Okej, miałam wstawić już w poniedziałek, ale byłam zbyt zajęta wojowaniem o Winterfell i karmieniem wygłodniałych psów karmą „Bolton” xD Koniec śmieszkowania. Trzeci rozdział, mam nadzieję, że się spodoba 😉
3. Mafia Myszki Miki
15 godzin do śmierci Blake
— Co masz na myśli mówiąc „ożywić”?
Wywróciła oczami. Czy naprawdę wymagała tak wiele od społeczeństwa herosów?
— Powołać do życia, sprawić, że ożyje… Tak może być, czy woli pan bardziej poetyckie określenia? – zasugerowała lekko poirytowana.
Pan D pomasował palcami skronie. Jak mógł przegrać? Jak on mógł przegrać?! Może wyszedł z wparawy przez to, że Chejron praktycznie zawsze oddawał mu zwycięstwo walkowerem… Nieee, to nie to. Musiało w tym być coś jeszcze. Może Mojry znowu się obraziły? Przecież to nie jego wina, że nie chciał ich zabrać na kolacje. Każda z osobna mogłaby być jego praprapraprababcią! To chore! To prawda, społeczeństwo olimpijskie do najzdrowszych nie należało, ale i tak wiek robił różnicę! Śmiertelnicy się nie liczą…
— Halo! Słucha mnie pan w ogóle?!
— Niespecjalnie – przyznał prostodusznie.
Wzniosła oczy ku niebu, aby wyrazić swoją konsternację.
— Na wrota Tartaru! Chcę, żeby mój pluszak ożył! Co panu zależy?! I tak nikt się nie dowie – krzyknęła.
Dopiero po chwili przypomniała sobie, że jeden z dzieciaków Apolla ostrzegał by oszczędzała się, w tym i swój głos. Złapała się za gardło, chwaląc się w duchu za genialny plan, który mógł jej umożliwić osiągnięcie celu.
— Blair, nie wygłupiaj się!
Poruszyła ustami, sprawiając wrażenie okropnie cierpiącej.
— I tak wiem, że nic ci nie jest.
Udała, że krzyczy, ale po chwili zrezygnowała i pociągnęła ostentacyjnie nosem.
— Nie nabierzesz mnie – oświadczył, ale jego głos tracił na pewności – zaczynał jej wierzyć.
Odwróciła głowę urażona, gotowa czekać do śmierci (i to nie jest przypadkowy dobór słów) na kompromis ze strony pana D. Ona nie zamierzała ustępować, ponieważ nie miała nic do stracenia. Należy wspomnieć, że nie miała pojęcia o tym, że jej przyjaciele (i Powell) wyruszyli jej na ratunek. Inaczej zapewne ciskałaby przedmiotami we wszystko, co się rusza, a w szpitalu musiano niwelować wszelkie zagrożenie. Nawet złośliwą piętnastolatkę z przerostem ego i burzą hormonów na karku.
Milutko.
— Nie dam się wciągnąć w te twoje chore gry, Blair!
Zdmuchnęła lok z twarzy i wydęła usta. Udawanie męczennicy wybitnie przypadło jej do gustu. Może to przez to ADHD?
— No dobrze – warknął. – Na Styks, zmiękłem na stare lata…Ożywię ci tego pluszaka.
Blake zapiszczała i nie zważając na nic rzuciła się panu D na szyję.
— Dziękidziękidziękidzięki!
Dionizos klął na Mojry za to, że nadal pozostawały na niego obrażone.
Też mi adoratorki, pomyślał.
— No to gdzie jest ten zwierzak z pluszowymi flakami?
14 i pół godziny do śmierci Blake
Wesley po półtorej godziny wrócił na parking, na którym ostatnio widział przyjaciół. Oczywiście oni tam byli. Teraz jednak wyglądali jakby wrócili z weekendu majowego – z tym wyjątkiem, że najwyraźniej to oni byli mięsem. Ryan właśnie próbował obrażać chimerę, ale nędznie mu to wychodziło, zważywszy na to, że ona prawdopodobnie nic nie rozumiała.
— E, ty jednogłowa inaczej! Tak, ty! Do ciebie mówię! Zachowuj się jak na damę przystało!
— Powell, błagam – jęknęła Avery. – To nie robi na nikim wrażenia. Pozwól, że ja się tym za…
— No tak – pokiwał głową James. – Przecież to ty najlepiej wypadłaś na testach sprawnościowych. Przecież to ty jesteś najlepszym strategiem obozu. Przecież to ty…
— Daruj sobie, Colton.
Wesley wciągnął głęboko powietrze i dziarskim krokiem ruszył w stronę przyjaciół.
— Stęskniłem się za wami! – krzyknął na wstępie.
— Wesley – syknął James.
Doskoczył do niego w trzech dużych susach i niby to przyjaźnie położył mu rękę na ramieniu.
— Cóż za niespodzianka. Już myśleliśmy, że zwiałeś i nigdy cię nie zobaczymy. – Z każdym słowem mocniej zaciskał dłoń na ramieniu Holta.
Blondyn skrzywił się, ale szybko wyplątał się z uścisku przyjaciela.
— Jak zwykle myliłeś się, Jim – odparł z politowaniem Wesley. – Swoją drogą z boku wyglądacie przeuroczo. Normalnie Mafia Myszki Miki. Co możecie zrobić tej biednej chimerze? Połaskotać ją?
— Przezabawne, Wes. Poszedłeś na kurs kabareciarski?
— Po pierwsze: nie ma takiego kursu, a po drugie: wpadłem na genialny pomysł, które zapewne uratuje naszą biedną, cierpiącą przyjaciółkę, która pewnie zalewa się teraz łzami – kontynuował niezrażony blondyn.
Avery wepchnęła sobie pięść do gardła, żeby nie zacząć śmiać się na cały głos i zwrócić tym samym na siebie uwagę chimery, James patrzył na niego, jakby ten postradał zmysły, a Powell mruczał tylko z kpiącym uśmiechem „Taaaa, jaaasne. Na pewno wypatruje, jak na białych pegazach przybywamy jej na ratunek na tle zachodzącego słońca. Znając życie, to wszyscy boją się do niej zbliżyć, bo o ile się nie mylę, to kazała nam zostawić tę sprawę, a my jej nie posłuchaliśmy. Wybuchowa z niej dziewoja…”
— Otóż – zaczął Wesley tonem wykłądowcy, jako, że nikt nie raczył zadać mu pytania o jego genialny plan. – Nie możemy zranić chimery niebiańskim spiżem…
— Powinieneś to opatentować, jestem pewien, że przez trzy tysiące lat nikt się nie zorientował – ironizował James.
—… ale za to zwykłą śmiertelniczą strzykawką raczej damy radę.
Ryan uśmiechnął się tak słodko, że pozostali ledwo powstrzymali odruch wymiotny. Oni go jeszcze zaskarżą, naraził ich na cukrzycę!
— Och, no tak, przebierzemy się za seksowne pielęgniarki, pobierzemy temu bydlęciu krew, a potem damy koszyk ciasteczek, żeby zregenerowała czerwone krwinki. Bardzo błyskotliwe.
Stanęli jak wryci. Wpatrywali się w niego ze zdumieniem.
— No co?
— Ty… ty… – argumentowała elokwentnie Avery.
— Ty umiesz powiedzieć tyle słów na raz? – pomógł jej Jimmy.
Zbliżył rękę do ust, jak wtedy, gdy wyjawia się komuś wstydliwą tajemnicę.
— No co wy – zaprzeczył. – Czytałem z ręki Wesleya. Tak swoją drogą strasznie bazgrzesz.
Chłopak spojrzał na swoją rękę, całą zapisaną w jego genialnym pomyśle.
— Zapisujesz riposty na kpiny, których jeszcze nie wypowiedzieliśmy? – upewnił się James.
Wesley skinął głową śmiertelnie poważnie.
— Plan był taki, jak powiedział Powell, to nie była ironia.
Ryan zakrztusił się powietrzem.
— Chcesz mi powiedzieć, że to co ja powiedziałem w żartach to twój genialny plan?
— Zgrubsza.
James podszedł do niego i położył mu dłoń na czole.
— Temperatura w normie – oznajmił tonem znawcy. Złapał Wesleya za szczęki i zmusił go do zrobienia „Aaaaa!”. – Szkarlatyny też nie ma. Może ty masz Downa?
— Chyba cały zespół – zakpił Powell.
— Proszę cię, Powell. To tak oklepana żart, że nawet dowcip o Justinie Bieberze byłby bardziej na topie – wtrąciła swoje trzy drachmy Avery.
— Nie znasz się, kobieto…
— O nie, Powell zaczyna rzucać epitetami! Ratuj się kto może – syknął James.
Wesley wsadził dwa palce do ust i zagwizdał. Cała uwaga znów skupiła się na nim. Uśmiechnął się zadowolony i poprawił fryzurę, przeglądając się w igle od strzykawki (z lalusiem nie wygrasz!).
— Dobrze, skoro łaskawie zdecydowaliście się jednak mnie posłuchać, sugerowałbym wypad do szpitala po jakieś kostiumy. Musimy wyglądać wiarygodnie.
Spojrzeli na niego, jakby im oznajmił, że pan D przegrał w pokera (bo oczywiście nie mieli pojęcia o niefortunnym kwadracie Pan D i Trzy-Mojry-Których-Imion-I-Tak-Nikt-Nie-Pamięta, który na 100% był sprawcą tej haniebnej porażki).
— Nie ubiorę stroju pielęgniarki – wycedziła Avery.
— Dobrze, więc ty zagrasz chorego psychicznie klauna.
— Czemu?
— Tylko ten kostium poza pielęgniarkami i Michaelem Jacksonem został w szpitalu. Nie pytaj.
— Więc dlaczego to JA nie mogę być Jacksonem? – zapytała z wyrzutem Avery.
— Dlatego, że miał zamiar oddać go mnie – oznajmił Powell.
Wesley westchnął ciężko. I znowu kretyznizm, jego arcynemezis nie dawał mu spokoju nawet, kiedy próbował pracować.
— Nie zamierzałem w ogóle go wypożyczać bo idziemy do SZPITALA, tępaki!
— Jaaaasne – prychnęła Avery. – Pewnie sam chciał być Jacksonem!
— Zdrajca! – krzyknął Powell, powracając do tworzenia urywanych zdań, zazwyczaj w formie jednego słowa.
— Ukrzyżować go! – dorzucił James ostatnio bardzo zafascynowany starożytnymi metodami tortur i śmierci. Najbardziej do gustu przypadła im metoda Monty’ego Pythona i Hiszpańskiej Inkwizycji.[I]
Wesley załamał ręce, bałagając w myślach o siłę, żeby: A. móc dalej ich namawiać na swój plan i B. zabić ich wszystkich, uciec do meksyku, zapuścić wąsy, kupić gitarę i udawać pedofila. Taaak, zdecydowanie opcja B.
14 godzin do śmierci Blake
— To żyje! – zawył pan D, zaskoczony, że właśnie ożywił pluszaka.
Blake spojrzała na niego spode łba.
— ON żyje – poprawiła. – Ma na imię Murphy.
Pluszak zawył wesoło i wsadził sobie stopę do ust. Pan D skrzywił się wyraźnie zniesmaczony. Kiedyś naprawdę musi odwiedzić nas sanepid, pomyślał.
— Chyba zbytnio go odmłodziłem. Może niech będzie w twoim wieku. Tylko ile ty właściwie masz lat? Jedenaście?
— Piętnaście – warknęła.
— Nieważne.
Znów kazał jej zamknąć oczy i uszy. Posłusznie to uczyniła i słyszała tylko dragania, jakby pan D tańczył i śpiewał z dzidą wokół ogniska. (Wcale nie była aż tak daleka od prawdy jak jej się zdawało.) W rzeczywistości pan D przyspieszył nieco proces starzenia jej pluszaka. Teraz i on był piętnastolatkiem, ale jak to ujął Dionizos z „pluszowymi flakami”.
— Jesteś mi winna wino.
Prychnęła szczerze rozbawiona. Fakt, że jej ulubiona maskotka ożyła wprawił ją w zaskakująco dobry nastrój.
— Przecież nie może pan pić wina, panie D. Zarządzenie Zeusa – z korporacją nie wygrasz. – Wzruszyła ramionami, kręcąc głową. – Poza tym uczciwie to wygrałam.
— Nie nazwałbym tego uczciwą wygraną. – Skrzywił się.
Wywróciła oczami.
— Nie każda przegrana przez pana gra jest nieuczciwa. Musi pan przyznać, że również nie gra pan najczyściej. Niby dlaczego Chejron nagle się obraził i próbuje wyplenić hazard z obozu?
— Nieeee… – Pan D wydawał się być przerażony tą alternatywą.
— Tak – pokiwała energicznie głową. – Pozwoli pan tak po prostu zepsuć mu to, co pan budował przez tyle lat? Gdyby nie pan połowa z nas ciągle wymuszałaby haracz, a tak… mamy hazard. Możemy do woli przepuszczać nasze drahmy, które dostajemy za wygraną bitwę o sztandar.
— Masz rację. Muszę stawić czoła sprawiedliwości i prawości! W moim obozie nie ma miejsca na grę zgodnie z zasadami!
Pan D z każdym zdaniem wstawał, aż w końcu powstał z rękami opartymi na biodrach, a jego jaskrawo różowa koszula powiewała na wietrze (którego oczywiście nie było).
— Chyba nie do końca TO zawsze mówią superbohaterowie – zaprotestował Murphy.
Wszystkie głowy zwróciły się w jego stronę.
— Ty się nie odzywaj i tak zginiesz za czternaście godzin – oświadczył z nutą satysfakcji pan D.
— Jak to?! – wytrzeszczył oczy miś. – Dopiero, co się urodziłem!
— Niby tak, ale twoje życie zostało sprzęgnięte z jej życiem – wyjaśnił wesoło pan D. – Muszę cię zmartwić, ponieważ w jej żyłach płynie trucizna, co oznacza, że jeśli ona umrze to ty również. Bardzo uczciwy układ!
— Baaardzo – ironizował Murphy. – Mamy jeszcze może składać ci pokłony za to, że zginę razem z kimś, kto od lat mnie przytulał bez mojej zgody?!
— Ej! – oburzyła się Blake.
— Mógłbym cię zaskarżyć o molestowanie, dziewczyno! Wezmę jednak pod uwagę okoliczności – dodał wspaniałomyślnie.
— To znaczy? – uniosła brew.
Podrapał się łapką po głowie.
— No wiesz… Płakałaś wtedy zazwyczaj… – Blake się zarumieniła. – Narzekałaś na ludzi, którzy cię nienawidzili, no i mówiłaś, że mnie kochasz i tylko ja cię rozumiem – Wyszczerzył żeby (co prawda ich nie miał, ale ciiii!). – Aha, no i umierasz.
— Och, naprawdę? – Udała, że sciera pot z czoła. – Bałam się, że nigdy mi nie wybaczysz.
Wykręciła młynka oczami. Opadła zmęczona na poduszki i przykryła twarz jedną z nich. Umieranie było tak cholernie męczące.
— Nie ma za co – oświadczył poważnie miś. – Do końca razem.
Mówiąc to wskoczył na sąsiednie łóżko i wbił sobie iglę z kroplówką w brzuch.
— Jestem chooooory! – zawył. Nikt jednak nie wykazał szczególnego zainteresowania jego niedolą; ponowił, więc próbę. – Choooooory!
Blake uchyliła lekko poduszkę, marszcząc nos z niesmakiem.
— Zamknij się, Murphy! Poza tym kroplówkę wbija się w rękę nie w brzuch!
— Widzisz?! Najwyraźniej choroba ma przerzuty do mózgu!
— Jak się nie uciszysz to ja cię przerzucę! Przez okno.
Podniósł się do pozycji siedzącej.
— Po co od razu ta przemoc? Jeśli przeżyjemy obiecuję, że pomogę ci wyjść z tego nałogu.
— Aghhhh! – Znów narzuciła poduszkę na głowę.
Pan D postanowił wtrącić się do rozmowy.
— Młody ma rację. Macie szansę przeżyć.
— Ne ma-y fanw – dobiegł ich głos spod poduszki.
Murphy wyjął kwiaty (nieco zwiędłe) z wazonu i trzymając je na wysokości brzucha przybrał swoją wymarzoną trumnową pozę – na królewnę Śnieżkę. Jakimś cudem zamknął również powieki, czekając na pocałunek księcia (albo żelki).
— Umrzemy! Świat o nas zapomni! Nasze ciała zgniją w ziemi! Powell ciągle będzie zaśmiecał umysły ludzi, a mu już nic z tym nie zrobimy! – zawył zrozpaczony.
— Już zapomniałam, jaki z ciebie optymista – sarknęła Blake.
— Imię zobowiązuje. – Błysnął zębami nawet nie uchylając powiek.
— Słuchacie mnie?! Możecie przeżyć!
Spojrzeli na niego ze zbolałymi minami.
— Musimy? – zapytali zgodnie.
— No tak, wyleciało mi z głowy, jacy wy jesteście chętni do współpracy – mamrotał pod nosem. – Ale powiem wam i tak! Ci twoi przyjaciele kumpel Henrego Garncarza i ten Jack…
— Wesley i James?
— A co powiedziałem? – zirytował się. – W każdym razie oni zabrali ze sobą tę irytującą istotę…
— Avery!
— Tak – warknął. – Zabrali ją i tego idiotę…
— Powella!
— CZY MOŻESZ MI NIE PRZERYWAĆ?! – ryknął.
Blake odwróciła się w stronę Murphy’ego.
— Musimy koniecznie wysłać go na terapię anty-przemocy – zaczęła konspiracyjnym szeptem.
— Popieram – odszepnął. – Będzie z nim duuuuużo pracy.
— Mogę kontynuować?
Spojrzeli na siebie, po czym znów na pana D i kiwnęli głowami.
— I oni wszyscy wyruszyli tobie… a teraz właściwie już wam na pomoc ryzykując własne życie. – I po raz pierwszy chyba się uśmiechnął. – Ale są też dobre strony! Jeśli zginiecie, zginiecie razem! Ten We… Wendey? Jest synem Hadesa. Jestem pewny, że ojczulek załatwi mu pierwszorzędne miejsca w hotelu „Elizjum”. Byłem tam raz. Mają wspaniałe żarcie, a te kelnerki…. Oczywiście możecie też spróbować wytresować Cerbera. Cała gama rozrywek.
W Blake się zagotowało. Miała ochotę ciskać przedmiotami, ale już o to zadbali, żeby nie miała nic pod ręką.
— Wyruszyli i mnie nie posłuchali? POJECHALI CHOCIAŻ IM ZABRONIŁAM?!
— Co zamierzasz z tym zrobić? – ziewnął Murphy.
Zmrużyła powieki, a jej oczy błysnęły niczym u krokodyla.
— Zemsta!
13 godzin do śmierci Blake
— Co za idiota wymyslił, żeby przebrać się za pielęgniarki?
Czwórka herosów wypadła jak burza ze szpitala, a kilkoro chirurgów goniło ich aż na parking. Każdy z nastolatków, niezależnie od płci, ubrany był w kostium pielęgniarki, miał rozpuszczone włosy i pomalowane oczy. Człapali naprzód, chwiejąc się niebezpiecznie na szczudłach, które ktoś śmiał nazywać butami. Dowcipniś…
— O ile się nie mylę, to byłeś ty, Wesley! – wyjaśniła wesoło Avery.
Ona jako jedyna szła z gracją, w myśl zasady „pięta, palce, pięta, palce, pięta…”. Nie chwiała się jak oni, czyli kiedy tylko powieje najmniejszy wietrzyk. Lub jak w przypadku tego żartownisia Powella, który dmuchał w stronę Jamesa, a on ledwo łapał równowagę.
Powoli zaczynało się ściemniać. Jeżeli chcieli dopaść chimerę musieli zrobić to teraz. Inaczej mogą nie zdążyć na czas, a już wystarczająco dużo go zmarnowali.
— Nie musieliście mi tego wypominać – naburmuszył się.
W tym samym czasie Ryan się zachwiał, złapał się peruki Jamesa i obaj runęli na ziemię. Powell rozcierał sobie pośladki, a Jimmy próbował na powrót ułożyć perukę w miarę naturalnie, chociaż wspomniana natura stawiała opór. Obaj zwrócili gniewne spojrzenia w stronę Wesleya, który trzymany za rękę przez Rudą powoli posuwał się do przodu. Utrzymując dalej tempo lądolodu powinien dotrzeć na miejsce za jakieś… tysiąc lat! Pfff, co to dla niego.
— Czemu patrzycie się na mnie takim nienawistnym wzrokiem?
— Bo to twoja wina! – krzyknęli obaj.
W ramach buntu zdjęli czółenka i rzucili nimi w blondyna. Przyjęli postawę właściwą Homo Sapiens i z dumnie uniesionymi głowami pomaszerowali naprzód – Avery w środku, James po prawej i Powell po lewej (ponieważ lewą rękę miał zwichniętą), a wszyscy trzymając się pod ręce. Wesley zataczając się jak pijany, niosąc ich buty i mając na sobie swoje próbował ich dogonić, lecz cały czas musiał przytrzymywać się ściany, aby nie skręcić kostki.
— Poczekajcie!
Utkwili w nim oczy jak sztylety[II].
— Chyba śnisz, jeśli myślisz, że w tych szczudłach będziemy walczyć z chimerą – zatrzymał go James. – Szkolili nas na wojowników! Poza tym, przypominam ci, że ty również umiesz walczyć jedynie w trampkach!
— Nie jestem aż tak ograniczony – odparł dumnie, ale pochylił posępnie głowę.
Ryan spojrzał na nich z szerokim uśmiechem.
— Głowy do góry! Zginiemy, albo tutaj, albo w obozie, bo Bonham nas zabije! Także naprzód moje pielęgniareczki musimy upolować wielką kozę na kolację!
Spojrzeli na niego jak na wariata.
— To znaczy jeśli chcecie… – Potarł dłonią kark, jak zawsze, kiedy był zdenerwowany.
— Skoro tak ładnie prosisz…
— Och, zamknijcie się wszyscy!
Po mniej więcej dziesięciu minutach (kiedy Wesley pozbierał buty (od Gucciego!) i poczłapał za nimi w stronę chimery, a oni nadal wypominali mu, że to był jego pomysł).
— Atakuj, Wesley!
— W tych butach?! Chyba sobie żartujesz!
Avery podbiegła do niego i mieczem uderzyła go w plecy tak mocno, że z impetem ruszył do przodu. Zrzucił szpilki i rzucił się w wir walki. Ryan, ku zaskoczeniu wszystkich świetnie odwracał uwagę chimery od Wesleya, który próbował zakraść się i z tylniej nogi pobrać krew. Niestety skutecznie uniemożliwiał mu to ogon, który bezlitośnie odpierał jego ataki. James razem z Avery zabrali się za okaleczanie chimery w takim stopniu, aby ta nie obróciła się w proch.
— Dobra! Na trzy!
Na chwilę odskoczyli od potwora i w pełnej gotowości czekali na znak od Holta. Chłopak powoli usypiał ogon swoim wykładem o szkodliwości nektaru dla półboskiego organizmu.
— Raz…
Unieśli broń, niecierpliwie kręcili się w miejscu. ADHD dało o sobie znać. Chimera wyczuła, że coś było na rzeczy i stała się bardziej czujna.
— Dwa…
Potwór zaczął ryczeć i wyglądał, jakby szykował się do ataku. Najeżył się i przyjął bojową postawę lwa. Wszyscy się spięli, doskonale zdając sobie sprawę, że to od nich zależało życie Blake. Byli gotowi nawet znieść jej wieczne narzekania na to, że jej w ogóle nie słuchają. Lepsze to, niż słuchanie marsza pogrzebowego.
— Trzy!
Ruszyli. Ryan, Avery i James nawet nie zawracali sobie głowy takimi szczegółami, jak fakt, czy chimera nie rozsypie się w proch. Na ich szczęście Wesley z nieprawdopodobną wprawą „pobrał” krew i w napadzie euforii omal nie rozlał cieczy dookoła. Reszta herosów zręcznie radziła sobie z potworem (ekhem, ADHD, ekhem). Być może mieli szczęście. Cokolwiek by to nie było – udało im się.
Teraz mieli tylko dwanaście godzin na znalezienie Blake.
10 godzin do śmierci Blake
— Ej, B! No co ty! – jęczał Murphy, starając się wybudzić ją ze śpiączki. Wszystko było w najlepszym porządku, ale ona nagle upadła i nie chciała się podnieść. Z ust pociekła jej strużka krwi, która zabrawiła białą pościel odcieniem szkarłatu. – Wstawaj!
— Och, błagam, przestań! – Pan D. zakrył uszy rękami. – Czy wy wszyscy musicie być tacy honorowi i lojalni! Mdli na wasz widok! Choć raz powiedzcie „nie” tej komedii zwanej dobrem na świecie!
Pluszak spojrzał na niego z politowaniem. Mężczyzna z miną męczennika udał, że wbija sobie poduszkę w szyję i opadł na sąsiednie łóżko. Cholerni herosi.
— Blake…
— Ona cię nie słyszy, pluszowy kretynie!
— Do czasu! – Do środka wpadł James, stając w progu niczym superbohater – z rękami na biodrach i rozwianą z tyłu koszulą.
Oczywiście nie trwało to długo. Pozostali zaraz popchnęli go na pysk do przodu, ale trzeba mu to przyznać, miał swoją chwilę chwały. Wesley, zajmując jego miejsce przechadzał się tam i z powrotem z dłońmi splecionymi za plecami.
— Nasza krucjata (— O bogowie, on znowu swoje!) dobiegła końca. Teraz pozostaje tylko kwestia ratunku naszej drogiej przyjaciółki Blake Lee Bonham (— Drugie imię mogłeś sobie darować…), która nawet jeśli nie przeżyje pozostanie w naszych sercach jako…
— Już cię nie lubię, blondasie – oznajmił Murphy.
Nikt nie rozpoznał jego głosu. Dopiero kiedy zza łóżka dziewczyny wyszedł siedemdziesięciocentymetrowy pluszak doznali olśnienia, że to on był źródłem dźwięku.
— On gada! – popisał się elokwencją Ryan.
— Faktycznie twoja inteligencja nie przekracza kilku setnych szarej komórki, zupełnie jak u pluskwy, Pluskwo.
James parsknął śmiechem, wskazując palcem na Powella.
— Od razu widać, że upadabnia się do właściecielki.
Murphy zwrócił się ku niemu.
— A ty co się śmiejesz, okularniku? Myślałem, że odebrano ci wzrok, a nie rozum – Spojrzał na Wesa. – Teraz, blondasie, weźmiesz tę igłę i wbijesz jej w którąkolwiek żyłę. Jeśli zrobisz coś źle, będziemy cię prześladować do końca życia…
— Och, skończcie ten cyrk! – warknęła Avery.
Chwyciła strzykawkę od Wesleya i mało delikatnie wbiła igłe w przedramię Blake. Nie oczekiwała, że stanie się coś tak nieoczekiwanego. Dziewczyna otworzyła oczy i dramatycznie zaciągnęła powietrza. Zaczęła kasłać, lecz szybko sobie z tym poradziła. Patrzyła na wszystkich wokół, jakby widziała ich pierwszy raz w życiu. I wtedy…
— JAK ŚMIELIŚCIE MNIE NIE POSŁUCHAĆ?
— Mamy przerąbane… – podsumował Powell.
Spuśćmy na tę scenę zasłonę miłosierdzia.
[I] Skecz grupy Monty Python pt. „Hiszpańska Inkwizycja”
[II] Cytat z „Pana Tadeusza” Adama Mickiewicza
Zycie w Obozie! Zycie w Obozie! I zemsta za to, ze jej nie posluchali! Misiek Gada! Co jeszcze napisac? Kilka literowek, ale to nic! Super rozdzial! Czekam na wiecej!
Spojlerowanie GoT na stronie poświęconej Riordanowi nie jest zbyt fajne. Jak ktoś nie oglądał s6e9 (ją akurat oglądałam) to nie będzie wchodził na strony poświęcone serialowi typu Westeros.pl, ale przecież nie odetnie się od internetu.
Opowiadanie dobre, zabawne, bardzo przyjemnie się je czyta. Dziwi mnie tylko, że wszystko dzieje się tak szybko. Dopiero trzecia część, a bohaterka zdążyła już prawie umrzeć, jednak przeżyć i (co już graniczy z cudem) wygrać w pokera z panem D. Brakowało mi trochę dłuższego wprowadzenia, poznania Blake.
Jednak humor mi to wszystko wynagrodził. Ogólnie jest bardzo na plus, będę czytać dalej.
Co do tego rozdziału:
Pewnie były jakieś literówki czy błędy interpunkcyjne, ale ja się nie znam, więc nie pomogę.
Murphy zostaje moją ulubioną postacią w tym opku.
Chłopcy uratowali Blake… to było wiadome. Bardzo bym się zdziwiła (i byłoby super), gdyby umarła. A czy sama scena przebudzenia nie była inspirowana wspomnianym wyżej serialem?
Generalnie świetne opowiadanie, dobry rozdział. Czekam na więcej.
Lya
O Mój Boże, nawet nie zauważyłam że to spojler O.O przepraszam
Co do akcji i lekkiej przewidywalności to w przypadku tego opowiadania odstawmy realizm. Piszę kilka innych, które są niemal śmiertelnie poważne i musiałam się oderwać. Scena przebudzenia nie była inspirowana niczym. Ot tak chciałam dodać trochę dramatu xD
Jeszcze raz przepraszam za spojler (chociaż jeśli ktoś nawet ogląda to przecież nie powiedziałam jak się skończył sezon, prawda? ), po prostu nie przyszło mi to do głowy
Pozdrawiam
Fajny pomysł. Gadający pluszak? No to Dionizos musiał się natrudzić.
Domyślam się, że to jeden z ostatnich rozdziałów, a szkoda. Całkiem przyjemnie się czyta. Może opiszesz później ich nowe przygody? Albo życie w Obozie Herosów?
Jak wyzej wspomnialam, a wczesniej autorka, rozdzialow bedzie wiecej! Zycie w Obozie- przybywaj! Zaklinam, Nargiel, wyslij juz kolejny rozdzial!