Długo mnie nie było. I mam ogromne zastrzeżenia co do tej części. Dlaczego? Bo wena ze mną pracowała. Albo ja z nią. Moja wena żyje własnym życiem, a pomysł sugeruje co bym mogła napisać. Z ósmej części wywnioskowałam, że Laura zmienną jest bardzo i szybko oraz za często mdleje. Tutaj specjalnie nie napisałam snu, ani niczego takiego. Sama nie wiem co by tu dodać, więc nie przeciągając – niech wena będzie z wami, ale ze mną już nie, bo mam zamiar dokończyć dziewiątą część jakoś normalnie.
Obudziłam się na miękkim fotelu. Za pewne przysnęłam po tej popołudniowej wizji. Wstałam i podeszłam do okna, z którego rozciągał się widok na las.
Przypomniałam sobie co mi się śniło. Spochmurniałam.
Do mojego salonu wszedł Nico.
-Masz jakieś plany na dziś?? – zapytał udawanym, obojętnym głosem.
– Zjem śniadanie i idę kogoś zabić – odparłam piorunując chłopaka wzrokiem.
– A tak na serio?
– A tak na serio to zjem śniadanie, idę kogoś zabić, a następnie popełnić samobójstwo. A teraz daj mi broń. – rozkazałam.
– Nie… – zaprotestował zbity z tropu.
– NIE TO NIE! ŁASKI BEZ! SAMA SOBIE WEZMĘ! – wydarłam się na niego i wybiegłam z domu.
– Nie pozwolę ci na to – odparł wyciągając rękę w stronę ziemi i ruszając za mną. Wokół mnie pojawiła się solidna klatka z białych, czystych kości.
– Teraz nigdzie nie pójdziesz.
Zaśmiałam się diabolicznie nie swoim głosem. To już nie byłam ja. To była moja ciemna, zła wersja. Prawdziwa ja nie miałam dostępu do mojego ciała. Byłam widzem tego co się działo. Niby nigdy się tak nie zachowywałam, a mimo to wiedziałam co się ze mną dzieje.
– Myślisz, że możesz mnie powstrzymać? Jesteś głupcem myśląc, że możesz się ze mną mierzyć.
Twoje kostki nic tu nie pomogą. – Znów rozległ się „mój” śmiech.
– Laura… ja… nie poznaję cię… – wyszeptał zdumiony.
Prawdziwa ja chciałam krzyknąć, że to nie ja, że to kto inny, ale nie mogłam wydusić z siebie żadnego słowa. Zamiast tego obudowałam się w kulistą, ziemną skorupę, która zaczęła się powiększać. W środku była powietrzna bańka. W końcu wysadziłam moje kościste więzienie.
Znowu ten diaboliczny śmiech.
Kątem oka zauważyłam dużą grupę półbogów stojących z boku, Chejrona i Pana D. Wszyscy mieli przerażone miny. Moje oczy zapłonęły. Dosłownie. Widziałam lepiej niż kiedykolwiek wcześniej. Mogłam robić zoom i patrzeć na coś co jest za czymś ukryte, dowiedzieć się, że coś jest robotem oraz dostrzec fizyczne słabe punkty przeciwnika. W nim takowych nie widziałam.
Wyciągnęłam przed siebie lewą rękę, która była w szarym kolorze i rozcapirzyłam palce. Wzniosłam się nad ziemię. Stopy miałam na wysokości głowy Nica, który stałkawałek ode mnie.
Prawdziwa ja wiedziałam już co się święci. Próbowałam podnieść drugą rękę, tą która „ziała” ogniem, aby nie zamrozić go, lecz polać go wodą. Nie wyszło. Chciałam krzyczeć ,, uciekaj!” , ale nie mogłam się odezwać. A on stał tam, jakby nie zależało mu na życiu, jakby marzył o śmierci od samego początku.
Poczułam, że moje włosy podnoszą się do góry i samoistnie zapalają.
Zamknęłam oczy. Mimo to ta druga ja dalej wszystko widziałam. Ale ja nie miałam zamiaru patrzeć na śmierć. Śmierć najbliższej mi osoby. Kochałam Nica jak brata. Opiekował się mną mimo wszystko. Wyjaśniał czego nie rozumiałam. Był moim najlepszym, jedynym i pierwszym w życiu prawdziwym przyjacielem. Stał się światełkiem w szambie, które nazywałam życiem. A teraz miałam go stracić. Nie mogłam na to pozwolić.
Skupiłam całą swoją wolę, aby zapobiec katastrofie. Poczułam, jak moja ręka namierza nastolatka. Zanim ostatecznie wycelowała, prawdziwa ja wystrzeliłam z niej lodem. Otworzyłam oczy. Bałam się, iż zobaczę zamordowanego przeze mnie kolegę. Pierwsze co ujrzałam to gigantyczne, lodowe sople wbite w ziemię. Przeraziłam się, że jest tam Nico. Na szczęście on leżał obok, cały w grubej warstwie szronu i… małym soplem wbitym w przedramię. Co najważniejsze oddychał, czyli żył. Poruszył się, próbując wstać. Po dłuższej chwili udało mu się. Jego rana krwawiła. Całe ramię było we krwi. I patrzył się na mnie z żalem, niemalże ze łzami w oczach.
Niestety to nie był koniec. Lewitując, rozpędziłam się i runęłam na niego.
Gdy byłam tuż przed jego twarzą wysunęłam pięść uderzając chłopaka w twarz z taką siłą, że poleciał
dobre kilka metrów zanim wylądował na plecach.
– Za co? – wycharczał Nico.
Właśnie. Czemu „ja” to robiłam?
Wylądowałam tuż przed nim. Następnie podeszłam do niego od boku, by wyjąć jego obsydianowy miecz z pochwy przypiętej do boku chłopaka.
,,Nigdy wcześniej go nie zauważyłam” – pomyślałam trzymając broń prawą ręką.
Czubkiem ostrza dotknęłam jego szyi. Nico coraz szybciej przełykał ślinę i zaciskał powieki z bólu jaki zadałam mu soplem lodu. Łzy systematycznie spływały mu po bokach twarzy. W zasadzie połowa jego ubrania była we krwi.
Grupa gapiów składała się z całego Obozu. Chejron, Dionizos i cała reszta rzucili się, by „mnie” powstrzymać. Niestety nie wiedzieli, że mam jeszcze jednego asa w rękawie. Machnęłam lewą ręką w bok, a wszyscy zostali popchnięci i przewróceni mocnym podmuchem wiatru. Wykonałam też ruch dłonią w górę. W ten sposób powstała niewidzialna bariera. Niektórzy próbowali przez nią przejść, ale ona odrzucała ich do tyłu i raziła prądem.
Z powrotem skupiłam się na mojej ofierze, która nawet nie próbowała uciekać.
– M-myślałem – mówił cicho, dalej zaciskając powieki z bólu. – Że mogę ci… z-zaufać, a ty… – cicho westchnął. Zerknęłam na moją rękę. Była w trochę bardziej skórzanych kolorach, a moje włosy zgasły i powoli opadły. – Sądziłem, że znalazłem p-przyjaciela… kogoś podobnego do mnie ch-charakterem… i…przeżyciami. Półboginię z wieloma pytaniami… ciekawym s-spojrzeniem na… świat… o-oraz taką… w k-której mógłbym się… sz-szczęśliwie… – zakaszlał i gwałtownie nabrał powietrza.Zobaczyłam moją rękę – w normalnych kolorach. Oczy mi zgasły, zrobiły się normalne, ludzkie. Znów miałam nad sobą kontrolę. Opuściłam i odrzuciłam miecz. – W k-której mógłbym się… sz-szczęśliwie…
– Jego głowa bezwładnie przechyliła się w prawo. Przykucnęłam koło niego. Położyłam dwa palce na jego szyi, by sprawdzić tętno. Żył.
Nico znów zakaszlał, otworzył oczy i lekko się uśmiechnął, kończąc prawie niesłyszalnie zdanie – Zakochać.
– Przepraszam – szepnęłam.
Chłopak stracił przytomność.
Siłą woli dezaktywowałam barierę i wrzasnęłam:
– Szybko dajcie tu jakieś nosze! Ratujcie go!
W pierwszej chwili chwycili mnie za przeguby i odciągnęli od Nica, a ja szurałam nogami po ziemi drąc się jak małe dziecko, żeby mnie puścili. Oni zamknęli mi usta tekstem „Tak, jasne. Żebyś go mogła dobić? A my mamy zrobić mu emaliowaną tabliczkę z napisem: R.I.P. Nico di Angelo? Dobre sobie”.
Wtedy zdałam sobie sprawę, że nikt prócz mnie, nie słyszał ostatniej wypowiedzi chłopaka.
Nie wiedziałam też, po co to powiedział. Może… gdy byłam zła i mówiłam niekoniecznie przyjemnie zamieniając się… on zrobił odwrotnie… by przywrócić zwykłą mnie? Przecież nie mógł pokochać takiej pierdoły jak ja, która nie radząc sobie z własnymi emocjami uciekała i mieszkała… Nie, nie myśl o swojej przeszłości. Liczy się to co będzie, ale wyciągaj wnioski z tego co było. Paradoks życia.
Nagle poczułam się skrajnie wycieńczona. Zemdlałam na rękach niosących mnie obozowiczów.
Znów musiałam z nią rozmawiać.
Przepraszam, ale zgubilam sie… Kiedy to sie dzieje!? Ogolnie wszystko fajnie… No nie liczac smiarci (?) Nica… Gdybym sie postarala, moze bym znalazla jakies bledy, ale nic nie sprawilo, bym czula taka potrzebe. Czekam na nastepne czesci. Moze ciut szybciej? 😉
Za tydzień część piąta. Tą chciałam wstawić dużo wcześniej, ale tu coś, tu coś, tu choroba i tak to wyszło. Jak się pogubiłaś to znaczy, że uzyskałam zamierzony efekt – nikt nie wie o co biega. W następnej części wyjaśnienie (i ta autoreklama).
…..Zaraz… Co tu się wydarzyło?
Ciekawa jestem, co teraz będzie z Nico.
Końcówka Twojego wstępu mnie rozwaliła 😉 Powodzenia w pisaniu tej dziewiątej części.
Co tu się wydarzyło? Cóż, to całkiem proste. Nico poszedł do Laury z pytaniem, co będzie robić. Ale ona dorasta i miała huśtawkę nastrojów czy coś (czytaj: zaatakowały ją siły nieczyste) i go pobiła. Nico zemdlał, Laura zaraz po nim. Proste, nie?
W ogóle, biedny Nico… Pastwisz się nad nim tak jak wujek Rick.
Niezła część. Ciekawe opisy, mało powtórzeń, genialne przemyślenia Laury (chociaż brakowało mi trochę jej humoru), a poza tym ma świetne moce. Półbogowie muszą jej ich zazdrościć…
*Isabell nie wie jak zakończyć…*
Hm… Do następnej części?