Siemka! Zgadnijcie kto ma dzisiaj urodziny! Layla118!!! I to jej dedykuję tę oto część! Mam nadzieję, że ta część Wam się spodoba. I spróbujcie zgadnąć, kto jest boskim rodzicem Eli, albo kogo zobaczyła na promie (to się chyba nie łączy…). Osobie, która odpowie dobrze na chociaż jedno pytanie zadedykuję kolejną część z narracją Elizabeth.
Pozdrawiam
annabeth01
Elizabeth
Przez całą noc towarzyszyła mi przede wszystkim jedna myśl: Spać! Mimo to musiałyśmy bardzo szybko iść. Jak dobrze, że Sop przyłożyła temu dresowi. Może on chociaż na chwilę zajmie policję… Tęsknie spojrzałam na moją lewą rękę. Znajdowały się na niej dwie bransoletki. Jedna od Ashley, a druga od Mata, chłopaka, który doszedł do naszej klasy na drugi rok nauki w szkole. Miał długie, blond włosy (które potem ściął, żeby wyglądać jak człowiek. Bo ja mu wcale nie kazałam tego zrobić!), niebieskie, przenikliwe oczy z bystrym wyrazem, którym nie mogłam się oprzeć, zgrabny nos i pełne, usta w kolorze mrożonych malin. Był trochę wyższy ode mnie. Łączyła nas wielka przyjaźń. Nie byliśmy parą, chociaż można było tak pomyśleć. Po prostu Mat był moim najlepszym przyjacielem. Błagam dziewczyny, nie duście mnie za tamto stwierdzenie! Znał moje wszystkie sekrety i we wszystkim mnie wspierał. Był bardzo mądry. Zawsze rywalizowaliśmy jak chodziło o oceny. Rzadko się kłóciliśmy. Byliśmy podobni nie tylko z wyglądu (różnicą były oczy i płeć), ale też z charakteru. Ja byłam wzorową, lubianą w klasie uczennicą, a on był wzorowym, lubianym uczniem. Niestety, w połowie czwartej klasy zachorował na białaczkę. Wciąż się spotykaliśmy. Odwiedzałam go w szpitalu i godzinami rozmawialiśmy. Czasami Poppy i Sophie przychodziły ze mną. Bywało też tak, że po operacji kolega był pod wpływem narkozy, więc wtedy tylko siedziałam przy jego łóżku i trzymałam go za rękę. A jak lekarze nie pozwalali mi do niego wchodzić, to gadaliśmy przez Skype, albo sobie odpuszczaliśmy. Bransoletkę dał mi, kiedy po raz ostatni się widzieliśmy. Następnego dnia, gdy siedziałam na matmie wysłał mi smsa (co nie znaczy, że na lekcjach można było korzystać z telefonów. Ale kto by się tym przejmował?) o treści: „Jest źle. Kocham Cię!” (chodziło mu o miłość do przyjaciela), na co odpisałam mu: „Ja Ciebie też. Już lecę.” i wybiegłam z sali zostawiając tablet na ławce i zszokowaną klasę. Udałam się na przystanek, ale okazało się, że na najbliższy autobus musiałabym czekać dziesięć minut. Postanowiłam, że pobiegnę do szpitala. Miałam spory kawałek, ale biegłam, bo nie mogłam znieść myśli, że chłopak, który był dla mnie jak brat może umrzeć, nie pożegnawszy się ze mną. Gdy wreszcie przybyłam do szpitala, zobaczyłam zapłakaną mamę Mata (wychowywała syna samotnie i nie miała kontaktu z ojcem swojego dziecka) i zapytałam co się stało, ale, przez łzy, nie była w stanie mi odpowiedzieć. Spytałam się lekarza.
-„Twój kolega odszedł” – jego słowa wciąż rozbrzmiewają w mojej głowie doprowadzając mnie do rozpaczy. Przybyłam za późno. Byłam na siebie wściekła. Próbowałam się zabić. Moje życie straciło sens. To był dla mnie szok. Nigdy wcześniej nikogo nie zawiodłam (nie licząc „rodziny”, która była zawiedziona moim istnieniem). Nawet nauczycieli. Robiłam wszystkie dodatkowe projekty, dobrze się uczyłam, wygrywałam konkursy, ale byłam też zaangażowana w życie klasy. Ale tego dnia, wszystko poszło niezgodnie z planem. Spóźniłam się… Tylko przyjaciółki trzymały mnie przy życiu.
Tydzień później odbył się pogrzeb, na którym była cała klasa i najbliżsi zmarłego.
Szłyśmy w milczeniu. Każda z nas wyglądała na zamyśloną. Zawsze gdy wspominałam Mata było mi źle. Czułam, że on nie umarł, ale zawsze wyganiałam tę myśl, bo wiedziałam, że to niemożliwe. Wtedy resztkę nadziei zastępował smutek tak wielki, że mimo największych starań i chęci powstrzymania łez, zaczynałam płakać. Jedna kropla spadła na niebieski koralik bransoletki od przyjaciela. Nie wyglądała na drogą, ale miała ogromną wartość sentymentalną. Był to po prostu sznurek, na który ktoś nawlókł niebieskie koraliki, a gdzieniegdzie można było dostrzec metalowe zawieszki w kształcie łuku ze strzałą, sztyletu, tarczy, miecza i świnki skarbonki. Cały Mat. Miał świra na punkcie broni. W wolnych chwilach uczył mnie posługiwania się najróżniejszymi ostrzami oraz łukami i gry na gitarze (co akurat nie jest związane z bransoletką, czy zawieszkami, ale ciii). Mówił, że to mi się kiedyś przyda. O dziwo nie chodziło mu o grę na gitarze…
Wciąż tęskniłam… Wciąż nie pogodziłam się z myślą, że odszedł na zawsze, mimo że minął ponad rok od całego zajścia. Nie byłam w żałobie. Mat sam mówił, że cokolwiek, nawet najbardziej smutnego, się stanie, mam się cieszyć. Twierdził, że odegram ważną rolę i od moich decyzji będą zależały losy świata, więc będę miała jeszcze dużo powodów do smutku. Mimo że Mat był ode mnie młodszy o parę miesięcy (ja się urodziłam czternastego stycznia, a on dwudziestego piątego grudnia), był dla mnie jak starszy brat. Zawsze mnie bronił i pocieszał gdy byłam smutna. Bywało też, że u niego nocowałam. Oczywiście spałam w innym pokoju. Boże, ludzie o czym Wy myślicie?! Zdarzało się, że zasypiałam w trakcie filmu (no proszę! Kto wybiera filmy o sytuacji gospodarczej jakiegoś tam kraju na wieczór z przyjaciółką?!), a wtedy on odnosił mnie do mojego, tymczasowego pokoju. Szczerze mówiąc, trochę się w nim zadurzyłam. Wiem, że byliśmy za młodzi na chodzenie, ale bardzo tego chciałam i nie mogłam pogodzić się z myślą, że jestem dla niego bardzo bliską przyjaciółką. Ale tylko przyjaciółką. Oczywiście nigdy nie wyznałam mu swoich uczuć, więc nie wiem, co on do mnie czuł.
Nawet nie zauważyłam, jak moja bluzka zrobiła się mokra od łez, a twarz przybrała kolor buraka. Do tej pory unikałam tematów i myśli związanych ze śmiercią Mata. W szkole nikt o tym nie wspominał, żeby nie robić mi przykrości. Mimo wszystko starałam się wciąż być pozytywnie nastawiona do życia. Nie chciałam, żeby ktoś przejmował się moimi problemami. Odkąd straciłam brata, jedynymi osobami, którym mogłam zaufać były Poppy, Sophie, Sara i Ashley.
Przyjaciółki zauważyły, że płakałam.
– Co się stało? – Poppy otoczyła mnie ramieniem.
– Nic szczególnego… – mruknęłam.
– Acha… Jasne… – Sophie popatrzyła mi w oczy. Jej wzrok wymusił na mnie powiedzenie prawdy.
– Myślałam o śmierci… M – Ma – Mma… – Jego imię nie mogło przejść mi przez gardło. Nie w połączeniu ze słowem śmierć. Krztusiłam się łzami. – Mata. – Po policzku pociekły mi kolejne łzy.
– Nie martw się! – Poppy próbowała mnie pocieszyć. – Pamiętasz co mówił? „Masz się cieszyć! Nieważne, co by się działo – ty masz się cieszyć! Od twoich decyzji będą zależały losy świata, więc będziesz miała czas na smutek. Korzystaj z życia póki możesz! A teraz wracamy do lekcji szermierki!” – zacytowała.
– Nie chcę przerywać, – przerwała Sophie – ale za nami jedzie samochód.
– Co ty gadasz?! – Chciała ochrzanić ją Poppy. – Tej drogi prawie nikt nie używa. Jesteśmy na jakimś polu!
– Nikt, oprócz tych policjantów. – Sop wskazała na radiowóz za nami.
– Schowajmy się między zbożem! Jest szansa, że nas nie zauważą. – zaproponowałam, po czym zbiegłam z jezdni i przykucnęłam z dziesięć metrów od niej. Dziewczyny zrobiły to samo. Samochód przejechał w miarę szybko, więc raczej nas nie widzieli. Usłyszałam szelest, więc odwróciłam się, żeby sprawdzić co go wywołało. Za nami stało dwudziestu Amorków. Wyglądały jak roczne dzieci. Każdy miał złotą skórę i czerwone oczy. Wszyscy dzierżyli łuki z nałożonymi strzałami wycelowanymi w naszą stronę i kołczanami.
– Nie no! Ukryta kamera! Brawo! Macie mnie! Przez chwilę nawet się bałam! – Uśmiechnęłam się i poprawiłam fryzurę, żeby lepiej wyglądać na wizji.
– To nie jest ukryta kamera! – Jedna ze strzał przeleciała tuż nad moją głową. Klepnęłam koleżanki, aby się odwróciły. Oniemiałyśmy ze strachu. Zaczęłam miętolić bransolety. Zawsze tak robię, gdy się denerwuję. Przez przypadek potarłam zawieszkę w kształcie łuku i strzały. Świat zawirował, a chwilę później stałam trzymając w lewicy łuk i mając przewieszony kołczan przez ramię. Oczami wyobraźni widziałam cały plan bitwy. Zawsze byłam dobra w planowaniu. Wiedziałam, że muszę się szybko przemieszczać, żeby być trudniejszym celem. Od początku widziałam, gdzie mogę stanąć. Przewidywałam wszystkie ruchy przeciwnika. Wystrzeliłam pierwszą strzałę, która wbiła się w jednego ze stworów. Wiem, że jeszcze nic mi nie zrobiły (chociaż próbowały. Być może tamten strzał był tylko ostrzeżeniem i byli oni pozytywnie do nas nastawieni), ale jak już wspomniałam, czytałam książki Ricka Riordana, i z nich wiem, że takim dziwnym cośkom, które mają swoją nazwę, ale jej nie pamiętam i, które celują do mnie z łuku, nie należy ufać. Kolejne strzały wypuszczałam z automatu. Mat miał rację – te lekcje mi się przydały. Niestety w kołczanie miałam tylko piętnaście grotów, które szybko wystrzeliłam. Każdy z nich likwidował jednego bachora. Zostało jeszcze pięcioro. Nie wiedziałam, co robić. Zaryzykowałam potarcie miecza. Świat po raz drugi zawirował, a ja stałam z mieczem w ręce. Ruszyłam do ataku. Zatrzymała mnie pierwsza istota. Spróbowałam zadać jej cios, ale wyjęła (bądź wyjął) swój miecz i odparował. Przez dłuższą chwilę walka była wyrównana, ale w pewnym momencie pękła mi gumka do włosów. Niby nic wielkiego się nie stało, ale kiedy zawiał wiatr, włosy zaczęły mi wpadać do oczu i ograniczać widoczność. Stwór wykorzystał sytuację i rozciął moją rękę. Wrzasnęłam. Ból był niemiłosierny. Nie spojrzałam nawet na dłoń, bo wiedziałam, że mogłabym przez to spanikować, co negatywnie wpłynęłoby na moją walkę. Mój przeciwnik, zapewne, nie spodziewał się, że zaatakuję, bo zwijałam się z bólu. Zobaczyłam na jego twarzy satysfakcję. Poczekałam na odpowiedni moment i wbiłam miecz w (chyba) serce istoty, która zmieniła się w złoty proszek do prania. Nie mam zielonego (w innym kolorze też nie) pojęcia, gdzie podziali się inni przeciwnicy. Grunt, że ich nie było! Podejrzewam, że uciekli, kiedy zobaczyli nieuczesaną mnie. Wierzcie mi, to przerażający widok.
Dłoń wciąż bolała i krwawiła.
– Trzeba przemyć ranę. – stwierdziła Poppy. – Czuję, że pod nami jest jakiś strumyk, czy coś.
– Skąd to wiesz? – zdziwiłam się.
– Przeczucie… – Poppy zabrała się za kopanie. – Sophie pomóż mi!
Dziewczyny w końcu dokopały się do wody. Przemyłam ranę i z pomocą Sophie zawinęłam ja bandażem.
Dalej wędrowałyśmy poboczem szosy. Z powodu wybudowanej niedaleko autostrady, po drodze przy której szłyśmy nie jeździły żadne pojazdy. Słońce wzeszło już parę godzin wcześniej.
Doszłyśmy do jakiegoś portowego miasteczka koło trzynastej.
– I co teraz robimy?! Żeby dotrzeć do Ameryki, musimy polecieć samolotem albo popłynąć statkiem! – powiedziała z wyrzutem Sophie.
– Statek uda się jakoś załatwić. – stwierdziłam.
– Ella, my nie jesteśmy pełnoletnie. – Poppy skrzyżowała ręce.
– Macie dzienniczki szkolne? – Posłałam przyjaciółkom tajemniczy uśmiech.
– No… Mamy… – odpowiedziały zgodnie.
– Chodźmy do jakiejś kawiarni internetowej! – rozkazałam.
Weszłyśmy do pierwszej kawiarenki, którą minęłyśmy. Usiadłam do komputera i wpisałam w Google „Statki do Ameryki z okolic Cambridge”. Wyskoczyła mi promocja. Przy zakupie trzech biletów, każdy kosztował tysiąc funtów. Wcześniej za bilet w jedną stronę trzeba było zapłacić dwa i pół tysiąca. Poza tym statek odpływał jutro o dziewiątej z miasta, w którym byłyśmy. Zminimalizowałam stronę, uruchomiłam „Worda” i zaczęłam pisać „zgody od rodziców”, na nasz wyjazd do USA. Gdy skończyłam poprosiłam kasjera o udostępnienie skanera i zeskanowałam podpisy naszych opiekunów, z dzienniczków do kompa. Wydrukowałam „zgody” i zadowolona z siebie chciałam zarezerwować dla nas kabinę.
– Wstrzymaj się chwilę! – upomniała mnie Poppy. – Nie wiemy, czy wystarczy nam hajsu.
Każda z nas wzięła swoje oszczędności, które postanowiłyśmy zsumować. Wyszło nieco ponad dwa tysiące sześćset funtów.
– Kurczę! Brakuje nam tak niewiele! – wkurzyłam się.
– Na polu, kiedy potarłaś zawieszkę w kształcie łuku, dostałaś łuk ze strzałami, jak potarłaś miecz, to dostałaś miecz, więc spróbuj potrzeć świnkę skarbonkę. – zaproponowała Sophie.
Zrobiłam co kazała. Świat znowu zawirował, a gdy się uspokoił, trzymałam w rękach plik banknotów. Przeliczyłyśmy je. Były dokładnie trzy tysiące! Chciałam się jeszcze trochę wzbogacić, ale gdy potarłam świnkę po raz drugi, znalazłam tylko kartkę, na której napisane było: „Zawieszki działają wyłącznie w sytuacjach kryzysowych!”.
Dokończyłam rezerwację biletów, przepisałam kod, dzięki któremu mogłam potwierdzić, że bilety są dla nas i poszłyśmy za nie zapłacić. Odebrałyśmy bilety bez problemu. Nikt się nie czepiał, że nie ma rodziców. Zrobiła się godzina piętnasta i byłyśmy głodne. Powiem tylko, że prowiant od Sary, który miał wystarczyć na tydzień, zniknął w pół godziny. Mogłyśmy sobie na to pozwolić, bo od następnego dnia, przez miesiąc (tyle trwa rejs) będziemy miały zapewnione wyżywienie. Po trzynastogodzinnym marszu i walce z ładnymi trollami (uzgodniłyśmy, że te cośki, to ładne trolle), dwugodzinnym załatwianiu biletów i półgodzinnym posiłku jeszcze bardziej chciało mi się spać.
– Spać mi się chce… – ziewnęłam.
– Mnie też. – powiedziała Sophie lekko nieprzytomnym głosem. – Mamy jakąś kasę? Wynajmijmy pokój w hotelu!
– Pieniądze warto zostawić na później. Nie jest powiedziane, że w Ameryce znajdziemy nowy dom. Być może do końca życia będziemy mieszkały na ulicy. – tłumaczyła Poppy.
-Masz rację. – przyznałam. – Nie wydawajmy od razu wszystkiego.
-Przecież El ma tą zawieszkę, która daje kasę.-wtrąciła Sophie.
Spojrzałam na świnkę. Pomacałam ją i dokładnie obejrzałam. Znalazłam napis: „Użyto: 1 raz; Zostało: 2 razy”. Pokazałam to koleżankom i sprawdziłam, czy na innych zawieszkach też są ograniczenia. Nie było.
Znalazłyśmy ustronne miejsce, w którym zdecydowałyśmy sie spędzić noc. Ustaliłyśmy, że będziemy czuwać na zmianę. Pierwsza była Poppy. Później Sophie, a ja na koniec. Noc minęła spokojnie, co nie zmienia faktu, że się nie wyspałam. Strasznie zmarzłam… Plecak nie sprawdził się dobrze w roli poduszki, ale, jak to mówią: „lepszy rydz, niż nic”. Gdy obudziłam dziewczyny było około wpół do ósmej. Nasz statek odpływał o dziewiątej, ale powinnyśmy być wcześniej. Pobiegłyśmy na terminal. Nawet nie sprawdzili, czy mamy zgody od rodziców, mimo, że zgodnie z prawem musiałyśmy je mieć. Kazali nam przejść przez jakieś bramki, dali nam klucze do kabiny i powiedzieli którym korytarzem mamy iść, żeby nie wejść na inny prom. Podłoga na korytarzu wyglądała jakby była zrobiona z szarych klocków „Lego”. Ściany były w tym samym kolorze. Zgodnie z instrukcjami udałyśmy się w prawo, potem weszłyśmy po schodach na trzecie piętro, a następnie szłyśmy do końca korytarza, znowu skręciłyśmy w prawo i już byłyśmy na statku. Na pokładzie przebywało dużo ludzi, którzy nie mogli znaleźć swojej kabiny. My też miałyśmy ten problem, ale same sobie poradziłyśmy. Zostawiłyśmy bagaże w pokoju i wyszłyśmy na pokład zewnętrzny, żeby jeszcze popatrzeć na naszą ojczyznę, do której już nie wrócimy. Gdy dopłynęliśmy na tyle daleko, że niewiele dało się zobaczyć, postanowiłyśmy zwiedzić prom. Miał pięć pokładów nad wodą i trzy pod nią (pokłady samochodowe). Na czwartym (od dołu) była recepcja i kabiny, na piątym-sala zabaw, restauracja, bar i kabiny (w tym nasza), na szóstym – kabiny, na siódmym – kabiny i jadalnia załogi, a na ósmym znajdował się mostek kapitański. Na zewnątrz rzucał się w oczy kompleks basenów, ale najfajniejszą atrakcją była zjeżdżalnia wodna otaczająca statek od siódmego, do czwartego pokładu. Dziewczyny siłą przeciągnęły mnie przez prom, bo twierdziły, że warto go zwiedzić. One łaziły sobie po pokładach, a ja starałam się nie zwymiotować. Odkąd nasz transport ruszył, źle się czułam. Jedynym plusem obchodu był zakup tabletek na chorobę morską. Szczerze mówiąc, nie wiedziałam, że takie coś istnieje. Wcześniej nie zdarzyło mi się pływać statkami, jachtami, żaglowcami i innymi tego typu rzeczami. Lubiłam pływać, ale w basenie, albo kąpać się w morzu. Podobał mi się także nadmorski krajobraz, a morski był jednym z moich ulubionych kolorów, ale nie byłam zachwycona perspektywą spędzenia na morzu całego miesiąca. No nic… Jak mus, to mus! Sama wpadłam na ten pomysł, więc musiałam ponieść jego konsekwencje.
Wróciłyśmy do kabiny. Było to niewielkie pomieszczenie z szarymi ścianami i granatową wykładziną, w którym stały dwa piętrowe łóżka (na prawo od drzwi, na dole było moje posłanie, po lewej, na tym samym poziomie Poppy, a nad nim Sophie), szafa na ubrania i stolik. Przed moim wyrkiem były drzwi do łazienki, w której znajdował się prysznic, klozet, umywalka i lustro.
Wzięłam tabletkę na chorobę morską i zrobiłam się senna. Częściowo straciłam świadomość. Pamiętam tylko, że dziewczyny chciały ze mną zostać. Podawały różne argumenty, dlaczego powinny tak zrobić, ale ja ich nie słuchałam. Byłam zbyt śpiąca. W końcu zasnęłam.
Śniło mi się, że spadłam. Przez cały sen spadałam. Machałam rękami wołałam pomoc, ale nikt nie reagował. Na górze byli jacyś ludzie, ale nie zwracali na mnie uwagi. Byli zajęci sobą. Płakałam, kopałam i za wszelką cenę próbowałam zwrócić na siebie ich uwagę, jednak wszystko poszło na marne. Bardziej bolało mnie to, że nikt się o mnie nie martwił, niż to, że spadałam.
Obudziłam się zalana potem i łzami. Kołdra, którą nakryła mnie Sophie leżała skopana w nogach. W pomieszczeniu nie było nikogo poza mną. Zdenerwowało mnie to. Nie lubiłam być sama. Od zawsze miałam eremofobię (lęk przed byciem w samotności). Tak, osoba, która uczyła się najlepiej w szkole (na równi ze swoimi przyjaciółkami), która była lubiana wśród rówieśników i, która zawsze wszystko ogarniała (jak chodziło o życie klasy) bała się zostać sama w pokoju (u siebie w domu też się bałam, ale wolałam to, niż „rodzinkę”). Ponadto przerażała mnie także ciemność, o czym nie wiedziały nawet Poppy i Sophie (o eremofobii też nie miały pojęcia). Wiedział o tym tylko Mat.
Serce zaczęło mi szybciej bić. Nie wiedziałam, co robić. Przestałam myśleć racjonalnie. Usłyszałam kroki na korytarzu. Powoli, trzęsąc się ze strachu, podeszłam do drzwi, wcisnęłam srebrną klamkę i lekko ją od siebie odepchnęłam. Zobaczyłam ludzi! Nie byłam już sama! No, w każdym razie nie aż tak. Stało przede mną (chyba) małżeństwo. Mieli po około siedemdziesiąt lat.
– Dzień dobry! – Podałam rękę.
– Witaj dziecko! – Uśmiechnęła się kobieta. – Coś się stało?
– Nie. Nic się nie stało. Pomyślałam, że miło będzie poznać sąsiadów. – odpowiedziałam.
– To naprawdę miło z twojej strony, ale czy mogłabyś odłożyć ten koc? – Mężczyzna wskazał na materiał, którym się okrywałam.
– Ależ tak. Oczywiście! – Byłam wkurzona swoją głupotą. Wyszłam do ludzi owinięta w brązowy koc! Upokorzenie maksymalne. Całe szczęście, że nikt inny tego nie widział. Zauważyłam, że korytarzem idą moje przyjaciółki, więc pożegnałam się ze staruszkami.
– O, nie śpisz już! – Poppy czasami miewa takie przebłyski geniuszu.
– Masz rację. Nie śpię. I nie chce mi się ży… wymiotować! – Wiem, że jestem oszałamiająco kulturalna. Poprawiłam się przecież!
– To wspaniale! – Sophie przymknęła oczy. Pewnie z powodu rażącego słońca.
– Gdzie byłyście? – dopytywałam.
– Na basenie… – stwierdziły zgodnie.
– I… – pokazałam ręką, że mają kontynuować.
– I… Co? – na twarzy niebieskookiej malowało się zdziwienie.
– I coś nietypowego się zdarzyło? Coś fajnego musiało się stać! Nie wmówicie mi, że nie! Zawsze coś ciekawego się dzieje! – dokończyłam zrezygnowana.
-Nie… Nic się nie działo. Oprócz tego, że jakiś koleś wrzucił telefon do brodziku dla dzieci. Na szczęście sprzęt był wodoodporny. – opowiadała Pops.
Resztę dnia spędziłam z przyjaciółkami na basenach i na tej czadowej zjeżdżalni. Była to długa, przeszklona rura, przez którą zobaczyłam pasaż handlowy. Dziwi mnie, że o tym wspominam, bo nienawidzę zakupów, ale cóż… Przynajmniej będzie gdzie się schować podczas gry w chowanego. No nie mówcie, że tego nie lubicie! I tak Wam nie wierzę! Każdy lubi tą grę!
Wieczorem, gdy kładłam się do łóżka, jak zwykle zdjęłam swój złoty naszyjnik w kształcie serca, który dostałam od mamy, kiedy tata od nas odszedł (miałam mniej niż rok) i otworzyłam go. W środku było zdjęcie pięknej, blondwłosej kobiety, bardzo podobnej do mnie – Emmy Smilles. Mojej matki. Była nieziemsko piękna i mądra. Jej szare oczy błyszczały, gdy się cieszyła. Biła od niej pewność siebie i swego rodzaju aura. Zawsze walczyła o swoje, a gdy się z kimś kłóciła, nigdy nie brakowało jej dobrych argumentów. W moje drugie urodziny powiedziała: „Muszę wracać do swoich obowiązków. Nie mogę wziąć cię ze sobą. Mój szef i tak pozwolił mi wyjątkowo długo się tobą zajmować, tylko dlatego, że twój ojciec okazał się tchórzem i uciekł od nas. Mam nadzieję, że będzie Ci dobrze. Kocham Cię, Elizabeth.” Kolejny smutny cytat. Rozmyślałam, jak fajnie by było, gdybym wciąż z nią mieszkała. Co bym teraz robiła, jak wyglądałyby ostatnie lata, a jak najbliższe. Z zadumy wyrwała mnie Poppy.
– Ale ładna! Kto to jest? To ty? Nie! Wygląda za staro na ciebie, ale jesteś do niej podobna. Tylko te oczy… Ona ma szare, a ty brązowe.
– To moja mama. – wyjaśniłam.
– Acha… Nigdy o niej nie mówiłaś. W ogóle nie mówiłaś o swojej przeszłości.
Opowiedziałam jej, jak do drugich urodzin mieszkałam z matką i nic nie wskazywało na to, że będzie inaczej, jak trafiłam do sierocińca i starsze dzieciaki mi dokuczały, jak zamieszkałam u rodziców Sary i Ashley, którzy nie chcieli, żebym miała to samo nazwisko co oni. Nie lubiłam o tym rozmawiać. Wcześniej tylko Mat znał moją przeszłość. Ten temat był dla mnie trudny. To była moja „pięta Achillesa”. Potem rozmawiałyśmy jeszcze o siostrze Poppy, więc obie byłyśmy zalane łzami. Dziewczyna jednak szybko zasnęła, czego ja nie mogłam dokonać. W końcu spałam w dzień.
Postanowiłam przejść się po statku. Wyszłam z kabiny i usłyszałam muzykę. Postanowiłam udać się do jej źródła. Dotarłam na pokład siódmy, gdzie była dyskoteka. Chciałam trochę potańczyć, więc wróciłam do kabiny, przebrałam się i ruszyłam na zabawę.
Świetnie się bawiłam. Tańczyłam z chłopakami, śmiałam się. Było bosko! Chciałam iść po koleżanki, ale stwierdziłam, że nie będę ich budzić.
Nagle, w tłumie zobaczyłam znajomą twarz. Nigdy bym się nie spodziewała tej osoby, w tym miejscu. Nie wiedziałam jak zareagować. Z jednej strony chciałam podejść, a z drugiej uciec jak najdalej. Zobaczyłam…
Rozdział ŚWIETNY!!! Bez obrazy, ale ten chyba lepiej się czytało niż poprzedni, ale to nie chodzi o styl pisania (żeby nie było), jakoś tak …przyjemniej. Chociaż tamten też był fajny. 😛
Najbardziej podobały mi się pierwsze dwa akapity. Były takie wzruszające! :'(
Elizabeth jest córką Ateny? Opis jej matki był, jakby podobny do opisu Ateny. A jak nie nie, to może Ares???
A ojcem Poppy – Posejdon? – przynajmniej tak mi się wydaje, bo wtedy wyczuła wodę. 😉
Weny
Jula2233
PS Czy tego imienia „Mat” nie pisze się przypadkiem przez dwa „t”??? – zdrobnienie od Matthew
O, wiedziałam, że o czymś zapomniałm:
Sto lat, sto lat
Niech żyje nam….
A kto???? Layla.
Dużo zdrowia od Apolla,
Szczęścia od Tyche,
Fajnego harosa od Afrodyty,
Najwspanialszej BFF (chociaż taką już chyba masz 😉 )
Żeby Cię nie zjadło żadne monstrum,
Żeby Atena nad Tobą czuwała,
I Fata Ci dopisały,
A Posejdon pomógł nad wodą (jeśli gdzieś się wybierasz)
I wszystkiego co sobie wymarzysz,
Życzy
Jula2233
Dzięki za życzenia ! Super niespodzianka
Nie ma za co. 😉 A, i miło usłyszeć „super niespodzianka” o tym moim „wierszyku”… 😛
Myślę że BABCIĄ El jest Atena.
A ojcem Poppy jest Hades a jak juz to napewno jakis bog podziemny
I jeszcze. Jak eremofobiczka uwielbia gre w chowanego?