Pielęgniarz podaje mi pudełko z kilkoma kolorowymi pigułkami, które jak zawsze z trudem przełykam. Pomarańczowa i niebieska na rano, mała różowa w południe, duża pomarańczowa, mała pomarańczowa i dwie białe o dziwnym posmaku na wieczór. Nie pamiętam ich skomplikowanych nazw, ale i tak nie pomagają.
Czasem mi jednak lepiej, uśmiecham się i rozmawiam. Tryskam energią i mam chęci na zrobienie czegoś, tak po prostu. Częściej jednak po prostu funkcjonuję, jak maszyna, która ciągle wykonuje to samo zadanie. Bez woli i celu. Bez uczuć.
Codzienna rutyna zaczyna mnie przytłaczać. Wstaję, jem śniadanie, połykam tabletki, staram się przetrwać, jem obiad, połykam tabletki, staram się przetrwać, jem kolację, połykam tabletki, idę spać. Żadnej różnicy pomiędzy kolejno upływającymi dniami tygodnia. Żadnych nowości, ani rozrywek, ciągle to samo. Brak jakichkolwiek zajęć. Czas leci mi wolno, nie wiem co mam zrobić z jego nadmiarem.
Idę do mojego pokoju i zamykam za sobą cicho drzwi. Moja współlokatorka znowu leży w łóżku i patrzy bez celu w przestrzeń. Szkoda mi jej. Szkoda mi samej siebie. Otwieram drzwiczki szafy i wpatruję się w jej wnętrze przez chwilę. Nie pamiętam co chciałam zrobić, więc zamykam je z powrotem i idę do palarni. Jest to zwykły pokój ze stołem i kilkoma krzesłami. Telewizor stojący na regale zepsuł się kilka dni temu, więc teraz panuje tu cisza. Tylko jedno miejsce zajęte jest przez Jack’a. Właśnie wyciąga ostatniego papierosa z paczki i odpala go powoli. Nawet nie zauważa, że weszłam do pomieszczenia, tak bardzo pogrążony jest we własnych myślach. Jak każdy z nas.
Minuty mijają, żadne z nas się nie odzywa, choć w końcu spostrzegł moją obecność. Wiem, że nie lubi, kiedy mu się przeszkadza. On wie, że potrzebuję czasem spokoju. Poznałam go dobrze w ciągu tych kilku tygodni. Były żołnierz z traumą. Kiedy oboje nie śpimy po nocach i mamy ochotę porozmawiać, opowiadamy sobie o wojnie. On mówi o Afganistanie, jego kumplach z oddziału i stoczonych walkach. Ja zaś mówię mu o bitwie w Nowym Jorku – tej przeciwko Kronosowi. Wiem, że mi nie wierzy, ale mimo to nigdy mi nie przerywa. Opowiadam mu o potyczce na moście, o śmierci mojego grupowego Michael’a i dokonaniach Percy’ego Jackson’a. Słucha mnie w ciszy i przytakuje głową. Czasem rzuci jakiś komentarz w stylu: „Macie ciężkie życie, dzieciaki.”
Jesteśmy podobni. Dwaj żołnierze, którzy po wojnie przestali być ludźmi. Bo ja nie jestem już człowiekiem, jestem zwykłym naczyniem przepełnionym… Właśnie, czym? Żalem, nienawiścią, poczuciem winy, strachem? Sama nie jestem pewna, co czuję. Brakuję mi słów, żeby wyrazić swoje uczucia i poplątane, jak kłębek wełny myśli, choć podczas rozmów z psychologiem, staram się jak mogę. Widzę, że mu zależy, jest młody i ma zapał. Wczoraj zabrał mnie na spacer. Miło jest wyjść czasem z kliniki na świeże powietrze. Rozmawialiśmy o wszystkim i o niczym. O przyszłości, moich obawach i strachu, że nigdy mi się nie poprawi. O minionych dniach, moich postępach i upadkach. O najprostszych rzeczach, które sprawiają mi radość, ale i o największym lęku – wojnie. Jak zawsze zapewnił mnie, że potrzebuję czasu i powinnam go sobie dać. Ale ja tego nie chcę. Chcę wrócić do bezpiecznego domu, do mojej rodziny, a na wakacje pojechać na Obóz Półkrwi. Jestem najstarsza, powinnam przewodniczyć domkiem Apollina i zająć się moim rodzeństwem. Powinnam walczyć o sztandar, przykładać się do treningów, latać na pegazach i kłócić się z dzieciakami od Aresa. Tyle rzeczy, którymi muszę się zająć.
Nawet nie zauważam, kiedy nadchodzi pora obiadu. Czas czasem potrafi lecieć tak szybko, jakby Kronos maczał w tym palce. Niekiedy zdaję mi się, że on wciąż gdzieś tam jest i czeka na najbliższą okazję, by powstać. Muszę być wtedy gotowa, muszę się stąd wyrwać i zacząć przygotowywania. Przecież może uderzyć w każdej chwili. W momencie, kiedy najmniej się tego spodziewamy. Ja wiem, że on czai się gdzieś w ciemnym zaułku i zwołuje armie. Muszę ostrzec Chejrona i moich przyjaciół. Mogłabym użyć Iryfona, ale nie mam żadnych Drachm. Irys nie odpowiada już na moje wezwania. Co mam zrobić?
Idę do stołówki i siadam na moim stałym miejscu przy oknie. Lubię przez nie patrzeć i wyobrażać sobie, że jestem teraz tam na zewnątrz. Wdycham świeże powietrze i gonię za pędzącym wiatrem. Że cieszę się codziennością, tak jak kiedyś. Marzenia to jedyne, co mi teraz pozostało. I sen. Tak, chyba pójdę się zdrzemnąć. Przez tabletki staję się strasznie zmęczona. Powinnam przestać je brać. Muszę być w pełni sił. Mój umysł musi być sprawny i czysty.
Koło mnie siadają Jack i Deborah ze swoimi tacami z jedzeniem. No tak, wiedziałam, że o czymś zapomniałam. Ponownie wstaję i idę do bufetu po moją porcję. Ziemniaki z brokułami, znowu.
– Jedź, musisz być silna, jeśli chcesz walczyć przeciwko Kronosowi – mówi Jack, a pielęgniarze rzucają mu krzywe spojrzenia.
Podsłuchałam kiedyś ich rozmowę, kiedy tłumaczyli byłemu żołnierzowi, że nie powinien mnie zachęcać. Zachęcać do czego? Do walki z Kronosem? Przecież to mój herosowy obowiązek. Muszę chronić ludzkość.
Obiad zjadam w ciszy. Nie mam ochoty na rozmowę, więc ignoruję nawet kilkukrotne wybuchanie śmiechem Deborah. Połykam kolejną porcję tabletek i kładę się do łóżka. Nic mi się nie chce. Nie mam już siły funkcjonować. Nie widzę w tym żadnego celu, ani sensu. Może mogłabym przespać kilka miesięcy i wstać, kiedy wszystko będzie już dobrze?
Małe pomieszczenie dołuję mnie swoim minimalistycznym wystrojem. Ściany gabinetu są białe, na półkach stoi przynajmniej dwa tuziny tomów encyklopedii, których nazw przez moją dysleksję nie potrafię rozszyfrować. Żadnego kwiatka, żadnych ozdób. Jak mam otworzyć się w takim miejscu, kiedy ono nawet nie jest przytulne? Wolałam pokoje ze światłem dziennym, żywymi dodatkami, miłymi zdjęciami. Słońce. Ogrzewające promienie słońca na mojej skórze. Brakuję mi tego.
– Przepraszam, co pan mówił? – pytam, kiedy orientuję się, że psycholog wpatruje się we mnie z oczekiwaniem.
– Kiedy odkryłaś, że bogowie greccy istnieją? – Ponawia pytanie.
– W wieku dwunastu lat, mówiłam już. – Jestem zniecierpliwiona. Ile razy mam powtarzać jedno i to samo? Ciągle zadają mi te pytania, za każdym razem inaczej sformułowane, jakby oczekiwali, że pogubię się kiedyś w moich opowieściach, ale ja wytrwale wciąż mówię im to, co chcą usłyszeć. Czyli prawdę.
– Jak się o tym dowiedziałaś? – Kolejne pytanie.
– Przez satyra… – Mężczyzna przerywa mi:
– Kim jest satyr?
– Pół kozioł, pół człowiek. Duszek natury. – Blondyn naprawdę nie orientuje się w greckiej mitologi, więc za każdym razem muszę mu dokładnie opowiadać o wszystkich potworach i bogach, jakbym pisała referat do szkoły. Czekam na kiwnięcie głową, po czym kontynuuję. – Zostałam zaatakowana przez echidnę, pół kobietę, pół węża, a on pomógł mi uciec. Okazało się, że był w pobliżu, bo wyczuł krew półboga, czyli mnie. Najpierw zabrał mnie do domu, potem udaliśmy się do Obozu Herosów.
– Od tamtej pory tam przebywałaś?
– Nie, tylko na wakacje.
Zapada milczenie, a ja myślę o tym, że naprawdę tęsknię za moim obozem. To był mój drugi dom, gdzie mogłam być sobą i nie przejmować się śmiertelniczym życiem. Już nawet nie wiem, ile czasu spędziłam w szpitalu, i jak długo trwała moja nieobecność w Obozie. Czy ktoś zauważył, czy ktoś za mną tęsknił? Pan Jonas notuje coś, po czym na powrót spogląda na mnie.
– Jak się wtedy czułaś? – Pyta o to przy każdym spotkaniu.
– Skołowana. Trudno mi było uwierzyć, dopóki nie zobaczyłam tego wszystkiego na własne oczy. – Do głowy przychodzą mi wspomnienia z pierwszych dni, kiedy dowiedziałam się o moim pochodzeniu. Nie mogłam w to uwierzyć, moje życie nagle przestało być takie same. Wszystko obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni. Ale potem zaakceptowałam to i całkiem polubiłam bycie herosem. Miałam wiele rodzeństwa, każde z nas miało podobne zainteresowania. Chwile, kiedy wspólnie siedzieliśmy przy rozpalonym ognisku i po prostu śpiewaliśmy przed resztą obozowiczów, były wyjątkowe. Tęsknię za tymi ciepłymi, letnimi dniami, kiedy mogłam być po prostu mną.
– Z pewnością zastanawiałaś się, czy to wszystko było prawdą?
– Oczywiście, z początku nie mogłam w to uwierzyć – mówię zgodnie z prawdą.
– A potem? – dopytuje.
– Zamieszkałam w domku Apollina, trenowałam z moim rodzeństwem i walczyłam z potworami. Musiałam sobie z tym poradzić.
– Było tam więcej dzieci, takich jak ty?
– Tak, na całym świecie są nas tysiące.
Psycholog znów zapisuje coś w swoim notesie i spogląda ukradkiem na zegar, który wybija trzecią.
– Na dziś to wszystko. Masz jeszcze jakieś pytania?
– Kiedy mogę iść do domu? – pytam natychmiast, choć wiem, że on nic mi nie powie.
– O tym decyduje lekarz.
I rozmowa skończona. Wstaję z fotela i od razu kieruję się do palarni. Po rozmowach z psychologiem zawsze muszę sięgnąć po papierosa. Trudno było opowiadać o swoich przeżyciach jako heros, kiedy druga osoba tego nie rozumiała. W pomieszczeniu siedzą już Frank i Jack. Frank jest grubym kolesiem, który śmierdzi i lubi zwracać na siebie uwagę. Nie przepadam za nim.
– I jak rozmowa? – pyta Jack.
– Jak zawsze. Znów musiałam wszystko od początku opowiadać. To męczące.
– Wierzę na słowo, mała. – Wyciąga w moim kierunku paczkę papierosów, a ja częstuję się jednym i siadam na krzesło koło niego. Chcemy zapalić w ciszy, ale Frank co chwilę zaczyna kolejny temat, który nawet nas nie interesował. Nie miałabym nic przeciwko niemu, gdyby tyle nie mówił. Patrzę na zegar zawieszony nad drzwiami, uśmiechając się do siebie lekko. Dopalam papierosa i idę do drzwi wejściowych, mając zamiar zaczekać tam na moją mamę. Przystępuję z nogi na nogę, nie mogąc się doczekać. W końcu na korytarzu za drzwiami pojawia się blond włosa kobieta, do której macham radośnie. Jedna z pracownic otwiera jej drzwi, a ja od razu się na nią rzucam.
– Tęskniłam, mamusiu. – Wtulam się w jej miękkie ciało, wcale nie chcąc wypuścić ją z objęć. Po chwili siadamy razem do stołu, a ona wyciąga z torebki paczkę czipsów, którą obie zaczynamy jeść. Stało się to już naszą tradycją, podczas jej odwiedzin u mnie.
– Właśnie miałam rozmowę z psychologiem, znowu musiałam opowiadać wszystko od początku – żalę się.
– Wiem, skarbie, ale oni próbują cię poznać.
– Nie rozumiem, czemu mnie tu oddałaś.
– Po wojnie nie byłaś sobą, Tina. Potrzebujesz pomocy. – Mama nachyla się nademną i mówi cicho, tak by nikt inny nas nie słyszał.
– Ale oni nie wiedzą nic o bogach, myślą, że zmyślam. Nie skupiają się na wojnie, tylko na tym, że jestem heroską – mówię zdenerwowana.
– Nie martw się, załatwię to. – Mama uśmiecha się do mnie czule, a ja przestaję być na nią zła. Naprawdę za nią tęsknie. Teraz, kiedy nie mogę widywać jej codziennie, zaczynam cenić jej obecność i rolę, jaką odgrywa w moim życiu. Czasem dostrzegamy wartość rzeczy, dopiero kiedy te zostaną nam odebrane.
Leżę w łóżku, zawinięta w kłębek pod dwoma kołdrami. Mój oddech jest nierównomierny, a z czoła spływają krople potu. Boże, znowu tam byłam. Znowu walczyłam z potworami, czułam strach, kiedy kolejni z nich na mnie nacierali. Słyszałam krzyki reszty obozowiczów, na nowo przeżywałam śmierć Sileny, Michael’a i innych obozowiczów. Z oczu płyną mi łzy. Nie chcę już wracać do tego miejsca. Wygraliśmy wojnę, powinnam się cieszyć i świętować z resztą herosów. Czemu byłam zamknięta w szpitalu psychiatrycznym? Czemu nie potrafiłam sobie z tym poradzić? Szlocham coraz głośniej, budząc przy tym moją współlokatorkę.
Co jeśli świat znowu będzie w niebezpieczeństwie, jeśli Kronos powróci? Nie mogłam już dłużej walczyć. Nie miałam na to siły.
W moim umyśle, wciąż przeżywałam ten dzień na nowo. Kiedy całym obozem ruszyliśmy, by bronić Nowego Jorku i Olimpu. Płaczę coraz głośniej. Czuję, że nie potrafię złapać powietrza. Drzwi do pokoju otwierają się, ale nie patrzę kto do niego wchodzi. Nie potrafię już tak dłużej. Wypłakuję cały smutek i przygnębienie z mojej duszy. Strach, który wiązał mi ręce. Nie chciałam już dłużej walczyć, byłam tylko zwykłą nastolatką. Nie mieli prawa wysyłać nas na wojnę.
Łzy spływają mi po policzku. Nie mogę już tak dłużej żyć.
To opowiadanie było… przygnębiające.
Historia Tiny jest smutna, naprawdę jej współczuję… Wcześniej nie zastanawiałam się, jak musieli się czuć inni herosi biorący udział w wojnie z Kronosem. Ty świetnie to przedstawiłaś, to wszystko wydaje się takie realistyczne. Rozterki i depresja głównej bohaterki, tęsknota za obozem, znużenie i znudzenie takim życiem…
Swoją drogą, ciekawe czym ją tam faszerowali.
Ten Jack mnie zaintrygował. Jego historia, jego walka…
A opis o niej/nich po wojnie był świetny.
Podsumowując, naprawdę mi się podobało. Realistyczne uczucia, genialne przedstawienie historii i sytuacji Tiny. I ten tytuł, tak bardzo do tego pasujący… Ta pułapka uczuć i wspomnień dziewczyny musi ją strasznie wyniszczać od środka.
Mam pytanie… Napiszesz kolejną część? Chętnie poczytałabym to dalej, chociaż końcówka w tym momencie też jest dobra.
Dziękuje bardzo za miłe słowa. Nie liczyłabym na kontynuację, chcę zostawić to tak jak jest
Strzelam w jakieś antydepresanty i witaminy 😉
Ciekawe, lubie opowiadania w takim klimacie Isabell wyjęła mi komentarz z ust, realizm uczuć bohaterki mnie urzekł. Chętnie poczytam więcej takich opowiadań
Wojna… Naprawdę cieszę się, że opisałaś tak trudne uczucia związane z wojną, depresją i strachem. Liczę, że przeczytam następne tak dobre i prawdziwe prace twojego autorstwa. Weny!
No cóż. Co tu można mówić? A no tak. Nie ma drugiej części! To jedyne co można się przyczepić. Świetnie oddajesz uczucia. Tam jeden raz się powtórzyło” Czas czasem potrafi lecieć tak szybko, jakby Kronos maczał w tym palce.” Ja bym napisał „niekiedy”, ale kogo to obchodzi? Każdy woli patrzeć na następne części niż powtórki. Polecam Ewa Wachowicz
Czy ja to muszę komentować? Pass… Ja zaraz do Ciebie napiszę, bo tu nie powinnam, ale powiem tylko, że cieszę się, że to napisałaś. <3
Mówiłam, że przeczytam i skomentuje, mam nadzieję, że wybaczysz opóźnienie. Co chcę powiedzieć to, ze zatkało mnie cudownością tego małego dzieła. Koniec komentarza.
Misję tez przeczytam, mam nadzieję, że wkrótce znajdę czas :P.