Oto kolejny rozdział. Sorry, że tak późno, ale nie byłam w stanie tego podesłać. Ja+elektronika= BOOM. Tyle w temacie. Miłego czytania! Saide
4
Jasność. Cholernie jasne światło. Słońce jest już bardzo wysoko. Z całą swoją mocą parzyło moją skórę. Mogłabym stracić świadomość, ale miałam mnóstwo oporów. Nie do końca nad tym panowałam i nie wiedziałam gdzie się obudzę. Z wolna wstałam. Otrzepałam krwawiące, dłonie i kolana z piasku pomieszanego z żwirem. Czemu szłam w stronę słońca? Nie wiem. Tak jak prawie dwa dni temu wstałam z poczuciem, że muszę iść w tę stronę, tak sunęłam. Noga za nogą. Szurałam. Każdy krok był okropnym wysiłkiem. Dlaczego jestem na pustyni. Od kiedy jestem na pustyni? Nie wiedziałam. Nie pamiętałam, dalej nie pamiętam. Mam pustkę w głowie.
Rano, chwilę przed świtem, otworzyłam oczy i zobaczyłam gwiazdy. Moje gwiazdy. Małe, chaotycznie porozrzucane, plastikowe gwiazdki na suficie. Pamiętam ich przyblakły, żółtawo-zielony blask. Chwilę później przez otwarte potężne dębowe drzwi zobaczyłam słabe światło świtu. Mój brat wetknął głowę do mojego pokoju. Widziałam jego jasne oczy i brudno-białe włosy. Nie mogłam się wtedy do nich przyzwyczaić. Od kiedy pamiętałam miał blond, wręcz żółte jak słońce. A przez żart miał popielate. Diana… zmieniła jego wygląd. Więcej nie pamiętam. Ponad dziesięć lat później ja dalej nie wiem co się stało.
Jak miałam się wtedy zachować. Sama gdzieś na pustyni. Zaschnięta krew co chwila przysłaniała mi wzrok, prawe oko. Czułam, że mam coś na twarzy. Bliznę. Nie myślałam o niej, o niczym. Liczyło się tylko zrobienie kolejnego kroku do przodu. „Prawa, lewa, wdech, wydech…”- i te słowa wciąż i w kółko rozbrzmiewały mi w głowie. Mówiłam sobie „dam radę… muszę dojść… ale gdzie?” Mówiłam do siebie. Ktoś patrzący z boku powiedziałby, że zwariowałam. Możliwe. Co chwila odwracałam się, jakby upewniając się, że… że jest dobrze. Nie mam pojęcia czemu, ale mój rytm dobowy był zaburzony. Spałam gdy chciałam. Dzień, noc, zmierzch czy świt? Nie ważne. Spałam, gdy mój organizm nie był w stanie zrobić nic więcej, niż tylko paść i oddychać. Pamiętam to jak skóra całymi płatami odchodziła mi z ramion i ud. Małe pęcherzyki pod oczami piekły. Głowę miałam zwieszoną, by nie patrzeć centralnie w słońce. Na jednolitym pejzażu od czasu do czasu pokazywały się kaktusy. Czasami w chwilach ogromnego pragnienia zrywałam kwiaty kaktusa i jego kawałki, i starałam się wycisnąć z nich sok. Choć kilka kropelek chłodnego napoju. Później sztukę pozyskiwania napoju opanowałam jeszcze lepiej, ale to dużo później niż tego potrzebowałam.
Nagle z daleka dostrzegam ciemną plamę. Oznaczam ją sobie jako cel. Szłam a plama coraz bardziej przypominała budynek niż przypadkowy kształt. Serce zabiło szybciej. Dom. Nie miałam sił by biec. Krok za krokiem. Ściemniło się, gdy dotarłam pod wielkie metalowe drzwi, otwierane od środka. Świat się kręcił. Ciężkim ruchem uderzyłam pięścią w drzwi. Wystukałam alfabetem morsa moje imię, jego skrót. Lila. Wrota rozsunęły się. Zrobiłam krok do przodu i bym upadła gdyby nie podtrzymały mnie delikatne dłonie mego brata.
Teraz znowu czułam jak pot spływa mi po czole. Czułam szybkie tempo mojego serca. Słyszałam krew w uszach. Słyszałam pisk. Ale czemu? Nie wiedziałam. Nasilał się. Czułam jak źrenice stają się większe. Jak zakrywają całe moje oczy. Spojrzałam na moją dłoń. Tak jak wtedy obtarta. I zrozumiałam. Zobaczyłam coś jakby robaka. Czarną glizdę przemieszczającą się po mojej ręce. Przeraziłam się. Ale to były pierwsze sekundy. Moja twarz znów przybrała poważny wyraz. Zerwałam sztylet. Znałam tę truciznę. Raz miałam z nią styczność. Dany przez to umarł. Nie znałam go dobrze. Wiem, że był z mojego rocznika. Ponoć choroba go zabiła, bo nie chciał pozwolić sobie wyparzyć żył. Teraz ja muszę zrobić to sama.
„A może pozwól truciźnie się zabić…”
Znowu Ty? Zamknij się!
„To nie boli…”
Ta, jasne…
„Zrób to!!!”
Nigdy!!!
Cisza. Ale ktoś powinien wiedzieć. Ann jest nieprzytomna, ale Percy… chyba… O bogowie… Wiem! Podniosłam się z zimnej, kamiennej posadzki. Chłopak poszedł po wodę do oczka podziemnego. Mokre ściany lśniły od świateł pochodni. Zwinnymi ruchami omijałam stalagmity i stalagnaty. Jaskinia jest dość wysoka, więc stalaktyty miałam z głowy. Po jakimś czasie coraz bardziej odpychałam się od kamieni, kolumn, ścian, coraz bardziej czułam się zmęczona. Zobaczyłam go jak nabiera wodę do bukłaka. Wiązka, strumień wody precyzyjnie wlewał się do pojemnika.
– Percy jest problem – zaczęłam.
– Heeejka… nie słyszałem cię… co jest? – spytał bez większego entuzjazmu.
Pokazałam rękę. Robal, trucizna dotarła do łokcia. Jego oczy barwy oceanu wpatrywały się w ruszającą się, czarną żyłę.
– Cc.. co to ma być?! – zapytał, jakby z niedowierzaniem.
– Trucizna. Muszę ją wyparzyć. Ale chodzi o to, że Annabeth też jest pewnie zatruta – odpowiedziałam zdyszanym głosem. Choroba postępowała. Dostałam duszności.
– Co, jak?! – nie był pewien czy żartuję, czy mówię poważnie.
– Tak to, że jest to jedna i ta sama trucizna z samochodu i musisz jej wypłukać z żył, to czarne coś…
– Co, jak? – był przerażony i zdezorientowany.
– Zrobisz to w ten sposób – powiedziałam spokojnie, po chwili dodałam – Trochę zaufania.
Sztyletem, który ciągle trzymałam w ręce, przecięłam żyłę. Krew zaczęła się wytaczać. Czerwone krople spływającej cieczy spadały na twarde kamienie. Percy chciał zatamować krwotok, wyrwać mi sztylet. Odepchnęłam go i pokręciłam głową. Uniosłam wrzącą wodę i wpuściłam do naczynia krwionośnego. Najpierw był to piekący, palący ból. Po chwili ból zaniknął. Czułam jedynie jakby kamień przeciskał mi się przez rękę. Chłopak patrzył w niemym przerażeniu a może zaskoczeniu.
– Percy. Zaraz zacznę pluć tą trucizną i krwią. Kiedy będę pluć tylko wodą…- przerwałam, wzięłam oddech – tylko krwią i wodą, ty podasz mi wilgotny bandaż i położysz go na ranie, a na opatrunku moją rękę, bym uciskała. Potem pójdziesz do Ann i zrobisz to samo co ja teraz…
-…- milczał, ale po chwili kiwnął głową.
Gula podeszła mi do gardła. Pierwsza flegma wyszła mi z ust. Potem następna i kolejna. Krew, woda i trucizna spływały mi po brodzie. Oczy nabiegły mi krwią. Coraz ciemniej. Coraz mniejsza przytomność. Nie jestem pewna czy pluję, czy w ogóle popycham truciznę. Czuję jak nogi się pode mną uginają. Co ja robię? Dlaczego robię to bez starannego obmyślenia planu? Czemu pozwalam sobie, by mu zaufać? Dlaczego ujawniam hydrokinezę? Pytania. Jedno za drugim zalewało mój umysł. I ciemność.
Mam zamknięte oczy. Za plecami czuję kamienną ścianę. Jestem oblana zimnym potem. Serce mi łomoce. Głęboko oddycham. Wiem, że to co robię, jest konieczne. Nad głową trzymam sztylet. Boję się otworzyć oczy. Zaciskam jeszcze mocniej dłonie na ostrzu. Skończmy to – myślę. Wbijam sztylet pod żebra. Czuję jak rew wylewa się z mojego ciała. Czuję jak wielkie łapy wszechobecnej śmierci zaciskają się wokół mnie. Chyba pogodziłam się z tym, co się dzieje. Jestem gotowa by zobaczyć ostatni raz moich oprawców i rodzinę. Otwieram oczy.
Łup! Tup! Łup! Tup!
Cała jaskinia się trzęsła. Oparta o zimną kamienną posadzkę wsłuchiwałam się w odgłos kroków Grooma. Jest wielki, ciężki i kamienny. Jako cyklopiątko żył w mieście. Mgła maskowała jego oko. Mimo to i tak był odizolowany. Był nieśmiały i duży. Ludzie się z niego śmiali. Pewnego dnia w jego domu doszło do pożaru. Był w środku. Miał poparzone dziewięćdziesiąt procent ciała i poważny uraz mózgu. Bóg lekarzy pomógł mu w niewielkim stopniu, jeśli chodzi o głowę, a bóg kowali stworzył mu kamienną zbroję, która połączyła się z jego ciałem. Teraz ma prawie trzy metry wzrostu i prawie dwa metry szerokości. Nie jest największy wśród cyklopów, ale na pewno najcięższym. Waży około dwóch ton.
W głowie słyszałam szum krwi. Pisk zniknął. Rozglądam się, zastanawiając się, ile byłam nieprzytomna. Albo… olśniło mnie. Co jeśli straciłam świadomość. Co jeśli dawny dar po pięciu latach sam się uaktywnił.
Łup! Tup! Łup! Tup!
Moje zaniepokojenie przerwał głos cyklopa:
– Ciu Ciu! Jechać Ciu Ciu! – powiedział swoim niskim i powolnym głosem.
Kiedy tylko usłyszałam i zrozumiałam jego wypowiedź, gwałtownie wstałam. Świat zakołysał i zakręcił się. Stanęłam w rozkroku. Te sny zawsze na mnie tak działają. Po chwili stałam już zupełnie pewnie.
– Wiesz, co masz robić? – spytałam, a on ociężale pokiwał głową.
Ruszyłam biegiem do naszej kryjówki. Minęłam otwór w ścianie, przez który weszliśmy. Kilka metrów dalej były tory kolejowe. Długie i równoległe. Wychodziły z dziur czarnych jak oczy Tanatosa. Przeskoczyłam nad nimi. Po kilku metrach gwałtownie skręciłam w prawo i pchnęłam ścianę z białym paskiem wykonanym sprayem. Annabeth leżała w ramionach Percy’ego. On natomiast opierał głowę o ścianę. Głęboko oddychał. Przez tę krótką chwilę, widziałam go jakby po raz pierwszy. Miał gęste brwi i długie rzęsy. Włosy miał potargane i sklejone przez pot. Kilka krostek na skroniach… heh… mnie też zawsze się tam robiły wytryski. Jesteśmy tacy podobni. Ktoś będzie musiał się gęsto tłumaczyć. Podeszłam już trochę wolniej i przyklękłam:
– Percy. Musimy iść – powiedziałam spokojnym, ale nie oschłym tonem.
– Co? Gdzie? – spytał półprzytomnie.
– Pociąg jedzie do NY – gdyby nie fakt, że zrobił to, o co go prosiłam, a nawet więcej, bo dokładnie zabandażował rękę… pewnie byłabym już naprawdę zła, ale na niego byłam zirytowana.
– Teraz? Tu?
– Głupi czy niedorozwinięty jesteś? – spytałam siląc się na żartobliwy ton. – Ruszaj się. – i zaczęłam pakować to, co wyjęliśmy. Podniosłam pustą butelkę po spirytusie i zużyte opakowanie po opatrunkach. Odłożyłam je w kąt, obiecując sobie, że następnym razem je sprzątnę. – Wychodzimy -powiedziałam, a chłopak podniósł córkę Ateny.
Ostatni raz obrzuciłam pomieszczenie wzrokiem. Skalne ściany pokryte tysiącami rysunków. Jako dzieci ja i Max odkryliśmy ten schowek. Było w nim brudno i wilgotno. Długo doprowadzaliśmy go do tego stanu. Przychodziliśmy tu z farbami. Rysowaliśmy esy floresy, kwiaty, chmury wszystko co podpowiedziała nam wyobraźnia. Teraz niestety obrazy wyblakły i zlały się ze sobą. Przez moją twarz przebiegł błyskawiczny uśmiech. Potem odwróciłam się i zamknęłam drzwi.
Pociąg nadjechał chwilę później. Był to zwykły pociąg towarowy. Przylgnęliśmy do ściany. Mijały nas czarne pojemniki z różnymi minerałami. Kolej już prawie zatrzymała się przed wielkim głazem, który Groom postawił na torach. Szliśmy zgięci w pół, a Percy przynajmniej na tyle ile pozwalała mu nieprzytomna Ann. Było bardzo ciemno. Moje oczy już po chwili przywykły do ciemności, chłopakowi chyba nie tak szybko. Przesuwałam ręką po wagonach, aż w końcu poczułam drewnianą a nie metalową fakturę. Oznaczało to, że jest to zamknięte pomieszczenie. Wyprostowałam się i chwyciłam za mały błyszczący uchwyt, klamkę. Ostrożnie wetknęłam głowę do środka. Nasłuchiwałam. Cisza. Powoli weszłam. Obrzuciłam wszystko spojrzeniem. Bordowe ściany, a przynajmniej w tym świetle, do tego dziesiątki pudeł. Ułożone były w nierówne sterty. Teraz miałam pewność, że nikogo tam nie ma. Wystawiłam ręce, mając nadzieję, że bliźniak zrozumie o co chodzi i że poda mi dziewczynę i sam wejdzie do środka. Zrozumiał. Trzymając ją na rękach, mogłam jej się dokładnie przyjrzeć. Nawet w tych ciemnościach widać było, że jest piękna. Usta miała lekko rozchylone, a powieki jej drgały. Zaczęła kręcić swoją blond główką. Ostrożnie odłożyłam ją na podłogę. Percy usiadł obok. Wziął ją za rękę. Powoli i delikatnie muskał jej dłoń ustami. Pociąg szarpnął do przodu.
—————————
– Wymień trzy zasady – polecił mi Tantos.
Byłam taka dumna z siebie, liczyłam, że moja opiekunka też będzie.
– Nie okazuj żadnych uczuć. Nie pokazuj żadnych słabości. Nikt nie jest ważniejszy niż misja – wyrecytowałam, twardym, zimnym, stanowczym i obojętnym.
-Dobrze. Co ty na to?
– Lila zostaw nas samych…- powiedziała młoda kobieta z ciemnymi włosami ściągniętymi wysoko w koński ogon.
Wyszłam z gabinetu szefa. Za drzwiami rozbrzmiały głosy:
– …Jak możesz uczyć dziecko czegoś takiego!?
– Nie unoś się.
– Widziałeś ją? Jest jak robot… ma pięć lat…
– Jest idealna.
– A może powinnam jej powiedzieć całą prawdę skoro jest taka perfekcyjna?
– Nawet się nie waż… to zniszczy moje dzieło!
– Tanatosie… ona jest dziełem?
– Oj… Sally… Oj Sally… ty tego nie zrozumiesz…
Czekam na więcej 😀
Chyba trochę się pogubiłam ale nieszkodzi 😉 Chętnie przeczytam więcej, wiec wstawiaj i weny!
Jagi jesli masz pytania to pytaj. Chetnie odpowiem, no chyba ze odpowiedz bedzie w nastepnych rozdzialach 😉 Nastepny bedzie jak tylko poprawie bledy (moze w przyszlym tygodniu) 😉
Nadrobiłam wszystkie części, bo nie byłam na forum jak zaczełaś to publikować i nie żałuję. Trochę zagmatwane i nie wiadomo co się dzieje, ale da się czytać i nawet połapać. Czekam z niecierpliwością na tłumaczenia Lili przed Percym. W końcu obiecała mu na Styks, że wszystko wyjaśni, a jak zaprogramował ją sam Tanatos to musi coś oznaczać.
Cały wątek jej pochodzenia i tego, że prawdopodobnie jest córką Sally Jackson, może się schować przy misjach jakie ona wykonywała dla Bazy i Szefa. Naprawdę
Wiesz co mi przypominają te nauki Tanatosa? KGB w czasie zimnej wojny robili nielegalną rekrutacje w szkole podczas testów siedmiolatków i wyłapywali najlepsze dzieci, które przechodziły szkolenie i zostawali uśpionymi agentami.
Nie rozumiem czemu mają podział na miesiące, w których się urodzili, ale może to wyjaśnisz w późniejszych rozdziałach
Weny ^^
Też się troszkę pogubiłam, ale opowiadanie mi się podoba