Rozdział nie jest najdłuższy, ale jestem z niego dumna. Różni się od poprzednich – praktycznie nie ma tu typowego dla Paula sarkazmu i w ogóle. Pojawia się w nim Dzwon Podziału (Division Bell) z piosenki High Hopes, którą słuchałam w kółko pisząc tą część 😛 Więc myślę, że warto sobie puścić czytając:
Rozdział 6
Bez tytułu
Poruszałem się jak w transie w nieznanym kierunku. Nie miałem konkretnego celu, szedłem tam, gdzie prowadziły mnie moje nogi. Wydawało mi się, że wyczuwały coś czego ja nie potrafiłem zrozumieć. Coś, czego nie byłby w stanie zrozumieć żaden człowiek. Coś, co by go zniszczyło.
Mijałem ciemne korytarze, przerażające wystawy i jeszcze inne rzeczy, na które nie zwracałem uwagi. Liczył się tylko mój cel, chociaż nie wiedziałem co nim jest.
Jakieś kilkadziesiąt kroków później go odkryłem. Był nim jakiś pokój.
Wow, Paul, popisałeś się: jaki cudowny opis!
Okej, okej, powiem o nim trochę więcej.
Wydawało mi się, że jedynym źródłem światła i ciepła było tu ogromne ognisko palące się gdzieś na podłodze. Gdyby nie ono, to pomieszczenie (chyba piwnica?) już całkowicie pogrążyłby się w światach zimna i ciemności. Ale z drugiej strony, ogień mógł w każdej chwili zająć cały dom niszcząc wszystko, co napotka.
Może dlatego przypominało mi samego siebie.
Bo u mnie jest tak samo: wszystkie moje zalety mogą nagle mnie pochłonąć i zniszczyć.
Tylko, że gdy spróbowałem znaleźć już jakieś konkretne cechy to… Nie udawało mi się. Piwnica w jakiś sposób wysysała ze mnie cały mój optymizm, całą radość.
Zrozumiałem, że staję się sobą.
Prawdziwym sobą. Tym sobą, o którym już dawno zapomniałem. O którym chciałem zapomnieć. Zmieniałem się w siebie, tego siebie, którego ukrywałem pod swoim poczuciem humoru.
Jestem… tak, jestem żałosny.
Poczułem, że ktoś puka do mojej głowy. To było… interesujące. Ale mniej niż to, że to mnie nie zdziwiło.
– Można? – zapytał całkiem normalny głos, ale było w nim coś nieludzkiego.
– Jasne, wchodź – usłyszałem swój głos. I zrozumiałem, że popełniłem błąd.
Bicie dzwonu rozsadzało mi głowę. Upadłem na ziemię, wijąc się. Wydawało mi się, że chodzą po mnie pająki, które plotą na mnie pajęczyny – pajęczyny podpięte do prądu. Jadowite węże wgryzały mi się w kark. Kwas kapiący mi na głowę wypalał mi mózg.
Nie myślałem o tym, że krzyczę. Po prostu krzyczałem.
– Jestem Dzwonem Podziału, chłopcze. Pomogę ci odnaleźć właściwą drogę – powiedział. A ja nie potrafiłem zagłuszyć jego dźwięków. Nie chciałem.
Moja dusza powoli oddzielała się od ciała.
Byłem coraz bliżej prawdy o sobie. Prawdziwej prawdy, nie prawdy wymyślonej przez innych. Wszystko co ludzie wmawiali mi przez całe życie przestawało być ważne. Odkrywałem rzeczywistość. Dzwon Podziału mi w tym pomagał.
Można to porównać do czegoś takiego: ja jestem oceanem, on był rybakiem. On wyławia ze mnie ryby. Wsiada do łodzi, wkłada je do niej i odpływa. Rybami były kłamstwa – i gdy Dzwon mi je zabierał, wiedziałem, że mi ich nie odda.
Po pierwsze: nie umarłem. Dalej żyłem. Nie tak jak wcześniej, zmieniłem się. Ale jednak byłem żywy, cokolwiek się kryje pod tym słowem. Moja śmierć była jedynie iluzją.
Iluzją, w którą tak łatwo uwierzyłem.
Po drugie: Chejron mnie potrzebuje, ale nie dlatego, że jestem ważny, bo nie jestem. Coś się stało z tym jego Percym Jacksonem.
Po trzecie: Łowczyni, która mnie „zabiła” nie jest Łowczynią. Dźwięk Dzwonu nie mówił, kim może być, tylko jedynie zaprzeczył temu co ona opowiadała o samej sobie. I to mi wystarczało.
Miałem tylko jedno pytanie: czy bogowie wygasają? Czy to też była historyjka zmyślona na poczekaniu przez Osiołaka?
Bo ja chciałbym być na ich miejscu.
Chciałbym wygasnąć. Bo czy ten świat ma jeszcze jakiś sens? Nie. Myślę, że skoro jest taki stary, to zdążył już oszaleć. Ziemia była kiedyś dobrym miejscem do życia. Teraz nie można tego o niej powiedzieć. Nie muszę podawać przykładów. Każdy znajdzie własne.
Poczułem, że ktoś od dawna próbuje mnie wyciąga z piwnicy. Stawiałem mu opór. Chciałem słuchać Dzwonu Podziału już zawsze. Nie zamierzałem stąd odchodzić.
Bo dlaczego miałbym to robić, skoro tu nareszcie stałem się kimś?
Nieznajomy chwycił mnie mocniej. Musiał być o wiele silniejszy, starszy i bardziej wysportowany. Ale obiecałem sobie, że nie opuszczę tego miejsca. Że… zostanę tu na zawsze!
A jeśli nawet, to tu wrócę. Słyszysz?! JA TU WRÓCĘ!
Usiłowałem złapać oddech. Czułem tylko zapach spalenizny i swojego potu.
– Uff… wreszcie udało mi się cię znaleźć. Wkrótce mogło już być za późno. – Znałem ten głos.
Andrew.
Ooooo… Nie dziwie Ci sie, ze jestes dumna z tego rozdzialu Swietny rozdzial! Emocje, uczucia i przemyslenia! Doczekalam sie! Nwm, co napisac! Bardzo dobrze napisany rozdzial! Czekam na wiecej, bo, bo bardzo mnie zaciekawilas i urzeklas tym rozdzialem! WEEEEENYYY!