Dopadła go, gdy już miał wchodzić do swojego domku. Nie czuł się dobrze z świadomością, że znów muszą gdzieś ruszać a tym bardziej, że Annabeth może być… no. Ciężko mu było nawet o tym myśleć, szczególnie teraz. Piper McLean zawołała go po imieniu i poprosiła by się zatrzymał. Uczynił to niechętnie, ale nie pokazał tego po sobie.
-Co się stało? – zapytał.
Dziobnęła go palcem w pierś.
-Ty już dobrze wiesz co się stało.
Czuł jak jego twarz oblewa rumieniec. A więc wiedziała jakimś cudem. Może Ann jej powiedziała? Nie, nie zrobiłaby tego. Zbyt intymna rzecz, nawet jak na przyjaciółkę. Choć kto tam wiedział co dziewczyny sobie mówią.
-A ty co? – burknął. – Przyzwoitka?
Potrząsnęła głową.
-Dobrze wiesz, że tu nie chodzi o kontrolowanie, tylko o konsekwencje. Pomyślałeś jakie mogą być?
Zapiekło go w gardle i zawróciło mu się w głowie.
-To… – wydusił. – To była chwila i już. Straciliśmy nad sobą panowanie…
-Dziwię się tylko Annabeth. Zawsze jest opanowana i tak łatwo nie ulega emocjom. – westchnęła. – Nie chciałabym się mieszać, ale nic dobrego z tego nie wyniknie.
Pokręcił głową.
-Skąd wiesz?
Zarumieniła się lekko nagle. Odwróciła od niego wzrok i poszurała butem po ziemi.
-Chciałam zobaczyć jak się ma, no i… cóż. – zerknęła na niego nagle nieśmiało. – Zobaczyłam Was… ale najdziwniejsze było to, że oboje jakbyście byli w jakimś amoku.
Uniósł brwi i przeczesał palcami włosy.
-Ee… jestem niemalże całkowicie pewien, że oboje byliśmy całkowicie świadomi.
Wyglądała tak, jakby widziała coś całkowicie innego, ale nie odezwała się już. Odeszła bez słowa, zostawiają go przed domkiem oszołomionego nieco i wstrząśniętego.
Zaskoczyła go bezpośrednia szczerość Piper, ale wierzył, że działa ku ich dobru. Nie życzyłaby mu chyba źle. W końcu jej też choć trochę zależało na ich szczęściu. Dochodziła druga godzina. Powoli zbierano się na obiad. Cały dzień aż do wieczora spędzili na najróżniejszych zajęciach, ale nie wykazywano przy tym specjalnego entuzjazmu. Wiadomość o nowej Przepowiedni, zgasiła wszystkim dobre nastroje, jak porządny (uwaga) wonż 😀 strażacki buchający ogień. Unikano tematu jak (właśnie) ognia i niechętnie wygłaszano opinie na jego temat. Jason cały czas wspominał Nico o słowa Kymopolei, który po raz kolejny powtarzał mu, że to niemożliwe. Piper skupiając się na zajęciach z szermierki o mało nie pociachała Hazel na kotlety. Ogólnie Rzymianie głośnym rykiem wypłoszyli driady z lasu, które z piskiem czmychnęły na plantacje. Gdy Annabeth poszła sprawdzić co się stało, okazało się, że pierwsza i piąta kohorta złowiły dzikiego odyńca, który (jakimś cudem) skrzeczał, że jest Antonim Edwardem Odyńcem*. Dakota radośnie zatarł dłonie i powiedział, że przynajmniej będzie co jeść na obiad, na co oburzony Grover odpowiedział mu, że jest wstrętnym niszczycielem dobrej energii i Rzymianie nie zrozumieją (w porównaniu do Greków) co to znaczy współżyć z naturą. Percy smętnie rozmawiał z nimfami nad brzegiem zatoki i został wciągnięty w małą, wodną igraszkę. Skończył w wielkim siniakiem pod okiem, bo jeden z trytonów przywalił mu za to, że podrywa jego nimfę i nazwał go nimfomanem. Gdy opowiedział to Annabeth, ta tak się zaczęła śmiać, że przez dłuższy czas, nie mogła się uspokoić. W końcu gdy wybił gong, zwołując na kolację, wszyscy byli jakoś bardziej podniesieni na duchu.
Gwar wypełnił jadalnię, a wszystkie stoły zostały pozajmowane. Gdy odprawiono ceremonię, zabrano się do jedzenia. Mina jakimś cudem dostała się w pobliże głównego stołu, przy którym siedział słynny Percy Jackson… swoją drogą miał takie same włosy jak ona, tylko że miała zafarbowane. A on nie… i był boski. No, a przy okazji zajęty… Pomyślała również o wnerwiającym augurze Tytusie. W sumie… też był niezły. Udało się jej zdobyć miejscówkę koło córki Aresa, która łypnęła na nią gniewnie.
-Widać, że podlotek.
Zabierając się już za sztućce, zamarła.
-Że niby kto? – prychnęła. – Ja?
Dziewczyna uśmiechnęła się drwiąco i machnęła ręką.
-Ano, że tak. Ty. Tutaj jest stół główny dla ważniejszych herosów, niż nowicjusze.
Ten przystojniak spod Trójki westchnął.
-Clarisse, daj jej już spokój. Nie jest jeszcze przydzielona nigdzie, niech tu sobie siedzi.
-Kto? – Tytus stracił zainteresowanie swym kurczakiem. Rozejrzał się dookoła i dostrzegł Minę. Zmrużył oczy. – Ach. Ona.
Ożywiona dyskusja nad czymś, trwała w pobliżu Chejrona, który akurat coś mówił. Większość była zaangażowana, łącznie z Annabeth, więc niewiele osób mogło usłyszeć ową rozmowę, za co Wood podziękowała serdecznie w duchu.
-Co to znaczy: „Ach. Ona”? – zapytała Piper, siedząca z drugiej strony stołu.
Augur uśmiechnął się zagadkowo i zerknął na nią, spod ciemnych brwi.
-Zgadza się. Przybyła do nas niedawno i już narobiła szumu, mimo tego, że jest na in probatio. – udał gniew, uderzając pięścią lekko w stół. – Tym bardziej, że nie jest jeszcze przydzielona.
Wszyscy słuchający, z zainteresowaniem spojrzeli na dziewczynę. A ona pomyślała, że przy najbliższej okazji, strzeli mu w pysk. Co za gamoń. Najwyraźniej bycie nieoznaczonym było czymś gorszym.
-E tam. – Percy pochłonął hamburgera w jednej chwili. – Kiedyś któryś z bogów wreszcie się przyzna. Po za tym złożyli przysięgę.
-Hehe… zabawne. – burknęła Clarisse. – Doskonale wiemy, że oni z dotrzymywaniem obietnic mają problem.
-A Ja uważam, że jednak coś tam z tego jest. – córka Afrodyty uśmiechnęła się lekko do niej. – Skoro pan Zeus sam już wyszedł z inicjatywą… może to coś ruszy w pozostałej reszcie.
Tytys zakrztusił się kawałkiem mięsa i kaszlał przez chwilę, co zabawnie wyglądało, biorąc pod uwagę jego strój i miny jakie przy tym robił. Zielonowłosa milczała przez ten cały czas, skutecznie zajmując się stekiem. Rozmowa toczyła się nadal, ale ona nie brała w niej udziału. Wszystkie swoje słowa zachowywała dla siebie. Dopiero gdy wspomniano o jej walce z Reyna, wtedy zareagowała, nie mogąc wytrzymać.
-Zgadza się. Pretor XII Legionu został rozłożony na łopatki. – oznajmiła, dumna z siebie, bo jak zdążyła zauważyć, kobieta cieszyła się ogromnym szacunkiem wśród nastolatków i podlotków.
Jackson spojrzał na nią z uznaniem, tak samo jak Pontifex. Poczuła dziwny uścisk w brzuchu.
-Wow. Brawo. Nie każdemu się to udaje. – powiedział ktoś ze śmiechem.
Odwróciła się i dostrzegła wysoką dziewczynę o ciemnych włosach i punkowych ciuchach. Jej niezwykłe spojrzenie, penetrowało ją z góry na dół. W jej towarzystwie poczuła dziwne mrowienie na karku.
-Thalia! – ożywiła się córka Aresa. – Chciałaś powiedzieć, że nikomu się to nie udaje. A ta tutaj – wskazała na Minę – Użyła jakieś sztuczki.
-Żadna sztuczka – burknęła. – Była po prostu za wolna.
Córka Zeusa jeszcze raz zbadała ją wzrokiem.
-Byłaby dobrym materiałem na Łowczynię. – oznajmiła. – Wygląda na zwinną…
-Znowu poszukujesz rekrutów? – Nico Di Angelo wyłonił się z cienia, nieopodal. – Myślałem, że ci już wystarczy.
Atmosfera między nimi nagle stała się napięta niczym guma (do majtek). Groźne postawy, które przybrali, dały znać o tym, że nie za bardzo przepadają za sobą. Chłopak miał wyraźnie jakieś pretensje do porucznik, ale nigdy w towarzystwie ich nie wypowiedział na głos. Wszyscy schowali nosy w talerz.
-Nie twoja sprawa, Di Angelo. – odparła chłodno. – W każdym razie – zwróciła się do Miny – Jakbyś była zainteresowana, to się zgłoś do mnie przez iryfon.
Nie odpowiedziała nic, tylko skinęła głową. Jej buntowniczy nastrój gdzieś się ulotnił. Koledzy zerkali na nią ukradkiem. Nie miała pojęcia o co im chodzi. W końcu jednak Will przerwał milczenie.
-Była też tu taka jedna kiedyś… też nieokreślona. – zerknął z z niepokojem na Nica. – Lecz teraz już wiemy, kim była. Zgłosiła się na Łowczynię dobrowolnie… i nie wróciła.
Nikt nie wypowiedział ani słowa. Zmarszczyła czoło w zamyśleniu.
-Co się z nią stało?
-To samo co z większością herosów, Wood. – odparł z westchnieniem Tytus. – Zginęła dla dobra sprawy. Dla dobra bogów. Nikt się jej za to nie odwdzięczył.
Wieczorem, gdy skończyła się kolacja, postanowiła zejść nad plażę i pomyśleć nad tym wszystkim. Ciągle nie mogła uwierzyć, w to co widziała. Wydawało się jej to tak nierealne, że w sumie prawdziwe… Bzdura. Klapnęła wygodnie na piasku i przyjrzała się zachodzącemu słońcu. Niewiele zarejestrowała z ostatnich wydarzeń. Jakby była w jakimś prawie odizolowanym kokonie. A jednak… Zbyt dużo się podziało. Zaczęła się gubić. Doszły ją czyjeś głosy. Zaciekawiona, przechyliła głowę, ale nie odwróciła się. Zbliżały się coraz bardziej. W końcu były tuż za jej plecami. Chciała się zerwać, gdy stwierdziła, że nie musi, bo rozmawiający przeszli swobodnie niedaleko niej, nawet jej nie zauważając. Rozpoznała tego czarnowłosego – dowódcę herosów znad Long Island i pretora Franka. Ten drugi zażarcie gestykulował, a Percy marszczył brwi. Skupiła się i zdołała usłyszeć o czym rozmawiają.
-… i wiemy, że na pewno ma jakieś zdolności. Woda się za nią poruszyła, gdy jeden z waszych ją przysłał…
-Skąd wiecie, że to jeden z naszych? – zapytał zdziwiony Jackson. – Przecież nie mogliście w żadne sposób tego stwierdzić.
-Nasi nie pojawiają się z powietrza i nie lądują z Małym Tybrze. Sprawa jasna, że użyto proszku teleportacyjnego, który jest ostatnio innowacyjnym wynalazkiem fau… znaczy satyrów.
-Dobra… ale czemu twierdzicie, w takim razie, że może mieć coś ze mną wspólnego?
Tęgi osiłek potarł z zakłopotaniem brodę.
-No… ta poświata, która ją otoczyła… była niebieska. Podobna do twojej, gdy przywołujesz wodę. Rozumiesz… taka aura.
Drugi pokręcił głową.
-Wiedziałbym o tym. Ojciec na pewno by mi powiedział, gdybym miał więcej rodzeństwa.
-Żaden się jeszcze nie przyznał… wszystko jest możliwe.
-Każdy z nas wie, doskonale jak to wygląda. Nie zawsze przyznają się od razu. Trzeba czekać. A jaki werdykt wydał Tytus?
-Bo ja wiem… – Frank wzruszył ramionami. – Ona nic nam nie powiedziała, a augur też nie był szczodry w słowach.
-Hm. No to tylko czekanie.
-Na to wygląda… a gdy pokonywała Reyne… w życiu nie widziałem takiej prędkości. – uśmiechnął się.
Syn Posejdona poklepał go po ramieniu.
-Obiecujący heros. Wyćwiczcie go.
-Tak zrobimy. Nic się nie martw. Obawiam się tylko, że przy takich zdolnościach za niedługo nie będziemy jej w stanie szkolić…
Zaśmiali się cicho i odeszli. Mimo tego, że byli już daleko, słyszała każdy szelest i słowo, które padło. Gdy zwróciła głowę stronę widnokręgu, jej oczy błyszczały czerwonym blaskiem. Lecz Mina nie zdawała sobie z tego sprawy.
Wchodząc do domku, wyczuł czyjąś obecność. Zamarł przy drzwiach i wbił wzrok w ciemność.
-Lampa. – mruknął.
Zapaliła się natychmiast i ku swemu zdziwieniu, dostrzegł Ann siedzącą w fotelu. Drgnęła lekko i zmrużyła powieki, gdy padło na nią sztuczne światło.
-Hej. – zamknął drzwi. – Co tu robisz o tej porze?
Uniosła brew w zdziwieniu i wygodniej się ułożyła.
-Nie pytałeś o to, gdy poszyłam do ciebie w środku nocy.
Bez słowa podszedł do niej i pocałował delikatnie. Poczuł jak sztywnieje lekko i z zakłopotaniem cofnął się. Usiadł na brzegu łóżka. Odwrócił wzrok, a Annabeth też nie paliła się by rozpoczynać rozmowę. Popchnął ich do tego obowiązek. Spojrzeli na siebie dopiero po chwili.
-Percy… – wciągnęła powietrze.
-Przepraszam. – przerwał jej. – Nie wiem jak…
Skrzywiła się lekko. Była piękna i smutna nieco. Jej dżinsy idealnie opinały jej uda. Włosy miała zawiązane w koński ogon. Brwi zmarszczone lekko, jakby w zamyśleniu. Szare oczy badały jego wnętrze.
-W końcu i tak osiągnąłeś cel…
Skulił ramiona a twarz mu się zapadła.
-Dobrze wiesz, że to nie tak. – zaprotestował. – Doskonale pamiętam, że oboje zasnęliśmy, ale z drugiej strony czułem się tak, jakbyśmy byli w realu…
-Tak. Ja też. – warknęła. – I to mnie denerwuje i nie daje mi spokoju…
Nagle przypomniało mu się coś. Przykucnął koło jej fotela i ostrożnie chwycił jej dłonie.
-Ann… co ci się śniło?
Zwróciła na niego wzrok, po czym zarumieniła się gwałtownie.
-Właśnie to, co się stało tyle, że na plaży.
-Na plaży? – zdziwił się. – A czy jest możliwość, że śniliśmy to samo?
-Co sugerujesz? – zapytała ostrożnie.
Westchnął. Przypomniał sobie fragmenty poprzedniej nocy.
-Ja byłem wtedy z tobą w hotelu Lotos… w sypialni.
-Gdz… gdzie?! – jęknęła z trudem. – W Las Vegas?!
Potwierdził skinięciem głowy. Minę miał śmiertelnie poważną. To wszystko było dziwne. Jego dziewczyna ciężko złapała oddech.
-A była tam przypadkiem może… strzała?
Tym razem on się zdziwił.
-Była.
-Och bogowie… – westchnęła. – Zabiję ją gołymi rękami. Na prawdę.. uduszę.
-Kogo? – zapytał z lękiem. – Chyba nie Piper?
-Nie!- wycedziła. – Ale blisko, bo Afrodytę!
Wszystko fajnie, ale… Jeśli najpierw piszesz z perspektywy Percy’ego, to nie możesz w połowie akapitu, skupiać się na Minie. Gdyby to rozdzielić, od razu czytałoby się lepiej. Poza tym cóż… Jestem bardzo zaciekawiona, jak to się skończy 😉 WEEENY i czekam na więcej 😉
Czekam z niecierpliwością na CD. Musisz to jakoś teraz odkręcić.
Życzę WENY!