Heej… Więc tak:
a) jeśli to czytacie znaczy, że wreszcie udało i się wysłać.
b) zauważcie, że nie grożę innym autorom.
c) zobaczcie jak szybko dodaję ten rozdział.
d) przepraszam za błędy, jest to pierwszy (od dość dawna) rozdział, który czytałam tylko ja.
Życzę miłego czytania.
Saide
5
Ile warte jest jedno istnienie? Ponoć nic. Raz ktoś jest, potem go nie ma. Co po nich zostaje? Stare ubrania pochowane głęboko w szafach? Stare zdjęcia z czasów, gdy gdzieś głęboko wierzyło się, że będzie dobrze? I wspomnienia. Zostaje to jak idziesz obok jubilera i widzisz, jak on zaciąga cię tam i kupuje mały podarek. Zostaje to jak wychodzisz spod prysznica i lekko uchylasz drzwi, by mógł wejść i mówić ci, że jesteś piękna. Zostaje to jak za każdym razem, gdy słuchasz waszej piosenki, masz ochotę go pocałować. Zostaje to jak kładziesz się spać i przykładasz rękę do ściany zamiast niego. Prawda jest taka, że zostaje absolutnie wszystko. Znika tylko radość z tego, że to wszystko widzimy.
Właśnie taka pustka jest we mnie. Nie mieliśmy żadnych zwyczajów. Chociaż nie. Mieliśmy jeden. Dzień w dzień. Trening w trening. Zawsze chodziliśmy na dach. Ścigaliśmy się na setne piętro. Wysoko. Było to bardzo męczące, ale było warto. Bo kiedy padaliśmy spoceni, śmierdzący, wycieńczeni, kładliśmy się głowa obok głowy i chwytaliśmy się za ręce. Patrzyliśmy w niebo. Najpierw jasne, błękitne, potem barwne, wesołe i na koniec gwieździste. Miliony, miliardy jasnych punkcików jaśniejących na ciemnogranatowym niebie. Granatowym jak jego oczy nocą. Wdychałam zapachy ogrodu. Woń potu, lekko kwaskowaty i typowo cielesny zapach, przemieszany z zapachem kwiatów, słodkich, różanych i delikatnych kwiatów. Razem tworzyły coś czego nie da się opisać. Tworzyły nas.
Wpatrywałam się w ścianę pociągu. Najchętniej bym coś rozwaliła. Ale „pozory… zachowując pozory, możesz być kim chcesz” tak mówiła Sally. Diana zgadzała się z tym. Zawsze była spokojna. Nie płakała, nie krzyczała, nie ulegała, nie publicznie. Podziwiałam ją. Wyznawała dwie zasady: „Żyj tak by ranić wrogów a samym nie być zranionym” i „Nie masz powodu, by umierać smutnym”. To jej zasady. Cieszyła się życiem, nie bała się upokorzenia. Nie tak jak ja. Nie to, że przejmuję się opinią innych… ja po prostu… chcę być z boku. Nie wychylać się. Być cieniem. Dianie to przeszkadzało, że gratulowano komuś innemu niż nam, choć to my byliśmy bohaterami. Mieliśmy być niewidzialni. Ja tak żyłam. Nic nieznacząca. Ale uległa nie byłam nigdy. Walczyłam o swoje, ale nie rzucałam się w oczy. Starałam się rozwiązywać własne sprawy po kryjomu, choć nie zawsze się dało. „Cień nie ponosi kar, cień jest, ale nikt na niego nie zwraca uwagi”- powiedzonko Tanatosa dla początkujących. Po części stałam się cieniem.
Głupie wiem… W ogóle bardzo dużo rzeczy jest głupich. To, że przejmuję się tym, że mam bliźniaka… Tym, że nie mam żadnego planu jak odnaleźć Thomasa. Tym, że mam taką ogromną chęć, by wybuchnąć zarówno śmiechem jak i płaczem. Ale pozory są. Że jestem spokojna, że mam plan, że nie jestem na nikogo zła, że jadę do Nowego Jorku za pozwoleniem z góry. Dzięki nauce, że ten pociąg jedzie ponad trzysta na godzinę. Nie mam zielonego pojęcia jak, ale uczynili to. Inaczej podróż trwałaby trzy razy dłużej.
Słyszałam jak Annabeth się budzi. Słyszałam jak się śmieją, jak się całują. Słyszałam jak opowiada jej o tym co się wydarzyło. Wiem, że niedługo nadejdzie moment, gdy upomną się o wyjaśnienia. Siedziałam z łokciami opartymi o kolana. Przeplatałam długopis między palcami. Kiedyś myślałam, że jako jedyna taki mam. Percy też ma. Nie jestem jedyna. Żałuję, że wyszłam z Bazy. Mogłam przyjąć decyzję Tanatosa i dziś byłabym w… może w Egipcie… Wciąż powtarzam w głowie słowa jedynej osoby, która nadal mnie kocha, nawet moje wady: „A kiedy będziemy wolni, nieuwiązani żadnymi zadaniami, pojedziemy do każdego miejsca jakie będziesz chciała zobaczyć. A tam najpierw pocałuję cię w szyję, potem w ucho, po chwili w oczy, a na koniec moje usta spotkają twoje…” Byłby to nasz pierwszy samotny wyjazd nie na misję. Tylko ja i Thomas. Powinnam się teraz rozpłakać na wspomnienie tej obietnicy. Ale oczy mam suche. Broda mi nie drży. Głos by się nie załamał. Policzki nie zarumieniły się. Nogami nie przebieram. Serce nie bije szybciej. Po prostu siedzę. Patrzę tępo przed siebie. Ale jednocześnie jestem czujna.
Pociąg gwałtownie szarpie do przodu. Zdążyłam zamortyzować upadek łokciem. Szybko wstałam. Przeskoczyłam do wagonu obok, w którym zostawiłam Ann i Percy’ego. Ona leżała na podłodze, a on nad nią opierał się na rękach. Oboje się śmiali. Przewróciłam oczami i powiedziałam im plan, wymyślony kilka sekund temu. Nakazałam im iść tak długo aż zobaczą rzymską czwórkę na ścianie obok. Sama ubezpieczałam tyły. Na szczęście nie było żadnych trudności i po chwili byliśmy w Nowym Jorku. Otaczały nas ogromne, szklane budynki. Był już późny wieczór i w wielu biurach, mieszkaniach pozapalane były światła. Mimo pory ogrom samochodów nas mijał. Taksówki też. Percy machnął ręką i jedna z nich się zatrzymała. Wsiedliśmy do środka, a on odruchowo podał adres. To dobrze, że chłopak był pewien adresu. Zaryzykowałam i dyskretnie wyjęłam telefon jednorazowy (zabrany z kartonów w pociągu) i wbiłam numer, by wysłać jednego sms’a.
Sally jade do cb z twoim synem/ przygotuj się bo on nic nie wie/ potrzebna pomoc/
Prosta, zwięzła wypowiedź. Kliknęłam wyślij, a następnie wyjęłam kartę, i wyrzuciłam przez okno samochodu. Po dziesięciu minutach byłam na miejscu. Mama Percy’ego mieszka w zwykłym białym budynku mieszkalnym. Nie wyglądał jakoś zniewalająco. Zwłaszcza, że naprzeciwko stoi JPMorgan Chase&Co. Budynek jest niski. Najwyżej czteropiętrowy. Nigdy u niej nie byłam. Trochę dziwne. Bo niby jest kimś na kształt matki a ja nawet jej nie odwiedzałam. Ale ona ma syna, a ja jestem cieniem. Byliśmy przy Water Place. Myślałam, że mieszka gdzie indziej. Może się przeprowadziła. Tak średnio utrzymujemy kontakt, urwał się z dwa lata temu. Po chwili, która mi umknęła, staliśmy przed ciemno-dębowymi drzwiami. Percy zapukał i jednocześnie otworzył drzwi.
-Mamo! To ja!
-O Percy! Nie pisałeś, że wpadniecie!
-Mamo to jest Lili.- powiedział z uśmiechem, szkoda, że Sally będzie musiała mu wszystko powiedzieć. Ale teraz miałam dylemat. Zemdleć czy zgubić soczewkę…
-Lila- poprawiłam odruchowo.
-Witaj.
-Miło mi… -zaczęłam- Ajj! Moja soczewka! Chyba pękła!
-Pomóc ci?- zapytała (chyba trochę wymuszenie) Annabeth.- Czekaj, nosisz soczewki?
-Tak, pojedziecie i kupicie mi drugie? Średnio znam miasto, ale wy na pewno wiecie…
-Percy, jedź. Proszę. Zawsze cię uczyłam, że warto pomagać.- wtrąciła Sally.
-Już się robi…- niechętnie odparł chłopak.
I wyszli.
Sally zmieniła się. Nadal ma długie brązowe włosy przeplatane małymi paskami siwizny, ale nie miała ich upiętych w ciasny kucyk. Twarz ma naznaczoną licznymi zmarszczkami. Przy oczach ma „kurze łapki”. Ciepły uśmiech zupełnie nie pasuje do jej zielonawych oczu. Były one wypełnione wieczną troską. Jest niższa ode mnie. Ubrana była w luźną flanelową koszulę i dzwony.
-Chodź Lila. Potrzebuję wyjaśnień.-powiedziała mama Percy’ego.
Poszłam za nią do przestronnie urządzonego pokoju dziennego połączonego z kuchnią. Cała ta przestrzeń była utrzymana w tonacji czarno-białej z akcentem kobaltowym. Nowoczesny sprzęt był subtelnie ukryty. Jasna, polakierowana podłoga delikatnie odbijała światło padające z okna. Księżyc pięknie wpadał do pomieszczenia podkreślając jasny kolor ścian i szafek. Usiadłyśmy na podłużnej kanapie narożnikowej. Była sprężysta. Nie za miękka, ale nie zbyt twarda.
-Gdzie Tom?- spytała Sally nie mogąc znieść krępującej ciszy, która zapadła.
-Porwano go.- odpowiedziałam głosem cichym i ona na pewno to usłyszała, bo powiedziałam to jakbym obwiniała siebie. Taka w końcu jest prawda.
-Jak do tego doszło?- też ściszyła głos. Obie robiłyśmy to mimowolnie.
Opowiedziałam ogólnikowo co się wydarzyło. Pominęłam tylko fakt, że poszłam do baru, Sally twierdzi, że nie powinnam chodzić świętować do pabów. Uważa, że to źle wygląda. Ja osiemnastolatka pijąca czasem nawet piąty kieliszek i dalej nie mam objawów upicia. To dzięki zwiększonej ilości wody w mojej krwi. Procenty się bardzo szybko rozpuszczają.
– A teraz ty wyjaśnisz wszystko Percy’emu.- powiedziałam dobitnie.
-Ja?- zapytała i myślę, że gdyby mnie nie znała, to uznałaby, że żartuję.- Nie mogę…
-No dobra…- westchnęłam z rezygnacją, udawaną, bo czasem takie coś działa- Na Styks to poważna przysięga, więc ja mu wszystko wyjaśnię.- odparłam siląc się na uśmiech.
-Nie… chyba jednak powinnam sama go poinformować…- tu nastąpiła cisza, miałam rację. – A ty…- zaczęła niepewnie.- Jak się teraz czujesz?
-Jest dobrze.- powiedziałam beznamiętnie.
-Lila, cóż za długo cię znam i wiem, że- tu zaczęła poszukiwać odpowiedniego słowa- brak bliskości Toma, że ty go odczujesz…- ostatnie słowa powiedziała wręcz szeptem.
-Co według ciebie powinnam zrobić w obecnej sytuacji?- zapowiadała się spokojna rozmowa, ale Sally ma tę żyłkę, która sprawia, że chce „zbawić” świat.
-No nie wiem…
Może powinnam zacząć krzyczeć i wpaść w morderczą wściekłość? Albo powinnam popaść w rozpacz i umrzeć w bólu i smutku? Lub tak po prostu pozostać w beznadziejnej mojej egzystencji? Oczywiście nie powiedziałam tego głośno.
-Sally, jest dobrze. Rano odwiedzę Billa, zlokalizuję Thomasa i go odbiję.
Na klatce słychać było tupot nóg.
-Mamo! Jesteśmy!- weszli do kuchnio-salonu.- Mamy soczewki!
-Baw się dobrze…- rzuciłam jej sarkastyczny uśmieszek.
Minęłam ich. Nie wzięłam soczewek. Percy patrzył to na mnie, to na Sally. Ann wyglądała jak ryba. Co chwilę otwierała usta i zaraz potem je zamykała. Przeszłam niedługim korytarzem do pierwszych lepszych drzwi. I ślepej kurze trafi się ziarno, bo weszłam do łazienki. Była mała, ale nawet przestronna. Kobaltowe płytki na przeciwległej ścianie były równiutko ułożone. Szklany parawan oddzielał ciemną stronę pomieszczenia od jasnej, białej części. Białe szafki z połyskiem, matowa, czarna podłoga i marmurowe blaty. Przekręciłam zamek. Słyszałam jak rozmawiają. Zignorowałam to. Zdjęłam bandaże, sportowe spodenki za kolana, bluzkę na krótki rękaw i bieliznę. Weszłam za szybę i puściłam zimną wodę. Skupiłam się na wodzie i po chwili leciała ciepła i bardzo odprężająca woda. Oparłam ręce o płytki i pozwoliłam strumieniom wody spadać na mój kark i plecy. Zamknęłam oczy.
Czarny korytarz. Wysoki na trzy metry i szeroki na dwa. Okna poukrywane były za ciężkimi, bordowymi zasłonami. Żadnych promieni światła. Miecz przyjemnie ciążył mi w ręce. Oddech miałam równy i spokojny. Napięte mięśnie powodowały, że kroki były sztywne. Wzrok utkwiony miałam w potężnych drewnianych drzwiach. Metalowe zdobienia sprawiały wrażenie, że drzwi są nie do ruszenia. Cisza powodowała, że jeszcze mocniej zacisnęłam dłoń na mieczu. Jeszcze cztery metry i wpadnę na drzwi. Dwa. Serce w końcu przyśpieszyło. Metr. Weszłam w nie.
Gwałtownie otworzyłam oczy. Nic się nie zmieniło. Gorąca woda, otulała mnie swoimi strumieniami. Z wargi, którą nie wiem kiedy przygryzłam, leciała krew. Czułam jej gorzki, metaliczny smak. Zadrżałam. Wydałam długi, przerywany oddech. Wycisnęłam na rękę trochę beżowego płynu. Przyjemny kakaowy zapach wszedł do mojego nosa. Wcierałam mydło w blizny. Po każdej małej rance wodziłam palcami. Zaczynając od tych na stopach a kończąc na karku. Najgłębsze były na plecach. Czułam się jakbym jeździła po zmarszczkach. Woda zmywała już żel.
Oparłam się plecami o ścianę i osunęłam się. Woda dalej mnie opływała. Woda dała ukojenie. Ręka dalej pulsowała, ale już nie bolała. Czułam się jakbym miała potworne zakwasy. To dlatego wolę utratę świadomości. Jest skuteczniejsza. Brakuje mi tego. Czuję, że jest to gdzieś we mnie. Głęboko. To tak jakbym się zacięła. Albo zapomniała nut. Pamiętam dźwięk, do którego nie znam chwytu. Czasem kiedy śpię czuję TO. Niektórym ludziom wydaje się, że spadają, choć dalej leżą na ziemi. U mnie dzieje się coś zupełnie innego. Czas staje. Zmęczenie, ból znikają. Ja znikam.
Wmawiam to sobie. Że woda jest gorsza, nie jest. Dodawała mi sił, znikanie regenerowało. A jednak za tym tęsknię. Utrata świadomości była moją charakterystyczną cechą. Tyle lat treningu, by to opanować, a to znika. Było czymś, czego nie miał nikt inny. W pewnym momencie naprawdę… polubiłam to. Polubiłam tę chwilę, gdy cały świat się rozpływał. Ból przestawał ograniczać. Wszystkie zbędne myśli uciekały. Kiedyś nad tym nie panowałam i byłam tylko instynktem, później byłam niewidzialna. Cicha jak to cień, szybka jak każda myśl i nieuchwytna jak wiatr. Pokochałam ten stan. Prawda. Zanim go osiągnęłam dużo cierpiałam. Ten zmysł uruchamiał się tylko gdy od danej rany mogłam umrzeć, ale w końcu nauczyłam się znikać na kilka sekund, by zregenerować płytkie zacięcie. Utrata świadomości była moją mocą, moim wyborem, moim znakiem.
Zakręciłam wodę. W łazience zrobiło się dość parno. Owinęłam się w ręcznik. Zaczęłam ręką wycierać lustro, gdy za mną pojawił się Ares. Wyglądał jak zwykle. Poznaczona wieloma bliznami twarz wykrzywiona była w dzikim grymasie, uśmiechał się. Patrzył na mnie zza czerwonych szkieł w okularach.
-Nie ugotuj się tu- powiedziałam od niechcenia. Ubrany był w czarny płaszcz, czerwony podkoszulek, skórzane spodnie i wojskowe buty. Stary, ale ostry jak brzytwa nóż zwisał u jego boku.- Szkoda byłoby stracić kogoś zdolnego mnie pokonać… a przynajmniej kogoś kto ma choćby cień szansy.
-Ha! Ha!- jakoś nie dosłyszałam radości, raczej brzmiało to jakby się dławił.- Masz plan?
-Od kiedy to troszczysz się o innych?- spytałam nie odwracając się od lustra.
-Nie troszczę!- on to jest porywczy, westchnęłam cicho i niezauważalnie- Tylko ten dzieciak coś umiał.
-Umie- podkreśliłam ten wyraz- dużo więcej niż myślisz.
-Oby. Udowodnij, że Poeta się myli.- na myśl o Apollu żołądek mi się skurczył.
-Chyba lubisz oglądać mnie tylko w ręczniku, co?- spytałam nie starając się ukryć drwiny w głosie.
-Uważaj! Póki co jesteś lepsza od bliźniaka, ale nie wiele ci brakuje…
-Ha! Ha! Ha!- odwróciłam się do niego i śmiałam się.- Mam dziękować za łaskę?
Ale ostatnie pytanie zadałam powietrzu.
Komentarze
Zostaw komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
Chciałam tylko powiedzieć, że punkt B jest dzięki mnie 😀
A ja już liczyłam, że w tym rozdziale wszystko się wyjaśni…. Naiwna ja. Jest tylko jeszcze więcej pytań niż odpowiedzi co do fabuły i samej osoby Lili. Czy ta dziewczyna nie mogłaby być mniej tajemnicza?
Nie rozumiem jednej rzeczy. Skoro Lila i Percy są bliźniakami… A Sally jest matką Percy’ego (bo jest prawda? Nie zamierzasz jeszcze bardziej namieszać?) to chyba jasne, że Lila również jest jej dzieckiem. Dlaczego więc dziewczyna mówi, że traktuje ją jak własną matką (bo z tego co napisałam to wynika, że ona JEST jej matką) A Posejdon ojcem.
Nie wiem co ma do tego Ares, ale on chyba lubi pooglądać sobie Lilę w samym ręczniku i z nią pogadać xd. A tym bardziej Apollo, który coś namieszał jakąś Przepowiednią.
Nie no naprawdę robi się coraz ciekawiej.
Pierwsze 4 części przeczytałam za jednym zamachem, ale nie dopatrzyłam się tam żadnego wątku Thomasa i głównej bohaterki….. Dobra przyznaję postacie trochę mi się postaci mieszają, ale mniejsza z tym. A w tym rozdziale i to jak opisałaś jej marzenia i zachowania, których nie pokazuje, bo tak została wyszkolona (to jest wyszkolenie nie wychowanie) to było naprawdę dobre.
Ale muszę zwrócić uwagę na jeden aspekt. Jako ludzik, który prawie codziennie nosi soczewki muszę się przyczepić to sytuacji z soczewką. Po pierwsze, Percy i Annabeth polecieli jak idioci do tego sklepu, bo Lila potrzebowała pomocy, a nie wiedzieli nawet jaką wadę wzroku ma dziewczyna. Już łatwiej by ich było wysłać do sklepu po kawę. Po drugie, jakim cudem pękła jej soczewka na oku? Coś takiego jest w ogóle możliwe? Bardziej bym zrozumiała gdyby jej wypadła, bo dziewczyna nie miała za bardzo czasu by nawet sobie krople do oczu wpuścić i soczewka się wysuszyła.
To chyba tyle
Weny w pisaniu dalszych części
Lila nie przyzna, ze Sally jest jej matka, bo w nastepnym rozdziale wyjasni, ze nie czuje do niej nic. Poza tym istnieje teoria, ze kazdy na swiecie ma swojego blizniaka. Z ta soczewka to wiem, ze to nie ma sensu, ale byl to fragment, ktory musial byc, by potem poszla do lazienki. A i dziekuje Snakix! Jestem teraz lepszym czlowiekiem. A Ares jest boskim opiekunem… Nie wiem czy wspominalam ten watek, ale najwyrazniej nie… Przepraszam! Naprawie to w nastepnych rozdzialach! Dzieki za komentarz!
To prawda, z rozdziału na rozdział coraz bardziej się mieszam w fabule. Opowiadanie jest intrygujące, ale dalej nie ogarniam tych koligacji rodzinnych :p
A co do soczewek, to taaak, całkowicie się zgadzam z Snakix.
Najbardziej spodobały mi się odwiedziny Aresa.