Tak. Kolejne nic z mojej strony. Jak wiele osób pisze o swoich rzeczach wypociny, to w porównaniu z tym otrzymują pierwsze miejsce. Tak czy siak, miałyby pierwsze, ale to naprawdę jest nic. „To” czyt. moje nic. Miejsce -30. Gratulacje Ja!
Następne nic będzie za jakieś dwa dni. Ale kogo to obchodzi? I tak większość czytając ten tytuł mówi” Cholera. Znowu to. Udaje, że nic nie widziałam/em” I słusznie. Gdyby nie moje fobie i poczucie, że nikt tego nie ogarnia, nie wysyłałbym tego. I dobrze. Muszę mieć jakiś pretekst, żeby nie było, że siedzę bez sensu cały dzień na fejsie.
Tak więc: Miłego niczego! Takie nic nawet dedykacji nie ma. Bo komu? Nikt mnie nie kocha… [chlip-chlip]
Jamesa przeszył ostry ból w kostkach. W obydwu. Czuł się, jak by ktoś wbił mu tam topór i wyciął klin jak w drzewie.
Nie mógł otworzyć oczu. Nie miał sił. Upadł bezwładnie na twarz. Coś go ciągnęło za zranione kostki. Resztką świadomości usłyszał głos dwóch osób.
– Ile już jest?
– Tak ze trzy.
– Koniec?
– Kiedy zamykają?
– Za jakieś dwadzieścia minut.
– Zdążymy.
– Niech będzie.
To było oczywiste. Śni. Chociaż czuł ból myślał, że śni. Był o tym święcie przekonany. Ale wbrew jego woli po chwili naprawdę zasnął. No cóż mogłem robić. Czekałem.
Po mniej więcej godzinie zbudził się. Otworzył oczy nagle, jakby mu się koszmar przyśnił. Podniósł się i podparł na rękach. Dookoła był swego rodzaju obóz. Przed nim w krajobrazie stała wysoka, kanciasta góra. Z jej szczytu spływał strumień, przelewając się przez pastwiska i las aż wreszcie dopływał do jeziorka, przy którym właśnie się podparł.
Siedział na drewnianych, dużych sankach. Chciał zawołać kogoś, ale nie mógł. Dosłownie. Miał zrośnięte usta. I związane nogi. Nie miał sił, by wstać, więc zrzucił się z sanek. Zaczął się czołgać, ale po chwili uznał to za akt debilizmu. Rozejrzał się po domkach dookoła niego. U większości były otwarte drzwi i pustka w środku. W niektórych oknach siedzieli sobie młodzi, popijając herbatę i pustym wzrokiem patrząc na jezioro.
Nagle wpadł na pomysł. „Może rozwiązać sznury?” To był genialny plan mowie wam! Tylko że, z niewiadomych przyczyn sznur był sam ze sobą spleciony tak, że wyglądał, jak jednolita bransoletka. Próbował wstać, ale średnio mu to wychodziło.
Wtem jeden z gapiów spojrzał na niego. Jego oczy mówiły „To duch! To duch!”. Upuścił z rąk kubek z głośnym „trzask” i odbiegł z okna w głąb domu. We wszystkich budynkach naraz zaświeciło się światło. Z każdego z nich wypadła grupka dzieci w pidżamach i gumowym mieczu w dłoni. Wycelowały nimi w Jamesa krzycząc „Ręce za kark! Ale już!” tylko że jak na czterolatki nie brzmiało to zbyt groźnie. Można lepiej.
Po nich wyszła grupa nastolatków w białych zbrojach. Zbrojach w kształcie wilków. Naramienniki, napierśnik, buty czy nawet spodnie na kolanach były w kształcie wilków. Spodnie wyglądały najśmieszniej z tego powodu, bo wyglądały jak jakieś turbany założone na nogi. Możecie mnie źle zrozumieć, bo to nie jest grawer w kształcie wilka, jak jest u innych. Wygląda to, jakby ktoś odciął głowę metalowemu psu i włożył sobie tam nogę. Pierwszy raz takie coś widze.
Pośrodku nich stał w żółtawej zbroi kapitan. Wszedł on między młodych i rzekł:
– No dobra już, młodzi. Koniec!
Jego głos był bardzo… psi? Mocno akcentował pierwsza literę słowa i mówił dosyć głęboko jak na czternastolatka.
– Kim jesteś? – spytał się.
W odpowiedzi James wskazał na swoje usta drżącymi rękoma.
– Ach. Rozumiem. Dobra wszyscy, to nie szpieg! Możecie się rozejść!
„Wszyscy” zaczęli mruczeć teksty typu „Nie no fajnie” , „Po co się budziłem?” i „Ale o co chodzi?”
– Dobra, masz siły, by się podnieść?
-Myhymmmm — wymamrotał i zaczął się wić.
-Dobra, dobra. Już. Hej, ogarnij się. Ludzie się na ciebie patrzą.
Rozejrzał się ponownie. Kilkoro osób szeptało coś do siebie chichocząc. Dzieciaki wyciągnęły telefony i zaczęły nagrywać. Obstawa kapitana opierała się na mieczach i z uśmiechem patrzyła na to, co robił.
Wskazał ręką na dwóch z obstawy i rozkazał go podnieść. Wyciągnął scyzoryk z czarnym ostrzem i podszedł do związanego. Ten znowu zaczął się wić i przerażonym wzrokiem wpatrywał się w nóż.
– Trzymacie go? – spytał. Po chwili poprawek potwierdzili. Podszedł do chłopca i przyłożył ostrze do ust — Spokojnie, spokojnie. Nic ci nie będzie. – Zaciął lekko usta i po chwili zaczęły się otwierać.
– Zostawcie mnie! – Powiedział na pół otworzonymi ustami.
– Cicho siedź — rzekł i zaczął przecinać sznury u nóg — I tak masz szczęście, że nie wylądowałeś w Dwójce.
– Gdzie?
– Później będziesz nam dziękować, że tu jesteś.
– Ale gdzie?
– Dobra ludziska rozejść się! Wszyscy!
– Mógłby mi ktoś powiedzieć, gdzie jestem i co tu robie?
– Zostałeś wyklęty i przeniesiony tutaj na pokute.
– Ale…
– Zamknij się i chodź — przeciął sznur i pomógł wstać — Dobra wy dwaj. Oprowadźcie go po okolicy.
Ci, co wcześniej go podtrzymywali potaknęli.
– Gdzie najpierw? – spytał ten po lewej.
– Stuart go oprowadzi po domkach, ale ty najpierw przejdź sobie z nim po uliczkach i poopowiadaj mu o okolicy.
– A ja? – zapytał drugi.
– Ty jesteś Stuart.
– A no tak. – ziewnął i podrapał się po głowie — Zapomniałem. To gdzie mam w tym czasie iść?
– Posprawdzaj czystość i poczekaj — wskazał w stronę domków.
– Ta jest!
– I przestań się zachowywać jak dzieciak. Wypij kawę czy coś. A wy dwaj już wychodźcie. Mamy mało czasu.
– Niech będzie — popatrzył z niezadowoleniem na Jamesa — To chodź młody.
***
Po nie więcej niż po minucie w ciszy doszli do ratusza. Był on zaskakujący duży w porównaniu do reszty budowli. Czteropiętrowiec z czerwonej cegły miał dwa skrzydła. Z głównego holu wychodziła wieża, która na oko miała kilometr. Dach miała w kształcie strzałki. Zegar wskazywał trzecią i to właśnie trzeci dzwon przerwał cisze.
– Alex. -podał rękę.
– James. – niepewnie podał rękę.
– Ładnie tu, co?
– Coś ty taki miły?
– Porozmawiać nie można na spokojnie?
– W sumie jesteśmy tutaj skazani na siebie. – przekonał się szybko i zapytał — Czemu tu tak pusto?
Racja. Dookoła było pusto. Bardzo. Pusto.
– Bo wszyscy są w domkach, nie? Jak Eddy coś powie to…- urwał — Do rzeczy. Tu jest główny ratusz, miejsce spotkań, koszary, strzelnica etcetra, etcetra. Jednym słowem: Wszystko, co ważne.
– Ale to trzy słowa.
– To o dwóch ostatnich zapomnij.
– Wejdziemy do środka?
– Niech będzie. Zaczniemy od pierwszego.
Weszli do skrzydła po lewej przez masywne drewniane drzwi. Przed nimi szerzył się niedługi prosty korytarz. Kilka kroków w przód po lewej był główny gabinet. Na końcu korytarza zaś strefa do czytania. Długi rząd stolików połączonych w jedno z krzesełkami po bokach zagradzał drogę do następnego pokoju. Po prawej między ścianą a stołami było miejsce do przechodzenia. Z drugiej strony także. Przecisnęli się przez nią i poszli dalej.
W następnym pokoju był kącik dla dzieci. Plastykowe kolorowe stoliki i krzesełka wypełniały pokój. Po podłodze walały się różne maskotki, kolorowanki i kredki. Na półkach były pstrokate gry planszowe i puzzle.
– Nie za dużo tego? – zauważył.
– A komu to przeszkadza?
– No niby nikomu.
– To w czym problem? – przymrużył wesołe oczy i kontynuował oprowadzanie — Więc, w tym o to budynku jest biblioteka. Pierwszy pokój-encyklopedie, przewodniki i tym podobne księgi. Drugi zaś to wszystko, co normalnego człeka ciekawi. Wszystko tam znajdziesz. W stolikach są pewnego rodzaju małe portaliki dla uszebti. Przytałaskają wszystko z pierwszego sektora.
– Sektora?
– Wszelkie pytania do pierwszego pokoju. – wskazał ręką ścianę. Za nią pewnie był korytarz.
– Nie możesz teraz wytłumaczyć?
– Szczerze? Nie mamy pojęcia, o co z tym wszystkim chodzi. – przymrużył oczy, jakby coś przypominając sobie — Wyspy istnieją od czasów Tytanów, ale my tutaj jesteśmy od jakoś ośmiu lat.
– Wszystko to zbudowaliście w osiem lat?
– Większość domków to odbudowane ruiny, ale tak. Wszystko to zbudowaliśmy w osiem lat.
– Tylko wasza grupka?
– A co? – podniósł jedną brew — Mało nas?
– Ile osób może zmieścić się w takich domkach?
– Nie oceniaj książki po okładce… – to przysłowie zakończyło kłótnie — A to miejsce, zapewne jak się domyślasz…
– Alex! Kapitanie Alex! – „dryń” dzwonka przy drzwiach przerwało rozmowę — Szybko!
– Niech to!
Wyprostował ręce przed sobą i w miejscu gdzie kiedyś była ściana oklejona brystolem stała dziura do gabinetu.
– Chodź!
Po jakże długich dziesięciu minutach zwiedzania coś musiało coś rozwalić. Norma na tym świecie.
Weszli do pokoju i niewielka grupka zgromadziła się dookoła biurka. Leżał na nim mężczyzna w podeszłym wieku z żółtymi włosami. Tak. Dziadzio we włosach o kolorze słonecznika. Miał zamknięte oczy i trzymał się za serce.
– Co się stało?!
– Zawał ma! – krzyknął jakiś blondas. Dużo tu tych blondynów.
– Jak?!
– Zapytaj się go, jeśli możesz!
– Pomóżcie mu może! – zaproponował James.
– Z drogi! – wbiegła do pokoju grubsza sekretarka w czarnej sukience. W ręce miała defibrylatory z kablami prowadzącymi do jej plecaczka. Podeszła do starszego i przyłożyła je do klatki piersiowej.
– Nie działa — krzyknęła w stronę kapitana — Co robić?!
– Może je potrzyj o siebie i dopiero przyłóż. – zaproponował zwiedzający chłopiec.
Zrobiła tak i tym razem puls poszedł. Powtórzyła kilkakrotnie.
– Wyjdźcie. Już! – rozkazała.
***
Wszyscy wyszli i usadowili się na krzesełkach w korytarzu. Można by przysiąc, że kiedy tu wchodziliśmy ich tu nie było. Nieważne. Jakieś dziesięć osób zszokowane tym próbowało się uspokoić.
– Hej Jinn — Alex odezwał się do małej brunetki — Wyzdrowieje.
– A jeśli nie?
Niziutka dziewczyna popatrzyła w ich stronę. Miała na sobie jeansy i sportowy podkoszulek. Włosy miała upięte z tyłu na koński ogon, a jej buzia była cała w tuszu do oczu rozmazanym przez łzy.
– Wyzdrowieje.
Dopiero wtedy James zaczął się wszystkim przyglądać. Po takim ostatnim pół godziny trudno racjonalnie myśleć.
Jego przewodnik, Alex, był szatynem. Miał roztrzepane we wszystkich kierunkach włosy i mały zarost. Jego zielone oczy były bardzo przenikliwe. Patrzył się na Jamesa, a jego wzrok go od razu zniechęcił. Spuścił głowę i zaczął myśleć. Ale kogo obchodzi, o czym myśli uprowadzony? To samo pytanie zadawała sobie cała grupka. Większość miała na sobie ubranie z brązowej skóry. Alex miał krótkie czarne spodenki i szary bezramiennik. Jinn też była wyjątkiem. Wyglądali na odludków. Oni w jakichś śmiesznie innych strojach i ciemnych fryzurach. A reszta? Niech się męczą w skórze i długich blond włosach! Bo poco się strzyc albo chodzić w lekkich ciuchach jak jest lato. Ale to nie była ich wina. Ich rodzice byli pierwszymi Pisarzami. Pewnie nie zrozumiecie od razu. Ja też nie rozumiałem. Ale przebywając w tym miejscu można się dowiedzieć więcej, niż się powinno. Nie mówimy tu o bibliotece. Tylko o wszystkich czterech…
– Żyje! – krzyknął zapewne dziadek za ścianą.
Wszyscy się poderwali jak na rozkaz. Śmiesznie jest patrzeć jak pół tuzina nastolatków w tych samych fryzurach i strojach na jedną komendę się podnoszą, jakby kopnięci przez defibrylator w krześle, i biegnących w stronę drzwi. Zbytnio się nie rozbiegli, bo korytarz miał nie więcej niż dwa metry szerokości. Po chwili drzwi były wyważone a grupka w środku.
– Jak to się stało? – zapytał jeden z klonów.
– Tam jest il-il-il-il…- powiedział, wskazując na okno, które było naprzeciw drzwi.
– Co il il il? – spytał James.
– Il-il-il!
Wszyscy popatrzyli w stronę okna. Otworzyli szeroko oczy i krzyknęli jednym głosem.
– Ilukies !!!
Kapitan znowu wyprostował ręce i z okna została kolejna dziura.
– Wszyscy za broń!
Czytam pierwszy akapit. „Może nie będzie tak chaotyczne jak poprzednie części?”, myślę. I mam rację!
Zaskoczyłeś mnie. Wreszcie napisałeś coś ogarniętego! I nawet w miarę zrozumiałam, o co chodzi! Brawo!
Zaciekawiłeś mnie tymi zbrojami w kształcie wilków. Oraz Ilukiesem. Kim on jest? I dlaczego oni wszyscy są do siebie tak podobni?
Muszę to przyznać – po raz pierwszy nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału!
Jest o niebo lepiej! Nawet się nie pogubiłam. Akcja zwolniła, ale wciąż pędzi. Pracuj nad interpunkcją i staraj się używać mniej powtórzeń. Było pare literówek, ale niewiele. Coraz lepiej się to czyta. Czekam na kolejną część! A, i mam prośbę-napisz, kim jesteś. Z góry dziękuję.
Nie podpisze się, bo się do tego nie przyznaje. Ale zawsze patrz na tagi!
Ten rozdział jest wreszcie mało chaotyczny. Trochę już zaczynam rozumieć, ale pewnie wszystkiego dowiem się w swoim czasie.~BŁĘDY ~ Trochę powtórzeń, literówek, złej pisowni wyrazów było. Jeszcze jednego mogę się czepiać. Narrator jest pierwszo czy trzecioosobowy? Bo często zmieniasz narratora i trochę to przeszkadza w płynności czytania.~ KONIEC BŁĘDÓW~
Moje teorie:
– Akcja nie dzieje się chyba w obozie greckim, ale gdzie? Wilki? Obóz Likaona? Wyspa po Tytanach? Gdzie są jeszcze uszebti? Nie umiem jednak określić oni dokładnie są :/
Pisz dalej! Błędy wytknęłam, by tylko pomóc, a nie zniechęcić 😉 Ciekawi mnie kim jest ta postać na samym końcu rozdziału. Powodzenia w dalszym pisaniu 😀