Cześć! Tym razem zebrałam się nieco wcześniej i napisałam kolejną część. Mam nadzieję, że również Wam się tak spodoba, jak ta ostatnia. No właśnie, wszystkim Wam dziękuję, za tamte komentarze. To było dla mnie niebywale miłe!
Tym razem dedyk przypada dla osób, które odnalazły prawdziwą miłość, albo nie chcą zaniechać jej poszukiwania. Zawsze jest potrzebny ktoś kochany!
Pozdrawiam,
hestia 149
Patrzę bezmyślnie na przewracające się budynki. Krzyki ludzi nieco ucichły, choć dalej pobrzmiewają w powietrzu. Nie wszyscy jeszcze umarli.
Patrzę, lecz nie widzę, znów jestem gdzieś indziej. Znów wracam do dawnych chwil.
Od kiedy Marlie wyjechała, dręczyły mnie różne dziwne myśli. Czasami o tym, by z sobą skończyć. Wydawało mi się wręcz niemożliwe, że w tak krótkim czasie, z pełnej miary szczęścia, moje uczucia spadły w otchłań rozpaczy. Nie odzywałam się do nikogo. Tak w zasadzie, nie miałam zbytnio do kogo. Od czasu wyjazdu przyjaciółki, straciłam możliwość rozmowy z nią. Owszem, kilka innych mieszkańców lasu próbowało do mnie zagadać, ale ja nic. Twarda jak skała, zimna jak lód. Byłam samotna jak jeszcze nigdy, smutna (choć bliższe mojemu stanu było określenie ,,martwa’’) bez przerwy, narzuciłam sobie monotonną rutynę dnia, tylko by żyć. Ale nie miałam po co. Straciłam jedyne co mnie trzymało na tej ziemi. Szlochałam codziennie, w pustym, niczyim pokoju. Kiedy brakowało tu mojej siostry, nie mogłam nazwać go w końcu moim. Bolało mnie dosłownie wszystko, chociaż nie byłam chora. Chociaż, może jednak byłam. Chora na samotność, chora na raka braku przyjaciółki.
Jedyną drobną pociechą w czasie tych żałosnych dni, były listy. Listy, które przysyłałyśmy sobie nawzajem, bo czułam, że i ona cierpi rozstaniem ze mną. Nie przychodziły często – raczej jeden na tydzień lub dwa. Ale te krótkie minuty lektury, przynosiły mojej duszy chwilowe ukojenie.
Po kilku miesiącach, w moim życiu ktoś się pojawił. Niby się nie narzucał, ale ten śmiertelnik mnie obserwował. Tak jak już mówiłam, wszystko było mi obojętne, kiedy nie było przy mnie Marlie, więc nie przeszkadzała mi jego obecność, póki nie zaczął się do mnie odzywać.
– O, dzień dobry, pani znów dzisiaj taka zapracowana, może pomogę? – zachowywał się jak idiota, więc tak na niego spojrzałam i krótko odpowiedziałam:
-Nie. – po czym poszłam wziąć sukienki i nad strumyk, by je wyprać. Jednak nie próbował raz czy dwa, nie, on przychodził mnie i zagadywał średnio trzy razy dziennie. I to zawsze w niespodziewanych okolicznościach, na przykład kiedy uprawiałam ogródek, obrywałam suche liście z drzewa, a nawet kiedy kąpałam się w strumieniu. Czasami mówił o pogodzie, czasami czy mi pomóc, kiedy indziej o jakichś swoich sprawach. Jego zachowanie i naprzykrzanie się w końcu zaczęło mi przeszkadzać, a potem strasznie złościć. Ze względu, że byłam na dnie bólu, nie obchodziło mnie to, że mogę kogoś zranić, więc po kilku tygodniach jego usilnych prób zdobycia mojej sympatii, najzwyczajniej w świecie wyrzuciłam z siebie:
-Słuchaj, zostaw mnie, nie lubię ciebie, i nie zamierzam z tobą rozmawiać. Odczep się ode mnie, a wszyscy będziemy szczęśliwi.
-Ja nie będę w takim obrocie spraw szczęśliwy. – powiedział teatralnie smutny i zaskoczony. Mimo to, widziałam na jego twarzy, choć ściśle ukryty, wesoły uśmieszek. Próbował go zastąpić poważną miną, ale tak naprawdę nie posiadała się z radości.
– Ale ja nawet nie wiem kim jesteś! – wybuchłam.
– No to się zaraz dowiesz. – odparł i zaczął opowiadać o sobie, że ma na imię Clark, pochodzi z pobliskiej wioski, ale przez mnóstwo czasu podróżuje. Mówił o swojej rodzinie, przyjaciołach, wydarzeniach w jego życiu, a ja byłam tak załamana, że nawet nie potrafiłam odeprzeć jego potoku słów. Znów starałam się go ignorować, ale tak zwracał na siebie uwagę, że musiałam się temu przysłuchiwać. Powoli, choć niechętnie, przyzwyczajałam się do jego uporczywego towarzystwa. Była to droga przez mękę, ale w końcu zaczęłam akceptować to, że ciągle był przy mnie. Chyba nie miałam innego wyjścia.
Clark po jakimś czasie zaczął być mi całkiem bliski, chyba dlatego, że był jedyną osobą, która się jeszcze do mnie odzywała. Poznałam go nawet dobrze, dzięki jego opowieściom i historiom. Wydawało mi się, że kiedy zauważył, że przysłuchuję się z uwagą i jego obecność nie jest mi już taka obojętna, zaczął mówić chętniej. Toteż jeszcze bardziej zdziwiło mnie, gdy po kilkunastu miesiącach podchodów, nie pojawił się pewnego dnia.
Na początku byłam po prostu zaskoczona, ale w miarę upływu dnia dostrzegłam, jak bardzo się od niego uzależniłam, i zaczęłam się o niego martwić. Byłam coraz bardziej zaniepokojona, gdyż zwykle pojawiał się o około jedenastej, a była już trzecia i nie przychodził. Uznałam, że będę mieć wyrzuty sumienia, jeśli się nie dowiem co się stało, bo jeśli naprawdę coś się stało, to… to… To może mogłam jakoś pomóc. Dlatego postanowiłam, że wyruszę do jego miasteczka.
Szło się długo, po nierównym terenie, oraz trzeba było się często przedzierać przez krzaki. Mimo to, szłam dalej. W końcu dotarłam na skraj wsi. Otrzepałam się z gałązek, liści, igieł i trawy, i wkroczyłam do miasteczka.
Na początku czułam się niepewnie, nie wiedziałam dokąd iść. Dopiero po chwili wyszukałam w zakamarkach pamięci, kiedy opowiadał o swojej chatce – była najbardziej wysunięta na północ z dużymi koszami kwiatów na werandzie. Szybko poruszałam się po alejkach między domkami, starając się uniknąć niepotrzebnych pytań mieszkańców – ku mojemu szczęściu nikt nie zwrócił na mnie zbytniej uwagi. Kiedy dotarłam do mojego celu, zapukałam w drzwi – nic innego nie przychodziło mi do głowy, bo niby mogłam krzyknąć, albo podejść do okna, ale wydawało mi się to niestosowne.
Otworzył mi Clark. Spojrzał na mnie zdziwiony autentycznie smutnymi oczami – tym razem nie było to żadne udawanie czy podpuszczanie mnie.
– Co ty tutaj robisz? – wypowiedział to takim tonem, że poczułam się trochę nieproszona, i zrobiło mi się głupio. On, zreflektowawszy się, jak to zabrzmiało, dodał – Wejdź, nie stójmy tak na progu, nie psujmy tego miłego spotkania.
Weszłam do środka, pachniało tam różnymi ziołami. Wnętrze było nieco zagracone, ale przytulne. Z krótkiego korytarzyka można było wejść do kuchni pełnej najróżniejszych aromatów – wszystko wydobywało się z półek pełnych świeżego jedzenia. Następny był salon, w którym stała kanapa i wygodny fotel, a na ścianach wisiało mnóstwo obrazów – a jeśli nie obrazów, to półek z książkami. Kolejne były zamknięte drzwi, za którymi przypuszczałam, że była sypialnia rodziców – z zewnątrz widziałam, że stryszek był mały, a tam musiał się mieścić pokój Clarka. Obok schody na górę, które musiały prowadzić, tak jak wcześniej wspomniałam, do kącika mojego znajomego.
-Czym sobie zasłużyłem na taką miłą wizytę? – spytał mnie z wymuszonym uśmiechem kiedy usiedliśmy w salonie.
– Ja… – nie wiedziałam, co powiedzieć, to że tu przyszłam, było impulsem, ale wydukałam – pomyślałam, że wpadnę.
– Tak się stęskniłaś przez jeden dzień? Może jednak nie jestem ci taki obojętny? – Tym razem szczerze się do mnie uśmiechnął, aczkolwiek z kpiarską nutą. Rozparł się wygodnie na kanapie. Poczułam, że na moją twarz wypłynął barwny rumieniec.
-Nie, ale nie przyszedłeś, a to masz w zwyczaju. Byłam tak zaskoczona twoją nieobecnością, że postanowiłam urządzić imprezę, ale chciałam się upewnić, że nie przyjdziesz. Aby nie było potem nagłego szoku. – zdobyłam się na lekki sarkazm. – A tak zaprawdę… To coś się stało?
– Ja… – tym razem on się jąkał. – musiałem zostać. Mój ojciec nie żyje… i nie mogłem opuścić matki. – widziałam, że starał trzymać się emocje na wodzy, ale silnie zbladł, mówiąc to i miał problem z zachowaniem pogodnego wyrazu.
Poczułam się nieswojo i on chyba też, ale po chwili milczenia, rozmowa powoli się rozwinęła. Po raz pierwszy odpowiadałam mu. Po raz pierwszy od dawna coś mówiłam. Po kilku minutach, nie chcąc się narzucać, pożegnałam się i wróciłam do domu. Ale wtedy jakoś się przełamałam, wszystkie silne odczucia braku Marlie, zostały odsunięte na bok, i chociaż nadal sprawiały ból, to walczyłam z nimi, nie poddawałam się tak jak wcześniej. Nastąpiła we mnie zmiana.
Kiedy następnego dnia, Clark stawił się w moim domu, zaczęliśmy normalnie rozmawiać. Nie były to już jego indywidualne monologi, wręcz przeciwnie, tym razem ja o wszystkim mówiłam, a on przebywał u mnie coraz częściej i dłużej, czując, że jest tu nareszcie mile widziany. Tak jak wcześniej przychodził o jedenastej i zostawał do drugiej, trzeciej, teraz gościł u mnie od dziesiątej do osiemnastej. O wiele bardziej się zżyliśmy, narodziła się między nami silna przyjaźń. Może nie tak silna jak moja wcześniejsza z Marlie, ale równie wspaniała, chociaż inna.
W moich wszystkich opowieściach docierałam coraz bardziej do współczesności. Docierałam do rozstania z Marlie.
Po raz pierwszy (kolejny pierwszy raz) wypowiedziałam to wszystko na głos. Przedstawiłam mu dokładnie całą sytuację, doszczętnie ilustrując mu nasze postawy. Opowiedziałam co z czego wynikało, jak kto się czuł. Przelałam mu w tą historię tyle emocji, tyle żalu i bólu. Chciałam by jak najmocniej oddawała to co zdarzyło się naprawdę. Kiedy skończyłam, zdałam sobie sprawę, że ani razu się w nią nie wtrącił (co miał w zwyczaju) i zachował całkowitą powagę. Gdy zobaczyłam to na jego twarzy, zrozumienie, współczucie, rozpłakałam się. Szczerze się rozpłakałam, ostatecznie wyrzucając z siebie wszystkie przykre uczucia, moje zmartwienia, moje nieprzespane noce, moje chwile samotności, mój brak mnie przez rok. Brak mnie, bo to było tak, jakby mnie nie było.
On natychmiast do mnie podbiegł, przytulił, i zaczął miarowo kołysać i uspokajać. Ja szlochałam w jego koszulę, ale on nie zwracał na to uwagi, tylko szeptał mi kojące słówka, starając się sprawić, bym poczuła się lepiej. I owszem, po długim czasie, powoli przechodzić. Przestałam płakać, byłam już tylko mocno wtulona w niego. Clark dalej mnie kołysał i głaskał po głowie, a ja poczułam, że znów jestem pełna. Że uwolniłam się od wszystkiego tragicznego, co się wydarzyło.
I pocałowałam go.
I tak zaczęła się największa miłość mojego życia.
PS. O szkole magii dla nimf będzie trochę w następnej części.
hestia 149
Ta część bardzo mi się podobała. Ciągle ciekawisz mnie początkiem. O co chodzi z tymi ginącymi ludźmi??? Sama postać Clarka jest dość mało opisana, nie mogę sobie tego gościa wyobrazić. Mimo wszystko podoba mi się fabuła, podoba mi się tekst, podoba mi się styl i ogólnie całokształt. Powiem to wprost: nie ma błędów, nie ma nonsensów, więc nie narzekam, tylko czekam. Na kolejny rozdział, na szkołę magii i na Clarka.
Pozdro <33
Dziękuję! Postaram się go lepiej opisać Clarka. Pozdrawiam!
hestia149
Świetna część! Bardzo ciekawa. Fajna nazwa choroby. Ja również mam taką…
Na początku myślałam, że Clark to będzie taki upierdliwy, wkurzający ktoś przypominający mojego brata. Cieszę się, że tak nie jest!
Chociaż… nieco popsułaś efekt tym PS – em… Mogłaś napisać go na początku.
Nie mogę się doczekać następnej części! Zwłaszcza z powodu szkoły magii dla nimf!
Isabell22
Świetna część! Bardzo ciekawa. Stwierdzam, że rozumiem chorobę głównej bohaterki.
Na początku myślałam, że Clark będzie takim przeszkadzającym, denerwującym kimś przypominającym mojego brata. Cieszę się, że tak nie jest, choć nadal nie jestem do niego przekonana.
Nieco popsułaś efekt tym PS – em… Mogłaś go napisać na początku.
Nie mogę się doczekać następnej części! Zwłaszcza z powodu szkoły magii dla nimf!
Dopiero kiedy przeczytałam to ponownie, po dodaniu na stronę tekstu, też uznałam, że PS wszystko zepsuł. Pozdrawiam,
hestia 149
Od czasu wyjazdu przyjaciółki, straciłam możliwość rozmowy z nią. – Bez przecinka; jedno orzeczenie, nie ma żadnego wtrącenia… Po prostu bez 😉
Chociaż, może jednak byłam. – Bez przecinka
krótkie minuty lektury, przynosiły mojej duszy chwilowe ukojenie. – Bez przecinka
Nie polecam również rozpoczynać zdania od ,,Ale”. Lub ,,że”, albo ,,i”. Niby można, niby okej, ale… Jakoś koli w oczy przy takim schludnym tekście x.x
Po kilku miesiącach, w moim życiu ktoś się pojawił. – Spacja za dużo; niepotrzebny przecinek
Przecinki już zostawię w spokoju, za to zajmę się zapisem dialogów. Kiedy dana osoba, taka Kaśka, „mówi” (powiedziała, warknęła, oznajmiła) po myślniku to nie używamy ani kropki, ani dużej litery. Np. ,,Jestem głodna – jęknęła Kaśka.”
Natomiast jeśli taka Anka „robi coś” (wykrzywiła twarz w brzydki grymas, wywróciła oczami) po myślniku, to używam i kropki i dużej litery. Np. ,,Oliwka, spóźnię się. – Anka nerwowo poprawiła włosy.”
Tekst – miód, malinki i orzeszki. Masz taki ładny, płynny styl, że nawet opowiadanie o tym, iż jakaś baba na rynku sprzedaje jaja – i żadnej innej akcji w tym opku nie byłoby! – przeczytałabym niczym najważniejsze pisma. Naprawdę, śliczne. Fabuła dobra, jasne, postać ciekawa, ale Twój styl… Cóż, sama bym taki chciała mieć ;”)
Wielkie dzięki za te przecinki i kropki. Nie będę udawać, nigdy nie miałam pojęcia kiedy które pisać 😀 Bardzo dziękuję za te pomocne informacje. To była moja zmora, teraz ktoś mi nareszcie to wyjaśnił, bo zawsze faktycznie pchałam tych przecinków do bólu. Za kropki i myślniki też dziękuję Jestem Ci też bardzo wdzięczna za pochwałę, ten styl sam się z siebie zrodził, takie zawsze pisałam wypracowania i chyba lubiłam też książki w taki sposób napisane. Dziękuję!!!
hestia149