Arbitario leciał szybciej niż wiatr.
– Jesteś pewna, gdzie jest to miejsce? – spytał się mnie w pewnym momencie.
– Tak, na sto procent.
Nete wystawiła głowę z torby i wywaliła jęzor.
– Łak fałnie – powiedziała.
To co robiłam było bez sensu. To tylko sen. Jednak czułam, że nie mam racji. Na początku miałam ochotę pójść do Chejrona i oznajmić mu, że moja mama jednak żyje, ale: po pierwsze wątpiłam w to, że by mi uwierzył, a po drugie: „ktoś” mi zakazał. To było strasznie denerwujące. Potężnie ziewnęłam.
– Prześpij się, na pewno nie zlecisz – poradził mi Arbitario. Siodło nie było najwygodniejsze, ale nie miałam wyjścia. Zamknęłam oczy.
– Ej, śpiąca królewno, wstajemy.
Przecież przed chwilą się położyłam. Ale większego szoku doznałam kiedy uświadomiłam sobie, że nic mi się nie śniło.
– Muszę na chwilę odpocząć – powiedział pegaz.
– No tak, tak. Leciałeś całą noc? – spytałam z niedowierzaniem.
– Calusieńką – odparł z dumą.
Kiedy wylądowaliśmy wyjęłam z torby napój jabłkowy. Nete poszła na polowanie, a Arbitario skubał trawę. Prawie jedną piątą drogi mieliśmy za sobą. Jakimś cudem (miałam nadzieję, że tymczasowo) zmieniłam się w GPS. Lecieliśmy nad Amazonkę, do lasów równikowych. Moje umiejętności były teraz dość przydatne. Dzięki nim nie tylko bezbłędnie określałam nasze położenie geograficzne, ale i Arbitario mógł lecieć cały dzień. Jedzenia mi nie zabrakło, bo Nete z chęcią się ze mną dzieliła. Pogoda też nam dopisywała. Z dnia na dzień robiło się jednak coraz goręcej. Ciekawa byłam, jak inni zareagowali na moje zniknięcie. Domek Zeusa i Afrodyty wyprawił pewnie wielką balangę, Meg się trochę smuci, a Chejron uważa, że to zły sen. Najpierw moja mama, teraz ja. Zmarszczyłam brwi. Czy ja w ogóle wiem jak się nazywa? Ciągle mówię „moja mama”. Trochę się zestresowałam. Które dziecko (oprócz noworodków i tych kilkuletnich) nie wie jak ma na imię ich mamusia? No tak, ja jak zwykle nie z tej planety. Czwartego dnia naszej podróży las pod nami zgęstniał. Poczułam się dziwnie podekscytowana. Jeśli dopisze nam szczęście, już jutro będziemy u celu. Nie mogłam się doczekać. Gdyby nie skończyło się to upadkiem z pięćdziesięciu metrów pewnie skakałabym z radości. Nie mogłam spać. Piątego dnia nie wytrzymałam i co chwila poganiałam Arbitario.
– Lecę najszybciej jak mogę. Uspokój się – ofuknął mnie w końcu. Trzęsły mi się ręce. Poczułam, że już czas.
– Ląduj tutaj – poleciłam mu. Odetchnęłam głęboko, bo miałam zmierzyć się z moim snem w rzeczywistości, ale ręce dalej mi się trzęsły. Ruszyłam w nieprzebyty gąszcz.
– Poczekaj – rzuciłam na odchodnym do pegaza. Po pięciu minutach męczącego marszu rozpoznałam miejsce z koszmaru. Panował tu półmrok. Nete szła obok z podkulonym ogonem. Ktoś mnie popchnął. Jednym słowem powtórka z rozrywki. Wypadłam na polanę. Mój wzrok od razu padł na siedzącą na kamieniu kobietę. Była piękna. Nie widziałam Afrodyty, ale z pewnością nie dorównywała urodą mojej mamie. Byłam pewna, że to ona, ale zamiast podbiec do niej i ją uściskać wykrztusiłam tylko:
– Mama?
Zamiast odpowiedzieć swoją stałą gadką: „chodź do mnie, potrzebuję cię”, zaśmiała się perliście.
– Ależ skąd.
Przez moje ciało przebiegła fala rozczarowania. Przebyłam taki kawał drogi po nic.
– To kim jesteś? – spytałam cicho patrząc w nienaturalnie zielone oczy. Nieznajoma spojrzała na mnie lekko przekrzywiając głowę i unosząc lekko brwi.
– Jestem Gaja – odparła. – Twoja babcia.
CDN
pierwsza (chyba) ! fajowe opowiadanie, ciesze sie ze je kontynuujesz
jak zawsze opowiadanie jest booskie
Świetne. 😀
cudowne 😉
sweet
czekam na kolejna część ;P
ssssssssssssssssssssssssssssuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuppppppppeeeerrrrrrrrrr
Ciekawe, czekam na ciąg dalszy. 😀
Kiedy CDN??
Pół i coś bogini? Fajne 😀
Zdaje mi się, że Gaja była matką Rei, Rea Zeusa itd., Zeus Hermesa, a Hermes chyba twoim… Ale nic, zajefajne ;3
jesli gaja jest jej babcia to ona musi byc bogiem ……..
tak. musi. chyba że stworzono nowe zasady o których nie wiemy…
albo córką Zeusa Hadesa lub Posejdona
super