Wracamy… już któryś raz. Przestałam liczyć, który, bo trochę tych ‚wielkich powrotów’ zrobiłyśmy.
Obiecuję, że tym razem będę pamiętać, żeby przysyłać tu rozdziały. I nie zrazi mnie nic- brak komentarzy, brak czasu, brak chęci, brak weny.
W tym rozdziale są obie narracje, na początku Esmeraldy, pod nią zaczyna się narracja Victorii.
Kto pamięta- zapraszamy do lektury tej części, a kto nie, oto linki do poprzednich rozdziałów:
1. http://rickriordan.pl/2016/03/wakacje-z-ograniczona-odpowiedzialnoscia-1/
2. http://rickriordan.pl/2016/04/wakacje-z-ograniczona-odpowiedzialnoscia-2-2/
Annabeth24 i Piper77
ESMERALDA III
Nigdy, nigdy, ale to przenigdy nie spodziewałabym się, że będę goniona przez chore na ADHD przerośnięte kaczki. Przysięgam, prędzej bym stawiała na różowe byki.
– O cholera, Nick, co to kurde jest?!
Chłopak odwrócił się gwałtownie i wciągnął z sykiem powietrze.
– Gazu, gazu, gazu! – Chwycił mnie za rękę i pociągnął, zaczynając biec.
Nie miałam za dużo opcji – mogłam albo posłuchać Nicolasa, który będzie mi to wypominać do końca życia, że go posłuchałam, albo odmówić… i wtedy też będzie mi to wypominał do końca życia. W grę wchodziło jeszcze modlenie się, żeby mnie ktoś tam na górze przemienił w, powiedzmy, dmuchawca. Tak, to też było jakieś wyjście. I słowo „jakieś” nie zostało użyte przypadkowo.
W ślad za nami (tak, pobiegłam za Nickiem, mimo wszystko wolałam przeżyć) ruszyła chmara… no właśnie. Kaczki? Kury? Gołębie? Wrony? Walenie wersja mini – edycja z piórami?
W każdym razie byłam pewna jednego- miały naprawdę ostre dzioby.
Chyba cały świat słyszał, jak jeden z nich podleciał i mnie zaczął kłuć- i robił to, dopóki nie zamachnęłam się torebką i mu nie przyrąbałam. Zaraz po tym krzyknęłam histerycznie, z zaskoczenia, że… że mu przywaliłam.
– O kurde, Niiiiiiiiiiiick! – darłam się, lecąc na złamanie karku za nim. – O jaaaa!
– Cicho, kicia! – wrzeszczał przede mną czarnowłosy, oganiając się od tych, jakże uroczych, ptaszyn. – Biegnij, do cholery!
Tak, to może się wydaje dziwne, że stado drapieżnych ptaków pojawia się nagle w środku galerii handlowej – akurat kurna kiedy ja tam byłam! – ale kogo to obchodzi? Przecież dwójka nienormalnych, schizowych nastolatków, uciekająca przed chmarą obrzydliwych, niezniszczalnych (sprawdzałam, moja torebka ucierpiała) stworzeń chyba nie wyglądała jakoś tak… inaczej. Oczywiście. Standardowy dzień. Słońce świeci, ptaszki śpiewają, inne ptaszki ganiają Bogu ducha winne osóbki…
Witajcie w Ameryce!
Prawdę mówiąc, byłam wtedy… jakby to ująć… cóż… zbyt zaskoczona, żeby się przejmować takimi logicznymi niuansami. Jakby się zastanowić, nigdy nie sądziłam, że będę goniona przez krwiożercze kaczki. To… to po prostu dziwne.
Ale wracając- to wbrew wszelkim pozorom, wbrew wszystkiemu, co się zawsze działo dookoła mnie, wbrew mojej wybitnej zdolności wpadania w kłopoty… i niezgodnie z prawami fizyki to logiczne myślenie mnie zwykle ratowało. Albo przynajmniej próbowało, ale to też się liczy.
– Rany boskie, Nick, co to robi w galerii handlowej?!
– Lata, kicia, lata! – odwrzasnął chłopak, wypychając mnie przed siebie.
– Sherlocku, jak na to wpadłeś? – wydarłam się, piszcząc i podskakując co chwilę, bo coraz więcej ptaszynek podlatywało.
– Nie drzyj się!
– To ty się na mnie drzesz! – odparowałam, równocześnie przywalając zbłąkanej kaczce.
– Ale to ja kontroluję sytuację! – odkrzyknął mi, tylko co chwila zerkając do tyłu i popychając mnie w przód.
Jak burza wyleciałam z Galerii i gnałam na złamanie karku do… no właśnie, do czego? Zatrzymałam się gwałtownie, przez co mój przyjaciel wpadł na mnie i oboje runęliśmy na chodnik przed centrum handlowym, napastowani przez niezwykle nachalne obsrańce… znaczy ptaki. Kaczki. Walenie. Jak kto woli.
– Kicia, do cholery! Co ty robisz?! – wydarł się na mnie Nick, klękając nade mną i robiąc wiatrak z rąk. – No biegnij, biegnij!
– No ale gdzie?! – krzyknęłam, próbując przedrzeć się głosem przez krakanie ptaków i łopot skrzydeł.
Ej no, nie przesadzajmy! Dlaczego te… ptasie wcielenia mojego historyka napastują akurat mnie? I Nicka, na dobrą sprawę, ale mnie? Zastanawiając się nad sensem (lub jego brakiem), jednocześnie podjęłam usilne starania, żeby się jakoś podnieść. A, wiecie, bycie w międzyczasie molestowaną przez tysiące piór i dziobów, naprawdę nie sprzyja temu, żeby wstać… właściwie nie sprzyja to niczemu.
– Na razie przed siebie! – wrzasnął Nick.
W końcu mniej więcej stanęłam na prostych nogach i puściłam się pędem, jak to ujął mój przyjaciel, „przed siebie”, machając energicznie rękami. Po chwili poczułam na plecach jego dłoń, przez co się nieco uspokoiłam.
Biegłam i, przysięgam, nic nie widziałam przez tę chmarę cholernych zasrańców! Skrzydła, czarne, dzioby, ał, moja łydka, ał, mój tyłek…
Ale kiedy pomyślałam „ał, moje włosy”, aż ze wściekłości się zatrzymałam, po raz kolejny prawie nie lądując na chodniku. Jak one śmiały dotknąć moje włosy? Wszystko, tylko nie włosy.
Z wrzaskiem rzuciłam się na pierwsze lepsze cholerstwo, tłukąc je to lśniącej główce. Tylko że, jakby to… moja pięść została brutalnie zaskoczona, bo łeb tego pieroństwa był jak… jak ze stali.
Naprawdę nie wiedziałam, jak się z tych wszystkich siniaków wytłumaczę Clousowi, który jest zdecydowanie przeciwko wszystkim nie-perfekcyjnym rzeczom, które widać w kostiumie. A w kostiumie cholernie dużo widać.
W tym samym momencie poczułam ręce na mojej talii, ciągnące mnie w tył. Wypuściłam to paskudztwo z mojej dłoni i odwróciłam się w drugą stronę, jednocześnie oganiając się od ptaków. Zamachnęłam się torebką i na oślep przywaliłam pierwszej lepszej rzeczy.
Czyli Nickowi.
O, Jezu.
– A to za co?! – jęknął, łapiąc mnie za biodra i bezceremonialnie wrzucił moją biedną osóbkę na siedzenie samochodu.
Pacnęłam głową o szybę, ale od razu usiadłam prosto na tyłku, patrząc na wsiadającego obok mnie z gracją przyjaciela. Dźgnął ostrzem jakiegoś ptaka i zamknął drzwi… stop.
Czy on właśnie trzymał coś ostrego w swojej dłoni? Dlaczego on trzymał coś ostrego w swojej dłoni? Jakim pieprzonym cudem on trzymał w dłoni…
– Sztylet – odezwałam się pełnym spokoju głosem. – Nicolas, wyjaśnij mi to.
Chłopak spojrzał na swoją dłoń, jednocześnie ruszając.
– Cóż. Wiesz, kicia,wypadki chodzą po ludziach, muszę być przygotowany na wszystko, zwłaszcza jak jestem z tobą – rzucił sarkastycznie, zaczepiając broń za pas i kręcąc kierownicą. Patrzyłam na niego z niedowierzaniem.
– Dlaczego… – zaczęłam z niedowierzaniem, kiedy nagle szarpnęło mnie gwałtownie do tyłu.
– Zapnij pasy, kicia – poinstruował mnie Nick, dodając gazu.
– Nie! – krzyknęłam, klepiąc się w nogi i przybierając groźny wyraz twarzy. Byłam zła, naprawdę zła, bo cokolwiek by się nie stało, należało mi się choć słowo wyjaśnień albo… albo żeby Nick po prostu przestał się wygłupiać i rzucać słowami z tą typową dla siebie ironią. – Najpierw mi powiedz, co tu się właśnie stało! Wybacz, ale nie na co dzień mam do czynienia z hordą… kaczek! – Ostatnie słowa wyrzuciłam już resztkami tchu.
Nicolas milczał, nawet na mnie nie patrząc, za to ja uparcie wpatrywałam się w jego profil. Miałam ochotę strzelić mu palcami przed oczami lub potrząsnąć nim, ale po prostu nie mogłam nic zrobić. Cała adrenalina ze mnie uleciała, a ja zaczęłam się na poważnie zastanawiać, co my właśnie zrobiliśmy.
Spasowałam, kiedy chłopak nas prawie zabił, hamując, a ja o mały włos nie rozplasnęłam się na przedniej szybie. Szybko zapięłam pasy drżącymi rękoma i dopiero wtedy Nick się na mnie spojrzał. Miał okropnie poważną minę, przez co zapomniałam o złości i zaczęłam się niepokoić.
– Nicolas – wycedziłam wolno. – Powiedz cokolwiek. Powiedz, że nie jestem wariatką, bo właśnie widziałam fruwające kaczki. Walenie. Cokolwiek to było.
– Ptaki stymfalijskie – wyjaśnił, zerkając na mnie. Prychnęłam.
– Na zdrowie – rzuciłam z przekąsem. Ptaki stymfalijskie. Chryste, to tylko głupi wymysł ludzi, którzy żyli tysiące lat temu i nie mieli co robić.
– Nie. Mówię poważnie.
– Nick, przestań – poprosiłam, kręcąc energicznie głową. – Dzisiaj nie ma Prima Aprilis.
– Ja nie żartuję – westchnął ciężko, przeczesując ręką włosy. – To były ptaki stymfalijskie i…
– Nicolas, to nie jest śmieszne. Naprawdę mi wyjaśnij, co tu się stało – przerwałam mu ze zniecierpliwieniem.
– Właśnie ci wyjaśniam. I mówię ci prawdę. Usiądź.
– Siedzę, Nick!
– Wiem. Ale mentalnie usiądź. – Chłopak zatrzymał się na czerwonym i spojrzał na mnie. – Po raz kolejny. To były ptaki stymfalijskie. To – pogrzebał pod fotelem i wyciągnął spod niego wcześniej używane ostrze – jest sztylet, mój prywatny. Dobra, czasem Sebastian mi go zakosi i… nieważne, generalnie jest mój.
Mówił, to zerkając na moją twarz, to spuszczając wzrok. A ja nadal nic nie rozumiałam.
– Nick, grasz w jakieś głupie gry, że nosisz to przy sobie? To niebezpieczne, możesz się tym…
– Kicia – przerwał mi, patrząc w moje oczy. Nie wiem, jak on to robił, ale zawsze, gdy się tak we mnie wpatrywał, nie umiałam się ruszyć, niejako zatrzymywana przez jego niezwykle błękitne tęczówki. – Nic w moim świecie nie jest bezpieczne.
Na chwilę zapadła cisza, w czasie której wykonałam po trzy głębokie wdechy i wydechy.
– Zaczynasz mnie przerażać – oznajmiłam, kręcąc wolno głową. – Nic z tego nie rozumiem.
– Kicia, jestem herosem – oświadczył, ruszając, gdy światło zmieniło się na zielone.
Przez chwilę milczałam, po czym wybuchnęłam głośnym, histerycznym śmiechem.
– Ty… ty co? – wykrztusiłam, czując, że robiłam się czerwona. – Herosem?
– Półbogiem. W sumie to moim ojcem jest Hermes. Taki… mitologiczny – wytłumaczył,co spowodowało jeszcze większą falę śmiechu.
To było nielogiczne. To było tak nielogiczne, że myślałam, że tam wyzionę ducha z niedowierzania. Cały stres, cały niepokój włożyłam w chichot pełen paniki i rezygnacji. Czułam się, jakby ktoś mi usunął wszystkie myśli z głowy. Na pewien sposób to było zabawne. Wiecie czemu? Bo to było niemożliwe. Po prostu… niemożliwe. Nie mogło być.
Prawda?
Rechotałam w najlepsze, prawie spadając z fotela, a kiedy wreszcie się uspokoiłam i spojrzałam z powrotem na mojego przyjaciela… ten miał tak samo poważną minę, jak kilka sekund wcześniej.
– Nie, Nick – wydusiłam, ocierając załzawione oczy. – Nie.
– Tak, mio sole – potwierdził Nick. – Jestem herosem i ty najprawdopodobniej też. Wiesz, ptaki stymfalijskie nie atakują zwykłych ludzi. Na pewien sposób możesz się czuć wyjątkow…
– Nie. – Przyjrzałam się mu uważnie. Żaden znak nie wskazywał na to, żeby mnie kłamał. – Jeśli stroisz sobie ze mnie żarty, to przysięgam, urwę ci jaja i…
– Przysięgam, kicia, mówię poważnie. Poza tym, nie gorączkuj się. Półbogowie pieką pyszne ciasteczka, to chyba jakiś gen wychodzący od Gai, bo…
To niemożliwe.
– To niemożliwe – powtórzyłam po swoich myślach. – To nie ma sensu. Nie wierzę w coś, co nie ma sensu.
– Kiedyś też nie wierzyłem, że umiem piec ciasteczka. Kochanie – odezwał się delikatnie, biorąc dłoń z kierownicy i łapiąc mnie za nadgarstek. Nie odwzajemniłam gestu, trwałam jak słup soli i wpatrywałam się w jego profil. – To nie ma sensu. Ale to prawda. Któryś z twoich rodziców jest bogiem, takim mitologicznym. Jesteś herosem.
Parsknęłam śmiechem, ale tym razem nie z wesołością.
– Nieprawda, moi rodzice… oni… – I nagle zachłysnęłam się powietrzem. Przecież miałam tylko tatę. I macochę, ale ona nie było moją prawdziwą matką. – Nie.
– Non agitarti, mio sole *Nie martw się, moje słońce* – starał się uspokoić mnie Nick.
– Przestań – rzuciłam ze spokojem, wyrywając rękę z jego uścisku.
To nie mogło być prawdą. Bo to nie istnieje, bogowie nie istnieją, mitologia to tylko pieprzona, bardzo rozbudowana bajeczka. Moją matką nie mogła być bogini. Po prostu nie mogła, nie istnieje coś takiego jak bogini.
Och, Boże. Nie, nie, nie. To nie jest prawda. Cały dzisiejszy dzień to jakiś horror! Nie. To sen. To cholerny sen, z którego mogę się cały czas obudzić. To nie jest jawa. Nie może być.
– Och, Nick, uszczypnij mnie… – szepnęłam. – Przecież nie mogę być herosem. To nie… Boże, bogowie nigdy nie istnieli! Rozumiesz? Nie istnieli… To był tylko wymysł ludzi.
Zmarszczyłam brwi, nadal myśląc. Nicolas wydawał się lekko zdenerwowany, co chwilę jego ręka wędrowała do czupryny i czochrała ją. Przytknęłam czoło do szyby.
Po chodniku wędrowali piesi, każdy w swoją stronę, każdy ze swoim celem, marzeniami, nadziejami i obawami. Widziałam uczniów, chadzających pod rękę, z krawatami, lakierkami i książkami w torbach, Patrzyłam na dorosłe kobiety, eleganckie w tych swoich wysokich szpileczkach, wąskimi spódniczkami i marynarkami. Obserwowałam małe dziewczynki, które beztrosko podskakiwały obok swoich mam, jedząc słodycze, drożdżówki czy pijąc soczki.
Dlaczego akurat ja nie mogę być taką normalną nastolatką, z jedynym zmartwieniem, mianowicie pytaniem z historii? Naprawdę, czy to jest aż takie trudne?
– Śledząc historię, tak naprawdę nie ma dowodów na to, że oni istnieli! Pogoda- nie, to po prostu takie zjawisko. Jest odpowiednia na każdy czas i koniec! Mądrość? Bzdura –stwierdziłam dobitnie.
– Kicia, wiem, co mówię. I rozumiem cię. – Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
To był mój Nick. Mój Nick, który zawsze był taki sarkastyczny, ale zawsze mnie pocieszał, zawsze o mnie dbał. Nie zliczę, ile razy płakałam, leżąc wtulona w niego na łóżku, ile razy całował mnie w czoło, nic nie mówiąc. Nie musiał- wystarczyło mi jego spojrzenie. Wierzył we mnie, zawsze i wszędzie. I pomimo mojej stalowej psychiki, pomimo tego, że nigdy, przenigdy nie płakałam w obecności kogokolwiek (nie licząc Nicka), ja też musiałam dać upust emocjom. Co się zawsze kończyło tym, że dzwoniłam do Nicka, już prawie rycząc, a ten po pięciu minutach przychodził z chipsami i pepsi, kładł się obok mnie na łóżku i dał umoczyć swoją koszulkę moimi łzami. To był Nick, mój Nick.
A ten? Ten gadał jakieś… niedorzeczności. Ale dlaczego?
– Es… – Tak dawno nie nazywał mnie Es! – Wiem, że to brzmi… okropnie, ale musisz mi uwierzyć. Jesteś półbogiem. Widzisz ptaki stymfalijskie. Mój sztylet.
– Czy to o czymkolwiek świadczy? – rzuciłam z rezygnacją, powoli odpuszczając wypierania się wszystkiego, co mój przyjaciel do mnie mówił. Nawet nie oczekiwałam odpowiedzi. Nick chyba to wyczuł, bo znowu złapał mnie za nadgarstek.
– Moim ojcem jest Hermes i też byłem zaskoczony. I nie wierzyłem.
Wpatrywałam się w niego z niepewnością. Cholera, a jeśli jest naćpany? To niepodobne do mojego Nicka, niemożliwe, ale, jasna cholera, dzisiaj wydarzyło się tyle niemożliwych rzeczy, że może jednak? O, Boże, niech nas tylko nie zabije!
I nagle coś mnie tknęło.
– Nick… – Przypatrzyłam mu się. – Ty masz szesnaście lat.
– Łał. – Pokiwał z szacunkiem głową. – Skapnęłaś się po dwunastu latach. Kocham cię, kicia, niech żyje refleks.
Milczałam przez chwilę.
– Czy ty prowadzisz samochód?
– A co mam innego robić?
– Nick. Ale ty nie masz prawa jazdy.
Chłopak popatrzył się na mnie przeciągle i zabrał swoją dłoń z powrotem na kierownicę.
– Naprawdę to jest twój największy problem w tym momencie? Że mam szesnaście lat i prowadzę samochód?
– Ale… – W tym momencie zabrakło mi słów. Naprawdę, nie wiedziałam, co powiedzieć. – Ty nie zdawałeś prawa jazdy – zauważyłam po raz kolejny z pozornym opanowaniem.
– Hm… powiedzmy, że bycie półbogiem ma swoje przywileje – powiedział, uśmiechając się, i podał mi swój portfel.
Wzięłam go i otworzyłam. Za folijkę było włożone nasze zdjęcie- Nick, pokazujący język do obiektywu, z rozczochranymi czarnymi włosami (standard) i błyszczącymi błękitnymi oczami oraz ja, z wyciągniętą ręką z dwoma palcami- wskazującym i środkowym. Miałam nieco krótsze włosy, które kochałam spinać w warkocza, a do tego lśniące brązowe tęczówki. Puszczałam wtedy oko do kamery. Obydwoje mieliśmy wysokie kości policzkowe, ale skóra na naszych twarzach była całkiem różna- jego jasna, blada, a moja ciemna.
Zebrało mi się na płacz na ten widok. Mieliśmy w tamtym momencie dwanaście lat- a ile się znaliśmy? Od początku przedszkola? No tak. Przecież to tam pierwszy raz się spotkaliśmy- a dokładniej w chwili, gdy zamruczałam na widok naszej… wychowawczyni? Przedszkolanki? Cóż, nie wiem, jak się na to mówi, w każdym razie obydwoje nazywaliśmy ją „wychowawczynią”.
Oderwałam wzrok od zdjęcia i spojrzałam na dumnie wystającą część prawa jazdy. Wyciągnęłam je. Tak- było. Z prawdziwym nazwiskiem. Imieniem. Wiekiem.
Jęknęłam.
– O Jezu, Nick, jak tyś je dostał?
– Mówiłem ci – wzruszył ramionami. – Chciałem mieć prawko, więc Chejron mi to załatwił.
– Fejkjon? – spytałam drżącym głosem, znów patrząc na zdjęcie.
Nick wybuchnął śmiechem.
– Nie, kicia. Chejron. Centaur.
– Co?
– Cen-taur – powtórzył mój przyjaciel, sylabizując. – Chejron. Wiesz, odwiedzał go Herakles, uczył Jazona, Achillesa…
– Czekaj. – Szczerze? Zebrało mi się na śmiech, znowu. Mój najlepszy przyjaciel mówi mi, że jest synem Hermesa, że ja też jestem półbogiem, a jakiś mityczny stwór załatwił mu prawo jazdy. I niby ja przemycam narkotyki w owocach. – Mówisz, że centaur, czyli człowiek z zadem konia, dał ci prawko? – Nick kiwnął głową. – Stary – powiedziałam, wachlując się telefonem – nie wiem, co bierzesz, ale bierz tego połowę. – Po chwili zastanowienia dodałam: – A drugą połowę daj mnie.
– Bez ciebie nigdy nie ćpię. Już ci to mówiłem.
Z gardła wyrwał mi się histeryczny śmiech. Już nieco ochłonęłam i chociaż nadal nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam, powoli przyswajałam tę informację.
– Jestem herosem. – Zerknęłam na niego, szukając jakichkolwiek oznak tego, że się ze mnie wyśmiewał. Cały czas bałam się, że nagle wybuchnie szyderczym śmiechem i oświadczy, że dałam się nabrać.
Ale z drugiej strony… nigdy mi niczego takiego nie zrobił. Nigdy nie był też tak poważny w czasie wypowiadania żartów. No i to prawo jazdy nie wzięło się znikąd. Wiedziałabym, jeśli by je zdawał normalnie. Nie było szans, że mi o tym nie powiedział. Wyjścia pozostawały dwa- albo zdobył je nielegalnie, albo… albo naprawdę tak, jak mi opowiedział.
Nie wiedziałam, co było gorszą opcją.
– Jesteś. Na jakieś dziewięćdziesiąt dziewięć koma dziewięć procent. Właśnie jedziemy do Obozu Herosów. – Popatrzył na mnie i puścił mi oczko. – Tam raczej nie powinno być dziwnych sytuacji z ptakami stymfalijskimi.
– A z jakimkolwiek innym… dziwactwem?
– Mm, po Obozie z takich rzeczy kręci się tylko Milos, ale jego raczej ciężko spotkać. Zwykle siedzi w Wielkim Domu. Na początku będziesz mieszkać ze mną w domku Hermesa, dopóki twój boski rodzic cię nie uzna. Potem… zależy, kto nim jest.
– A masz jakieś podejrzenia? – spytałam ostrożnie, nie chcąc się za bardzo przyzwyczajać do myśli, że faktycznie mogłabym być półbogiem.
– Raczej będzie to bogini, bo ojca już masz. Chociaż podobno Apollo miał jakiś dziki romans na boku z jakimś facetem, więc kto wie…
– Nicolas, ty oblechu! – Przywaliłam w jego ramię, śmiejąc się. Chłopak uśmiechnął się, wyjmując komórkę z kieszeni.
– Zadzwonię do Chejrona, że trochę się wszystko pozmieniało – wyjaśnił, wybierając numer i przykładając aparat do ucha. Na chwilę zapadło milczenie, po czym Nicolas, najwidoczniej coś słysząc, uśmiechnął się. – Witaj, Chejronie, trochę się plany zmieniły… Nie, wszystko w porządku, ale nie będę mógł jechać po tą nową, tą… tak, właśnie. Z przyjaciółką zostaliśmy zaatakowani w galerii, ptaki stymfalijskie, sam rozumiesz… Nie, na szczęście miałem sztylet… Tak, właśnie jedziemy do Obozu. Wyślij kogoś po tą nową… Szczerze to nie wiem, na pewno w Obozie nie ma Felixa, Sebastian ma trening z młodszymi, wiem, że Ines pojechała z Sarą na jakąś krótkometrażówkę… Taki był plan. Zapytaj Thomasa albo Jacka, Oscar chyba ma dzisiaj wolny dzień, ale on się garnie do nowych jak… No właśnie. Okay, za niedługo przyjedziemy, jeśli spotkasz kogoś od Hermesa to przekaż, żeby przyszykowali łóżko… Dobra, dobra, trzymaj się, do zobaczenia.
Całej rozmowie przysłuchiwałam się tylko jednym uchem, drugim zaś i mózgiem rozmyślałam nad tym, w jakim stopniu to zmieni moje życie. O ile zmieni.
– Kicia, gotowa na poznanie najwspanialszego miejsca pod słońcem? – spytał mnie Nicolas, rozłączając się i patrząc na mnie z uśmiechem. Uniosłam kąciki ust.
– Takie miejsce jest tam, gdzie cię nie ma.
– Boli, mio sole.
ROWLLENS III
– Zatrzymaj samochód.
– Rowllens, daj spokój. Już zaraz dojeżdżamy- odrzekł Thomas wywracając oczami i ruchem głowy poprawiając sobie widoczność, bo czarne włosy opadały mu miejscami na czoło, tworząc coś w rodzaju grzywki, ale takiej o wiele za długiej.- Zostało nam… jakieś trzy godzinki.
Spodziewałam się takiej reakcji, więc przybrawszy obojętny wyraz twarzy spojrzałam znudzona w szybę przed sobą. Jednocześnie chwyciłam za hamulec ręczny i pociągnęłam go w górę. Zachowałam kamienną twarz, zadarłam dumnie głowę do góry i zacisnęłam usta, niewzruszona na to, że coś w aucie szczęknęło i możliwe, że zepsuło, kiedy pojazd z chorobliwym zgrzytnięciem zaczął zwalniać.
Poważnie- w tamtej chwili jedynie myślałam, jak bardzo potrafię być zdesperowana oraz, że normalnie byłoby mi szkoda rozwalać drogiego samochodu. Teraz? Teraz miałam ochotę śmiać się, że go niszczę, a potem drzeć się i uciekać.
Cholera, co emocje robią z ludzkim umysłem.
Thomas od razu zahamował z wyrazem lekkiego zdumienia na twarzy. Nie spodziewał się takiego ruchu z mojej strony. I dobrze, tak miał zrobić. Teraz ja tylko wysiądę, on sobie odjedzie i już go więcej nie zobaczę…!
– Kobieto, to nie mój samochód!- zawołał patrząc na mnie jak na wariatkę.
– Pewnie prawo jazy, które tu leży, też nie jest twoje, co?!- zawołałam sztucznie poruszona, naciskając klamkę, żeby wysiąść.
Był szybszy- zablokował drzwi. Uniosłam głowę w jego stronę i posłałam mu miażdżące spojrzenie. Cóż, może byłoby takie, gdyby mi nie odpowiedział przesłodzonym uśmiechem, którym mnie już któryś raz wnerwiał!
– Racja, ja swojego nie mam, ale, jak widzisz,to nie jest konieczne- odrzekł dumny i zadowolony z siebie.
Przez ułamek sekundy zaczęłam się zastanawiać ile on może mieć lat. Był ode mnie starszy, a nie miał prawa jazdy…?
Obróciłam się na fotelu, wyglądając przez tylną szybę. Cholera, żadnego śladu cywilizacji. Dlaczego te nieszczęsne autostrady w Ameryce muszą omijać wszystko co ludzkie? Pola, pola, pola, o, urozmaicenie: lasek. Choć staliśmy na środku drogi nie miałam żadnych nadziei, że kogoś to zdziwi. Nie jechał absolutnie żaden samochód.
– Jak tylko wrócimy to oboje trafimy do więzienia. Przysięgam, że będziesz przeze mnie siedział.
– Dlatego chwilowo nie wrócimy. A poza tym, żadne z nas tam nie trafi.
– Ty trafisz!- zawołałam.- Jak tylko wrócę do domu, naślę na ciebie gliny!
– Nie uda ci się Rowllens, uspokój się!
– Nie mów na mnie Rowllens!- wrzasnęłam, a potem już spokojniej, ale nadal krzycząc, dodałam: – Wiem jak się nazywasz! Do tego powinni cię zamknąć w wariatkowie za te bajeczki o Tarocie! Osoby chore nie mogą być przetrzymywane w kiciu, zapomniałam- wypaliłam, udając obruszoną i zmartwioną moją niewiedzą. Mlasnęłam zdegustowana, energicznie przeczesując palcami włosy.
– Tanatosie mądralo, ktoś cię kiedyś uczył mitologii?!- wybuchł i również zaczął na mnie się drzeć. Ha! Czyli jednak nie był taki opanowany na jakiego wyglądał! Jednak cały czas blokował drzwi, ilekroć szarpnęłam klamkę. Miał refleks, cholernie dobry refleks.
– Nie! Tak! Nieważne!- zawołałam zdenerwowana, że zaczynam się plątać.- Mam w dupie to, że twój cholerny ojciec nazywa się Tanatos, Kabanos, czy też Tarot!
– To źle. Powinno cię to obchodzić, jeżeli kochasz życie.
– Kocham i dlatego chcę stąd wysiąść, cholera!- krzyknęłam wściekła i znów szarpnęłam klamkę kilka razy w nadziei, że uda mi się otworzyć drzwi, zanim on je znów zablokuje. Niestety- ten cholerny refleks miał aż za dobry, żebym mogła moją szarpaniną coś zdziałać.
Przez chwilę krzyczeliśmy się na siebie na zmianę, odblokowując samochód próbą wyjścia, albo blokując drzwi do samochodu. Ja się darłam, żeby mi otworzył drzwi a on, żebym się uspokoiła.
– Otwórz to, albo wybiję szybę!- krzyknęłam w końcu wyrzucając ręce w górę, zrezygnowana i pewna, że tą metodą nic nie zdziałam.
Nic nie zrobił, więc wkurzona i przerażona jednocześnie, z całej siły uderzyłam go w nos i korzystając z nieuwagi otworzyłam drzwi i dosłownie wypadłam z samochodu, potykając się o próg auta i swój sweter. Uderzyłam kolanami i dłońmi o jezdnię, jednak bardziej obchodziło mnie wydostanie się z tego cholernego pojazdu niż rozdrapanie kolejny raz kolan i dłoni.
– Ha!- zawołałam jak ci wszyscy idioci z kreskówek, kiedy im się coś udaje. Ale przepraszam. W tamtym momencie byłam naprawdę dumna z siebie.
Znajdowaliśmy się na jakimś zadupiu! Nic! Kompletnie niczego nie było widać! Wszędzie pola, jakieś wysuszone ziemie, pełne wyschniętych traw i co kilka metrów latarnie, które niedługo powinny się włączyć.
Podniosłam się z ziemi i pędem, potykając się o własne nogi ruszyłam przed siebie. Z czasem przestałam truchtać, tylko szybkim krokiem maszerować. Niestety, należałam do osób, które są zabójcze na krótkich dystansach (a później przez godzinę mają zadyszkę, ale to na marginesie pisząc). Miałam w poważaniu, czy złamałam mu nos (oby tak) czy nie, ale modliłam się w duchu o to, żeby dał sobie spokój i zniknął.
Nie uszłam nawet kilkunastu metrów, kiedy usłyszałam dźwięk podjeżdżającego samochodu. Odwróciłam odruchowo głowę i aż syknęłam wściekła.
– Spadaj!- krzyknęłam poirytowana prychając, odwracając spojrzenie i udając, że znalazłam coś bardzo interesującego na końcu pustej drogi, byle nie patrzeć w te ciemne oczy, których właściciel spoglądał na mnie z politowaniem i cynicznym uśmieszkiem.
Thomas jechał samochodem obok mnie w takim tempie jak ja szłam i wyglądał przez otwarte okno. Górną wargę miał całą czerwoną od krwi, nos trochę posiniał ale nadal był idealnie prosty i podwójnie wnerwiający – nie dość że nie złamany, to jeszcze tak pięknie prosty…Patrzył na mnie trochę z dołu, bo przecież on siedział, a ja szłam, ale mimo to zdawał się wywyższać.
– Rowllens, jestem bardzo cierpliwy, ale weź nie rób scen…
Zignorowałam go i nadal szłam bokiem drogi, udając, że go nie słyszę. Poprawiłam włosy, które wiatr co chwila zwiewał mi na twarz, i przyspieszyłam kroku. W trakcie wiercenia się w samochodzie zgubiłam gumkę do włosów, więc teraz rozczochrane i brudne przez ten wybuch kłaki migotały mi co jakiś czas przed oczyma. Sypiący się z nich kurz wpadał mi do oczu.
– No już. Przewietrzyłaś się, rozprostowałaś nogi? Obiecuję robić regularne postoje, skoro aż musisz aż tak się rozładowywać- oznajmił znudzony.- Tylko następnym razem powiedz, a nie przechodź do rękoczynów.
Powiedz. Powiedz. A przez ostatnie pół godziny darłam się, że lubię długie spacery po plaży i darmowe chipsy, co? Odpowiedziałam mu ciszą i z wysoko uniesioną głową przyspieszyłam kroku. Nie, wcale mu nie mówiłam, że chcę wysiąść z tego auta, nie, skąd ten pomysł!
– A wiesz, że ja też nie chciałem uwierzyć?- zagadnął w końcu z lekkim uśmiechem.
Nie dopowiedziałam. Nadal ignorując go maszerowałam przed siebie. Miałam nadzieję, że wyglądam na pewną siebie i niewzruszoną tym psychopatą w samochodzie obok, choć w głębi siebie wrzeszczałam i chciałam uciekać. W końcu chłopak postanowił uznać moje milczenie za odpowiedź i kontynuował:
– No tak, serio. Jak się dowiedziałem myślałem, że satyr, który mi o tym powiedział, kiedy miałem dwanaście lat to tylko efekt jakiś halucynacji. Bo wiesz Rowllens, chłopacy z moim wieku, może też w twoim, czasem popalają coś w szkolnych ubikacjach- uśmiechnął się bezczelnie. Milczałam, nie dając mu tej satysfakcji i nie włączając się w jego wywody.- No ale kiedy dwa dni później zaatakował mnie nauczyciel, który zmienił się w coś, co przypominało wielką jaszczurkę, to twórczo odkryłem, że coś jest nie tak. Złamana ręka i połamane żebra to już nie mógł być efekt halucynków.
No cudownie! Czemu musiał mnie porwać wariat i ćpun! Miałam ochotę zatkać sobie uszy, zwinąć się w kłębek i krzyczeć, że to niemożliwe, że świat się na mnie uwziął.
– Poza tym, pewnie masz ADHD i dysleksję, zgadłem?- zapytał, nie dając sobie spokoju. Pfff! Pal licho jego spokój- nie dawał MI spokoju! Cóż, powoli zaczynałam podejrzewać, że ignorowanie go i udawanie, że dla mnie nie istnieje to nie to, i że tak go się nie pozbędę.
Zacisnęłam poirytowana oczy i wzięłam głęboki wdech.
– Nie mam dysleksji, jedynie ADHD. Podobno. I to leciutkie- odrzekłam, stając przodem do auta i patrząc na niego. Nie wiem, co mnie podkusiło, ale nachyliłam się i oparłam o otwarte okno. Patrzyłam mu dokładnie w te ciemne oczy, moja twarz, była prawie na przeciwko jego.
– Thomas, mój drogi, to co teraz robisz, podchodzi pod stalkowanie mnie. Zmartwię cię- nie masz szans. Możesz dać mi spokój?- zapytałam, unosząc kąciki ust i mrużąc przymilnie oczy. Chłopak uniósł jedną brew i wyglądał jakby chciał się roześmiać.
– Zrobimy tak: odwieziesz mnie do jakiegoś miasta, tam wypuścisz, zwrócisz wolność, wysadzisz mnie przy pierwszej budce telefonicznej i już się więcej nie zobaczymy. Chyba, że dasz mi numer swojej celi w psychiatryku; wtedy wyślę ci kartkę- uśmiechnęłam się promiennie i wytarłam mu kciukiem pozostałości krwi, która pociekła mu z nosa, kiedy go w niego walnęłam. Jakaś cześć mojej podświadomości gratulowała mi celnego i skutecznego aktu samoobrony. Pozostała część, chciała poprawić ten cios.
Brunet nadal sprawiał wrażenie rozbawionego i wyglądał na takiego, co ma bardzo poważne wątpliwości, co ja odwalam. Cóż, nie tylko on- ja też nie byłam, ale jednak skrajna desperacja robi swoje.
Już miał coś odpowiedzieć, kiedy moją uwagę przykuł dźwięk nadjeżdżającego samochodu. Uniosłam trochę się na łokciach, nadal opierając się o opuszczoną szybę. Moim oczom ukazał się samochód, stosunkowo blisko. Jakbym teraz zaczęła krzyczeć, żeby kierowca mnie stąd zabrał, zdążyłabym uciec temu psychicznemu synowi Taro… Tanatosa?
Jednak nim zdążyłam się odezwać, czerwony fiat podjechał bliżej, zwolnił przy nas, a z samochodu wychyliła się głowa starszej kobiety, która spojrzała się na mnie z obrzydzeniem i krzyknęła:
– Dziewczyno, trochę szacunku do siebie!
Wyprostowałam się gwałtownie i prawie nie otworzyłam ust ze zdumienia i oburzenia. Wmurowało mnie w ziemię, dosłownie. Thomas, najpierw nic nie mówił, ale widząc moją minę i kiedy chyba dotarło do niego, co ta kobieta miała na myśli, zaniósł się takim śmiechem, że aż opadł na fotel i zaczął głośno rechotać. Bezczelny dupek!
Ja natomiast poczerwieniałam i zamiast błagać właścicielki odjeżdżającego czerwonego samochodu, by poczekała i zabrała mnie ze sobą, krzyknęłam do niej kilka przekleństw i że ja mam odpowiednią ilość szacunku do siebie, a na odchodne pokazałam jej wysoko uniesioną rękę ze środkowym palcem.
Jak ona śmiała wsiąść mnie za jakąś prostytutkę?! O cholera, niewiarygodne! Co jeszcze?! Czy ten dzień może być lepszy?!
– No Rowllens, przynajmniej wiemy, że na tyle podbiłem twoje serce, że nie miałaś ochoty mnie opuszczać.
– Zamknij się- przerwałam mu ostro, znów stając wyprostowana przy samochodzie, tym razem na wszelki wypadek się nie schylając.- Nie pojechałam z tamtą babcią, właśnie przez mój szacunek do samej siebie. Obraziła mnie.
– Chica, nie denerwuj się, tylko wsiadaj i jedziemy dalej- westchnął, patrząc na mnie wyczekująco i trochę ze zmęczeniem. Miałam to gdzieś, jakkolwiek byłby zmęczony, albo chciał wziąć mnie na litość, miałam to głęboko gdzieś.
– Nie wyjeżdżaj mi tu z żadną ‚chica’, Włochu jeden- zawołałam, unosząc rękę i wskazując na niego ostrzegawczo palcem, jakby ten gest miałby dodać mi groźności.
– Właściwie, jak już, to „Hiszpanie jeden”. ‚Chica’ to hiszpańskie słówko- poprawił mnie z obojętnością.- Ale mogę cię zapewnić, że jestem stu procentowym Amerykaninem z Angielskim pochodzeniem jedynie. No i może greckim po ojcu. No wiesz, bogowie greccy. Tak jak ty z resztą- dodał, zerkając na mnie i lekko unosząc kąciki ust. Jeżeli chciał mnie tym wkurzyć, to mu się udało.
– Nie jestem żadnym grekiem! Ani ty!
– Jesteś- posłał mi przesłodzony uśmiech i mrugnął jednym okiem. Zacisnęłam dłonie w pięści i zagryzłam wargę, kiwając z politowaniem głową, żeby tylko nie wybuchnąć.- Czy byłoby bardzo źle, jakbym teraz walnął, żebyś nie udawała greka?
Spiorunowałam go spojrzeniem.
– No komiczny jesteś, cholera- warknęłam, zła, że doprowadził mnie do takiego stanu i ruszyłam w bok, przez pola. Nie była to najbystrzejsza odpowiedź, jednak nic lepszego nie przyszło mi w tamtej chwili do głowy.
Po dwudziestu metrach, musiałam jednak się zatrzymać i uznać, że najwyraźniej jestem skazana na towarzystwo Thomasa. Co zmusiło mnie do takich radykalnych wniosków? Po pierwsze- kondycja. Już miałam kolkę. Po drugie- racjonale myślenie. Byłam po środku niczego. Tu nie było absolutnie niczego. Jak miałabym stąd wrócić? Czekać na kolejny samochód? Bądźmy realistami.
Ostatnia szansa, żeby wrócić do mojego miasta, stała na jezdni za moimi plecami. I nazywała się: Thomas. Zgrzytnęłam zła zębami i ostentacyjnie wywróciłam oczyma. Zawsze robiłam miny, gdy prowadzałam sama ze sobą wewnętrzny dialog. Tak jak teraz- byłam podirytowana na samą siebie, że mam rację. To jakiś pomysł. Poza tym, że był bezczelnym dupkiem, to nie zrobił mi krzywdy. Okay, porwał mnie. Ale kulturalnie. Mogłam dać się zawieść do jakiejś cywilizacji i tam zwiać. Poczekać na rozwój wydarzeń.
Rozgoryczona odwróciłam się i zobaczyłam, że chłopak wysiadł z samochodu i opierał się o jego bok. Wyglądał jak jakiś aktor, grający w filmach akcji. Albo szpiegowskich. Jedną rękę trzymał w kieszeni, w drugiej nadpalonego papierosa, którego właśnie skończył, bo zaciągnął się i z wprawą przydeptał butem, kiedy rzucił go na jezdnię obok siebie.
Do tej pory teorię, że przystojni faceci są kretynami, uważałam za niesprawiedliwą i przerysowaną na potrzeby tanich romansideł dla niewyżytych nastolatek. Do tej pory, cholera.
– I co? Znalazłaś coś?- zawołał w moją stronę, kiedy zaczęłam się cofać i do niego wracać. Brzmiało to tak, jakby serio się interesował, jakich odkryć dokonałam na tym durnym polu.
– Zmęczyłaś się, czy stęskniłaś za mną?- posłał mi złośliwy uśmiech, który zignorowałam.
Zmieniłam zdanie, nie wytrzymam z nim ani minuty dłużej. Jednak nie wsiądę do tego auta, stwierdziłam, przekreślając mój obmyślony przed chwilą plan ewakuacji. Zamiast tego, znów podjęłam próbę ucieczki przed siebie drogą.
– Rowllens, ja rozumiem, że mi nie wierzysz, ale krzątając się w kółko, nic nie zdziałasz- usłyszałam jego głos za sobą.- Najbliższe miasteczko, z twoim wymarzonym telefonem, znajduje się osiem kilometrów za nami.
I kto miał największego farta na świecie? No kto?! Oczywiście, że ja miałam! Cholera. Nie miałam już żadnego pomysłu, żadnej deski ratunku! Zdruzgotana beznadziejnością mojej sytuacji, stwierdziłam, że jedyne co mogę teraz zrobić, to czekać następny samochód, który będzie tędy przejeżdżał, albo namówienie Thomasa na powrót… Jedno było równie możliwe co drugie. A właściwie: niemożliwe.
Odwróciłam się z goryczą i wróciłam do mojego porywacza. Krzyżując ręce przykucnęłam na masce samochodu, bokiem do niego, udając, że nie istnieje. Bardzo chciałam, żeby tak było, bo coraz mniej to wszystko mi się podobało. No, tak właściwie to nigdy nie uważałam owej sytuacji za fajną, ale teraz przekraczało to najśmielsze oczekiwania.
Thomas zaśmiał się ze mnie cicho, dając mi chwilę na siedzenie obrażonej na masce i zadzieranie głowy do góry. Nigdy nie umiałam się zachować, kiedy byłam zła, zawsze wyglądało to zbyt teatralnie, ponieważ w innym przypadku nie okazywałabym żadnych emocji. Najzwyczajniej nie czułam potrzeby, więc żeby pokazać swój gniew i to jak bardzo jestem wściekła, musiałam zagrać.
Thomas po pewnym czasie, niby od niechcenia, podszedł do mnie i stanął przede mną. Wiatr zwiewał mu czarne włosy na twarz, jednak on ich nawet nie odgarnął. I tak było doskonale widać te drwiące oczy i szelmowski uśmiech.
– Już?- zapytał.- Skończyłaś?
Prychnęłam urażona, ale pokiwałam głową.
– Tak.
– Możemy jechać dalej?
– To że skończyłam uciekać, nie znaczy, że dam się porwać dobrowolnie.
– Raz już dałaś.
Thomas stłumił śmiech rozbawiony moją miną, ale oparł się o maskę srebrnego samochodu obok mnie i wyciągnął z kieszeni paczkę papierosów. Wyciągnął kolejnego i zapalił.
– To co mam zrobić, żebyś łaskawie posadziła ten kościsty tyłek w samochodzie?
– Zacznij od zostawienia mojego tyłka w spokoju- burknęłam.- I wytłumacz mi co to ma wszystko znaczyć. Bo zachowujesz się jak wariat, ewentualnie tajny agent jej królewskiej cholernej mości. A ja nie rozumiem absolutnie nic z tego, co się dziś wydarzyło.
– Zdążyłaś mi to już wypomnieć kilka razy- zauważył.- Więc, jak już ci mówiłem, ale mi nie wierzysz…- tu rzucił mi karcące spojrzenie, po czym zaciągnął się papierosem.- Mitologia grecka to prawda. Bogowie romansują ze śmiertelnikami, potem jak to zwykle się dzieje, kończą w łóżku i rodzą się dzieci śmiertelników i bogów, czyli herosi- powiedział beznamiętnie, jakby tłumaczył bobasowi, dlaczego kaczuszki są żółte, a listki zielone. Spojrzał przed siebie i znów wetknął papierosa do ust. Patrzyłam na niego wykrzywiając się i marszcząc brwi. Jacy bogowie. Jakie romanse. Kto normalny mógłby z jakimś bogiem… Chryste, to nie smaczne. Inna sprawa, że niemożliwe. Ale jedyne co wydukałam to:
– C-co?
Thomas odwrócił głowę w moją stronę i gwałtownie opuścił rękę z papierosem w dół, patrząc na mnie z dezaprobatą i konsternacją.
– Boże, Rowllens, nie mów, że muszę ci wyjaśniać skąd się biorą dzieci…
– Nie, wiem jak to się robi! Ale to, że bogowie rob…- zaczęłam, ale chłopak mi przerwał.
– Słuchaj, oni też mogą chcieć czasem zrobić coś fajnego, nie zabraniaj im zaciągać innych do łóżka.
– Nie! Nie o to mi chodzi, idioto!- zawołałam poirytowana tym, że mimo iż Thomas doskonale wiedział o co mi chodzi, musiał mnie podrażnić.- Daj mi skończyć!- Chłopak uśmiechnął się zwycięsko ale już nie powiedział nic więcej.- Więc sugerujesz, że ja też jestem taką mieszanką? I ty też? I możemy nawet być spokrewnieni…?
– Owszem. Ale w to ostatnie raczej wątpię, jakoś nie wydajesz się być moją siostrą.
– Czemu?- zapytałam. Thomas zmieszał się na sekundę, ale szybko odparł:
– Nie wyglądasz na córkę boga śmierci.
– Więc czyją cór…Nie! Stop!- zawołałam wykonując gest, jakbym chciałam wszystko odepchnąć od siebie. Zaśmiałam się histerycznie.- Mnie to nie obchodzi, jestem córką Heleny Rowllens i Adriana Blacka, a nie żadnego boga! Jestem Victoria Rowllens, mój ojciec odszedł, mam nazwisko matki, zagrożenie z geografii i fizyki, dwa szlabany do odpracowania, dwóch kretynów do spławienia…
– Tylko trochę problemów z wysadzoną szkołą, ucieczką z komisariatu, do tego jakiś przystojny facet, jak to ujęłaś: cię porwał…
– …wiele koleżanek, rabat na gofry pod moim blokiem- wyliczałam dalej, udając, że go nie słyszę. Miałam nadzieję, że jak to powiem na głos, to stanie się prawdą. Tylko to.- Mam cudowne życie, jestem normalna!
Thomas zaczął się śmiać, na co ja fuknęłam oburzona i skrzyżowałam ręce na piersi.
– Reagujesz jak każdy.- Jego głos był melancholijny, niczym nie emanujący, wręcz współczujący.-To się robi nawet śmieszne, biorąc pod uwagę fakt, że za miesiąc będę patrzył jak biegasz po lesie w antycznej zbroi z mieczem i będziesz zabijała potwory. Ewentualnie może tak jak ja teraz przekonywała innych niedowiarków, że mówisz im prawdę. Dam ci radę. Nie daj się w to wkopać kumplom. Znajdź sobie jakąś uczynną i miłą przyjaciółkę, która będzie chętnie jechać po nowych zamiast ciebie. Serio. Niewdzięczna robota.
Popatrzyłam na niego z obrzydzeniem i strachem. No proszę was… Powiedzcie, że nie tylko ja spotkałam chłopaka, który ma jakieś takie nie na miejscu myśli i fantazje. Błagam, nie mówcie, że to prawda…
– A możesz mi to jakoś udowodnić?- zapytałam w końcu i podciągnęłam się wyżej na maskę samochodu, tak, że nogi zwisały mi kilka centymetrów nad ziemię.
– Owszem- uśmiechnął się.- Jak tylko dasz się znów gdzieś zawieść, to ci to wszystko objaśnię z dowodami. Zobaczysz cały Obóz Herosów, poznasz Chejrona, nowych znajomych, może nawet cię uznają i odkryjesz nowych rodziców- odrzekł jakby mówił do mnie jak do małej dziewczynki, która właśnie zapytała się, czy wróżki istnieją. A on potwierdzał, palant jeden.
– Tak, albo mnie gdzieś wywieziesz, zgwałcisz i zabijesz, a moje ciało potem znajdą zakopane w jakimś rowie- prychnęłam podciągając sweter na ramiona.- Po pięciu latach, całkiem dobrze zachowane. A potem zrobię karierę aktorską w dokumencie z moimi zwłokami w roli głównej.
– Kusząca propozycja, ale jednak nie skorzystam. Przynajmniej z części z zabijaniem, nad pierwszymi czynnościami się zastanowię- odrzekł, posyłając mi łobuzerski uśmiech i mrugając niby zalotnie, ale tutaj miało to być raczej gestem, który służył rozdrażnieniu mnie.- Wiesz, jakbyś nie zgodziła się ze mną dalej pojechać, to zawsze mogę cię odwieść do domu.
– CO?- zawołałam oburzona prostując się i patrząc na niego z niedowierzaniem.- To po co była ta cała szopka z zamykaniem mi drzwi, a potem ściganiem mnie?!
– Z zamykaniem drzwi to było bardziej jak zabawa, nie uważasz?
– Nie.
– No tak, niektórzy nie mają za grosz humoru- westchnął ironizując. Zgromiłam go spojrzeniem. Skończył już papierosa i zrzucił go na ziemię, a potem odruchowo przydeptał butem.- A to ze ściganiem cię, chyba sama rozumiesz, że szłaś w złą stronę. I patrząc na twoją figurę, niezwykle pociągającą z resztą, to sądzę, że umarłabyś jakbyś przeszła jeszcze…hmm… ze dwa kilometry? Półtora?- odrzekł spokojnie, a ja poczułam, jak robię się czerwona.
Mmm, mam pociągającą figurę… To było by nawet miłe, pod warunkiem, że nie mówi tego chłopak, który mnie porwał i nadal nie wiedziałam po co…! Chyba, że miałam uwierzyć w tą paranoiczną wersję w udziałem Zeusa, Ateny, Tanatosa i reszty wesołej gromadki bogów, która jest tylko wymysłem tępych starożytnych Greków.
– Więc jeżeli nie masz mi tego jak udowodnić, odwieź mnie do domu- zażądałam. Thomas uśmiechnął się i przechylił głowę.
– Tak? A jak zaatakuję cię jakiś potwór, to co powiem na twoim pogrzebie? Przepraszam, ale zginęła przez swoją głupotę i przez to, że była zbyt ślepa i uparta?- zapytał przyglądając mi się rozbawiony.
– Niby czemu nagle miałby mnie atakować jakiś potwór?- spytałam.- A poza tym, nie masz zaproszenia na mój pogrzeb, jeżeli kiedykolwiek takowy się odbędzie!
– Bo wiesz o tym, kim jesteś. Wtedy nie wiedziałaś i byłaś bezpieczna. Teraz, jak to mówią… śmierdzisz, bo dowiedziałaś się prawdy i łatwiej cię namierzyć. Nawet jeżeli nie wierzysz, to znasz taką teorię. To wystarczy.
– Cholera, dlaczego mi to robisz?- fuknęłam, powstrzymując się od tupnięcia nogą.- Najpierw mówisz, że możesz mnie odwieźć, a potem, że jednak nie.
– Tego nie powiedziałem- odparł niewinnie.- Zapytałem tylko, co zrobisz jak coś będzie chciało cię zeżreć.
No cóż, nie mogłam powiedzieć, że mnie nie przytkało oraz w pewien sposób nie wystraszyło… Istniała maleńka szansa, że mówił on prawdę, nie? I co wtedy? Co jeżeli naprawdę jakiś ‚potwór’ mnie znajdzie? Albo nawet mamę, bo sprowadzę na nią zagrożenie?
– To czemu nie możesz zrobić, żebym zapomniała, hmmm? Jak uciekliśmy z komisariatu, mówiłeś, że oni zapomną czy coś- wymyśliłam w końcu i dumna ze swojego pomysłu spojrzałam na Thomasa. Ten jedynie pokręcił głową lub jedynie strząchnął włosy z oczu.
– To tak nie działa. Mgła, czyli coś w rodzaju iluzji, która zasłania rzeczy magiczne przed śmiertelnikami, może najwyżej sprawić, że w ich oczach stanę się zwykłym szarym policjantem, którego nikt nie pamięta. No, na pewno niezwykle przystojnym policjantem, ale jednak nie zapiszę się w ich wspomnieniach. Szkoda tej sekretarki tylko… A ten wypadek uznają za wybuch jakiej starej bomby, która była zakopana w szkole od kilkunastu lat.
– Czyli jestem niewinna?- zapytała zdumiona.- Znaczy się, to nie moja wina, ale nawet jakby była, to jednak jestem oczyszczona?
– Tak- odrzekł, a ja odetchnęłam z ulgą. Przynajmniej tyle dobrego. Ciekawe, czy za pomocą tej całej Chmury, czy jak to się nazywało, można by sprawić, żeby myśleli, że to geograf podłożył tą bombę…
– Więc zrób, żebym ja zapomniała i żaden potwór- zaakcentowałam to słowo, żeby poczuł, że śmieszy mnie to o czym mówi- mnie nie zabił, co?
– Nie, bo nie jesteś śmiertelnikiem. A poza tym, już śmierdzisz. Zapach herosów się tak jakby…włączył.
I nagle zgasił wszystkie moje marzenia, że ten cyrk się zakończy. Wrócę do mamy, która pewnie jest przerażona, że nie wróciłam ze szkoły, siedzi sama w domu, nie ma z kim porozmawiać nie licząc telefonu, albo sąsiadki. O Boże, co ona zrobi beze mnie?! Jakbym wróciła miałaby przynajmniej na kogo powrzeszczeć, a tak to… Jestem wyrodną córką, oznajmiłam sobie samej.
Poza tym… co robi moja mama teraz…? Dowiedziała się, że moja szkołą wybuchła. Mój telefon jest rozładowany. Okay, jakiś czas potem musiała się dowiedzieć, że jestem na komisariacie. Ale jak ja tam byłam jeszcze, nie widziałam jej. Czyli musiała przyjechać, kiedy mnie już porwano. I co, co wtedy? Wchodzi na posterunek, pyta się gdzie jestem, a oni mówią, że zniknęłam? Że mnie nie pamiętają…? Jak Chmura sprawiedliwa moje zniknięcie?
Już miałam zacząć się kłócić, że chcę chociaż dać mamie znak życia, kiedy padło:
– Wiesz, właściwie mogę ci udowodnić, że nie kłamię- odezwał się w końcu Thomas. Wpatrywał się w jakiś punkt nad lasem i nie wyglądał na zadowolonego. Raczej na kogoś, kto jest zmęczony, ale przyparty do muru i musi coś zrobić. Co oznaczało, że mój strajk wsiadaniowy-do-samochou jest skuteczny i chłopak nie wie co ze mną zrobić. Ha!
– Udowadniaj- rzuciłam lekko i spojrzałam na niego znudzona. Prawie się nie uśmiechnęłam zwycięsko, że mi ustąpił.
– Nawet jeżeli okaże się, że mam nadnaturalne zdolności? Jesteś pewna, że chcesz o tym wiedzieć?
– Nie chcę cię znać, a popatrz. Znam cię. Życie bywa brutalne- oznajmiłam twardo, nie dając się zniechęcić. Skoro tak mu zależy, niech się wysili i mnie zaskoczy. Choć wolałam, żeby odstawił mnie do domu.- Z całym szacunkiem, ale informacja o twoich talentach nic minie nie obchodzi. O ile one też nie są urojeniem, jak reszta twojego życia.
– Bo wiesz Rowllens… Niektórzy półbogowie, mają po boskich rodzicach zdolności związanie z ich dziedziną. Nadprzyrodzone czasem, częściej po prostu są w czymś lepsi od innych z danego zakresu.
– Czekam- rzuciłam od niechcenia, unosząc brwi i patrząc się na niego znudzona. Wątpiłam szczerze, że umiałby mnie przekonać. Dlatego nawet nie udawałam zainteresowanej.
– Jesteś pewna? Nie będziesz miała mnie potem za psychopatę, mordercę?- zapytał powątpiewając.
– Już cię za takiego mam, więc się nie krępuj- odrzekłam gładko, rzucając mu wyzywające spojrzenie.
– Tylko nie używaj argumentu, że jestem medium, żeby się wykręcić potem, dobrze?
Wzruszyłam ramionami, gestem dłoni zachęcając go do działania. Chłopak wywrócił oczyma, ale skrzyżował ręce na piersi. Ruchem podbródka wskazał w stroną lasu, niedaleko drogi. Gęste, zielone gałęzie zasłaniały słońce tak, że drzewa tworzyły coś w rodzaju jednolitej plamy może z kilometr przed nami. Uniosłam głowę i podążyłam za jego spojrzeniem.
– Widzisz tego jastrzębia, co krąży nad drzewami?- zapytał mnie, na co ja przymrużyłam oczy.
Faktycznie, nad puszczą, w powietrzu koła zataczał jakiś ptak. Nie miałam pojęcia, czy to jastrząb, sokół czy orzeł, ale na pewno jakiś drapieżnik. Krążył powoli, zataczając nieregularne koła. Poczułam wzrok Thomasa na sobie, więc kiwnęłam głową, że owszem, widzę.
– Jastrząb, bardzo ładny i stosunkowo niewielki drapieżnik. Widzisz jak lata? Szuka zwierzyny, skupiony i pełen życia.
– Cudownie- ścisnęłam wymownie usta.- Opowiesz teraz coś o jego zwyczajach godowych? Twój super-talent to bawienie się w ornitologa?
Thomas nic nie odpowiedział, nawet na mnie nie spojrzał. Obrócony do mnie profilem wskazał palcem na ptaka, żebym teraz popatrzyła. Spojrzałam się, tylko przez ciekawość. Jastrząb zatrzymał się na ułamek sekundy w powietrzu, tylko po to, żeby po chwili bezwładnie opaść w dół. Zmarszczyłam brwi.
– Skąd wiedziałeś, że akurat teraz będzie pikował do polowania?- zapytałam nie do końca rozumiejąc o co chodzi.- I czemu to ma mnie przekonać?
– Rowllens, ten ptak nie poluje. On spadł. Jestem synem śmierci, jak myślisz, „nadprzyrodzone moce” w moim wypadku co mogą oznaczać?- uniósł jedną brew i uśmiechnął się kwaśno, ale jego oczy pozostały nieruszone, nie widać w nich było rozbawienia.- Że umiem ciskać piorunami, czy gadać do roślinek?
Zamrugałam kilka razy, aż w końcu pojęłam sens jego wypowiedzi i wcześniejszej rozmowy. Odruchowo wytrzeszczyłam oczy, wpatrując się pomiędzy drzewa. Co się tu właśnie wydarzyło, cholera? Pełna zdumienia i niepokoju, bez mrugania, wyszukiwałam na niebie nawet najmniejszej czarnej kropki. Czegokolwiek. Zaraz wyfrunie i odleci, a Thomas wyjdzie na frajera, który chciał mnie nabrać. Jednak nic takiego się nie wydarzyło.
– Czy…czy ty go…?- zaczęłam jąkając się i pokazując palcem w stronę powietrza nad lasem, z którego nadal nie wyłaniał się jastrząb, tak jak powinien. Thomas pokiwał głową.
– Na twoje życzenie- odrzekł ponuro się uśmiechając.
– Nie, przecież to jest niemożliwe. Nie da się, po prostu tak się nie da.
– Tylko nie patrz się teraz na mnie jak na seryjnego mordercę, jasne? Nigdy nie zabiłem człowieka. Tylko kiedyś niechcący kota… i teraz tego ptaka.
Uniosłam ironicznie brwi ściskając usta. Nie, wcale nie będę się tak patrzyła na człowieka, który zabił zwierzę samym spojrzeniem! To jest chore! Ale jednak się wydarzyło! O mamo, on zabił nie dotykając! A może ten ptak był chory na…nie wiem! Może miał złamane skrzydło i od nadmiernego wysiłku w końcu coś mu się zepsuło i dlatego spadł, co? Wcale nie zginął! Albo to przypadek. Jakiś myśliwy w niego trafił. Thomas ma w tym lesie pomocnika, który miał strzelać i…
Moje argumenty brzmiały głupio nawet w moich myślach. Żadne nie był adekwatny do sytuacji. Wszystkie brzmiały śmiesznie i nie sprawiały, że miałam wymówkę by mu nie uwierzyć.
Spojrzałam się na niego starając się nie uciec z wrzaskiem. Może on jednak mówił prawdę… Coś w głębi mojej głowy krzyczało, że ma racje. Coś kazało mi uznać to za normę i po prostu z nim pojechać i zobaczyć jak sprawy się potoczą. Ale jakaś część mnie nie pozwalała mi odpuścić, wręcz automatycznie kazała mi to wyprzeć.
– Chodź, siedzimy tu już godzinę- mruknął odwracając się i powoli krocząc do samochodu. Z kieszeni marynarki wyjął papierosy i zapalił jednego, trzeciego. Strasznie dużo palił, zauważyłam.- Jest już ta pora, że nie przyjedziemy na miejsce dziś. W nocy nie odważę się jechać, nie wiadomo kim jesteś- ciągnął obojętnie, gestykulując ręką z papierosem. Nie wpadłam nawet na to, żeby się kłócić, że wiem kim jestem.- No chodź Rowllens.
Mimowolnie spostrzegłam, że nie jest już tak nonszalancki i wyluzowany co przed chwilą. Teraz naprawdę sprawiał wrażenie zmęczonego, trochę przybitego i nawet zirytowanego.
Ja jednak się nie ruszyłam. Chyba byłam zbyt zdumiona tym, co się właśnie stało. A co jeżeli on miał rację i ja faktycznie byłam jakimś mutantem? Ku mojemu zaskoczeniu kiedy spojrzałam na swoje ręce dostrzegłam, że się trzęsą. Bransoletki uderzały o siebie, a zawieszki i łańcuszki cicho dzwoniły jak zawsze, tylko teraz bez mojego pozwolenia. Przeczesałam palcami nerwowo włosy. W tym czasie chłopak zauważył, że nadal stoję jak słup przed autem i nie ruszyłam się z miejsca. Zatrzymał się w pół kroku, westchnął i z miną zbawcy męczennika ruszył w moim kierunku. Kiedy znalazł się tuż przede mną, wyciągnął w moją stronę paczkę papierosów.
– Chcesz?- zapytał, wyjmując wolną ręką z ust swojego, już do połowy wypalonego. Przekręcił głowę bok, żeby wypuścić dym gdzieś indziej niż na mnie. Miał w sobie jakąś taką grację i styl jak to robił.
– Mam szesnaście lat- zauważyłam niechętnie wpatrując się w jego wyciągniętą rękę i paczkę. Cieszyłam się, że nie wypytuje się mnie o wrażenia. Choć chyba on również był mi wdzięczny, że nie drążę tematu, ani nie panikuję na jego widok.
– No faktycznie- mruknął i popatrzył na mnie z politowaniem.- Szesnaście lat to wiek, gdzie nikt nie pali, a tym bardziej nie ćpa. Nie mówiąc już o alkoholu i innych. Ja miałem trzynaście, kiedy zacząłem.
Popatrzyłam się na niego, nie bardzo wiedząc co robić, ani co się ze mną dzieje. To, że ten latający kurak zginął, było jednak jakimś dowodem. Więc to wszystko miało być prawdą? Nie chciałam w to uwierzyć. Thomas kiwnął ze zrozumieniem głową i schował paczkę do wewnętrznej kiszeni marynarki.
– Albo daj jednego- jęknęłam i aż się skrzywiłam słysząc jak żałośnie brzmię.
– Masz tego- odrzekł i oddał mi swojego, do poły wypalonego. Jeszcze przed chwilą zaprotestowałabym, ale teraz było mi to jakoś tak dziwnie obojętne… Nie myślałam za bardzo co robię, chyba to przez ten stres. Poza tym, co złego w tym, że zapalę. Dziś i tak już zbyt wiele rzeczy się wydarzyło, nikt nie będzie o tym pamiętał.
To nie było tak, że śmierć jakiegoś jastrzębia zrobiła na mnie takie wrażenie, nie. Tylko to było dowodem na to, że ja nie jestem do końca normalna. Ja, ja miałabym nie być normalna. Z jednej strony coś mi się w tym podobało, ta myśl była podniecająca. Ale też przerażająca! Ja jakimś mutantem? Jakbym miała być wyjątkowo inteligentna, mieć za wysokie IQ albo za dużo seksapilu, to okay. Niestety tu wszystko miało niby mieć podstawę w moich rodzicach- jeden z nich nagle okazał się być jakimś bogiem? Nieistniejącym bożkiem paranormalnym? To znaczy, że nie jestem normalna aż już od podstaw. A przynajmniej chłopak, który mnie porwał. I on uważa, że ja też.
I nagle uświadomiłam sobie, że żyłam w jakimś złudzeniu prawdy, która nagle wyszła na jaw, a ja, zupełnie na nią nie gotowa. Za cholerę nie miałam pomysłu, ani pojęcia co ze sobą począć w jej obliczu.
Z obojętnością spojrzałam się na papierosa, którego trzymałam między palcami a kiedy zaciągnęłam się, nawet nie zaczęłam kasłać. Po prostu zrobiło mi się tak nie dobrze, że nie byłam w stanie nic powiedzieć. Ale ten smród przynajmniej sprawił, że jakimś magicznym sposobem się uspokoiłam.
– Paliłaś kiedyś?- zapytał, na co szybko pokręciłam głową. W tym samym momencie zorientowałam się, że wciągnięty dym powinnam wypuścić, ale i tak zaczęłam już kasłać.- Yhym, okay. Jednak widzę, że nie.
Thomas położył mi rękę na plecach i poprowadził do samochodu. Może to nawet i lepiej, bo czułam się tak, jakbym zaraz miała uderzyć czołem o pierwszy lepszy słup przy drodze, albo zemdleć. Znowu otworzył mi drzwi, poczekał aż wsiądę zanim je zamknął. Zaraz potem usłyszałam warczenie silnika i nawet nie pamiętam, kiedy zasnęłam.
O bogowie! Ale mi się dłużyło pisanie tego komentarza! Pomocy! Niby wszystko gra, przyjemny styl z sarkazmem, ciekawa akcja i przemyślenia, a jednak bardzo dłużyło mi się czytanie tego. Nie chcę mówić, że rozdziały są za długie, ale właśnie teraz w roku szkolnym bardzo długie teksty stają się problematyczne (przynajmniej dla mnie). Motyw z agentami bardzo kojarzy mi się z Pamięcią… Mam nadzieję, że ciekawie to rozwiniesz i czytając to, nie będę miała wrażenia, że czytam coś bardzo podobnego w wyżej wspomnianego opka. WEENY! Bo rozdziały ogólnie świetne!
Jak tu cicho… Ciężko patrzeć, że tu praktycznie nie ma komentarzy. Pod dawną FT? Ech. (Wiem, że to dlatego, że to dość stare opowiadanie (ile już ma? Półtora roku, dwa?), dawno go nie było i że autorki nie są nowicjuszkami na blogu, nie musicie mi mówić.) W każdym razie, ja Was pamiętam. Was, to i Wasze wcześniejsze opowiadania oraz niektórych starszych użytkowników. Chyba możecie się mnie bać… 😉
To opowiadanie jest jednym z wcześniejszych, jakie czytałam na RR. Pamiętam, jak z niecierpliwością wyczekiwałam następnego rozdziału, jak śmiałam się z genialnych komentarzy naszej Trujdzy (których i tu nie brakuje, choć w wydaniu „dwujdzy”), jak robiłam teorie spiskowe do kłopotów miłosnych bohaterów i jak byłam zirytowana tym, że Es wciąż nie wie, mimo że dla mnie to było oczywiste od początku. Jak wchodziłam na Waszego bloga i podbloga, żeby przeczytać nowy rozdział lub poznać nowe postacie. Szkoda, że już nie piszecie z Carmel, ale rozumiem. Będzie mi brakować Kiwy, ale same Victoria i Esmeral też są świetne.
Hah, ja nawet pamiętam błąd w tytule przy pierwszej części FT i te wszystkie „i pół lat” na podblogu, które zawsze mi źle brzmiało. 😉 A propos, jeśli chodzi o błędy, to tutaj brakuje spacji po obu stronach myślnika i przecinków, ale teraz tego nie znajdę.
Oprócz tego… Naprawdę Was podziwiam. Nie sądzę, żeby mi chciało się pisać całe opowiadanie od nowa. Podziwiam Wasze style pisania, znaczną poprawę widać w szczególności u Piper. U bohaterek widać więcej naturalności, i pomimo tego, że to dopiero trzeci rozdział, można dobrze poznać je obie, a ich… Jak to się nazywa? Obraz psychiczny…? Jest już obszerny (mam wrażenie, że zaczęłam mówić bez sensu) i bardzo realny. Opisy emocji są naprawdę świetne, lepsze niż w niektórych książkach, a całość czyta się przyjemnie (chociaż racja, długość rozdziałów nieco męczy – ale wiem, dlaczego to zrobiłyście).
Ja też mam nadzieję, że wrócą czasy, gdy następnej części nie można było się doczekać. Dlatego życzę Wam dużo weny, motywacji do pisania i żeby ilość nauki nie dawała się tak bardzo w kość.
Powodzenia!