Przeczesałam palcami włosy, jednocześnie szczotkując sobie zęby i szukając białej koszuli, którą mogłam założyć do niebieskiej spódniczki. Pośpiesznie wskoczyłam w szkolny mundurek, sprawdzając, która jest godzina. Jak to możliwe, że drugi raz w tym tygodniu zaspałam? Zarywanie nocek, by poczytać grecką mitologię nie było jednak tak dobrym pomysłem, za jaki go na początku uważałam, ale poznanie kolejnych mitów i historii bogów było zbyt kuszące, bym mogła z tego zrezygnować. Postanowiłam nie robić sobie żadnego makijażu, by oszczędzić na czasie, więc chwyciłam za mały plecaczek, który przezornie przygotowałam już sobie poprzedniego dnia i wyszłam z garderoby. Po drodze do drzwi wyjściowych wstąpiłam do kuchni, aby zabrać jakieś śniadanie i wybiegłam z domu. Henry czekał w aucie zaraz przed willą, więc nie tracąc ani chwili wskoczyłam do pojazdu.
– Znowu się spóźnisz – skarcił mnie na powitanie.
– Wiem, wiem, budzik mnie nie obudził.
Wyjechaliśmy z terenu posiadłości i włączyliśmy się do ruchu drogowego. Uchyliłam okno, pozwalając by ciepły wiaterek omiótł moją twarz. W powietrzu czuć było zbliżające się wielkimi krokami lato. Ptaszki radośnie ćwierkały, przeskakując z gałęzi na gałąź, kiedy przejeżdżaliśmy koło parku. Na asfalcie wciąż było widać ślady nocnego deszczu, ale mimo to dzień zapowiadał się na wyjątkowo ciepły. Wzięłam głęboki wdech, napawając się zapachem kwiatów z pobliskiej kwiaciarni, obok której właśnie sunęliśmy autem. Uwielbiałam wiosnę i wszystko co było z nią związane. Natura budziła się do życia po srogiej zimie, zachwycając ludzi swoimi soczystymi barwami. Wiosna była najpiękniejszą z pór roku. Obdarzała nas swoim pięknem, kolorowymi kwiatami, soczyście zieloną trawą i przyjemną, nie za gorącą pogodą.
Henry zatrzymał się pod budynkiem prywatnej szkoły imienia Jean-Jacques’a Rousseau’a, a ja wysiadłam i skierowałam się do głównego wejścia. Dziedziniec był już opustoszały, wszyscy uczniowie siedzieli na lekcjach trwających już od ponad dwudziestu minut. Rzuciłam okiem na mój plan lekcji i stwierdziłam z przekąsem, że właśnie miałam teraz matematykę. Pani Pierre znowu będzie narzekała, że przeszkadzam jej swoim nagłym pojawieniem w prowadzeniu lekcji. Jakby ktokolwiek ją tam zaszczycał pełną uwagą. Skręciłam w jeden z wielu korytarzy, kiedy usłyszałam za sobą wołanie. Odwróciłam się i zobaczyłam Eleanor zmierzającą w moim kierunku. Jej krótkie do ramion czarne włosy, podskakiwały z każdym jej krokiem. Spojrzałam na nią z nieukrywaną nienawiścią. Nie miałam już ochoty dłużej udawać, że nic nie wiem o jej spiskowaniu. Nie chciałam już dłużej udawać jej przyjaciółki, z czego ona tylko czerpała korzyści. Dziewczyna zastygła w bezruchu.
– Co się stało? – spytała.
– Może ty mi to wyjaśnisz. – Pokonałam niewielką odległość dzielącą nas od siebie i stanęłam przed nią pewna siebie. – Myślałaś, że się nie dowiem?
– Czego? O czym ty mówisz? – Udawała głupią.
– Ty mała, niewdzięczna suko. Byłyśmy przyjaciółkami, powierzałam ci swoje tajemnice, a ty przez cały czas chciałaś tylko zemsty – wysyczałam wściekła. Eleanor otworzyła szerzej oczy, jakby dopiero teraz zrozumiała o co mi chodziło. W końcu się odezwała:
– Jesteś sobie sama winna, to przez ciebie Max leży teraz w śpiączce! – krzyknęła na cały korytarz, nie zwracając uwagi na prowadzone za drzwiami zajęcia.
– Wiesz, niezła jesteś. – Przyznałam jej. – Wróciłaś do Wersalu tylko po to, żeby dać mi nauczkę, zdobyłaś moje zaufanie, przekabaciłaś mojego chłopaka na swoją stronę. Nie daruję ci tego, obiecuję, że jeszcze zrobię ci z życia piekło. I uważaj, jeden fałszywy ruch, a stracisz wszystko i wszystkich. Zadarłaś nie z tą osobą co trzeba.
– To ty powinnaś uważać. Jesteś nic nie warta, księżniczko. Przez cały ten czas nic nie podejrzewałaś. Jak myślisz, ile zajmie mi przekonanie całej szkoły, że jesteś zwykłą szmatą?
Zbliżyłam się jeszcze bardziej do niej i spojrzałam jej prosto w oczy.
– Zostaw mnie w spokoju, inaczej pożałujesz. – Eleanor zamrugała kilkakrotnie, jakby nie wiedziała, co się właśnie stało, odwróciła się na pięcie i zniknęła mi z oczu.
Nie miałam już chęci iść na matematykę, więc wyszłam z budynku szkoły i usiadłam na kamiennej ławce na dziedzińcu. Czekałam na Valerie i Alodie, by od razu opowiedzieć im co się stało.
Kiedy dowiedziałam się prawdy o Eleanor i jej zamiarach, zrzuciłam to na drugi plan, bardziej martwiąc się o moje zdrowie psychiczne. Jednak kiedy dowiedziałam się już o bogach i wszystko wokół mnie się uspokoiło, nie potrafiłam już dłużej patrzeć na jej twarz ozdobioną fałszywym uśmiechem. Nie miałam zamiaru rozegrać tego w ten sposób, ale stało się, a ja poczułam się lepiej, wiedząc, że dziewczyna nie będzie mi już zawadzała. Wątpiłam, że otwarcie wytoczy przeciwko mnie swoje działa. Byłam lubianą osobą w szkole, ona zaś była tylko dziewczyną z mojego orszaku. Brutalne, ale prawdziwe.
– Czekałam na was całe wieki – powiedziałam, kiedy Alodie i Valerie przysiadły się do mnie na ławkę.
– Znowu zaspałaś? Pisaliśmy kartkówkę z matmy, myślałam, że Pierre wydrapie ci oczy, kiedy się tylko pojawisz. Chyba twoje szczęście, że nie przyszłaś – odezwała się Alodie.
– Miałam ważniejsze rzeczy do załatwienia. – Opowiedziałam im o moim spotkaniu z Eleanor. Oczywiście, Alodie była zniesmaczona moim zachowaniem. Mała, niewinna Alodie, będzie miała ciężko w życiu, jeśli nie nauczy się walczyć o swoje.
– Ciekawe, co zrobi. – Zastanawiała się Valerie.
– Jakoś nieszczególnie mnie to obchodzi. Trzeba było zobaczyć jej minę, kiedy powiedziałam, że ma mnie zostawić w spokoju. O hej, Denise – przerwałam nagle, kiedy zobaczyłam dziewczynę, z którą ostatnim razem w ramach kary sortowałam stare akta. Nie rozmawiałam z nią od tamtej pory, ale zawsze starałam się z nią przynajmniej przywitać.
– Cześć świrusko, kłopoty w raju? Słyszałam twoją kłótnie z tą czarną, jak ona ma? Ellie?
Machnęłam ręką.
– Nie przejmowałabym się tym, już wszystko załatwiłam.
– Podoba mi się twoje podejście, ale szkoda, że się nie pobiłyście. Z chęcią obejrzałabym Bitch Fight z latającymi doczepkami. – Pomachała mi na odchodne i ruszyła w swoją stronę, razem z kilkoma znajomymi.
– Wow, Denise wie, co to doczepiane włosy. – Valerie zawahała się przez chwilę. – Ale ty nie doczepiasz sobie włosów, prawda? – Pokręciłam z politowaniem głową. Czasem ciężko było jej uwierzyć, że posiadałam naturalne piękno.
– Skąd znasz Denise? – spytałam.
– Nie słyszałaś? Pobiła niedawno Charlie’ego Daquin bo nazwał ją babochłopem. Każdy ją teraz zna.
Dopiero teraz zrozumiałam, ile rzeczy mnie w ostatnim czasie ominęło. Oderwałam się od życia, kiedy dowiedziałam się, że jestem dzieckiem greckiej bogini. Pochlebiło mi to bardzo, ale najwyższa pora wracać do rzeczywistości. Moje boskie geny nie załatwią za mnie wszystkiego.
Dzień w szkole niemiłosiernie mi się dłużył, cudem przetrwałam te kilka godzin zajęć. Z utęsknieniem obserwowałam krajobraz za oknem sali historycznej, marząc o wakacjach. Razem z Marise postanowiłyśmy, że zaszyjemy się w domku nad jeziorem, by mnie szkolić. Z opowiadań jej matki – córki Ateny – wynikało, że życie herosów było pełne niebezpieczeństw i potworów, więc musiałam być na to przygotowana. Moja opiekunka potrafiła walczyć, czego nauczyła ją mama, tę wiedzę miała przekazać mi. Mówiąc szczerze, nie widziałam się wymachującej jakimś mieczem, ale wiedziałam, że muszę nauczyć się walczyć wręcz. Nie zawsze będę mogła użyć łuku, niektóre sytuacje będą wymagały, bym zmierzyła się z wrogiem, nie licząc na to, że będę mogła pokonać go na dystans. W pewnym sensie nie mogłam już się tego doczekać. Od kiedy dowiedziałam się, że jestem potomkinią jakieś greckiej bogini, zapragnęłam być jak prawdziwy heros z mitologi. Dzielny, odważny i silny, potrafiący pokonać każdą przeciwność losu. Sama nie wiedziałam czemu, ale lubiłam to uczucie. Byłam kimś więcej niż zwykły śmiertelnik, znaczyłam więcej niż oni. Ekscytowała mnie ta myśl i napawała dumą. Nie każdy mógł powiedzieć o sobie, że był wyjątkowy. A ja właśnie byłam.
– Ey, Chelie? – Mój zachwyt nad samą sobą przerwał szept Valerie, siedzącej ze mną w jednej ławce. Odwróciła głowę w jej stronę, pozbywając się z umysłu resztek marzeń o wakacjach. – Idziemy na zakupy?
Blondynka świetnie mnie rozumiała i zawsze wiedziała czego potrzebuję. A dziś była to jakaś rozrywka i potrzeba zadbania o siebie. Po sytuacji z Eleanor musiałam się jakoś rozerwać i poprawić mój humor, na co pozwalały mi zakupy z przyjaciółkami. W tym momencie nie istniało dla mnie nic innego, a w myślach już przygotowywałam sobie listę rzeczy, które koniecznie musiałam posiadać. Na pierwszym miejscu znajdywały się letnie sukienki i sandałki, zaraz po nich wygodne ciuchy do ćwiczeń. Nie posiadałam takich, gdyż nigdy nie przepadałam za sportem i wysiłkiem fizycznym, moja sylwetka już bez tego była idealna, ale musiała zaopatrzyć się w kilka takich rzeczy, jeśli chciałam uczyć się walczyć.
Po lekcjach Henry zawiózł nas prosto do centrum handlowego. O tej porze nie było ono przepełnione, z czego się cieszyłam. Mogłam w spokoju buszować po najlepszych butikach, nie martwiąc się kolejkami do przymierzalni. Alodie poparła mój pomysł, by z początku udać się do sklepu sportowego. Na miejscu przymierzyłam kilka bluzek i spodni, które idealnie opinały się na moim ciele, nie krępując moich ruchów. Do tego dobrałam dwie pary czarnych butów. Valerie nic sobie nie kupiła, mówiąc, że nie ma zamiaru przemęczać się sportem.
W kolejnym sklepie miałyśmy o wiele trudniejszy wybór. Na większości wieszaków można było zauważyć letnie sukienki, spódniczki i przewiewne bluzeczki. Wszystkie byłyśmy, jak w raju. Tego właśnie potrzebowałyśmy. Każda z nas ruszyła w swoją stronę, wybierając rzeczy, które jej się spodobały. Sklep był duży, więc po godzinie spotkałyśmy się przy przymierzalniach, by ocenić jak wyglądamy w wybranych ciuchach.
– Ta sukienka cię pogrubia – powiedziałam, kiedy Valerie wyszła z kabiny w sukience z czerwonymi pasami.
– Ale mi się podoba – powiedziała okręcając się we własnej osi i obserwując się w wielkim lustrze.
– Chcesz wyglądać jak wieloryb? Dobra, ale potem mi się nie żal, że wyglądasz grubo. – Jak się spodziewałam, dziewczyna ściągnęła sukienkę i odłożyła ją na swoje miejsce. W kwestii ubioru byłam niezrównana.
Po około trzech godzinach i dziesiątkach odwiedzonych sklepów z biżuterią, ciuchami i obuwiem, skończyłyśmy nasze zakupy. Byłyśmy szczęśliwe, zadowolone i zmęczone jednocześnie. Na uwieńczenie udanego dnia, poszłyśmy do kawiarni, by wypić kawę i zjeść jakieś ciasto. Każda z nas chwaliła się kupionymi rzeczami. Wyciągałyśmy je z papierowych torem i prezentowałyśmy je sobie wzajemnie, komentując ich wygląd i dopasowanie do naszego cery i koloru włosów.
– Muszę lecieć, rodzice wyjeżdżają i muszę zająć się Millie. Widzimy się jutro w szkole? – Pożegnałyśmy się. Alodie została odebrana przez rodziców, a Valerie pognała do domu, by zdążyć zaopiekować się swoją siostrą. Dopiłam swoją kawę i również wyszłam z kawiarni. Napisałam do Henry’ego, by mnie odebrał i postanowiłam zaczekać przed centrum handlowym. Przez te kilka spędzonych tam godzin, budynek zdążył napełnić się ludzi, więc nie chciałam czekać w tym tłumie. Stałam na parkingu, czekając na szofera, który właśnie podjeżdżał do mnie autem.
– Rochelle, Rochelle! – Usłyszałam za sobą krzyk, kiedy wsiadałam do pojazdu. Niespodziewanie drzwiczki po lewej stronie samochodu otworzyły się, a do środka wsiadł jakiś chłopczyk.
– Wszędzie cię szukałem, musiałaś tak uciekać? – spytał oburzony, siadając koło mnie. Byłam zbita z tropu, wcale go nie znałam i nie wiedziałam co mam odpowiedzieć.
– Przepraszam, a ty kim jesteś? – spytałam, kiedy odzyskałam w końcu mowę.
– Jestem Benjamin, ale możesz mówić mi Ben – odparł, jakby było to najnormalniejszą rzeczą w świecie. Przyjrzałam się chłopcu, który nie mógł mieć więcej niż jedenaście lat. Henry zdążył w tym czasie ruszyć, zapewne myśląc, że znam mojego niespodziewanego gościa. Teraz nie miałam już okazji, by go stąd wyrzucić.
– I dlaczego mnie szukałeś? – spytałam, przypominając sobie co wcześniej mówił.
– Jesteś Rochelle, prawda? Ta heroską? – Szofer rzucił nam dziwne spojrzenie, ale nic się nie odezwał. Skąd ten dzieciak wiedział, że byłam półboginią? Coraz mniej mi się to podobało. Nie znałam żadnych innych herosów, nikomu nie wspominałam o moim pochodzeniu, więc nie było możliwości, by Ben znał prawdę.
– Nie wiem o czym mówisz. – Próbowałam wyratować się jakoś z tej sytuacji.
– Nie udawaj. Powiedziano mi, że mam się do ciebie udać, więc tadam, jestem! – powiedział głosem magika, który właśnie wyciągał królika z kapelusza.
– Dzieciaku, nie wiem o co ci chodzi – oparłam, naprawdę nie wiedząc co się dzieje. Kto kazał mu do mnie przyjść?
– No, widziałem cię we śnie. Jakaś bogini kazała mi do ciebie przyjechać – Próbował mi wytłumaczyć, ale wciąż nic z tego nie rozumiałam. Kim on był i czego ode mnie chciał? Nasze auto wciąż poruszało się pośród innych na drodze, nie widziałam żadnej możliwości, by Henry się zatrzymał i wyprosił tego chłopaka.
– Dlaczego tu jesteś? – spytałam wprost.
– Kilka tygodni temu miałem sen, jakaś kobieta powiedziała mi, że mam cię odszukać. Powiedziała, gdzie cię znajdę i że jesteś herosem, tak samo jak ja. Oczywiście, wiedziałem o sobie już wcześniej, ale do tej pory nikt nie kazał mi szukać innych. Wiesz, trochę mi to zajęło, naprawdę ciężko było cię złapać w tak dużym mieście, ale w końcu cię zobaczyłem… – rozgadał się. Nie wiedziałam, czy powinnam mu wierzyć, ale najwyraźniej byliśmy tacy sami. Przypomniałam sobie w tym momencie o snach, które nawiedziły mnie w domku nad jeziorem. On też miał podobne. Może były to jakieś prorocze sny? Może mówił prawdę?
– I tak po prostu postanowiłeś to zrobić?
– A niby co miałem zrobić? Bogowie nie kazaliby mi do ciebie przyjść bez powodu.
Nie wiedziałam, co miałam o tym myśleć. Nawet go nie znałam, nie wiedziałam czy powinnam mu ufać. Ale co takiego jedenastoletni chłopczyk miałby do ukrycia? Musiałam sobie wszystko przemyśleć. Pozwoliłam mu jechać ze mną do domu, gdyż potrzebowałam pomocy Marise. Ona na pewno będzie wiedziała, co w takiej sytuacji powinnyśmy zrobić.
Dwadzieścia minut zajęło nam dotarcie do domu, podczas których Ben opowiadał o swojej drodze do Wersalu i poszukiwaniach mnie. Przez cały ten czas zastanawiałam się, jak jedenastoletni chłopiec mógł uciec z domu, po tym jak w śnie ktoś nakazał mu przyjść do mnie. Po części jednak go rozumiałam, po moim śnie o Troi zaczęłam interesować się mitologią, w głębi duszy wiedząc, że mam z tym coś wspólnego. Ale nikt nie nakazał mi opuścić dom rodzinny w poszukiwaniu nieznajomej mi osoby. Kiedy spytałam się go o rodziców, zamilkł i odwrócił głowę w drugą stronę, udając, że nie dosłyszał pytania. Wiedziałam, że nie była to przypadkowa reakcja, ale nie naciskałam. Ledwo go znałam i nie powinno mnie to obchodzić, ale mimo to zmartwiłam się. Czy rodzice go nie szukali? Od tak pozwolili mu odejść?
Wjechaliśmy w ulicę domków jednorodzinnych, a raczej willi, którą inni nazwaliby bogatą dzielnicą. Nie mijało się to z prawdą, gdyż mieszkały tu same szychy posiadające kasę. Wjechaliśmy na podjazd do białego, dużego domu. Henry zatrzymał auto przed garażem, a Ben bez słowa wysiadł i udał się do drzwi. Westchnęłam cicho i wysiadłam z pojazdu.
– Marise! – krzyknęłam, kiedy tylko znaleźliśmy się wewnątrz budynku. Ściągnęłam sweterek i odwiesiłam go do szafy w holu. Nie dostałam żadnej odpowiedzi, ale sądząc po muzyce dobiegającej z kuchni, właśnie tam znajdowała się gosposia. Nakazałam chłopczykowi iść za mną.
– Marise, chyba mamy mały problem – powiedziałam, kiedy weszliśmy do pomieszczenia. Kobieta tanecznym korkiem wędrowała od jednego garnka do drugiego, mieszając ich zawartość. Odwróciła się w naszą stronę, spoglądając najpierw na mnie, potem na Benjamin’a. Wyłączyła radio, a w pokoju zapanowała cisza.
– To jest Ben – przedstawiłam go.
– Cześć – odezwał się natychmiast, wyszczerzając usta w szerokim uśmiechu.
– Hej – przywitała się Marise, potem spojrzała na mnie pytająco. Nie często wracałam do domu z zagubionymi jedenastolatkami. Tak właściwie nigdy tego nie robiłam.
– Usiądźcie. – Wskazała na dwa krzesełka stojące przy wysepce kuchennej. Kiedy to zrobiliśmy, nakazałam chłopakowi opowiedzieć całą historię od początku.
– Jakieś pięć tygodni temu miałem sen. Znajdowałem się w wielkiej sali, była naprawdę ogromna, a te dwanaście tronów miały chyba kilka metrów! Czułem się jak liliput. Na jednym z nich siedziała kobieta, była piękna, musiała być jakąś boginią. Nie wiem czy wszystkie boginie są ładne, jeszcze żadnej to tamtej pory nie wiedziałem, więc nie wiem kim ona była. I powiedziała, że wezwała mnie do siebie, gdyż ma dla mnie zadanie. Miałem odnaleźć dziewczynę, to znaczy ciebie – zwrócił się do mnie. – Pokazała mi twoje zdjęcie i powiedziała, że mieszkasz w Wersalu. Oczywiście, spytałem się dlaczego akurat ty, odpowiedziała, że jesteś jej córką i potrzebujesz pomocy…
– Rozmawiałeś z moją mamą? – Wkurzyłam się trochę. Ten chłopak rozmawiał z moją matką, a ja jej na oczy nie widziałam! Czemu ukazała się mu, a mnie nie?
– Chyba tak, przynajmniej tak mówiła. Wiesz, obie jesteście ładne, więc może nie kłamała. – Ben zarumienił się delikatnie, mówiąc to. Nie wyglądał na wstydliwego, ale uznałam, że to urocze. – Więc przyszedłem. W czym ci pomóc?
Nastała długa cisza. Przecież ja nie potrzebowałam pomocy, świetnie sobie radziłam! Miałam ochotę mu to powiedzieć, ale zadał sobie tyle trudu, by się do mnie dostać. Jak miałam mu powiedzieć, że jego starania poszły na marne?
– Na pewno nie powiedziała, jak masz pomóc? – spytała Marise. Zawsze miała głowę na karku, podziwiałam ją za to.
– Nie – zaprzeczył Ben. – Nic, a nic. Macie coś do jedzenia?
– Zaraz będzie obiad, zostaniesz? – spytałam się. Czułam, że jestem mu to winna. Już po chwili siedzieliśmy w jadalni z pełnymi talerzami. Chłopczyk zachowywał się, jakby od kilku dni nie miał nic w ustach. Czułam się winna. To przeze mnie uciekł z domu. Jak on sobie poradził przez te kilka tygodni? Musiało mu być ciężko. Zaproponowałam mu dokładkę. Przynajmniej to mogłam zrobić, ale co dalej? Poszłam do kuchni, gdzie siedziała Marise, sprzątając brudne naczynia.
– Co zrobimy? – spytałam, licząc na jej pomoc. Sama nie wiedziałam co miałam zrobić w tej sytuacji.
– Musimy go odesłać, nie może tu zostać. Poza tym, nie wiemy co bogowie od ciebie chcą.
– Nie możemy. Wiesz, zdaję mi się, że nie byłam jedynym powodem, przez który uciekł z domu. Pomyśl, żaden dzieciak nie uciekłby dobrowolnie od kochającej rodziny.
Wiedziałam, że miałam rację. Cała ta sytuacja była dziwna, ale nie mogłam odesłać go z kwitkiem. Nie bez powodu nie chciał wspominać o swojej rodzinie, nie mogłam nakazać mu do niej wracać, jeśli tego nie chciał.
– Niech zostanie tu przez kilka dni, dopóki czegoś nie wymyślimy – postanowiłam.
– A twój ojciec? – O tym nie pomyślałam. Co miałam powiedzieć mojemu tacie. Czemu postanowiłam przygarnąć na kilka dni jakiegoś chłopczyka z ulicy. To nie trzymało się kupy. Zastanawiałam się przez chwilę. Może powiem, że to chrześniak Marise? Tak, to był świetny pomysł.
– Gratulacje Marise, jesteś dumną ciocią. – Wyszczerzyłam się, a ta przewróciła teatralnie oczami. Każdy pomysł był w tej chwili dobry. Wróciłam do jadalni, gdzie Ben właśnie kończył jeść. Usiadłam koło niego.
– I co robimy? Każecie mi odejść? – spytał. Widziałam rezygnację w jego oczach. On naprawdę myślał, że go odeślemy. Zrobiło mi się dziwnie na sercu.
– Nie. Zostaniesz tu kilka dni, dopóki nic nie wymyślimy.
Trudno było przekonać mojego tatę, żeby Ben mógł zostać u nas na kilka dni. Zmyśliłam, że siostra Marise miała wypadek samochodowy i musi zostać jeszcze w szpitalu, a nie ma do kogo zwrócić się o pomoc, by mógł zaopiekować się jej jedynym synem. Skłamałam, że świetnie dogaduję się z chłopcem, więc chciałabym, by zamieszkał u nas na chwilę. Tata w końcu się przełamał i nie mógł mi odmówić, ostatecznie lubił widzieć, gdy byłam szczęśliwa i często pozwalał mi na wiele rzeczy.
Wciąż jednak zastanawiało mnie, co mam z tym chłopcem zrobić po tych kilku dniach pobytu u nas. Przecież nie mógł tu mieszkać na stałe, ale też nie mogłam go odesłać. Zadał sobie wiele trudu, by mnie znaleźć, a ja nawet nie wiedziałam czemu. Ktoś z bogów tego chciał, ale z jakiego powodu? W czym Ben miał mi pomóc? Nie widziałam w tym żadnego celu. Gdybym tylko posiadała więcej informacji na ten temat… Postanowiłam to przeczekać. Może moja mama w końcu mi się objawi i powie, czego ode mnie oczekuje? Na samą myśl o tym zrobiło mi się cieplej. Mogłabym ją wreszcie zobaczyć, przywitać się, może nawet przytulić? Przez tyle lat nie wiedziałam kim jest, ani co robi. Tyle lat spędziłam na zastanawianiu się, dlaczego mnie porzuciła, czemu mnie nie chciała. Wgłębiając się w mitologię zrozumiałam, że żaden z bogów nie opiekował się swoim dorastającym dzieckiem, to zadanie spoczęło na barkach ich śmiertelnych rodziców. Najwidoczniej właśnie tak funkcjonowało to w świecie bogów. Może właśnie takie mieli zasady – nie wtrącać się w życie śmiertelników. Miałam nadzieję, że w końcu dostanę odpowiedzi na moje liczne pytania.
Skończyłam nakładać puder na swoją twarz i chwyciłam za eyeliner. Pędzelkiem namalowałam idealne, wyciągnięte do góry kreski na mojej powiece. Rzęsy przejechałam kilkakrotnie szczoteczką od maskary dla lepszego efektu. Otworzyłam dolną szufladkę mojej toaletki i przez chwilę wpatrywałam się w jej wnętrze. W specjalnych pudełeczkach poukładane były wszelkiego rodzaju i koloru pomadki. Chwyciłam za różową i nałożyłam ją na usta. Na koniec zacmokałam jeszcze i byłam gotowa.
– Ben?! – zawołałam, wychodząc z pokoju. Przeszłam przez długi korytarz i zapukałam do drzwi pokoju gościnnego, który zajmował od wczoraj chłopiec. Kiedy nie dostałam odpowiedzi, uchyliłam je lekko i wsadziłam głowę go wnętrza pomieszczenia? Prawie nie zauważyłam go zwiniętego pod kołdrą na łóżku. – A ty jeszcze nie gotowy? Wstawaj, nie mamy czasu.
Weszłam do jego pokoju i ściągnęłam z niego pierzynę. Natychmiast się zbuntował i pociągnął ją w swoją stronę. – Odejdź, zła kobieto.
– Nie wygłupiaj się, nie czas na zabawy. – Usiadłam na skraju łóżka, starając się ściągnąć z niego nakrycie.
– Ale ja nie chcę! – Chłopiec nie dawał za wygraną. Westchnęłam cicho. Zachowywał się, jak małe dziecko.
– Chodź, musisz kupić sobie coś do ubrania, jeśli masz tu zostać. – Oczywiście zakupy były moim pomysłem, nie jego, ale kiedy zobaczyłam jego brudne i poniszczone ubrania, wiedziałam, że muszę coś z tym zrobić. Jeśli chciał u mnie zostać, musiał wyglądać porządnie. – To nie zajmie długo, a potem czeka cię długa kąpiel.
Dziwnym trafem zadziałało, bo wychylił głowę ze swojego kołdrowego bunkra. – Z bąbelkami? – Spytał z nadzieją i błyskiem w oku.
– Będziesz miał tyle bąbelków, że będą wylewały się z wanny – powiedziałam. Chłopczyk w końcu wstał. Sukces! Razem wyszliśmy z pokoju i zeszliśmy schodami na dół. Krzyknęłam do Marise, że jesteśmy już gotowi i możemy jechać. Wspólnie pojechaliśmy do centrum handlowego, w którym go poznałam i od razu skierowaliśmy się do sklepów z męskimi rzeczami. Uwielbiałam zakupy, zwłaszcza kiedy miałam kogo ubierać! Poczułam się w swoim żywiole. Przez kolejne godziny chodziliśmy i wybieraliśmy dla Ben’a ciuchy, który zaczął marudzić już po kilku minutach spędzonych na zakupach. Jednak nie poddawałam się i dalej podawałam mu kolejne ubrania do przymierzenia. Ostatecznie wyszliśmy zadowolenie z kilkoma torbami pełnych ubrań. Na sam koniec wstąpiliśmy do sklepu z zabawkami, bo Ben oszalał, kiedy zobaczył sterowane autko na wystawie. Od razu poleciał je oglądać, a Marise i ja powlokłyśmy się za nim.
– Podoba ci się? – spytałam, kiedy go dogoniłyśmy.
– Tylko spójrz na niego! Jest genialny! – powiedział zachwycony.
– To na co czekasz? Bierz go i idziemy do kasy, zaraz trzeba wracać do domu. – Chłopak spoglądał na mnie zamurowany.
– Naprawdę? – Chyba nie mógł uwierzyć, że chciałam kupić mu jego wymarzoną zabawkę.
– No jasne, bierz zanim się rozmyślę. – Uśmiechnęłam się. Lubiłam sprawiać ludziom przyjemność, a Ben nie mógł ukryć swojego szczęśliwego uśmiechu. Zapowiadało się kilka interesujących dni.
Wychodząc z galerii handlowej wstąpiliśmy jeszcze na lody, po czym pojechaliśmy do domu. Od razu nakazałam chłopcu rozpakować swoje nowe ubrania. Po kolacji poszłam do łazienki, by przygotować mu obiecaną kąpiel z bąbelkami. Do lejącej się wody nalałam z połowę płynu do kąpieli, by dobrze się pieniła, po czym zostawiłam go samego, by mógł w spokoju się wykąpać. W tym czasie zadzwoniłam do Valerie, z którą ucięłam sobie krótką pogawędkę. Mówiłyśmy o wszystkim i o niczym. Opowiedziałam jej o Ben’ie. Oczywiście, ją również musiałam skłamać, że był to chrześniak Marise, który pomieszka trochę u nas. Rozmawiałam z nią dobre pół godziny, aż w końcu postanowiłam sprawdzić, czy blondyn skończył się kąpać. Zastałam go, kiedy wychodził już w łazienki ubrany w piżamę.
– Dobra, młody, pora iść spać.
– Poczytasz mi na dobranoc? – spytał. Trochę mnie to zaskoczyło. Jeszcze nigdy nie czytałam nikomu bajek na dobranoc. W końcu komu miałam to robić, nie posiadałam młodszego rodzeństwa, a William i George byli na to już za starzy.
– Jasne, co mam ci przeczytać? – spytałam, kiedy wchodziliśmy do jego tymczasowego pokoju. Chłopak podszedł do swojego plecaka, który miał już ze sobą, kiedy go poznałam i wyciągnął z niego jakąś książkę. „Greckie mity”, przeczytałam. Najwidoczniej nie tylko ja lubiła sobie poczytać mitologię. Wzięłam krzesełko i przystawiłam je do łóżka, na którym on już leżał. – Co mam ci dokładnie przeczytać?
– Mity o Heraklesie – oparł od razu. Znalazłam stronę w spisie treści i zaczęłam czytać:
– Herakles był synem Zeusa i królowej Alkemy. Król bogów chcąc, aby jego syn był nieśmiertelny, wykradł w nocy dziecko, zaniósł je na Olimp i położył przy śpiącej Herze… – Ben’owi nie przeszkadzało, że czasem zacinałam się przez moją dysleksje albo robiłam krótkie przerwy, by rozszyfrować jakieś słowo. W spokoju słuchał mnie z zamkniętymi oczami, aż w którymś momencie usłyszałam jego ciche pochrapywanie. Odłożyłam książkę na nocną szafkę i przez chwilę przypatrywałam się mu. Wyglądał tak spokojnie, kiedy spał. Trudno było mi uwierzyć, że w tak młodym wieku uciekł z domu i spędził kilka tygodni na dostaniu się do mnie. W końcu zgasiłam światło i wyszłam z jego pokoju.
Z rozdziału na rozdział piszesz coraz lepiej. Uwielbiam Bena. No od razu go polubiłam. Gustuję w małych chłopcach. PedoNana w akcji 😀
Wreszcie konfrontacja z Eleonor! Ach! Czekałam na to!
Ty jak zwykle narzekasz przed wysłaniem, że nie jesteś zadowolona, a ja za każdym razem Ci mówię, że jest świetnie. <3
Jeej, kiedy kolejny rozdział? 😀 To jest genialne.
To tak od początku. Fajnie, że Rochelle nie pojechała od razu do Obozu Herosów. Niemalże w każdym opowiadaniu, kiedy chłopak/dziewczyna dowie się o swoim pochodzeniu, udaje się do obozu. A tu…niespodzianka. Heroska próbuje żyć swoim dawnym życiem, a zarazem ukryć prawdę o sobie.
„Nie widziałam się wymachującej jakimś mieczem(…)” – chyba lepiej brzmi „nie widziałam siebie wymachującej jakimś mieczem (…)”
„Naszego cery” – „naszej cery”
↑drobne błędy, ale jakoś tak rzuciły mi się w oczy.
Jestem mega ciekawa czyim dzieckiem jest Ben. I czy jego rodzice faktycznie o niego nie dbają, czy jest sierotą. Podejrzewam, że Rochelle jest córką Afrodyty, bo to całe zainteresowanie modą itp.
Jestem mega ciekawa dalszej fabuły, jak potoczy się historia tej dwójki…
Czekam na ciąg dalszy. I następnym razem skomentuję na czas 😀