Rozdział 2 „Dlaczego Annabeth zawsze ma rację?”
Witajcie wszyscy bogowie, herosi, potwory i ci wszyscy, których nie wymieniłem. Jestem Percy Jackson, syn Posejdona. Na pewno mnie znacie, natomiast ja niedawno poznałem Willisa Storma. Tydzień temu uratowałem jego i jego tyłek przed wężową kobietą, która chciała go dorwać (nie bardzo wiem dlaczego!). W każdym razie, gdy przylecieliśmy do Obozu. Piękniś zaczął się o wszystko pytać: Co to za wielki dom? Co to za drzewo? Co to za laska? Były to pytania bez sensu i bardzo denerwujące, ale zacisnąłem usta i zgrzytając zębami nie zwracałem uwagi na jego pytania. Annabeth i Grover wydawali się równie zdenerwowani jego uwagami, ale oni też tego nie okazywali.
W końcu doszliśmy do Wielkiego Domu. Na werandzie jak zwykle siedzieli centaur Chejron, koordynator zajęć na Obozie oraz Pan D., czyli Dionizos, dyrektor obozu, wysłany na stuletni odwyk. Niezbyt za nim przepadałem, ale moje uczucia co do niego uległy ociepleniu, gdy podczas ostatniej rady na Olimpie, zobaczyłem go w towarzystwie Ariadny, jego żony (kto by podejrzewał?). Jak to mieli w zwyczaju grali w remika. Gdy weszliśmy na werandę, Chejron podniósł wzrok znad swoich kart i spojrzał na nas. Jego twarz rozjaśnił uśmiech.
– Jak ja się bałem! Dzięki bogom, jesteście! – powiedział ogarniając nas wszystkich wzrokiem.
– Tak, tak, wszyscy są szczęśliwi… – odparł Pan D. znudzonym głosem, nie podnosząc oczu znad kart.
– A to musi być … – zaczął Chejron, patrząc na Pięknisia.
– Willis Storm – przerwał mu blondyn.
– Uratowaliśmy go przed wężową kobietą – wyjaśniła Annabeth. – Tylko, co ona robiła w Nowym Jorku? – dopiero teraz zauważyłem jak źle wyglądała. Podbite oko, potargane włosy i podarta koszulka. Chociaż mi i tak się podobała… Oczywiście, jako przyjaciółka (to szczera prawda!).
– Musiała go wyczuć – odpowiedział Grover, który też nie wyglądał najlepiej.
Chejron zamyślił się. Był najmądrzejszym …. Eee… stworzeniem jakie znam.
– Na razie Willis zamieszka w Domku Hermesa, ale musicie wyjść. Chcę z nim porozmawiać sam na sam – zwrócił się do nas centaur. – Dziś zaczną się zjeżdżać obozowicze. Dobrze się bawcie – uśmiechnął się do nas. – Jutro rozegramy bitwę o sztandar. Przygotujcie się.
– Do widzenia, Chejronie – powiedział Grover i wyszedł. Za nim wyszła Annabeth, a gdy zobaczyła, że ja nie wychodzę tylko przyglądam się Willisowi i Chejronowi, wzięła mnie za rękę (jako przyjaciółka!) i wyprowadziła z Domu. Miałem do Chejrona tyle pytań. No i dlaczego chciał porozmawiać sam na sam z WillIsem? No ale ciągnięty przez Annabeth musiałem odpuścić.
– Okej. Umiem chodzić – powiedziałem do niej, bo już od dłuższej chwili nie puszczała mojej ręki.
– Och… Wybacz – zarumieniła się i puściła ją. Annabeth była córką Ateny i moją najlepszą przyjaciółką. Uwielbiała architekturę i matematykę.
Doszliśmy do pawilonu jadalnego i usiedliśmy przy jednym ze stolików. Rozejrzałem się po obozie. Naprawdę było tu jeszcze niewiele osób. Zauważyłem Charlesa Beckendorfa z domku Hefajstosa w kuźni, Silenę Bueregard nad jeziorem, braci Hood przy sklepie z pamiątkami, kilka dzieciaków z domku Aresa i niewiele osób z innych domków.
– Dlaczego ten wąż zaatakował zwykłego herosa? – zadała pytanie Annabeth.
– No, nie wiem. Może jej się spodobał? – powiedziałem.
-Nie tylko jej… – mruknął Grover drapiąc się po głowie. – Bo widzicie, byłem w jego klasie i zauważyłem, że dziewczyny z całej szkoły za nim szalały.
– Nie dziwię im się – powiedziała cicho Annabeth. Spojrzałem na nią z niedowierzaniem (oczywiście jako przyjaciel!). – Widzieliście jego spojrzenie. Założę się, że już je kiedyś widziałem – zamyśliła się i położyła dłoń na białym pasemku włosów. Śladzie po noszeniu na swoich barkach nieboskłonu w zeszłym roku. Ja mam takie same z tego samego powodu.
– Nadal nie wiemy kto jest jego rodzicem – zauważyłem, patrząc w morze. – Może nim być Ares?
– Nie. Nie miał woli walki. Siedział i bał się, gdy my walczyliśmy – zaprzeczył Grover.
– Hefajstosa? – wyliczałem dalej.
– Nie – powiedziała Annabeth. – Nie widzę w nim jakiegoś specjalnego zapału do pracy.
– Apolla? – rzuciłem.
– No jasne! – krzyknęła Annabeth, wstając.
– Co jasne? – jakoś nic nie zajarzyłem (nigdy nie nadążysz za potomkiem Ateny jeśli chodzi o rozumowanie).
– To samo spojrzenie miał Apollo – powiedziała. – Te niesamowicie jasne błękitne oczy – dodała rumieniąc się nieco.
– Zapamiętałaś to? – zapytałem z niedowierzaniem. Ja ze spotkania z Apollem zapamiętałem zwłaszcza jego super słoneczny wóz (ciekawe dlaczego?).
– No… Wiesz miał ciemne okulary, gdy spotkałam na radzie, ale opuścił je i puścił mi oczko – speszyła się córka Ateny, ale szybko zmieniła temat. – Grover, co o tym sądzisz?
Ale Grover jej nie odpowiedział . Spojrzałem na niego. Tak. Nasz kozłonogi przyjaciel spał w najlepsze, lekko chrapiąc.
– Ostatnio szybko się męczy… – powiedziała rozbawiona Annabeth. – Zostawmy go – dodała i wyszła z pawilonu. Poszedłem za nią. Jakoś nie miałem teraz ochoty zostawać z nią samą. Nie za bardzo wiedziałem czemu. Czy z powodu zapamiętania jednego, głupiego spojrzenia i mrugnięcia Apolla? Czy z powodu „niesamowicie jasnych, błękitnych oczu” Willisa? Oczywiście targały mną uczucia czysto przyjacielskie. W każdym razie, powiedziała do mnie:
– Muszę iść się ogarnąć – próbowała ułożyć włosy. – Spotkamy się później – dodała i nie czekając na odpowiedź ruszyła w stronę domku Ateny. Dziwne, ale doznałem odczucia, że ona też nie chciała ze mną zostać sam na sam. Ale co miałem zrobić? Ruszyłem w stronę domku Posejdona. Był to niski budynek z morskiego kamienia. Otworzyłem drzwi i wszedłem do środka. Położyłem się na łóżku. Spojrzałem na róg Minotaura, zawieszony na ścianie i na mały basenik służący do rozmów za pośrednictwem Iris. Pomyślałem o mamie, o tacie i o Annabeth i zasnąłem ze zmęczenia o 14.00 po południu (widzicie? Nawet herosom zdarza się być zmęczonym!).
Obudziłem się po dwóch godzinach. Przetarłem oczy i rozejrzałem się po pokoju. Wstałem i wyszedłem. Nad jeziorem siedział Willis (Piękniś) w otoczeniu driad, najad i kilku dziewczyn z domku Afrodyty. Musiał opowiadać coś bardzo śmiesznego, bo jego adoratorki co chwilę wybuchały śmiechem. Nasze spojrzenia się spotkały. Przecisnął się przez dziewczyny i ruszył w moją stronę. Przez chwilę myślałem, że chce mi dowalić, ale się myliłem. Podszedł do mnie i wyciągnął rękę w geście pojednania.
– Dzięki za wszystko – powiedział patrząc mi prosto w oczy. Annabeth miała rację. Miał niesamowicie jasne, błękitne oczy, które jakby przewiercały cię na wylot i nie była to jedyna rzecz, o której powiedziała mi Annabeth dzisiejszego dnia i do której miała stuprocentową rację.
– Za co? – zapytałem go. Byłem zaskoczony. Za co mógł mi dziękować?
– Za ratunek – zaczął wyliczać na palcach. – Za możliwość dotarcia do Obozu – zawahał się i dodał: – Za to, że mogłem poznać Annabeth.
Pomyślałem: „Że co proszę!?” i powiedziałem:
– Że co proszę?
– Zaprosiłem ją na randkę. Na pokaz sztucznych ogni w Dzień Niepodległości – odpowiedział odwracając wzrok.
– Co!? – nie mogłem uwierzyć. Rok temu po wygranej bitwie o sztandar Annabeth i ja poszliśmy na tą samą randkę. Na największe randkowisko na obozie. Było nawet znośnie, a na koniec Annabeth pocałowała mnie w policzek na pożegnanie. Lekko zapiekł mnie wtedy policzek (czy to przyjacielski odruch?). Ale potem wróciliśmy do bycia przyjaciółmi. A dzisiaj na tę samą randkę zabierał ją Willis. Poczułem przypływ wściekłości. Jak on mógł? Zrobiłem się czerwony i chyba on to zauważył, bo powiedział:
– Mówiłeś, że nie jesteście parą – ma rację. Tak mu powiedziałem. Oczywiście to prawda i jesteśmy tylko przyjaciółmi, ale to nie w porządku. Może ja chciałem z nią tam iść? Jako przyjaciele oczywiście. Znowu się wściekłem i tym razem wszyscy to zauważyli bo woda w jeziorze zawrzała i zabulgotała. Nagle wyskoczył z niej strumień wody, który ugodził Willisa oblewając go od stóp do głowy. Do tego ciśnienie musiało być bardzo silne. Bo odrzuciło go na przynajmniej trzy metry. Gdy zastanawiałem się, dlaczego to zrobiłem, zobaczyłem, że większość obozowiczów zebrało się i utworzyli okrąg wokół nas. Byli tam również ci, którzy przed chwilą dojechali do Obozu. Nagle, z tłumu wybiegła Annabeth i obrzuciła mnie pogardliwym spojrzeniem. Potem uklęknęła obok Willisa i odgarnęła mu mokre włosy z czoła. Żałowałem tego co zrobiłem, tylko dlatego, że Annabeth to widziała. Willis zakaszlał i podniósł się z ziemi. Spojrzał na mnie z furią w oczach i powiedział Annabeth, żeby stąd odeszła.
Nie spodziewałem się co może mi zrobić, ale Annabeth się nie myliła. W jego dłoniach pojawiły się małe, migoczące kule światła. Kilka osób wydało zduszony krzyk. Piękniś też był tym zaskoczony, bo spojrzał na to co trzyma w dłoniach.
To trwało tylko chwilę, bo kiedy znów na niego spojrzałem on skierował te kulki na mnie. Nagle, z tych dwóch małych, migoczących przedmiotów wystrzelił promień skondensowanego światła i uderzył mnie w klatkę piersiową. Poczułem ciepło, a potem już leciałem (niestety nie na pegazach) i wpadłem do jeziora z głośnym pluskiem. Znowu rozległy się zduszone krzyki.
Wstałem i zmusiłem by woda uniosła się, a potem skierowałem ją prosto na Willisa. Lecz wtedy coś mnie powstrzymało i zauważyli to również inni bo patrzyli a Willisa z otwartymi ustami. Mianowicie nad jego głową pojawiło się małe, złote, wirujące wokół własnej osi słońce.
– No tego to się nie spodziewałem… – wymamrotałem, a cała woda, która przed chwilą unosiła się w powietrzu upadła wprost na mnie. Wtedy dowiedziałem się, że Willis jest synem Apolla, a Annabeth zawsze ma rację.
CDN
pierwsza ale nie rozumiem co ma slonce do tego ze woda opadla na percyego
opowiadanie cudne
super
Ekstra.Czekam na następną część.
super 😉
A.J. : ma do tego to, że Percy’ego to zaskoczyło i stracił koncentrację, a co za tym idzie stracił panowanie nad wodą. 😉
Świetne. 😉 Czekam na rozwinięcie wątku z Annabeth ;d
fajne opowiadanie
Ale ja ktoś jest dzieckiem Apolla to pojawia się lilia
Ateno czepiawsz się 😛 Fajne opowiadanie
zgadzam się. świetne opowiadanie! chociaż nie wiem czy w stylu Annabeth byłoby umówienie się z kimś na randkę po kilku dniach znajomości. ale co tam 😉
super tekst