Rozdział 2
– Millien! – odwróciłam się. Obecnie stałam na pomoście i walczyłam z linką, w którą się zaplątałam. Nie było to przyjemne, no ale cóż. Taki już mój los. Zawsze się w coś musze zaplątać. Ale powróćmy do historii. Właśnie podbiegał do mnie Connor. Kiedy do mnie dobiegł miał małą zadyszkę. Złapał się za kolana i chwilę sobie podyszał. Patrzyłam na niego w ciszy. W końcu złapał oddech, wyprostował się i powiedział.
– Słuchaj, martwię się o ciebie. Co się dzieję? – podniosłam brew. „Co znowu zrobiłam?” pomyślałam. Podrapałam się w czoło próbując przypomnieć sobie swój karygodny czyn. Jakoś nic nie przychodziło mi do głowy. W końcu zrezygnowana spytałam Connora.
– A co zrobiłam? – zrobił minę jakiej wolę nie pamiętać. No cóż … Spojrzał na mnie jak na prawdziwego debila.
– Eee… no podobno dzisiaj na werandzie płakałaś. Już cały obóz o tym mówi. Wszędzie można słychać. „A wiesz, że podobno skała Millien płakała?” – czas na wyjaśnienie. Przydomek skała wziął się stąd, że nigdy nie płakałam. I byłam na ogół twarda.
– Słucham?! Że niby ja dzisiaj płakałam? Niby kiedy? Ja tylko siedziałam – i oto rozpoczął się mój słowotok „wścieklizny”. Connor podrapał się w głowę. Jego mina była zarazem przepraszająca, a jednocześnie zdezorientowana. W końcu udało mi się uspokoić słowotok i powiedziałam tylko – Nie płakałam.
C. (jak miałam go w zwyczaju nazywać) wydał z siebie tylko cichy pomruk przypominający „aha”.
– A słyszałeś, co zrobił Travis? – zagaiłam.
– Chodzi ci o skołowanie Coli? Tak słyszałem. A tak poza tym. To ja ją skołowałem, ale i tak wszyscy mówią, że to on – zrobił urażoną minę. Pokręciłam głową.
– Nie o to chodzi. On się całował.
– CO?! – mogłam się tego spodziewać, taka sama reakcja jak moja. – Z kim? – czas na kolejne wyjaśnienie. Travis i Connor różnią się tym, że to C. ze wszystkimi flirtuje, a T. właśnie nie. Dlatego taka była reakcja moja i C.
– Z Annabeth – powiedziałam spokojnie.
– Z KIM ?! – chłopak stał z rozdziawionymi ustami wpatrując się we mnie wielkimi oczami. To nie było miłe doświadczenie. „Ostudzę go trochę, bo się ludzie zaczynają gapić” pomyślałam. Wzięłam zamach i wymierzyłam mu policzka. Connor zachwiał się, cofnął o krok do tyłu, spojrzał na mnie jak na wariatkę, a po chwili złapał się za czerwony policzek i powiedział – Dzięki.
– Nie ma sprawy – uśmiechnęłam się do niego. Zawsze lubiłam wymierzać policzki. To było odprężające. – No dobra, zdradzę ci wszystko, co wiem – w jego oczach pojawił się błysk ciekawości. – Otóż zdarzyło się to wczoraj. Na plaży. Pewnie wieczorem, dlatego T. mnie nie odniósł. Podobno strasznie się lizali – Connor był strasznie podekscytowany. Jego uśmiech był strasznie szeroki.
– Lizali się tak? Na plaży. Mmmm… – zaśmiał się. – A kto ich widział?
– Tego ci nie zdradzę – postanowiłam, że nie zdradzę Percy’ego. I tak już go zostawiłam dzisiaj w niemiłej sytuacji. Przynajmniej to mu jestem winna. Chłopak odcierpiał już swoje. Biedak. Musiał patrzeć jak dziewczyna, którą kocha od 12 roku życia, całuje się z jego przyjacielem. Niby to nie zdrada. Ale Travis raczej się domyślał. No chyba, że jest jeszcze większym debilem niż myślałam. Spojrzałam w przenikliwe oczy Connora. „No dobra! Nie przyszłam tu na pogawędki” pomyślałam.
– Idę na kajak. Wybierzesz się ze mną? – chciałam być sama, dlatego właśnie zadałam to pytanie. Zawsze kiedy pływałam z kimś w kajaku siadałam z tyłu i przestawałam wiosłować. Ludzi zazwyczaj to irytowało. Connor zrobił minę ala nie dziękuję i powiedział.
– Wiesz, mam pewną sprawę do załatwienia, zobaczymy się później – odwrócił się i zaczął odchodzić.
– Tylko nie mówi nikomu – krzyknęłam za nim.
– Dobra – odkrzyknął. Podczas naszej rozmowy zdążyłam uwolnić się od linki. Chwyciłam wiosło i wskoczyłam do pierwszego lepszego kajaku. Odepchnęłam się wiosłem od pomostu i powiosłowałam w stronę środka jeziora. Lubiłam pływać kajakiem. Jest to w miarę odprężające. Lubię obserwować to zjawisko, kiedy po włożeniu wiosła do wody i wyciągnięciu go na wodzie tworzą się takie małe wirki. Dopłynęłam na środek jeziora. Włożyłam wiosło do środka i wyciągnęłam się. Słońce delikatnie muskało moją skórę. Lubiłam się opalać. Ale oczywiście nie w wielki gorąc. Bo to było nieprzyjemne. Zamknęłam oczy. Pozwoliłam, żeby przed powiekami pojawiały mi się niekontrolowane obrazy. Pierwszy z nich to Annabeth i Travis miziający się. Szybko go odgoniłam. Drugi to Percy i Posejdon. Trzeci to Annabeth wrzeszcząca na Percy’ego. Skupmy się teraz na trzecim obrazie. Blond włosy Annabeth były rozwiane przez wiatr, w jej oczach była furia. Policzki były czerwone od wiatru, twarz mokra ponieważ padał deszcz. Ubranie brudne. Ogólnie dziewczyna stała w cieniu. Percy miał tak samo rozwiane włosy, czerwone policzki. Jego spojrzenie było speszone. Stał po kolana w morzu. Za Annabeth był las, za Percy’m morze. Był to dziwny obraz. Ale ja cała jestem dziwna. Leżałam sobie jeszcze w tym kajaku przez jakiś czas, kiedy nagle poczułam jak jakiś litr wody z impetem ląduję na mojej twarzy. Uwierzcie mi, to nie jest miłe uczucie. Momentalnie otworzyłam oczy i usiadłam. Zaczęłam się rozglądać. Jakieś dwa metry ode mnie w kajaku siedział Travis. Cały się śmiał. Wywróciłam oczami.
– Śmieszne – ucięłam. Chłopak podniósł brew i przestał się śmiać.
– Co, w złym humorze dzisiaj jesteś? Ile razy mam cię jeszcze przepraszać za to, że cię zostawiłem? – podpłynął do mnie. Wyjęłam wiosło i odepchnęłam go od siebie. Powiem tylko tyle, że był zdziwiony. Tak jak ja. Nawet jak miałam największego focha jakiego mogłam mieć, zawsze dawałam mu do siebie podejść i dać mu się wytłumaczyć. No bo zazwyczaj na niego się obrażałam.
– Tak w złym. A ty jak widzę strasznie szczęśliwy – powiedziałam prawie plując ironią.
– Ładny dzień jest, to co mam się denerwować. No dobra, powiedz co cię gryzie, bo dzisiaj podobno płakałaś – wstałam.
– Kurde! Nie płakałam! Ja nigdy, zapamiętaj to sobie, nigdy nie płaczę! – krzyczałam. Byłam zła. I miałam do tego prawo. Bo nie dość, że mnie zostawił na werandzie, to jeszcze zostawił mnie, bo się obściskiwał z Annabeth. No kto by pomyślał!
– Okej, okej. Nie płakałaś. Spokojnie. Tak tylko gadają.
– No to im nie wierz! – cały czas krzyczałam. – Nie trzeba chyba wierzyć w każdą plotkę! Co nie?! – wzięłam kilka głębokich oddechów. Nagle zauważyłam, że przecież stoję. Spróbowałam złapać równowagę, którą przecież miałam. No i oczywiście wpadłam do wody. A nadal, pomimo prób nauczenia mnie przez Percy’ego, nie potrafiłam pływać. Zamknęłam oczy, wypuściłam całe powietrze z płuc. Zaczęłam wierzgać rękami i nogami, ale nie wypływałam. „Chyba głupio postąpiłam wypuszczając powietrze” pomyślałam. Zaczęłam opadać na dno. Film mi się urwał.
– Millien! Millien! – ktoś cały czas mną potrząsał. Otworzyłam oczy.
– Co jest? Co się dzieję? – spytałam. Nade mną pochylał się Chejron. Za nim w tle był mokry Travis i susi Connor, Annabeth, Percy i Even.
– Wpadłaś do jeziora. Travis cię wyłowił i przyniósł tutaj. Podobno coś cię ukąsiło – powiedział centaur. Jakoś nie mogłam sobie przypomnieć, żeby coś mnie ukąsiło. Usiadłam. Cały świat mi się zakręcił i z powrotem opadłam na poduszkę. Dopiero teraz zauważyłam, że jestem w Wielkim Domu. – Dajcie jej ambrozji – zarządził Chejron. Even szybko przyniósł mi pełną szklankę tego dziwnego napoju. Percy i Connor pomogli mi usiąść. Wzięłam szklankę od kozłonoga. Wypiłam łyk. Jakoś tak świat mi się rozjaśnił. Wzięłam jeszcze parę łyków i było już ok. Spojrzałam na Travisa, który stał przy łóżku. Woda z niego ściekała na podłogę. Annabeth podeszła do niego z ręcznikiem. Delikatnie położyła go mu na ramionach. Ja, Connor i Percy dziwnie na nich spojrzeliśmy. Zalali się rumieńcami. Wstałam. Zakręciło mi się w głowię. Upił łyk ambrozji. Od razu lepiej.
– No! Ja już się dobrze czuje. Idę na świeżę powietrze. Ono zawsze pomaga – uśmiechnęłam się. Dumnym krokiem minęłam „gołąbeczki” i wyszłam. Usiadłam sobie na werandzie Wielkiego Domu i spojrzałam w niebo. Obok mnie pojawił się Travis.
– Millien, co się dzieję? – spytał. Wzruszyłam ramionami.
– Nic. Po prostu straciłam równowagę – odparłam.
– Ale ten twój wybuch gniewu – zapadła cisza. Nie zamierzałam odpowiadać na to pytanie, a Travis najwyraźniej też nie chciał nic mówić. W ciszy wstałam i odeszłam. Zostawiłam go sobie samemu na tej werandzie. Kiedy odchodziłam słyszałam tylko jak Annabeth mówi coś do niego. Westchnęłam. „Mil, musisz się sama sobie przyznać, że on ci się podoba…” pomyślałam.
CDN
boskie opowiadanie, czekam na ciąg dalszy 😉
Super.Czekam na następną część.
superaśne
super, czekam na ciąg dalszy.
bomba, super, boskie i…i…i… no nie mogę się wysłowić 😛 ale powiem tylko tyle, że to jest moje ulubione opowiadanie
Ciekawe 😀
bardzo mi sie podoba to opowiadanie! jest normalnie, normalnie… nom… i sie rozumiemy 😉
Gnialne=) Niech Percy pokłóci się z Annabeth i wojna Posejdon-Atena będzie się odbywać między ich dziećmi =)
fajowe
super 😉
Fajne
P_love_A nie powinnaś być przeciwna związkowi Annabeth – Travis???
ja chcę więcej, to jest boskie. pliiiiiiissss.
szkoda mi Percyego cały czas, ale opowiadanie jest naprawdę świetne!!
cudowne opowiadanie