwiewnej sukni” osuwa się, a chłopak przybiera jeszcze bardziej purpurowy odcień, choć nie sądziłam, że to możliwe. Odwraca się i sztywnym, szybkim krokiem opuszcza sypialnię.
Ubieram sukienkę. Jest trochę za ciasna w ramionach, ale ogólnie pasuje. Sięga lekko za kolana.
Podchodzę do drzwi. Cicho je otwieram. Biorę głęboki wdech. Przekraczam próg. Na prawo mam schody, naprzeciw są ciemne drzwi, a na lewej ścianie są dwie pary drzwi białe i szklane. Nie wiem, jak mam się zachować. Przeciwległe drzwi otwierają się, a w nich stoi chłopak od sukienki. Jego twarz automatycznie staje się czerwona, gdy dokładnie bada wzrokiem moje ciało.
-Chodź na dół do kuchni- mówi pospiesznie i zbiega ze schodów. Po chwili widzę tylko jego granatową koszulę z podwiniętymi rękawami i krótkie czarne spodnie za kolana. Powoli schodzę na dół.
Wchodzę do kuchni. Patrzę na ciemne szafki, jasne blaty.
-Dzień dobry- mówi kobieta od napoju. Patrzę na nią. Włosy ma związane, a w pasie jest przepasana fartuchem.- Jak się pani czuje?
Otwieram usta, by odpowiedzieć, gdy przerywa mała dziewczynka:
-Mamo, to nie jest „pani”, to Lila!- poprawia kobietę wcześniej poznana kilkulatka. Odwracam się w jej stronę i marszczę się. Mam nadzieję, że to bliźniaczki, a nie omamy. Obok niej siedzi idealna jej kopia.
-Dobrze- śmieje się kobieta.- Lila, to jest Eleanor i Charlotta, El już poznałaś- przedstawia kobieta. Uff…- Ja jestem Vida…
-Pa-ta-taj, pa-ta-taj, pa-ta-taj!- Odwracam się i widzę, jak nastolatek idzie z niemowlęciem na rękach i porusza nim w takt swoich słów. Nagle wydaje rżenie, naprawdę podobne do konia, prycha dziecku w twarz i podskakuje dalej.- Pa-ta-taj, pa-ta-taj!
-Ten wierzchowiec to Malcolm, a nasza dzidzia to James…
-Ten oto jeździec to Jamie Wspaniały!- oburza się chłopak i sadza maleństwo do specjalnego siodełka z stoliczkiem.
-Siadajcie do stołu, Malc, rozstaw talerze- prosi kobieta. Stoję nie pewna, jak się zachować. Malcolm wyjmuje zastawę i sztućce. Rozkłada je przy pięciu krzesłach, a niemowlakowi daje plastikową łyżeczkę. – Lila, siadaj, proszę.- Eleanora pokazuje miejsce obok siebie.
Ostrożnie siadam. Wpatruję się w biały talerz.
-Co, ci, się stało?- pyta Charlotta, głosem trochę mocniejszym od siostry. Dotykam twarzy. Czuję opuchliznę.
-Charlotta!- upomina córkę matka.
-Nie szkodzi- przerywam i biorę wdech.- Zostałam napadnięta- wyjaśniam. Czy kłamię? W sumie sama oddałam się w ręce oprawców, ale nie wiedziałam, że tak to się skończy, więc chyba nie? Nie okłamałam ich.
Na stole pojawia się brytfanka z duszoną wołowiną, sądząc po zapachu. Do tego zapiekane ziemniaczki z przyprawami i sałata z dressingiem.
-Smacznego- mówi kobieta i wszyscy zaczynają nabierać sobie na talerze.
Nakładam kilka pyrek, kawałek mięsa i trochę sałatki. Wszystko robię jedną ręką, bo całą dłoń mam ukrytą w bandażach. Kroję kotleta na pół i zjadam pierwszy kawałek.
Tak mniej więcej do siódmego roku życia mięso zjadałam na końcu. Kiedy Thomas zaczął jadać razem ze mną, Max’em i Dianą, okazało się że mamy trochę odmienne zdanie w tej sprawie.
-Najlepiej od razu zjeść, bo potem się zapchasz i już nie zmieścisz tego, co najlepsze- argumentował.
-Ale nie masz później najlepszego smaku w ustach- przekonywałam.
Raz podczas takiej rozmowy, a odbyliśmy ją dziesiątki razy, rzuciłam mu w buzię kartofle i stwierdziłam, że ma przestać gadać bzdury. Thomas w odpowiedzi położył mi na włosy sałatkę ze śmietaną i odparował, że może się przegrzałam i dlatego gadam od rzeczy. Prawie zaczęliśmy prawdziwą walkę na jedzenie, gdy wtrącił się Max. Zauważył, że mięso można podzielić. Najpierw zjeść połowę, by mieć pewność, że smakołyk nas nie ominie, a później zjeść resztę, by zachować posmak i zadowolenie z posiłku. Od tamtego dnia z Tommy’m zawsze kroimy mięso.
-Lila? W porządku?- dociera do mnie pytanie Vidy. Odwracam się w jej stronę.
-Tak. Nie rozumiem pytania.- Nie wiem, o co chodzi. Marszczę lekko brwi.
-Ponad minutę gryziesz jeden kawałek mięsa- wyjaśnia Malcolm. Wszyscy na mnie patrzą. Wiem, że nie chcą być wredni, czy coś, po prostu się troszczą.
-Nie, nic się nie stało, odpłynęłam- usprawiedliwiam.
Nagle tracę ochotę na jedzenie. Nie jadłam od kilku dni, ale wspomnienie wspólnych chwil z rodziną powoduje, że mój żołądek znów się skręca.
-Mogłabym skorzystać z łazienki?- pytam i wstaję od stołu.
-Tak, oczywiście. Zaraz przed schodami. Weź prysznic czy co tam wolisz…- kobieta mówi szybko i uśmiecha się delikatnie, na pokrzepienie. Ledwo kończy zdanie ruszam na schody, do białych drzwi.
Łazienka jest jasna i robi wrażenie przestronnej, choć wcale nie jest tak duża. Jest utrzymana w bieli i zieleni. Szafki są limonkowe, a przez środek ściany, pomiędzy dużymi białymi płytami, biegnie kolorowy pasek. Widzę prysznic. Zdejmuję sukienkę. Odwijam bandaż z klatki piersiowej. Mam fioletowo-szaro-purpurowe plamy w miejscach, gdzie żebra zostały pewnie połamane, a sine, gdzie tylko stłuczone. Zdejmuję usztywniający opatrunek z kolana. Jest opuchnięte i mocno poharatane, jak z resztą reszta ciała. Dłoni boję się najbardziej. Przez chwilę widzę tasak, krew, słyszę metal uderzający o drewno, mój krzyk. Potrząsam głową i zdejmuję opatrunek. Zamykam oczy. Muszę zacisnąć zęby, by powstrzymać drżenie brody. Ostatnia warstwa. Czuję wszystkie palce, chociaż tyle. Otwieram oczy. Zakrywam drugą dłonią usta. Nie mogę odwrócić wzroku. Trzy środkowe palce są równe. Nóż padł w jednej trzeciej paznokcia środkowego palca, muskając wskazujący i trochę więcej serdecznego. Palce są zupełnie równe. Czubki są czarno-czerwone. Ciężko odróżnić. Powinnam krzyczeć z bólu, ale nic nie czuję. Nagle ogarnia mnie chłód. Tam w środku. Wchodzę do kabiny w rogu pomieszczenia. Odkręcam zimną wodę, jak zawsze. Sprawiam, by była ciepła. Zamykam oczy, opieram się czołem o rurę do deszczownicy, ale jest chłodna. Rozluźniająca woda nie nadpływa.
Odsuwam się i wyciągam rękę. Powoli zaciskam pięść. Chcę sprawić, by woda się rozgrzała. Nic się nie dzieje. Mój oddech przyśpiesza, a oczy przybierają rozmiar talerzy. Może w drugą stronę. Chcę stworzyć zamarzniętą kulę. Nic. Co jest?!
Nagle opuszczają mnie siły. Każdy ruch staje się sztywny. Zakręcam wodę i chwytam ręcznik z suszarki. Owijam się, gdy nagle muszę chwycić się za bark, jest wybity. Uderza mnie ból w piersiach, a oddychanie staje się problemem. Wychodzę, gdy kolano się pode mną ugina. Ledwo wchodzę do sypialni, gdy dłoń eksploduje ogniem, a głowa potężną salwą bólu. Padam na łóżko. Nie jestem w stanie się poruszyć.
Jestem tak zmęczona. Chcę tylko kilku chwil. Bez niczego. Żadnych rozmów, wizji, wspomnień. Chcę zamknąć oczy i zobaczyć ciemność.
W końcu zasypiam i nikt nie bierze mnie w objęcia. Hypnos ani Morfeusz, nikt nie dobiera się do tego wyczekiwanego przeze mnie stanu nieświadomości.
Coś się tworzy… W zaciszu mojego pokoju, w różnych nastrojach i emocjach powstaje coś. Oto fragmencik, co sądzicie? Czy chcielibyście poznać całość? Za niedługo wyjeżdżam i nie będę mogła wstawiać rozdziałów, ale chętnie skomentuję cudze prace i odpowiem na dręczące Was ewentualne pytania (zarówno Pamięci i „Cośa”).
Oto fragment wycięty z początkowych momentów:
Dziwnie się czuję, czując dotyk swoich palców na skórze. Mimo że czuję go za każdym razem, gdy się myję, nie czuję się dobrze z własnymi dłońmi. Napawają mnie niepewnością. Czasem mam wrażenie, że ludzkie dłonie mogą żyć swoim życiem. Choćby pamięć mięśniowa. Wprawiony pianista potrafi grać na wyobrażonych organach, nawet o tym nie myśląc. Chociaż o tym nie myślimy, zaciskamy pięści, gdy się denerwujemy. Mimo że zmuszamy wszystkie mięśnie, by nie puszczać, dłonie nie utrzymują i wypuszczają to, co chcemy utrzymać przy sobie, tych… Dłonie mają własne życie.
Wyłączam wodę i chwytam leżący na podłodze ręcznik. Wycieram mokre włosy i resztę ciała. Szybko ubieram bielizną, biały golf i białe spodnie sportowe, i rękawiczki. Na wszystko narzucam brudnobiałą kamizelkę z dużą ilością kieszonek. Na boso biegnę do sali sypialnej. Siadam na twardawym materacu i ubieram skarpetki i buty- stosunkowo wygodne, białe adidasy z ściągaczem.
Ścielę łóżko i kładę się na nim z rękami pod głową. Wpatruję się w biały sufit.
Zamykam oczy.
***
Zapraszam do komentowania!
Co do ,,Cosia,,-intrygujący. §miała pisz CD. Masz niesamowity styl pisania, wykorzystaj go!
A ,, Pamięć” jak zawsze: zasiewa swoisty niepokój, nie do końca jasna, wzbudzająca niepochamowany apetyt na więcej. Koszmar był świetny, przy którym miałam dreszczyk. Nie wiedziałam, że Brazylijczycy są tacy przyjacielscy.
Weny
P.S. Czy moje pytania do Ciebie się kiedyś skończą?😉
A po co maja sie konczyc? Ciesze sie, ze sie podobalo (oba teksty). :-* <3
Ojej, dzięki <3
Bardzo fajne, po prostu takie… pamięciowe! Podobało mi się to połączenie przeciwieństw: mrocznego, zimnego początku, miłego i ciepłego rozwinięcia oraz ponownie mrocznej końcówki.
Lil mnie intryguje. Znowu.
No i dziękuję za wykorzystanie mojego pomysłu na imię
Natomiast co do Cosia: Intrygujące, chętnie przeczytam ciąg dalszy. Niby takie opisywanie dłoni, a jednak już można trochę poznać głównego bohatera.
To jest pewnego rodzaju kontynuacja Pamięci czy początek osobnego opowiadania? Mam nadzieję, że drugie, bo Walka była świetna
To bedzie cos zupelnie nowego! Nowa bohaterka, nowi przyjaciele, nowe niebezpieczenstwa, nowe wyzwania, nowe wszystko!!! A przede wszystkim nowa epoka!… Oj chyba napisalam za duzo… :3 😉