Czuła się zmaltretowana, jakby przejechało przez nią całe stado koni i rozpłaszczono ją walcem w dodatku. Po wczorajszych sparingowych walkach była całkowicie poobijana. Tym bardziej, że odbyła je z najlepszym szermierzem w Obozie Jupiter… z samym pretorem XII legionu – Reyna. Nie miała pojęcia dlaczego to pretor od razu wziął ją pod opiekę. Była pewna, że żaden inny obozowicz nie jest tak traktowany. Była tego pewna, bo widziała to z zdziwionych i zazdrosnych spojrzeniach innych, którzy byli na probatio. Krzyżyk na drogę wszystkim. To ona jest wyjątkowa i jedyna. Niech pacany patrzą. Była z siebie zadowolona. Od razu gdy przybyła do Obozu wszyscy zebrali się nad brzegiem Małego Tybru. Z stamtąd też przyszła… lecz w dość dziwnych okolicznościach. Wynurzyła się po prostu z wody. Wartownicy, którzy stali byli by ją przeszyli włóczniami gdyby nie to, że otaczała ją jasno-niebieska poświata. Wrzasnęła na nich gniewnie i wyzwała ich od debili, głupców i jeszcze gorszych, nieco barwniejszych epitetów… Urwana jakby z innego świata, w czerwonych jeansach, koszulce z Katy Perry (uwielbiała tę kobietę) i pofarbowanymi na zielono włosami odróżniała się mocno od tłumu Rzymian. Nie miała pojęcia jak się tu znalazła, bo chwilę temu siedziała koło swojego chłopaka – Richa i całowała się z nim, gdy podszedł do niej jakiś koleś w pomarańczowej koszulce i dotknął jej ramienia.
– Mina Wood? – zapytał.
Oderwała się od chłopaka, którego całowała i spojrzała spode łba na przybysza. Kędzierzawe włosy zabawnie układały mu się na czołem, a krótka bródka była wyraźnie pielęgnowana. Na głowie miał czapeczkę i chodził o kulach. Jego oczy prześwitywały ją na wylot.
-Tak, a co? – łypnęła na niego groźnie. – Czego chcesz, pokrako?
-Musisz pójść ze mną. – oznajmił. – Mam przekazać ci ważne oświadczenie, ale niestety musimy zmienić miejsce pobytu.
Prychnęła lekceważąco.
-Zjeżdżaj. Nigdzie nie idę. Sam sobie idź i zrób z tym rąbniętym oświadczeniem co chcesz. Nic o nim nie wiem. Po za tym jestem teraz zajęta.
-To jest konieczne. Twoja mam wyraziła na nią zgodę.
Zamarła. Jej mama? Chyba coś jest nie tak z nim… Ryknęła mu śmiechem prosto w twarz.
-Gościu ty chyba na haju jesteś… – otarła łzy z twarzy. – Nie mam matki. Odeszła ode mnie gdy miałam rok. Podobnie jak ojciec. Spadaj i nie opowiadaj mi bzdur.
Wzruszył ramionami.
-Dostałem rozkaz. Jeśli nie przyprowadzę cię z twojej własnej woli, to mam to zrobić siłą.
Rich spojrzał na niego kpiąco. Wstał i podszedł to gościa. Teraz zdawał się dwa razy większy niż zazwyczaj. Naprężył ramiona. Musiała przyznać, że ten mały, śmieszny człowieczek nie dał znać po sobie że się boi. Spojrzała z lekkim zachwytem na swojego chłopaka.
-Ty i siła? – zaszydził. – Nawet nie sięgasz mi do pięt. Zmiataj stąd zanim rozbiję ci ten twój pyszczek na kwaśne jabłko.
Ku zaskoczeniu Miny, ten wbił swoją kulę w stopę tamtego i uderzył jeszcze w krocze. Rich zawył i zwinął się z bólu. Zerwała się i zanim zdążyła zareagować – tajemniczy osobnik rzucił jakimś proszkiem w jej twarz. Zachłysnęła się i zakrztusiła. Gwałtownie zaczęła przecierać oczy.
-Proszek teleportowany. Tak jakoś się nazywa. Musisz iść po to oświadczenie czy tego chcesz czy nie… Witaj w Obozie…
Jego słowa rozmyły się po chwili a ona wyłoniła się właśnie z wody.
Po miłym powitaniu przez wartowników i innych obozowiczów (jak już zostało wspomniane), została postawiona przed dziewczynę (Reyna) i tęgiego osiłka (Franka), którzy przedstawili się jako przywódcy obozu Jupiter.
Patrzyła na nich w osłupieniu, po czym nie wytrzymała i znowu wybuchnęła śmiechem
-O Boże… – zgięła się w pół. – Najpierw ten zwariowany gościu a później jakaś banda dzieciaków w przebraniu… ja nie mogę…
Przez dobre pięć minut trzęsła się ze śmiechu, zanim się uspokoiła. Nie wiedziała kto jest bardziej zdziwiony – oni, że ktoś nie potraktował ich poważnie (serio?) czy ona, że trafiła na taką bandę idiotów w ubrankach starożytnych Rzymian. Nie zarejestrowała tego, że za nią podniosła się woda i opadła. Niektórzy gapili się w osłupieniu.
-Córka Neptuna? – zapytał ktoś.
-Jak masz na imię? – zapytała pretorka i przebiegła wzrokiem po wszystkich obozowiczach. Zapadła cisza natychmiast.
-Mina Wood.
-Mino, pójdziesz ze mną. – w głosie miała coś, co się za bardzo jej nie spodobało.
-Co? – prychnęła rozwścieczona. – Nigdzie nie idę!
Zanim zdążyła coś jeszcze dodać, poczuła wszędzie dookoła siebie włócznie, wrzynające się w najmniejszy skrawek ciała. I tym razem nie miała wątpliwości, że są prawdziwe. Czuła ich metalowe ostrza. Przełknęła ślinę.
-Ookkejj… Idę.
-No. – uśmiechnęła się lekko Reyna. – Od razu lepiej. Chodź.
Przeszli przez obóz a inni dziwnie spoglądali na nich. W końcu dotarli najwyraźniej do miejsca gdzie Frank i Reyna mieli swoje miejsce… gdy weszli do środka powitały ich dwa metalowe psy, które warknęły groźnie na Minę.
-Spokój. – poleciła psom Reyna. – Mino, to Aurum i Argentum.
-Aha. – powiedziała. – Spoko. Złoty i srebrny pies? Co wy je w farbie wymoczyliście?
Zobaczyła na twarzy Franka rozbawienie.
-Nie. Aurum to złoto, a Argentum srebro. Dlatego jeden jest złoty, a drugi srebrny.
Rozsiedli się na krzesłach a dziewczyna zrozumiała najwyraźniej, że musi stać. Nie robiło jej to różnicy. Nie zamierzała się poniżać. Zobaczyła jak pretorka zmarszczyła brwi.
-Nie odczytałaś tego z łaciny, prawda?
-Co? – zaśmiała się sucho. – Nie. Widzisz, nie jestem ślepa. Skończmy z tym balem przebierańców. Nie byłam zaproszona i nie mam zamiaru tu być…
-Kiedy zrozumiesz, że to nie żart? – zapytał cichy, zimny głos. – Znajdujesz się w Rzymskim obozie dla rzymskich herosów. Śmiertelnik nigdy nie dostąpi zaszczytu, by tu postawić stopę… a ty tak. I jeszcze z tego szydzisz… Cóż za niewdzięczność.
Zza pleców Rzymian wyłonił się chłopak o ciemnej cerze i brązowych oczach. Był wysoki i dobrze zbudowany. U jego pasa wisiał złoty miecz a narzucony miał a siebie biały płaszcz. Skłonił się z szacunkiem i zwrócił do Miny:
-Nie wiesz nic o bogach? To źle. Nie umiesz nic po łacinie? Każdy półbóg powinien umieć cząsteczkę łaciny i greki, bo to jest wrodzone. W takim razie kim ty jesteś?
Zatkało ją. Nie była w stanie nic powiedzieć. Otworzyła usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. Jego aura, którą roztaczał, na chwilkę ją przyćmiła.. „Jesteś boski” – pomyślała pod wpływem chwili, ale zaraz się opanowała.
-Może jesteś oszustką i ten, co cię tu odesłał, a przypuszczam, że zrobił to jeden z satyrów po stronie greckiej, pomylił się?
-Tytusie, wystarczy. – rzucił tęgi chłopak. – Nie każdy heros od razu łapie wszystko jak do nas przychodzi. Powinna zostać na probatio w takim razie dłużej. Och… oczywiście jest na probatio skoro do nas przyszła. – dodał.
Ciemnowłosa dziewczyna u boku której czuwały dwa psy, potwierdziła to skinięciem głowy.
-Owszem. Zostawimy ją u nas i sprawdzimy osobiście. To co się stało przed chwilą jest dość niepokojące. Trzeba będzie poczekać dopóki któryś z bogów nie przyzna się do niej. A ten incydent.. no cóż. Podejrzewam Neptuna, ale… – zacisnęła dłoń na sztylecie. – Z tego, co wiem syn Neptuna jest jeden. I jest nim Percy Jackson. Jeśli pojawiłoby się drugie dziecko boga mórz, to on by o tym wiedział.
-Niekoniecznie. – zaprzeczył Tytus i poprawił płaszcz. – Dzieje się to po stronie rzymskiej, czyli naszej. Tamci niekoniecznie muszą wiedzieć, kiedy tu ktoś przybywa i zostaje uznany przez jakiegoś boga.
-Ale komunikacja jest. – Frank zerknął na Minę. – Mimo tego, Reyna może mieć rację. Percy może wiedzieć, bo w końcu jest jedynym synem Posejdona, a…
-Neptuna. – przerwał znów ciemnoskóry.
-… a z pewnością jego ojciec mu wszystko mówi. Przynajmniej to co potrzebuje wiedzieć.
-Spierałabym się z tym. – pretorka wstała. – Teraz nie ma na to czasu. Mino – zwróciła się do dziewczyny. – Pójdziesz ze mną na Pole Marsowe i zrobimy sparing. Zobaczymy na ile cię stać. Coś mi mówi, że nie jesteś tak zwykła, jak może się wydawać.
Wcale nie powiedziała, że się z tym zgadza i nie była tego pewna. Mimo tego już po chwili odkryła, że ma niewiele do powiedzenia i groźnie wyglądający miecz Reyny stanowi wystarczające zagrożenie, by zacząć walczyć. Gdy stanęły naprzeciw siebie, zgromadziła się mała grupka gapiów, którzy najwyraźniej chcieli zobaczyć jak obrywa. Z przyjemnością im pokaże, że wygra. Nie popisała się zbytnio, wyzywając tych na straży. Zrzucono jej złoty miecz i tarczę.
-To gladius. – poinformowała ją towarzyszka. – Standardowy miecz Rzymian.
Zawinęła swoim mieczem koła.
-Powodzenia, Mino.
Po czym zaatakowała. Miecz pomknął ku niej z oszałamiającą szybkością. Roztrzaskał by jej czaszkę gdyby się nie zasłoniła tarczą. Cios był tak potężny, że aż wstrząsnęło jej ramieniem. Skrzywiła się. Po plecach przeszły jej ciarki. Nie przypuszczała, że potrafiła podnieść coś tak wizualnie ciężkiego. Pierwszy raz od wielu lat poczuła strach. Zawsze to ona sprawiała, że ludzie bali się jej i to ona na nich wpływała. (Dzięki głównie znajomością.) Nigdy nie na odwrót. Chyba ci tutaj nie byli zwykłymi ludźmi…
Przez następne minuty z trudem unikała kolejnych ciosów. W końcu została pozbawiona tarczy. W dłoni został jej już tylko miecz.
-Dalej! – krzyknął ktoś z tłumu. – Taka z ciebie oferma?! Postaraj się!
W niej zakotłował się gniew. Tym razem nie czekała aż Reyna pierwsza zaatakuje, tylko sama zadała pchnięcie, które z łatwością zostało odparowane. Oberwała w żebra. Krzyknęła cicho z bólu. Jej przeciwniczka nie wypowiedziała ani słowa, od momentu gdy wyszli z namiotu.
-Rzymianin musi być silny. -usłyszała. – Pokaż, że do nas należysz.
Poziom gniewu wzrastał. Dostała w kolano, znów w brzuch oraz w ramię. Jęknęła rozpaczliwie.
-Słaba! – zawołano znowu.
-Miękka!
-Języczek to cięty… gorzej z rękami. – zakpił ktoś.
Zignorowała z trudem tę docinki. Znów chwila przerwy. Zachwiała się na nogach. Była zlana potem. Gniew już osiągnął taki poziom, że wystarczyła chwila by wybuchnął. Czuła zresztą jak coś próbuje się z niej wydostać, a nie może. Jej głowę rozsadzał ból.
-Dawaj, pokaż na co cię stać! Póki co najwyraźniej na nic. – rozpoznała głos Tytusa.
Krzyknęła w złości i uniosła miecz.
-WY GŁUPCY! STAĆ MNIE NA WIĘCEJ NIŻ MYŚLICIE!!!
I zaatakowała z dziką furią Reyne. Ta tym razem niemalże wytrzeszczyła oczy z zaskoczenia i z trudem odbijała ciosy. Mina odbiła się od ziemi i wykonała skok, by błyskawicznie znaleźć się za dziewczyną. Tamta, jakby w spowolnionym tempie odwróciła się. Za wolno. Z a w o l n o. Podcięła jej nogi. Wylądowała na ziemi. Nie zarejestrowała, że jej oczy płoną czerwienią. Błyskawicznie uniosła miecz chcąc zadać cios.
-Nie! Stój! – wrzasnął ktoś.
-Przestań!
Zamarła, dysząc ciężko. Kilku obozowiczów chciało ją powstrzymać, ale zatrzymało się niepewnie kilkanaście metrów od niej. W ich oczach błyszczał o zdumienie i lęk. Taak. Lęk. Nie miała pojęcia dlaczego. Cofnęła się o krok od pretorki i podała jej rękę.
-I co? – zapytała gdy ta wstała. – Kto tu jest lepszy?
Córka Bellony ze zdziwieniem wbiła wzrok w jej twarz.
-Muszę przyznać – wykrztusiła – że powaliłaś mnie na kolana.
-Nawet mało tego. – prychnęła. – Na plecy. Co już jest dostatecznym zwycięstwem.
Jej przeciwniczka pokręciła głową.
-Kim ty jesteś Mino Wood? Bo na pewno nie zwykłym, zwyczajnym herosem.
-Och no, to się jeszcze zobaczy. – uśmiechnęła się wyraźnie zadowolona. – A teraz…
Urwała widząc krew na twarzy Reyny. Z trudem się opanowała. Ssanie w żołądku przybrało na sile.
-… jestem głodna. – dokończyła. – I chciałabym… coś zjeść.
-Kolacja będzie za niedługo. Witaj w Obozie Jupiter, który szkoli Rzymskich (a od niedawna i Greckich) herosów. Witaj na in probatio.
Następnego dnia zdążyła poznać niezwykle wkurzającego i irytującego faceta. Myślała, że wyrwie mu te kudły. Obudził ją rano łaskocząc tymi… Nie, nie był to ten Tytus, który swoją drogą był przystojny. Podniosła się do pionu tak gwałtownie, że o mało nie przyłożyła nosem w deski łóżka ponad nią.
-Cholera, ty kretynie! – zaklęła i wyplątała się z kołdry.
Chłopak cofnął się gwałtownie i przyjrzał ostrożnie, jakby była jakimś niebezpiecznym monstrum.
-Cześć, Wood. Chciałem cię tylko obudzić, byś się nie spóźniła na śniadanie. Zwykle ci co się spóźniają nie jedzą.
Burknęła coś pod nosem.
-Nie życzyłam sobie by mnie ktoś budził, kretynie.
-No cóż. Jutro mogę cię nie budzić i zobaczysz czy to będzie takie fajne i wesołe. A plan dnia jest bardzo wyczerpujący. – ostrzegł ją. – A… i moje imię, to nie kretyn tylko Alan. No i chodź już, bo nasz augur chce z tobą jeszcze porozmawiać.
-Kto?! – warknęła rozdrażniona. – Nie znam żadnego augura.
-Tytus. – westchnął Alan. – I lepiej się rusz. – dodał, widząc ja nie za bardzo jej się śpieszy z ubieraniem. – On też nie lub spóźnialskich a możesz później przez cały tydzień chodzić z klątwą…
Cisnęła jeansami na łóżko, które podczas energicznej rozmowy, wyciągnęła z szafy i stanęła nim twarzą w twarz.
-To wyjdź stąd, kretynie bym się mogła spokojnie ubrać!
Podniósł ręce w geście niewinności.
-Dobra. Już mnie tu nie ma.
Wyszedł na zewnątrz a Mina opadła na pobliskie krzesło.
-Ludzie… co za pokraka… – mruknęła po czym niechętnie zabrała się za zakładanie ubrania.
Kilkanaście minut później spotkała się z Tytusem w świątyni Apolla w towarzystwie skomlącego o złoto fauna. Ten wzrokiem przegonił włosisty tyłek i wskazał jej miejsce przy kamiennym ołtarzu. Stanęła tam, zniecierpliwiona. Ten spokojnie odwrócił się do niej plecami, trzymając w ręku nóż. Odrzucił jakiegoś pluszowego misia.
-Maskotki… co za durny pomysł. – parsknął pod nosem. – Przecież wół lepiej by się nadawał…
Chrząknął i schował ostrze za pas. Odwrócił się z powrotem i zmierzył Minę wzrokiem. Nadal miała na sobie koszulkę z Katy Pery. Nie zamierzała się z nią rozstawać. Wskazał palcem piosenkarkę.
-Wiesz, że Katy Pery jest córką Bachusa?
Uniosła brew i uśmiechnęła się ironicznie.
-Serio? To ja chyba jestem córką Hadesa.
Jego twarz mimo tego była śmiertelnie poważna.
-Kpij sobie, ale to poważne sprawy. Z reguły trafiają do nas herosi już wyuczeni i wykształceni przez Lupę – naszą przewodniczkę, ale ty najwyraźniej nie trafiłaś w jej łapy… – zamyślił się. – To ciekawe. Powinnaś była do niej trafić. Ten proszek musiał najwyraźniej zadziałać tak, jak nie powinien.
-Mówisz o proszku teleportacji? – skrzywiła się. – Ten pacan rzucił mi go prosto w twarz.
-Och. – oparł dłonie o róg ołtarza. – Inaczej byś tu się nie dostała, czy gdziekolwiek. A miałaś do czynienia z jednym z satyrów Obozu Herosów nad zatoką Long Island.
Czuła znowu, że zbiera jej się na śmiech. Choć może po tym wszystkim powinna uwierzyć? Pokręciła głową.
-Łał. Gratuluję wybujałej wyobraźni. Trzeba mieć niezły łeb to takich bajek.
-Mitologia jest prawdziwa.
-Tak jest, ale postacie w niej zawarte i historyjki już nie.
-To prawda…
-To debilizm, a nie prawda. – przerwała mu.
Sama była zaskoczona, że jest dziś tak spokojna. Zazwyczaj tak nie było. Nigdy tak nie było. Tytus skrzywił się.
-Moi bogowie, kobieto. Kiedy ty wreszcie zrozumiesz, że to nie są bajki?
-Wtedy, gdy mi pokażesz cokolwiek co ma z nimi wspólnego. Wtedy, gdy zobaczę.
Zmrużył oczy. Jego wzrok przeszywał ją.
-Ha. Myślę, że już wkrótce będziesz miała do tego okazję. Wszyscy wybieramy się na Olimp, aby uczcić zwycięstwo wielkiej siódemki.
-Zobaczymy. – odgarnęła włosy z czoła i opuściła świątynię.
-Wróżby są pomyślne! – krzyknął za nią. – Przekaż to pretorom.
-Spadaj z tymi wróżbami! – odkrzyknęła w odpowiedzi. – O ile jesteś przystojny, to o tyle głupi!
Olimp. Jeszcze nigdy nie był na Olimpie. Lecz z tego co wiedział, Percy był. Pójdzie tam razem z nim. Nie będzie się miał o co martwić. Czuł lekkie zdenerwowanie. Miał stanąć przed całym zgromadzeniem bogów i herosów z obydwóch obozów. Jason klęczał przed posągiem swojego ojca i modlił się o radę, odwagę i siłę. Ciche pukanie wyrwało go z transu.
-Jason? – to był głos Piper. – Już czas. Chodź.
Westchnął głęboko i wstał. Poprawił okulary na nosie i ruszył razem z Piper ku wzgórzu. Gromadzili się tam wszyscy półbogowie, włączając w to Chejrona. Obozu miały pilnować nimfy i satyry. Grover szedł razem z nimi. Zobaczył już Percy’ego z Annabeth. Dookoła nich gromadzili się inni. Byli w końcu przywódcami Obozu. Splótł palce z palcami Piper. Podeszli z uśmiechami do swoich przyjaciół.
-Kurczę, stary. – powiedział syn Neptuna. – Nie sądziłem, że będę jeszcze mile widzianym gościem na Olimpie. Myślałem, że mnie roztrzaska.
-Spokojnie. Miejmy nadzieję, że Zeus jeszcze może to zrobić. – rzuciła Lou Ellen, córka Hekate.
Kilka osób uśmiechnęło się. Reszta była zbyt zaaferowana. Samochody już podjeżdżały.
-W drogę, herosi! – zawołał Chejron. – Na Olimp!
Hmmm… Jestem niezwykle ciekawa, jak to pociągniesz. Nie będę czepiać się, że nie dajesz konkretnego wstępu (część od autora), ale napisać, kogo teraz obserwujemy? To mogłabyś napisać. Nie mniej jest ciekawie, rozkręca się. Czekam na więcej i WEENY!