Witam,
Zobaczyłam że mam dużą aktywność na blogu, z czego jestem zadowolona, bo to oznacza was zaciekawiłam. Wstawiam oczywiście tu kolejn rozdział by wszystko było w jednym miejscu. Mam nadzieję że i ten rozdział będzie dla was ciekawy. Przpraszam za wszelkie błędy interpunkcyjne i ortograficzne. Przez pewne dysfunkcje nie zawsze dostrzegę wszystkie błędy. Czekam na wasze komentarze.
Rozdział II
“Skrzydlaty człowiek wyciąga mnie ze studni”
– Blanka to ty!? – usłyszała krzyk mamy, kiedy zatrząsnęłam za sobą drzwi od mieszkania
– Tak – odpowiedziałam zdejmując buty i kurtkę.
Ruszyłam w stronę kuchni. Kiedy tam weszłam zastałam mamę stojącą nad dość sporym garnkiem z którego unosiła się para. W powietrzu unosił się zapach pomidorów i bazylii. Mama, gdy tylko mnie zobaczyła ruszyła w moja stronę. Uściskała mnie mocno, tak jakby nie widziała mnie od miesięcy. Zawsze się tak ze mną wita lub żegnała. No chyba że tak jak dzisiaj rano strasznie mi się śpieszy. Kiedy się ode mnie odsunęła zobaczyłam że ma na sobie fartuch z różowymi, skrzydlatymi świnkami. Mój prezent na jej ostatnie urodziny. Nie wiem sama czemu, ale wzruszyło mnie to lekko.
– Jak było w szkole? – zapytała siadając przy stole
– Okej – odpowiedziałam otwierając lodówkę i wyciągając z niej sok pomarańczowy
– Spóźniłaś się?
– Tak – powiedziałam lekko przygnębiona, starając się ukryć złość i strach, które kumulowały się we mnie cały dzień – Ale to akurat nie była wina tego że spędziłam w łazience cały ranek
– Stało się coś skarbie? – mama wydała się być zatroskana
– Nic szczególnego – zastanawiałam się czy mówić jej o wydarzeniach z dzisiejszego ranka – No bo… uff… Mamo, czy tobie zdarzyło się kiedykolwiek coś dziwnego?
– Och – uśmiechnęła się szeroko – Nawet nie wiesz ile razy
– A czy uważasz że normalne jest kiedy jakiś facet patrzy się na ciebie, na środku ulicy z przerażeniem, tylko dlatego że go potrąciłaś? – zapytałam krążąc po nasze miniaturowej kuchni ze szklanką w ręce
– Opowiedz mi co się stało, bo nic nie rozumiem z tego co mi właśnie powiedziałaś
Westchnęłam ciężko. Siadłam przy stole i powiedziałam mamie co przydarzyło mi się w drodze do szkoły. Opowiedziałam jej wszystko z każdym, nawet najmniejszym szczegółem. Słuchała mnie w skupieniu bawiąc się starą, lekko zardzewiałą monetą, którą zawsze nosiła ze sobą. Moneta była duża, bo jej średnica miała mniej więcej trzy centymetry. Z jednej z jej strony był wizerunek jakiegoś mężczyzny, nad drugiej zaś stronie wygrawerowane zostało Empire State Building. Zawsze intrygował mnie ten przedmiot. Ale mama tylko raz pozwoliła mi jej dotknąć.
Kiedy skończyłam opowiadać skupiła na mnie swój wzrok. Jej niebieskie oczy wpatrywały się we mnie z uwagą. Jakby chciała przejrzeć mnie i moje myśli. Zawsze chciałam mieć taki kolor oczu. Ogólnie chciałam być podobna, choć w najmniejszym stopniu do mojej mamy. Ale ja ani trochę jej nie przypominam.
Moja mama ma blond włosy, które mi przypominają promienie słońca. Jak wspomniałam wcześniej, ma niebieskie oczy. Zupełnie jaki bezchmurne niebo, a jej skóra jest wiecznie opalona. Niezależnie od pory roku.
Ja mam za to kruczoczarne włosy i mega brązowe oczy. Czasami zdają się być niemal czarne. Nie przypominam nikogo z mojej najbliższej rodziny. Ale mama upiera się że jestem podobna do którejś tam mojej babci. Której zresztą nigdy nie poznałam. Ani nie widziałam na żadnej fotografii.
Mama oderwała ode mnie wzrok i skupiła go na czymś innym.
– Skarbie, ale co w tym takiego dziwnego – starała się mówić spokojnie, ale w jej głosie dało się wyczuć napięcie
– No bo, zwykle jak się mówisz „przepraszam”, ludzie nie patrzą na ciebie tak jakby zobaczyli ducha
Zacisnęła pięść na monecie. Widać było że jest zdenerwowana, ale starała się tego nie okazywać. Zaczęła ciężko oddychać. Zamyślona zaczęła mamrotać coś pod nosem. Ale ja nie mogłam dosłyszeć żadnego słowa. A może nie mogłam ich zrozumieć?
– Mamo? Wszystko okej?
– Tak skarbie – uśmiechnęła się lekko – Tylko czemu się tak przejmujesz tym wszystkim? Skoro ten chłopak zniknął to nie masz czym się martwić.
– No właśnie… nie do końca zniknął
– To znaczy?
– Pod koniec mojej pierwszej lekcji, ktoś zapukał do drzwi naszej klasy. No i to był ten facet. I jak Solance go zobaczył od razu wyszedł. Rozmawiali o czymś na korytarzu. I to dość głośno, bo ja ich słyszałam mimo zamkniętych drzwi i rozmów w klasie. A potem jak wyszłam z klasy to usłyszałam że ON mówi do Sola „to ona”
– Jesteś pewna że chodziło o ciebie?
– Całkowicie
Mama zastanowiła się chwile.
– Jak ma na imię twój nauczyciel. I czego uczy?
– Soleanc? Will. Uczy nas plastyki. A co? Czemu pytasz? – zapytałam zdziwiona
– To nic ważnego skarbie – powiedziała wstając od stołu
Jeśli to nie było ważne to ja jestem Jeży Waszyngton. Chciałam ją właśnie zapytać dlaczego mi tu kłamie w żywe oczy, kiedy otworzyły się drzwi w korytarzu i usłyszałam głos taty
– Jest kto w domu!?
Od razu pobiegłam do korytarza i rzuciłam się mu na szyję. Momentalnie zapomniałam o rozmowie z mamą. Objął mnie mocno i przytulił do siebie.
– Moja mała myszka – wyszeptał, po czym pocałował mnie w czubek głowy
Odsunęłam się od niego. Miał na sobie jeszcze spodnie robacze i kurtkę w których pracował. Kilka słów o nim. Mój tata był kiedyś sportowcem. Podnosił ciężary. Był naprawdę dobry. Ale któregoś dnia jego rywale porzucili mu narkotyki, albo dopalacze i jego kariera się skończyła. Puf! Nie ma jak likwidowanie konkurencji, co? Teraz pracował przy montowaniu część samochodowych, w miasteczku położonym dwieście kilometrów od Nowego Jorku. Dlatego gdy zwykle wyjeżdżał do pracy to na tydzień, bądź dwa. Do niego również nie jestem podobna. Tata jest bardzo wysoki. Jego oczy są w odcieniu ciemnej zieleni, zaś włosy w kolorze ciemnego brązu. Pochodzi z Europy, a dokładnie z Włoch. Kiedy miał siedemnaście lat, jego rodzice zaginęli. Wtedy postanowił że przeprowadzi się do Ameryki, żeby tu studiować. Wtedy zaczął zajmować się sportem. Kilka lat później poznał mamę. A potem to się jakoś potoczyło. Rok po ich ślubie pojawił się Jack, a kolejny rok później ja.
– Bardzo za tobą tęskniliśmy – powiedziała mama, która również przytuliła się do taty. Pocałowali się namiętnie. Pocałunki moich rodziców trwają zwykle kilka minut. Dlatego oparłam się o ścianę i zaczęłam się przyglądać moim paznokciom. To trochę krępujące kiedy twoi rodzice się przy tobie całują. Kiedy skończyli znów rzuciłam się tacie na szyję.
– Już dobrze – roześmiał się – Bo mnie udusisz myszko.
– Jesteście głodni? – moja mama również się zaśmiała – Zupa właśnie skończyła się gotować
– Ja to zjadłbym chyba konia z kopytami.
Jedząc obiad opowiedział tacie o szkole i o wszystkim innym. Obie z mamą przemilczałyśmy temat tajemniczego faceta emo. Jakieś pół godziny później przyszedł Jack. O również bardzo ucieszył się z powrotu taty.
Ten wieczór był wspaniały. Rodzice pozwolili mi sobie dziś wyjątkowo odpuścić naukę. Cały wieczór spędziliśmy na graniu w wojnę, pokera i inne gry karciane. Zajadaliśmy się gotowaną kukurydzą, opowiadaliśmy sobie żarty. Jak za starych dobrych czasów. Wieczorem włączono nam prąd więc przez najbliższy miesiąc będziemy mieli włączone ogrzewanie.
Kiedy kładłam się spać nie pamiętałam już wydarzeń z ranka.
***
Kiedy otworzyłam oczy zobaczyłam na sobą wirujące płatki śniegu i zachmurzone, nocne niebo. Poniosłam się powoli i rozejrzałam się. Byłam na dnie dziewięciometrowej wyschniętej, starej studni. Nie było tu zupełnie nic, oprócz kilku kamieni. Jednak kontem oka dostrzegłam że coś niewielkiego i szarego poruszyło się po przeciwległej stronie dna. Kiedy podeszłam do tego czegoś zobaczyłam że to czteroletnia dziewczynka. Na środku czoła miała duże i głębokie rozcięcie. Była ubrana w jakieś stare, za duże, podarte ubrania. Widać było że jest biedna. Przykucnęłam przy niej i sprawdziłam czy oddycha. Odetchnęłam z ulgą kiedy zobaczyłam mały obłoczek pary wydobywającą się z jej ust. Jednak widziałam jak cała dygotała z zimna. Bez zastanowienia zdjęłam swój płaszcz i otuliłam nim dziecko. Od razu poczułam chłód nocy. Potarłam ramiona. Moja sukienka był zrobiona z cienkiego materiału. I zupełnie nie była przeznaczona na taką pogodę.
Wstałam powoli i zaczęłam chodzić w kółko po studni szukając drogi ucieczki z tego więzienia. Najpierw starałam się wejść po wystających kamieniach, ale moje buty ześlizgiwały się po nich. Kiedy już któryś raz z rzędu spadłam, a moje ręce i twarz były całe poharatane zrezygnowałam. Wtedy zaczęłam krzyczeć. Błagałam o pomoc, przeklinałam, dopóki nie zdarłam sobie całkowicie gardła. Wyczerpana oparłam się o ścianę i zamknęłam oczy, myśląc o tym czy kiedykolwiek mnie znajdą. Żywą, bądź martwą.
Kiedy znowu otworzyłam oczy śnieg przestał padać. Wciąż siedziałam oparta o ścianę studni. Cala dygotałam. Właściwie to się trzęsłam z zimna. Chciałam wstać, ale nie mogłam ruszyć ani nogami, ani rękami. Po długich wysiłkach zdołałam tylko podnieść ręce na wysokość twarzy. Zdusiłam krzyk. Moje palce były białe jak śnieg. Starałam się je chociaż zgiąć, jednak to nic nie dało. Teraz wiedziałam dlaczego byłam taka śpiąca. Zamarzałam. Zsunęłam się powoli na ziemię i postarałam jak najbardziej się skulić. By utrzymać ciepło jakie mi zostało.
Spojrzałam znów w górę. Wisiało nade mną nocne niebo, pełne gwiazd. Do studni przebijała się również niewielka ilość światła księżyca. Pomyślałam wtedy o łowczyniach Artemidy. Możliwe że gdybym się do nich przyłączyłam nigdy bym tu nie trafiła. Ale nie mogłam pozwolić by rodzice się już całkowicie załamali z mojego powodu. I tak teraz to bez różnicy. Umrę tutaj. A oni stracą swoje ostatnie dziecko. Swoją ostatnią nadzieję.
Zamknęłam oczy. Panowała wokół mnie grobowa cisza. Zaczęłam cicho nucić piosenkę którą mama śpiewała mi zawsze przed snem kiedy była mała. Ale pamiętałam tylko jedną zwrotkę. Więc śpiewałam ją w kółko.
„Herosie mój
Zamknij oczy swe.
Tanatosa nie lękaj się,
On nigdy nie zabierze cie.
Obronie cię przed nim
I przed reszt bogów też.
Więc zaśnij już,
I nie patrz więcej wstecz.”
Wtedy powiał wiatr i usłyszałam ciche kroki. Powoli otworzyłam oczy. Z początku nie zobaczyłam nikogo, jednak kiedy szerzej uchyliłam powieki zobaczyłam nad sobą uskrzydloną postać. Przyjrzałam się jej. Był to młody, bardzo, bardzo przystojny mężczyzna. Był blady jak trup, a jego czarne włosy lśniły w promieniach księżyca. Oczy były odcieniu błękitu. Bardzo jasnego błękitu. Miał na sobie czarny, zamszowy płaszcz, którego guziki błyszczały, jakby dopiero co je wypolerowano. Z pleców wystawały mu smoliście czarne skrzydła. Nadawały mu wyższości i powagi. Ręce trzymał w kieszeniach. Wiedziałam doskonale kto to był. Spotkałam go już wcześniej kilka razy. I to nie były miłe spotkania.
Podszedł do mnie jeszcze bliżej i przykucnął. Dotknął delikatnie mojego policzka. Jego skóra była równie zimna jak moja.
– Berenika. Jedenasta dusza – jego głos był zimy, ale w jakiś dziwny sposób dawał mi ukojenie i spokój – Fajna piosenka, tak swoją drogą
– Mama mi ją śpiewała – wyszeptałam – Jest jeszcze kilka zwrotek
– Dokładnie trzy – lekko się uśmiechnął, co wyglądało jakby krzywił się z bólu – Wszystkich jest cztery.
– Umiem liczyć – odwarknęłam i podniosłam się powoli.
Cicho się zaśmiał. Kilka kosmyków jego włosów opadło na jego twarz.
– Nie każdy umie dyskutować ze śmiercią – powiedział patrząc mi prosto w oczy.
– Ja cię już spotkałam na pewno z cztery razy. Nie jesteś mi obcy.
Milczał przez chwile wpatrując się we mnie. Następnie chwycił mnie za łokcie i pomógł wstać. Ze zdziwieniem stwierdziłam że mogę normalne i bez żadnych przeszkód ruszać nogami i rękami. Otulił mnie fioletową peleryną z aksamitu i futra, który nagle pojawił się w jego rękach.
– Mam dosyć zabierania waszych dusz – wyszeptał mi do ucha, kiedy wiązał mi wstążki pod szyją – Czy któraś z was w końcu nie mogłaby złamać tego przeklętego ciągu wydarzeń.
– Jestem jedenasta. To do dwunastki będzie należeć ta rola
– Z kąt ta pewność?
– Bo dwunastka to święta liczba
– Bo jest dwunastu olimpijczyków? – zapytał z lekkim sarkazmem
Kiwnęłam lekko głową.
– Może to wypali – znów się do mnie uśmiechnął – A teraz chodź. Nie marźnij mi już tutaj.
Lekko się uśmiechnęłam. Objął mnie i oboje rozpłynęliśmy się w powietrzu.
***
Kiedy otworzyłam oczy przez zasłony w oknach przedzierało się słońce. Różowy cień padał na moją twarz i łóżko. Było mi bardzo przyjemne i ciepło. Uśmiechnęłam się lekko i zamknęłam oczy. Ten dzień będzie musiał być piękny.
Jednak, kiedy chwilę tak leżałam przypomniał mi się mój sen. I mój super dzień się skończył. Nie miałabym z tym żadnego problemu (przecież sen to sen) gdyby nie to że czułam że to co mi się przyśniło, jest moim starym wspomnieniem. Ale z kat mogłam mieć takie wspomnienie? Byłam tam przecież ubrana w cuchy w jakich chodziły dziewczyny podczas pierwszej, albo drugiej wojny światowej. Poza tym, z kąt wzięła się ta studnia? No i przecież ja tam umarłam. Ten koleś wyraźnie zaznaczył że jest śmiercią i że nadszedł mój czas. Tylko czemu on w ogóle nie przypominała śmierci? No bo gdzie podziela mu się ta kosa, i przerażająca gęba. Ludzie, on był najprzystojniejszym facetem na świecie. A Łowczynie Artemidy? Kto to do cholery jest!? I jeszcze ta dziwna kołysanka. To była chyba jedyna rzecz jaka mogła być mi bliska z całego tego snu. Bądź wspomnienia.
Leżałam tak dość długo, zastanawiając się nad tym wszystkim. W końcu stwierdziłam że jestem głodna, więc wstałam cicho z łóżka i poszłam do kuchni. Tam zrobiłam sobie szybko śniadanie – płatki z jogurtem naturalnym. Starałam się cały czas nie myśleć o tym wszystkim, ale ten przeklęty sen w kółko wracał do mojej głowy.
Kiedy kończyłam jeść do kuchni weszła moja mama. Była już ubrana w swój szpitalny uniform. Podeszła do mnie i ucałował mnie w czoło.
– Dzień dobry – powiedziała cicho – Czemu nie śpisz. Jest dopiero po szóstej
– Jakoś tak się obudziłam – odpowiedziałam grzebiąc w płatkach
Spojrzała na mnie zatroskanym wzrokiem.
– Nie mogłaś spać w nocy? Wyglądasz na wykończoną.
– Nie wręcz przeciwnie – lekko się uśmiechnęłam – Spałam całą noc.
– Ale coś cię gryzie – siadła przede mną.
Aż tak było to po mnie wdać. Zwykle udawało mi się dobrze ukrywać swoje emocje. Coś najwyraźniej się we mnie popsuło. A może byłam tak przejęta całym tym snem, że nie potrafiłam ukryć uczuć jakie się we mnie kotłowały.
– Jeśli chodzi o tą sprawę z wczoraj – kontynuowała mama – To naprawdę nie musisz…
– Nie – roześmiała się – O tym dawno już zapomniałam.
Zastanawiałam się czy nie opowiedzieć jej o tym śnie. Ale było by prawdopodobne że zaczęłaby martwić się o mnie jeszcze bardziej. Dlatego postanowiłam zapytać ją tylko o jedną rzecz.
– Mamo – zaczęłam niepewnie – Czy śpiewałaś mi kiedyś taka kołysankę której jedna ze zwrotek zaczynała się od „Herosi mój”
– Tak – w jej oczach błysnęła jakaś iskierka – Ale z kąt ci to nagle przyszło do głowy?
– Śniło mi się dzisiaj że śpiewałam w kółko tą jedną zwrotkę. Kojarzyłam że gdzieś już ją słyszałam. Więc stwierdziłam że może ty mi ją śpiewałaś kiedy byłam mała.
– Która to była zwrotka? – wstała i podeszła do okna
– To było mniej więcej tak – zaczęłam recytować – „Herosie mój, zamknij oczy swe, Tanatosa nie … nie lękaj się, on nigdy nie zabije cie”
– On nigdy nie zabierze cię – poprawiła mnie wpatrując się w coś za oknem
– Właśnie! – wykrzyknęłam
– „Obronię cię przed nim i przed reszt bogów też. Wiec zaśnij już i nie patrz więcej wstecz.” – dokończyła zwrotkę
– Co to znaczy? – zapytałam po chwili
– To tylko kołysanka – odpowiedziała mi nijakim tonem – Nic więcej.
– Ale o jakich bogów chodzi? – zapytałam zniecierpliwiona – A Tanatos to był bodajże bóg podziemia, prawda?
– Nie. Hades to bóg i władca podziemi. Tanatos za to jest bogiem śmierci
– Czyli chodzi o rzymskich bogów? – dopytywałam
– Greckich – powiedziała to tak jakbym powinnam to wiedzieć
– Posejdon, Zeus, Afrodyta – zaczęłam wymieniać – Apo…
– Tak – przerwała mi szybko, jakby bała się że jeśli wypowiem więcej imion to ich właściciele zmaterializują się w naszej kuchni
– Czemu śpiewałaś mi o nich kołysankę? – to wszystko zaczynało robić się coraz dziwniejsze
– Zrobiło się późno. Muszę już iść – powiedziała nagle całując mnie w policzek – Ale porozmawiamy jak wrócę z pracy. Okej?
Przytaknęłam mając nadzieje że wrócimy jeszcze do tego tematu. Bardzo się zdziwiłam kiedy mama wieczorem udała że żadna taka rozmowa nie miała miejsca.
Bardzo ekscytujace! Fajna kolysanka! Chetnie przeczytam cala! Czekam na nastepne czesci! 😀
Proszę o więcej 😉 Zapowiada się baaaaardzo ciekawie. Czekam!
Masz ‚pewien potencjał’. Postaraj się tylko włączyć autokorektę, poświęcić pięć minut na przeczytanie pracy po napisaniu i poprawienie błędów. Możesz też spróbować budować zdania, które mają więcej niż jedno orzeczenie i starać się je jakoś łączyć, żeby opisy miały jakikolwiek sens, ręce i nogi. Jeśli nie wiesz/nie jesteś pewna, jak się pisze czyjeś imię, to zmień postać lub sprawdź pisownię. „Jeży Waszyngton” wali po oczach pięciowatową świetlówką. I nie jestem pewien, bo nie czytałem wszystkiego od Rickytiki, ale czy superduper mega wypasione monety z Olimpu rdzewieją?
Pisz, pisz i pisz, a będzie całkiem całkiem. 😀
Autokorektę mam włączoną, ale niestety mój słownik wariuje i czasami podpowiada mi błędne słowa. Mam pewne dysfunkcje (które nie są za dobrym usprawiedliwieniem), i trochę mi to utrudnia dostrzeganie błędów. staram się też czytać opowiadani kilka razy przed wstawieniem. A co do monety, to stwierdziłam że trochę przeszła, razem z matką Blanki, a bodajże w „Greckich Herosach” było coś o brudnych i rdzawych drachmach.
Czy naprawdę przeczytanie pracy przed wysłaniem aż tak boli? Czy może spieszyło Ci się tak bardzo, by usłyszeć jednozdaniowe cud-miód pochwały, że dałaś sobie spokój ze sprawdzaniem, obniżając tym samym poziom pracy o jakieś pięćdziesiąt procent?
Jeśli chodzi o „dysfunkcje” – to, że przed „że” stawia się przecinek wiedzą osoby z 5, a nawet 4 klasy podstawówki. A „Jeży”? Nie, wbrew wszystkiemu to imię nie podchodzi od zwierzaczków z kolcami.
Praca domowa: słownik interpunkcyjny, ortograficzny i jeszcze na dokładkę – synonimów. Tak na mniej powtórzeń. A jak czegoś nie jesteś pewna – po prostu sprawdź.
Wracając do opowiadania – musisz coś zrobić z bohaterką. Wyszła na płytką, depresyjną hot 13. Przepraszam, że tak mówię, ale cóż, to prawda. Gdzie są opisy uczuć? Tak zwany „opis przeżyć wewnętrznych”. Jeśli nie umiesz mu sprostać, nie pisz w pierwszej osobie. To naprawdę źle się czyta. Bez niego taki bohater jest równie głęboki, co kałuża. Postaraj się nadać swoim postaciom charaktery. Wiem, że na pełne obrazy psychologiczne w Twoim przypadku jeszcze za wcześnie, więc po prostu postaraj się prowadzić bohaterów najlepiej jak umiesz.
Co do błędów rzeczowych – Solance, Soleace – czy może Soleancen? Google nie boli! Dziewczyno, no proszę Cię. Ja wiem, że ten komentarz troszkę zaboli, ale cóż ja innego mogę zrobić, żeby Ci pomóc? Przecież nie nasłodzę, skoro wiem, że może być o wiele lepiej, ale nie jest.
Popracuj też nad budową zdań. Są krótkie, urywane, bezsensowne, szczególnie przy dłuższych opisach. Łącz je jakoś, twórz dłuższe. Inaczej taki opis brzmi jak lista sprawunków. Beznamiętne wymienianie.
To chyba tyle. Mam nadzieję, że będzie lepiej i trzymam za Ciebie kciuki.
Dziękuję za szczerą opinię. Wolę takie, niż słodkie słówka. Takie komentarze dają do myślenia. Sądzę że do 13 rozdziału (jeśli będziesz dalej czytać) znajdziesz jeszcze pewnie kilka błędy o których mi powyżej napisałaś, bo nie wiem czy potrafię zmienić czegoś co stworzyłam już jakiś czas wcześniej. Ale ludzie uczą się na błędach, więc postaram się zwracać uwagę na wszystko co mi napisałaś. Dzięki.
Proponuję pisać na bieżąco, tak jest najlepiej. Wstawiasz jedną część, czekasz na komentarze, widzisz swoje błędy i dopiero wtedy piszesz kolejną część. Ja tak zawsze robiłam i uważam, że to bardzo dobra metoda. Jeśli chciałabyś, żebym coś Ci sprawdziła, służę pomocą:
chione.mary@gmail.com
Możesz napisać , kiedy tylko chcesz 😉
Wielkie dzięki. W oczekujących są jeszcze dwa rozdziały, ale poczekam aż pojawią się na stronie i wtedy zobaczę 😉