Nete szło lepiej niż myślałam. Upolowała już dwie myszy i zająca. Rosła nienaturalnie szybko. Mi też szło nie najgorzej. Najbardziej lubiłam latać, ale reszta zajęć też nie była zła. Meg nie odpuszczała sobie i codziennie ze mną walczyła.
– Muszę wiedzieć – powiedziała mi – czy wtedy wygrałam, bo miałam fart, czy dlatego, że to był twój pierwszy trening, czy dlatego, że oblałam się wodą. Ale jak nic mnie pokonałaś i robisz to codziennie więc, gratulacje.
Sto razy bardziej wolałabym codziennie od niej dostawać wciry niż przyjmować wyraz uznania, ale co miałam zrobić?
– Dzisiaj zrobi się trochę tłoczno – odezwała się Alice podczas treningu łucznictwa.
– Co? – spytałam trochę rozkojarzona.
– Hallo. Mamy piątek, koniec roku szkolnego.
– Ou.
Kurcze czas szybko leci. Przecież niedawno tu trafiłam.
– Na treningu będzie sporo osób, trzymaj się z boku, to nie narobisz sobie siary.
Nawet kiedy Posejdon uznał Meg nikt nie zwracał uwagi na nasze pojedynki. Wręcz specjalnie na nas nie patrzyli. Alice nie wiedziała, że wszystko mi wychodzi. No oprócz łucznictwa. Moja strzała trafiła w setkę. Znowu. I znowu i znowu i znowu.
– Nie jesteś przypadkiem od Apolla? – spytała mnie Alice.
– Co? – odpowiedziałam pytaniem.
– C-z-y n-i-e j-e-s-t-e-ś p-r-z-y-p-a-d-k-i-e-m o-d A-p-o-l-l-a ?
– Aaa. Nie, nie. Sorki ostatnio często się wyłączam.
– To lepiej się włącz.
Kiedy trening się skończył, poszłyśmy na obiad. Zauważyłam, że jest dużo nowych osób. Wszyscy się ściskali i przybijali piątki. Od stolika Afrodyty dobiegały liczne chichoty. U Hermesa też było sporo osób. Tylko do Meg nikt nie dołączył. Usiadłam na swoim miejscu. Od czasu przybycia do obozu dziennie piłam około dziesięciu kubków wszelakich soków, jadłam dwa jabłka i trzy kanapki z masłem orzechowym. Nie chciałam schudnąć. Zawsze byłam zadowolona z mojej wagi, ale tak jakoś wychodziło. Nie mogłam wcisnąć w siebie nic więcej. Po obiedzie poćwiczyłam z Alice grekę (to jedno nie szło mi tak dobrze jak reszta :)), a potem poszłyśmy na trening. Tym razem prowadził go gościu, który swoim ślimaczym tempem gonił mnie, kiedy zwinęłam ten nieszczęsny nektar i resztę. Pokazywał nam ruchy i jak zwykle mieliśmy je powtarzać. Nie znalazłam Meg, więc wylądowałam z jakąś od Ateny. Nie ćwiczyło mi się z nią źle.
– Dobra teraz pokażę wam jak to wygląda w całym zestawieniu.
Wywołał największego mięśniaka od Aresa. Otrzymali znak i ruszyli. Zdziwiłam się, że ten cherlak tak dobrze się trzyma. Zrobił kilka uników i użył ciosów, które przed chwilą nam pokazał. Mięśniakowi miecz wypadł z ręki. Nie mogąc się powstrzymać głośno prychnęłam. Niestety syn Aresa zobaczył kto to zrobił.
– Tak cię to bawi? To sama z nim walcz – krzyknął do mnie. Pobladłam. To chyba nie był najlepszy pomysł. Ale nie chciałam mu dać satysfakcji. Wyszłam na środek areny i wyciągnęłam miecz.
– Tak fajnie popatrzeć jak nowi obrywają – powiedział ktoś. Stanęłam na przeciwko mojego przeciwnika, który na mnie spojrzał.
– To ty…
Otrzymaliśmy znak. Chłopak ruszył na mnie z całej siły. Zdążyłam zrobić unik. Tym razem natarłam ja. Odparował mój cios i zaatakował. Po chwili od moich wszystkich okrętów wokół własnej osi i uników zaczęło kręcić mi się w głowie. Atakowaliśmy z taką samą siłą. Mimo to nie byłam w ogóle zmęczona, a mojego przeciwnika dałoby się wyżymać. Wiedziałam, że się męczy i że nie pociągnie już zbyt długo. Po jakichś dziesięciu minutach, obkręciłam mój miecz kilka razy wokół jego, wytrąciłam mu broń z ręki i wycelowałam nim w jego szyję. Stałam tak chwilę napawając się wybałuszonymi oczami mojego przeciwnika, aż skierowałam ostrze w stronę ziemi. Chłopak prawie wyrwał mi swój miecz z ręki i krzyknął:
– Koniec na dziś, rozejść się.
Niektórzy z szeroko otwartymi buziami, inni z oczami patrzyli jak szybko przemierzam arenę kierując się w stronę domku Hermesa. Problem jednak tkwił w tym, że na treningu byli wszyscy od mojego tatulka. Weszłam więc do lasu, który powitał mnie zbawiennym cieniem. Po jakimś kwadransie przyszła do mnie Nete.
– Twój brzuch popuszcza dziś sporo nie śmierdzących bąków, bo chyba nie idę na kolację.
– Aaa, nie martw się, złapałam zająca – pochwaliła mi się.
– To świetnie – odparłam bez entuzjazmu i spojrzałam na nią. Była już przynajmniej o połowę większa niż wtedy, kiedy ją znalazłam. Taką wysokość powinien mieć dwumiesięczny wilk. Może to miało związek ze mną? Arbitario też ostatnio podrósł. I latał coraz szybciej. Czy to moja wina? Przypomniała mi się historia z jabłonką. Wiem, że to ja (nie wiem jak) jakimś sposobem sprawiłam, że w jedną noc urosła na cztery metry. Czy tak samo oddziaływałam na zwierzęta? Wstałam z chęcią pobiegnięcia do Chejrona, ale znowu poczułam się jak marionetka. Nie idź, nie idź. Więc nie poszłam. Pogłaskałam Nete. Kim była moja matka? Siedziałam i siedziałam, aż usłyszałam dźwięk konchy. Strasznie chciało mi się pić, ale chciałam też uniknąć wybałuszonych oczu. W końcu pragnienie przeważyło.
Nie myliłam się. Idąc na kolację byłam wytykana palcami, przez co czułam się jak na celowniku.
– Z kim tak w ogóle dziś walczyłam? – spytałam Alice.
– To był syn Zeusa, Chris – odpowiedziała i przyspieszyła kroku, by zrównać się z córkami Ateny. Czyżby Alice się na mnie obraziła? Chyba zalazłam jej za skórę tym moim pojedynkiem. Ale nie mogłam nic na to poradzić. Wybierając między zrobieniem błazna z siebie, a robieniem błazna z tego całego Chrisa, wybrałam tą drugą opcję. Sama mi mówiła „mam nadzieję, że nie zaliczysz wpadki”. No to ma czego chciała. Rekordowo wypiłam pięć szklanek soku pomarańczowego. Od razu poczułam się lepiej. Córki Afrodyty patrzyły na mnie takim wzrokiem, jakby chciały mnie zabić. Chyba trzeba było dać wytrącić sobie miecz po pierwszym uderzeniu.
CDN
Super. Czekam na ciąg dalszy.
Świetne 😛
Bardzo fajne. 😀
Bardzo fajne opowiadanie:D czekam na kolejną część
super 😉
baaaaaardzooooooooo ciekawe i swieeeeetne
bardzo ciekawe