Hej! To jest praca, którą napisałam do szkoły na temat „miłość- pierwszy etap- zakochanie”. Narracja jest trochę zagmatwana, ale chcę Wam pomóc i wyjaśnić co i jak. A więc: kursywą pisze dziewczyna a pogrubieniem chłopak, a narracja trzecioosobowa jest pisana kursywa i pogrubieniem.
Ogień i Lód
Pewnego dnia Bóg się odwdzięczy…
Stare, zniszczone buty uderzały z chlupotem o wąski chodnik. Setki śmieci walały się na całej szerokości ulicy. Biegłam pod wiatr. Deszcz uderzał swymi dużymi kroplami w moją brudną twarz. Od kilku dni nie miałam nic w ustach i żołądek skręcał mi się z bólu. Byłam przemoknięta i zmarznięta. Jedyne co mnie pocieszało to, że zaraz zjem resztki, które dostałam od szefa kuchni jednej z restauracji.
Dobro zawsze do nas wraca…
Siedziałam wciśnięta w kąt wspólnego pokoju łapczywie zjadając nadgryzionego wcześniej kotleta. Mogłabym zjeść więcej, ale resztę oddałam innym dzieciakom z sierocińca. Opiekunowie nigdy nie dają nam się najeść, a ja do tego byłam głodzona, za nie wiem co. Ale ja mimo to robiłam co mogłam, by choć trochę pomóc młodszym. Tak, więc najlepszym sposobem, by mieć co jeść, było żebranie. Czasem po kilka godzin siedziałam przy drogach czekając na łaskawcę, który da kilka drobnych. Zostały mi ostanie dwa kęsy, gdy mała blondynka z niebieskimi oczami spojrzała na mnie błagalnym wzrokiem. Miała nie więcej niż sześć lat. Spojrzałam z utęsknieniem na kawałek mięsa. Podałam go małej.
Możesz mieć więcej niż wszystko…
-No synu, powiedz co Cię męczy?- spytała kobieta siedząca naprzeciwko mnie. Próbowała być miła, ale i tak jej ton był chłodny.
-Nic matko.- odpowiadam z udawanym znużeniem, przecież nie zacznę się zwierzać kobiecie, która jest chłodniejsza niż moje oczy.
-Widzę przecież, że marszczysz czółko… przestań, bo zmarszczek dostaniesz!- bo akurat to mój największy problem…
-Dobrze matko.- odpowiadam posłusznie.
– Tak lepiej.
-…- zapada cisza, którą mąci jedynie brzdęk sztućców o talerze.
-Nie masz apetytu… Augiasz przyszykuje coś innego, to żaden problem.- facet, według matki, mógłby zrobić wszystko, bo nie miał wcale dwójki małych dzieci i ciężarnej żony, to co mam na talerzu w żadnym wypadku nie trafi też do kosza.
-Nie trzeba…
-Och dziecko! Wyprostuj się!- kolejna nagana. Jak ja nie znoszę jeść rodzinnych posiłków, przynajmniej po części, bo ojciec był jeszcze w pracy.
-Tak matko…
-Jadę do miasta, chcesz coś?- Zamknij się kobieto! Daj mi zjeść! Milczę, bo nie ufam własnemu głosowi.
-Nic nie potrzebuję…- mówię po dwóch uspokajających wdechach.
-A coś chcesz?- pyta z naciskiem na „chcesz”. -Bo to logiczne, że masz wszystko.
-Nie matko…
Musisz być silna…
Z zagryzionej wargi wypłynęło kilka kropli krwi. Ręce były czerwone od uderzeń drewnianej linijki. Szorstkie ręce opiekunów nie bały się karać. To nie ja nabrudziłam błotem w przedsionku, to był Garry!- miałam ochotę wykrzyczeć to w twarz mojemu oprawcy, ale Garry dostałby już trzecie upomnienie a to oznaczało karę. Miał zaledwie osiem lat, a ja szesnaście, lepiej zniosę ból, do którego się przyzwyczaiłam. Następne uderzenie linijki o moją rękę, złamało przedmiot. Zduszony krzyk wydobył mi się z gardła. Długo wstrzymywane łzy poleciały po bladych z bólu i przerażenia policzkach. A nikła satysfakcja przemknęła przez twarz jednej z opiekunek.
Inni mają ciebie, ty masz tylko siebie…
Z pięć par oczu wpatrywało się we mnie gdy kawałkiem starej szmaty bandażowałam obolałą, opuchniętą rękę. Siedziałam ze skrzyżowanymi nogami na starym szczebelkowym łóżku pozbawionym kilku szczebli. Stary, brudny sprężynowy materac był już w kilu miejscach porwany. Uśmiechnęłam się z wielkim wysiłkiem do malców patrzących na mnie swymi wielkimi i smutnymi oczami. Usłyszałam płacz. Wysoki i porażający szloch wydobywał się z gardła, małego rudego chłopca z ciepłymi piwnymi oczami. Jak oparzona skoczyłam ku niemu i zakryłam mu buzię ręką. Z jego oczek wypływały obficie łzy. Ostrożnie posadziłam go z swoich kolanach i objęłam go zdrową ręką. Zaczęłam bujać się w przód i w tył. Spojrzałam na niewielką plamę krwi na jego lewej nogawce. Pewnie zahaczył o jeden z wystających gwoździ. Chłopiec już się trochę wyciszył. Ostrożnie ułożyłam go na pobliskim materacu i pobiegłam do swojego posłania. Chwyciłam żółtawe prześcieradło i oderwałam nierówny pasek materiału. Znów zbliżyłam się do chłopca. Cichutko nuciłam jakąś spokojną melodię. Mickey, bo tak miał na imię chłopiec, wciąż szlochał. Delikatnie podwinęłam spodnie siedmiolatka. Paskudna szrama widniała na jego goleniu. Zwinnie jedną ręką zaczęłam owijanie nogi młodszego kolegi.
Unikaj miejsc, gdzie twoja wartość nie ma znaczenia…
Ten stary sierociniec zawsze powoduje, że przechodzi mnie dreszcz. Zawsze mnie to zadziwia, jak to możliwe, że taka wspaniała dziewczyna mieszka właśnie tu. Jest, widzę jak wychodzi. Cicho na palcach. Zwinnie i zmysłowo jak kot. Jak to możliwe, że nie jest jej zimno? Wychodzi w jakiejś starej podszytej polarem (aby na pewno?) szwedce. Biegnie w to samo miejsce co zawsze. Po odczekaniu chwili idę za nią po drugiej stronie chodnika. Jej długie rozpuszczone włosy falują na wietrze. Może w końcu porozmawiamy…?
Serce nie sługa…
-Długo już tak siedzisz?- spytał jasno włosy chłopak, który chwilę temu dał mi swoją kurtkę. Przysiadł się do mnie… To miłe.
-Z godzinę…- odpowiadam niepewnie, blady rumieniec oblewa mi policzki.
-Mnie chodzi tak ogólnie…
-Dziesięć lat… tak pi razy oko…- uporczywie próbował nie wpatrywać się we mnie… średnio mu szło…
-Długo…- mówi by przerwać ciszę…
-Wiem…
-…
-…- oboje milczymy, krótką chwilę, pogrążeni we własnych myślach.
-Czemu nie weźmiesz żadnej pracy, tylko…- jak powiedzieć komuś, kto dobrze żyje, że cierpienie, strach i niepewność następnych dni istnieje nie tylko w książkach…
-Żebram?- dokańczam za niego, a on spłoszony tym, że mówię o tym otwarcie, potaknął.- Nigdy nie wiem ,kiedy któreś z mojego rodzeństwa będzie mnie potrzebować… kiedy uda mi się wymknąć…
-Acha… Pozwolisz się zaprosić na obiad?- wypala nagle. Widzę błysk w jego oczach, nadzieję.
-Nie…- choć mój głos brzmi stanowczo, to bardzo żałuję, że nie mogę powiedzieć „tak”.
-Nie?- pyta zaskoczony.
Chcąc uniknąć niedomówień dodaję:
-To byłoby nie fair, gdybym zjadła porządny obiad a reszcie pozwoliła głodować…
-To może pójdę z tobą do sierocińca?- ewidentnie chce zobaczyć prawdziwe pojęcie życia.
-Dobra… Chodź!- wstaję. Im szybciej dowie się ja żyję, tym szybciej wyrobi sobie o mnie opinię.
Ludzie dobrzy wymierają, ale nie wyginęli…
Widziałam jego zdumienie na twarzy, gdy stanęliśmy przed gmachem sierocińca. Stary, szary budynek. Ruina. W kilku okiennicach brakuje szyb. Podwórko było zapuszczone. Pchnęłam drewniane drzwi wejściowe. Ręką zrobiłam ruch, by się schylił i zaczekał aż dam sygnał, że nikt go nie zauważy. Było czysto. Wbiegliśmy po starych, spróchniałych schodach na drugie piętro. Przeszliśmy korytarzem. W wielu miejscach roiło się od różnego robactwa i pajęczyn. Weszłam do pierwszych drzwi na lewo. W środku było z dwadzieścia łóżek. Wszystkie w strasznym stanie. Na każdym z nich siedziało jedno dziecko. Tylko jedno było wolne, moje. Po wejściu wszystkie twarze zwróciły się w naszą stronę. Ledwo zrobiłam krok i już zostałam otoczona przez dzieci. Nagle chłopak zrobił coś niezwykłego. Wyjął dużą paczuszkę gum do żucia i poczęstował wszystkich. Te dzieci nigdy nie miały czegoś takiego w ustach, a przynajmniej nie dostawały tego z czystego przejawu dobroci.
Sny mają wielką, ale i niebezpieczną moc…
Szczelnie owinięta kołdrą, a przynajmniej tym co z niej zostało, leżałam nieruchomo na niestabilnym łóżku. W mojej głowie coraz wyraźniej rysowała się zarys młodego chłopaka, który ostatnio oddał mi swoją kurtkę. Wręcz czuję ponownie ten mroźny wiatr, chłostający mnie po twarzy. W taką pogodę mało kto wychodzi na dwór, ale ja liczyłam na choćby dziesiątą część tego za co mogłabym kupić bochenek chleba. Po raz kolejny przeszły po mnie dreszcze. Za duża z dwa rozmiary ocieplana szwedka nie była zbyt skuteczna. Spojrzałam przed siebie, a tam przez ulicę szedł wysoki, dobrze ubrany mężczyzna. Kucnął przy mnie. Mimo poważnego stroju okazał się być w moim wieku, może z rok starszy. Jego wielkie oczy jak szare jak lód oczy, wpatrywały się we mnie. Wręcz czułam jak jego mózg zapamiętuje każdy szczegół mojej sinej z zimna twarzy. Zaczął zdejmować czarną i grubą kurtkę. Podał mi ją. Spojrzałam na niego zastanawiając się dlaczego to robi? Zawsze mnie zastanawia co oni z tego mają. Nie powinnam w sumie narzekać. Mam ciepłą kurtkę. Chłopak powoli odszedł. Nagle moja wyobraźnie sama zaczęła płynąć. Widziałam jak deszcz zmywa go z mojego widoku. Powoli rozmazuje się jego szczupła sylwetka. On znika, a ja znów jestem sama.
Koszmary są dla biedaków…
Tej nocy śniła mi się Ona. Ubrana była w jedwabną, uszytą złotą nicią suknię balową. Złociutkie pantofelki uderzały o parkiet. Wytworny bankiet, byłby nudny i szary bez niej. Czułem zapach jej włosów. Pachniały ciepłym wiosennym porankiem. Delikatnie poruszaliśmy się w takt muzyki. Głowę opierała o moją pierś. Nagle zagrzmiało. Błysnęło. Lunęło. Staliśmy na ulicy. Potem ona odwróciła się i wbiegła do sierocińca. Nawoływała mnie. Chciałem biec w jej stronę, ale nie mogłem. Nagle w drzwiach pojawiły się kraty. Potem ogień buchnął tuż za nią. Krzyczała. Płakała gdy ogień muskał jej odkryte plecy i ramiona. Nagle deszcz zmieniła się w krew i w końcu… podniosłem powieki.
Zamknij oczy, czasem nie warto oglądać zła…
Pamiętam jak zginęła moja matka. Jechałyśmy samochodem. Nie wiem gdzie. W aucie było duszno. Malutkie kropelki potu pojawiły mi się na czole. Pytałam mamę dlaczego nie otworzymy okna? Zbywała mnie. Nagle powiedziała, że pod siedzeniem są jakieś drobne. Obiecała kupić mi lody jeśli znajdę pieniądze z zamkniętymi oczami. Podjęłam wyzwanie. Zawsze podejmowałam. Pochyliłam się. Następne co pamiętam to, to jak słyszę ryk jakiegoś samochodu, potem krzyk mamy i huk. Coś wielkiego uderzył w przednią część. Byłam przerażona. Krzyczałam, płakałam. Ale i tak nie mogłam przebić się głosem przez warkot silnika. Ten ryk do dziś czasem rozbrzmiewa w moim umyśle. Kojarzył mi się z pomrukiem jakiegoś wielkiego zwierzęcia. Ale lekarze twierdzili, że to szok. Może… Ale ja wiedziałam, że cokolwiek to było, było to złe…
Zło? Złem są źle dobrane byty do torebki…
O jakże pragnąłem opuścić tamto miejsce. Kolejna szpilka ukuła mnie podczas pobierania miary na nowy garnitur. Starsza kobieta ze skupieniem łączyła i zaznaczyła materiał. Kolejne zniecierpliwione westchnienie wydostaje mi się z ust. Moja matka łypie na mnie groźnym spojrzeniem. Jest piękną kobietą. Ma szatynowe włosy się gające do ramion. Twarz mimo swoich lat, była naznaczona tylko delikatnymi zmarszczkami, prawie niewidocznymi. Jest wysoka i szczupła. Ubrała się w kobaltową bluzkę z baskinką i w czarne skurzane legginsy. Do tego srebrne piętnasto centymetrowe szpilki, pasujące do metalicznej koperty, którą trzymała w idealnie wypielęgnowanej dłoni. Kolejne ukłucie… Ugh… Znoszę to wszystko, bo przecież złem by było, gdybym nie miał nowego garnituru do znajomych rodziców… rodziców, którzy nawet nie spytali czy chcę…
Zajrzyj w głąb siebie…
Dlaczego? Dlaczego serce przyśpiesza rytmu. Dlaczego oddech jest płytki i nierówny? Dlaczego ręce się trzęsą? Dlaczego zerkam w starą szybę sprawdzając jak wyglądam? Dlaczego uśmiech rozjaśnia moją twarz? Dlaczego nerwowo chodzę po chodniku czekając? Pytanie za pytaniem zalewają moją głowę gdy czekam aż się pojawi po drugiej stronie ulicy…
Pamiętaj złoto się świeci…
Nie wiem co się dzieje… Ona- brudna wyniszczona przez życie- promienieje blaskiem. Ja- bogaty, zawsze porządnie ubrany, nieznający trosk- blednę. Ona ciemno włosa o zielonych ja głębia oceanu oczach… Ja z włosami jasnymi jak śnieg i oczach szarych jak lód. Ona drobna, delikatna a jednak odważna i silna. Ja barczysty i wysoki z marzeniem, by wyzwolić się z pod opieki rodziców, ale będący zbyt słaby. Ona ogień ja lód. Żadne z nas nie ma podstaw, by kochać drugie… żadne z nas nie jest złotem.
Poznali się na ulicy. Ona żebrała, on był dawcą. On kochał w Niej jej siłę i urok, którego nie ma żadna materialna rzecz. Ona kochała Go, za ciepłe dłonie i uśmiech, które tak rzadko widuje. Oboje chcą być razem. Pragną całym wspólnie, jednym rytmem bijącym sercem, by ich dwa różne światy się spotkały. Wyznają sobie. Deszcz spada na ich złączone ciała. Mimo wyjącego wiatru im jest ciepło. Ogrzewają się wzajemnie. Namiętny pocałunek trwa i trwa. Oboje rozkoszują się tą chwilą. Ona w końcu przypomniała sobie co to czyste szczęście. On w końcu pojął, co to jest czyste szczęście. Nie liczył się ból wyniesiony z sierocińca, nie liczył się dostatek wyniesiony z domu. Liczyła się tylko ich miłość. W nich miłość po prostu jest. Bez definicji. Kochają i nie żądają zbyt wiele. Po prostu kochają.
Och, jakie to rozczulające i pozytywne. Bardzo mi się podobało. Dobrze pokazałaś kontrast ich charakterów oraz środowisk, w których żyją. Naprawdę interesujące i wciągające. Przyjemnie się czytało. Przypadły mi też wstawki, myśli dziewczyny i chłopaka. Jestem zadowolona z szczęśliwego zakończenia
Cieszy mnie to ze sie podobalo bo okazalo sie ze dla mojej klasy bylo ciut za powazne… Jak moglabym zakonczyc ich historie w inny sposob?
Ja bym go uśmiercił w śmieszny sposób. Zawsze działa.
Moze przy nastepnej pracy tak zrobie.
Oddaj skilla, ploksik :’)
Powiem tylko tyle: świetne.
Podoba mi się to:
Ludzie dobrzy wymierają, ale nie wyginęli.
Bo to po prostu smutna prawda.
Kogo obchodzi… cokolwiek, przy miniaturce o takiej jakości? Fajnie się czytało, ale ja bym ziomka wykrwawił przez zahaczenie o wystający gwóźdź z łóżka. Jedno co mogłem znaleźć to „…na starym szczebelkowym łóżku pozbawionym kilku szczebli. Stary, brudny sprężynowy materac był już w kilu miejscach porwany.” W luj dużo powtórek w dwóch zdaniach. Oprócz tego, w tytule napisane jest „Ogień i Woda” a w nagłówku „Ogień i Lód”. Ale i tak: Pisz więcej smętnych smętniaków i żeby nie było powtórek tak dużo, bo powtarzanie jest bardzo smętne. Nie żebym się powtarzał, czy coś ale nie powtarzaj się.
Obiecuję, już nigdy się nie powtarzać, obiecuję. A przynajmniej zmniejszę ilość powtórek do minimum, obiecuję.;-)