Za powtórzenia przepraszam pisze to o pierwszej rano dowód na czacie. (Interpunkcja lvl 40).
Dzisiaj to jest BARDZO krótkie, ale co poradzę. Muszę dwie Bardzo ważne rzeczy jeszcze do tego dorobić.
Dopóki te 22 godziny wakacji jeszcze są.
– Kto to Ilukies?
– Nie kto, ale co. – odpowiedział biegnąc — Szybciej!
– Więc co to ten Ilukies? — spytał ponownie dysząc — I czemu się tak śpieszymy?
– Wyobraź sobie, że trzy czołgi wjechały ci na dzielnice. – zaczął wyciągać trąbę — Co byś robił?
– Pewnie bym uciekał.
– Otóż nie. – zatrąbił — Zacząłbyś z nimi walczyć.
– No tak średnio. Ich jest trzech.
– A ty jeden. – zatrzymał się i obrócił do pozostałych — Wszyscy stop!
– Co się stało? – zapytał ktoś.
– Wiecie, co nas czeka za chwile. Wiele z was nie wróci od razu. Nikt was nie zmusza, zwłaszcza kiedy jesteście słabsi. Posiłki już tu idą i najprawdopodobniej sami sobie z nim poradzimy. Ale każdy tutaj zapisze się jako odważny wojownik, który mimo lęku zaczął walkę z potworem. Ale…
– Daruj sobie. – powiedział najwyższy z grupy klonów — Wiemy, co nas czeka i nie boimy się tego. Wszyscy tutaj wiedzą co i tak się stanie. Nie umrzemy przecież, nie?
– No, nie…
– To daruj sobie takie przemowy. – Wystąpił przed wszystkich — Poćwicz przed lustrem i zostaw to bardziej doświadczonym.
– Nie pozwalasz sobie zadużo?
– Bracia! Jesteśmy tu, by pokonać tych złych i ochronić Trzeci Świat. – przemawiał głębokim głosem — Jesteście tu?
– Tak! – wykrzyczeli jednocześnie.
– Kogo zabijemy?
– Ilukiesa!
– Czy wszyscy są gotowi?!
– Tak!
– To do ataku!
– Tak!
Ruszyli. Wszyscy oprócz Jamesa. Stał sam i wpatrywał się w monstrum przed nimi. Nie zauważył go wcześniej. Teraz stał wryty, patrząc na coś, o czym nie myślał od lat. To coś, przez które chodził na leczenia i miał koszmary co noc. Teraz to coś stało tu i niszczyło cały obóz.
– Yyy… James? – zauważył kapitan.
– Nie uważasz – powiedział prawie szepcząc – , że to się dzieje za szybko?
– Wiń samego siebie. To twoja historia i to ty ją piszesz.
– Dopiero co się obudziłem i byłem przy jeziorze.
– To było dwie godziny temu.
– To nie były dwie godziny.
Fakt. To nie były dwie godziny.
– Ty dalej nic nie rozumiesz?
– Ile razy mam powtarzać?
– Wracaj do biblioteki. – wskazał na drugą stronę rynku — Na księdze wpisz: 02, 13, 64. Powinno zadziałać.
– To się dzieje za szybko.
– Nie powtarzaj jak katarynka, tylko leć. Już sobie nabiłeś tego dużo, więc się staraj.
– Ale czego nabiłem do jasnej cholery?!
– Idź! Damy sobie rade.
– Przeszedł przez dziurę w ścianie i się rozejrzał. Dziadek spał i nogami na biurku. Sztuczna szczęka wypadła z ust więc całą zieloną koszulkę miał upapraną śliną. Chrapał tak głośno, że niektóre książki pospadały z półek.
Nie całe pięć metrów naprzeciw biurka stał piedestał z kości słoniowej. Biel wbijała się mocno w oczy na tle dębowych półek i ścian. Na nim leżała wielka księga. Była oprawiona w ciemnoniebieski materiał. Na środku okładki umieszczone było sześć małych obręczy z cyframi od zera do dziewięciu tak jak na niektórych walizkach.
Otworzył księgę i zobaczył, że na pożółkłych kartach nic nie było.
– Aha. – zamknął księgę – No, chyba że tak.
Wpisał wcześniej podane mu cyfry na obręczach i ponownie otworzył. Karty zostały wypełnione niebieskim atramentem. Zaczął czytać.
– To się dzieje za szybko.
[Jedną godzinę później]
-… a dziecię wypisane cel swój pozna i Olimpu z resztą świata połączenia dozna. – szepczał — Więc o to chodzi.
Zamknął książkę i spróbował odwrócić wzrok od oślinionego dziadzia. Wyszedł z pokoju na rynek i się rozejrzał. Nie zrozumiałym wzrokiem patrzył jak miasto płonęło. Miał podkrążone oczy, które błyszczały, jakby wpatrywał się w żarówki. Tym wzrokiem wpatrywał się w wojowników leżących na ziemi. Tym wzrokiem wpatrywał się w medyków opatrujących magią leczniczą ocalałych. I tym wzrokiem wpatrywał się w wielkiego potwora wchodzącego na szczyt góry w krajobrazie.
– I jak? – usłyszał głos za sobą.
Odwrócił się i zobaczył twarz kapitana. Była w bliznach i włosy miał przesiąknięte krwią. Ubiór miał lekko potargany.
– Słaba zbroja, wiem — popatrzył po sobie — Ale co poradzę.
– Gdzie wasza broń?
Miasto w płomieniach, ludzie giną i zamiast oferować pomocy pyta się o takie rzeczy.
– Większość ludzi tutaj to byli magowie, ale… – schował rękę do kieszeni i wyciągnął małą gumkę w kształcie wieńca laurowego — Chyba mam to.
– Gumkę do mazania?
– U nas przybory takie są bardzo przydatne. Linijki, gumki, ołówki, pędzle, długopisy…
Potarł nią o dłoń i na jego nadgarstku pojawiła się tarcza o metalowych liściach przy krawędzi.
– Niezłe cacko.
– Już się tak nie dziwisz wszystkiemu?
– Po tym, co przeczytałem… – zmrużył oczy jakby miał zasnąć — Też taki będę miał?
– Może napijesz się kawy?
– Nieeeeee… – ziewnął.
– Może to było dla ciebie za dużo? – wyciągnął z kieszeni cukierka kawowego — Zjedz proszę.
– Mi nie potrze…
Upadł na bruk. Zaczął zamykać oczy.
– Nie śnij! Nie po tym! Medyk!
– Nic… mi… nie będzie…
Odleciał. Słyszał tylko jakby oddalone o kilometry wołanie o pomoc. Po chwili słyszał tylko cisze. Przemierzał czarne morze kajakiem. To nie był sen. Przed nim był wodospad. Zaczął spadać, a na dnie wodospadu zamiast wody było światło. Poczuł miłe ciepło jakby ciągnące go w górę. Oparł się temu i wyskoczył z kajaku.
– Ja to robie za szybko.
Bardzo przepraszam za wiele błędów tutaj -myśliniki, brak gwiazdek w niektórych miejscach. To się nie powtórzy. Nie będe miał czasu na nocki.
Ta część była świetna! Może były błędy, ale nie rzucały mi się w oczy, więc nie jestem pewna. Dobrze mi się czytało. Akcja ma odpowiednie tempo. Nie mam się do czego przyczepić. 😀 Pisz dalej!
– Idź! Damy sobie rade.
– Przeszedł przez dziurę w ścianie i się rozejrzał. Dziadek spał i nogami na biurku. Sztuczna szczęka wypadła z ust więc całą zieloną koszulkę miał upapraną śliną. Chrapał tak głośno, że niektóre książki pospadały z półek.
Między nimi powinno być „***” a nie ma. I nie powinno być myślnika w drugim zdaniu. Więcej?
Dosyć tajemnicza ta część…
I przy tym ciekawa. Mi tempo akcji tak nie przeszkadzało, było… odpowiednie do sytuacji. Dobre opisy – krótkie, lecz treściwe. Rozdział jest dobrze zgrany, sceny do siebie pasują, nawet bez gwiazdek. Końcówka bardzo dobrze Ci wyszła.
Wprawdzie myślałam, że włosy mogą być potargane, a ubranie podniszczone/podpalone/coś podobnego, ale ok.
Tylko…
„- Kogo zabijemy?
– Ilukiesa!”
Wcześniej wyraźnie zaznaczyłeś, że to jest coś, a nie ktoś. Więc chyba powinno być „Co zabijemy”? Jednak nie jestem pewna.
Mój drogi.
CHAOS.
Nie czytałam jeszcze poprzednich części, aczkolwiek powinnam się chociaż trochę zorientować w sytuacji po przeczytaniu czwartej. Uporządkuj trochę opowiadanie, zrób z nim coś, cokolwiek. Myślę, że ten chaos został wywołany między innymi brakiem opisów, samymi dialogami, pędzącą akcją.
Zrozum: brak opisów = pędząca akcja. To nie jest miniaturka, to zwykłe opko, więc nie ma zmiłuj. Pomyśl, co piszesz, poszukaj logiki, pomyśl co by tu zmienić i poprawić. Zaskocz mnie w następnej części i wyłącz chaos z tego opowiadania. Proszę.
Pojedynczych błędów wytykać Ci nie będę, bo po cholerę? Nie jestem lekarzem ani średnią ważoną w Librusie, żeby używać lekarskiej staranności.
Aczkolwiek; ROZUMIEM, ŻE PISAŁEŚ TO O 1 W NOCY, ALE SPRAWDZENIE OPOWIADANIA NIE BOLI.
Twoje dialogi są dość dobre. Podobają mi się. Co do reszty – kicha. Opisy są zwykle podstawą opowiadania. Bez nich akcja leży, bo nie samymi dialogami fabuła oddycha. Może też napomknę fakt, że gdy już raczyłeś użyć jakiegokolwiek opisu, brzmiał on jak lista sprawunkowa. Dosłownie.
„Odleciał” – pół kilograma mąki
„Słyszał tylko jakby oddalone o kilometry wołanie o pomoc” – chleb razowy
„Po chwili słyszał tylko cisze” – osiem jogurtów naturalnych
„Przemierzał czarne morze kajakiem” – papryka
Samo wyliczanie, nie opis.
No i ostatnia sprawa.
EMOCJE/UCZUCIA, JAK ZWAŁ TAK ZWAŁ.
CZY TEN BOHATER NIE POSIADA ŻADNYCH PRZEŻYĆ WEWNĘTRZNYCH?
Wiesz co to uczucia? Strach, miłość, gniew, rozpacz. A on jest płytki jak kałuża. No proszę Cię. Sformułowania takie jak „serce zaczęło podchodzić mu do gardła” nie gryzą.
To tyle. Mam nadzieję, że się poprawisz.
*po przeczytaniu trzeciej.
Mój błąd.