Wszyscy coś dodają to ja też! Ten tekst gorszy być nie może, a lepszym nie potrafię go uczynić. Miłego czytania
Trwałem w nicości, lewitując pośród iskrzącej się jaskrawym blaskiem materii. Nim się zaczęło, nie było destrukcji. Pomimo tego, że zewsząd ogarniała mnie ciemność i samotność, to wszystko trwało w równowadze. Wszechświat był pełen niespożytej energii, która nie zwalczała samej siebie.
Nie było bezsensownych sporów o ziemię – Ziemi nie było, więc i ląd i ziemia nie istniały. Człowiek nie krzywdził człowieka. Nie niszczył własnego dorobku i nie czuł się bogiem wśród niewinnych istot, które sam stworzyłem.
Ale w końcu poczułem coś dziwnego. Nieprzyjemny ucisk w sercu, gdy patrzyłem w pustkę przez sobą i za sobą. Samotność zaciskała na mnie swe zimne, jak lód, dłonie, wpijając kościste palce w mózg, mącąc myśli i napełniając niepokojem. Popadałem w ruinę, zawieszony w próżni, gdzie towarzyszyły mi tylko drgające drobiny. Ogarniała mnie coraz większa ciemność, opanowywała serce i wierciła dziurę w trzewiach. Właśnie wtedy postanowiłem.
Ja. Ja Chaos zapoczątkuję życie na jałowym pustkowiu. Będę stwórcą i opiekunem. Życiem i śmiercią. Ojcem stworzeń żyjących i martwych materii. Panem Wszechświata. Zadecyduję o losach świata. Będę Alfą i Omegą. Pierwszym i ostatnim. Stwórcą i niszczycielem.
Więc stanąłem w tej ciemności, a w sercu mym rozjarzyła się gorąca iskierka szczęścia i nadziei. Nadziei na lepszą przyszłość. Pochwyciłem w dłoń pył, który zaczął energicznie podrygiwać w mojej dłoni. Uderzał o skórę, łaskocząc i powodując dreszcze na mym boskim karku. Trzymałem go mocno, nie pozwalając by choćby drobinka wyślizgnęła się spomiędzy palców. Zgniatałem go w zbitą kulę.
Obejrzałem swe dzieło, lecz było niedoskonałe. Wątłe i małe. Zdawało się być tak kruche, że nie przetrwałoby ani chwili bez mojej opieki. Postanowiłem przyłączyć jeszcze materii, wzmacniając ją i dając więcej mocy. Więc wyciągnąłem dłoń i chwyciłem jej jeszcze trochę. Złoty pył przylepił się do skóry. Wmasowałem go w powstałą wcześniej kulę, powiększając ją. Gładziłem palcami swą rzeźbę, z czułością ojca, który po raz pierwszy widzi swojego pierworodnego.
Jednak dalej pozostawała zimna. Jej surowość nie pozwalała na to, by jakakolwiek istota przeze mnie stworzona, przeżyła choćby dwa wschody. Obracałem ją w dłoniach, szukając rozwiązania zaistniałego problemu. I znalazłem go po dłuższej chwili.
Przyłożyłem zaciśniętą pięść co brzucha i wcisnąłem ją do wnętrza siebie. Zacisnąłem oczy, czując ten przerażający ból, który sprawił, że zmiękły mi kolana, a usta wykrzywił nieprzyjemny grymas. Parłem jednak naprzód, przeciskając się dłonią między wnętrznościami. Moja determinacja, poparta ojcowską miłością do swojego dzieła – które już ochrzciłem mianem Ziemi – nie pozwalała mi się cofnąć. Odsunąłem płuco i objąłem serce, zaciskając na nim zimne i drżące z bólu palce. Odetchnąłem ciężko, wycieńczony i styrany. Jednak nie cofnąłem się. Uszczknąłem kawałek serca, nie powstrzymując przy tym, rozdzierającego ciszę, okrzyku bólu. Z rozmachem wyciągnąłem rękę, ściskając w dłoni krwawiący i bijący miarowo, fragment siebie.
Wcisnąłem go w kulę i patrzyłem, jak zaczyna się ogrzewać. Z każdą chwilą stawała się coraz cieplejsza, aż w końcu z przykrością stwierdziłem, że jest zbyt gorąca. Parzyła mnie w palce, gdy opiekuńczo trzymałem ją w dłoniach.
Jednak nie poddałem się.
Palcem żłobiłem głębokie rozpadliny i mniejsze wgłębienia. Wyskrobałem kilka wielkich połaci. W jednym miejscu, powstała głęboka rysa. To było miejsce, przez którą włożyłem w ziemię, cząstkę siebie. Nie załatałem go, niech takie zostanie.
Sięgnąłem po puchar, po brzegi wypełniony krystalicznie czystymi łzami, które roniłem w samotności, użalając się nad swoim losem. Trzymając srebrny kielich w dłoni, mogłem przyjrzeć się swojemu obliczu. Choć w pierwszej chwili, wszystko wydawało się takie jak dawniej, to w pociemniałych oczach można było dostrzec odrobinę radości. Już koniec samotności.
Rozlałem swoje łzy, kąpiąc w nich Ziemię. Płyn zatrzymał się w żłobieniach i wypełnił je po same brzegi. Kula zaczęła się ochładzać. Jej temperatura stała się przyjemna, łaskotała mnie w palce i pieściła delikatnie skórę. Zawiesiłem ją w ciemności i obdarzyłem obserwatorem. Mały księżyc, który miał być jej opiekunem i strażnikiem. To nie był koniec.
Ziemia nadal była pusta, choć woda bulgotała i szumiała. Potrzebny był ktoś, kto zadba o suche miejsca. Ktoś kto zazieleni wszystko i dopilnuje, by rośliny wzrastały na powierzchni ziemi, mojej Ziemi.
Zamknąłem oczy. To będzie kobieta. Niespotykana i zjawiskowa. Będzie zawstydzać spojrzeniem swych czarnych oczu. Jej drobne ciało odziane w suknię z liści jesiennych – barwnych i pięknych, jak ona sama. Włosy będzie mieć długie w kolorze morskich alg. Ciemno zielone pukle prostych i błyszczących włosów, będą powiewać szarpane podmuchami chłodnego wiatru. Obdarzę ja pełnymi, czerwonymi ustami, a z ich kącików ich spłynie miód i pszczoły będą go zbierać.
Z dłonią przyłożoną do serca wyobrażałem sobie tę piękną istotę. I imię nadałem jej Gaja. Będzie panią ziemi. Część mej mocy dostanie, by pilnować wszelkiego stworzenia.
Całą swoją energię skierowałem ku dłoni przyłożonej do klatki piersiowej. Poczułem na niej mrowienie. I odsunąłem ją od siebie, gdy spoczął na niej ciężar.
Powoli rozchylałem powieki, z nadzieją, że to co sobie wyobraziłem, teraz spoczywa w mej ręce.
Była maleńka. Siedziała skulona pośrodku dłoni, z główką schowaną w chudziutkich ramionach. Jej skóra miała odcień ugru i fakturę najdelikatniejszej tkaniny.
– Córko moja – Uniosła głowę i spojrzała na mnie. Wstała niepewnie, jakby bojąc się mojej reakcji na jej ruch. Była piękniejsza niż sobie wyobrażałem. Delikatna z wierzchu, a harda i zawzięta w środku. Moja córka.
– Drogi ojcze – uśmiechnęła się – jakie są twe rozkazy?
– Miej w opiece moje stworzenie. Niech zazieleni się i ożyje. W twoje ręce powierzam ziemię. Dbaj o nią.
Kiwnęła głową i rozpadła się w pył, pachnący świerkowym lasem. Zawirowała w próżni i uleciała w stronę Ziemi. Okrążyła ją, owiewając oceany i morza swoją mocą. Gdzie upadł jej pył, tak na raz wyrastał las i łąki zaczynały się zielenić trawą. Góry zaczęły się wypiętrzać, tworząc majestatyczne stożki, górujące nad wodnymi zalewami.
Ale ktoś musi zając się powietrzem.
Złapałem jedną z gwiazd i zacisnąłem na niej dłoń. Nadam mu imię Uranos. Pan nieba, który za moim nakazem będzie pilnować, by gwiazdy na ziemię nie spadły i by księżyc posłusznie wokół swej kochanki Ziemi krążył. Rosły mężczyzną będzie, o barkach szerokich, by mógł – w razie potrzeby – sklepienie udźwignąć. Obdarzę go mądrością nieograniczoną i potęgą, prawie równającej się mojej. Wraz ze swymi dziećmi będzie sprawiedliwie rządzić.
Otworzyłem dłoń. Stał na niej młody mężczyzna o długich, czarnych jak onyks włosach. Oczy jego były żółte i świeciły gwieździstym blaskiem. Przystojny i rosły, o boskich, majestatycznych rysach. Idealny władca.
– Ojcze mój i panie. Jakież jest me zadanie – ukłonił się elegancko.
– Władaj niebem i wspomagaj swą małżonkę, synu. Takie jest twoje zadanie. Ja pójdę dalej. Nowe światy stwarzać, a ty władaj. Sprawiedliwie i mądrze.
Poleciał więc niebo trzymać i małżonkę swoją wspomagać.
Odszedłem, by stwarzać na nowo. By wszechświat się wypełnił planetami i moją mocą.
Początek, geneza. Ja Chaos, Alfa.
„Gorszy być nie może”!? Raczej „lepszy być nie może”! To było niesamowite, serio.:-)
„Nie było bezsensownych sporów o ziemię […] Człowiek nie krzywdził człowieka. Nie niszczył własnego dorobku i nie czuł się bogiem wśród niewinnych istot, które sam stworzyłem.”- to było takie…przerażające. Jak to czytałam, to miałam wrażenie, że ja też mam jakiś związek z tymi „uwagami”. Aż ciary przechodzą. 😛
I do tego te fantastyczne opisy…nic dodać, nic ująć.
Jula2233
PS Będzie jeszcze jakaś część czy coś podobnego do tego?
Bardzo fajne opowiadanie! Napisałaś je w bardzo ciekawy sposób. Świetne opisy! I z perspektywy Chaosa… Oryginalny pomysł!
Zauważyłam kilka błędów interpunkcyjnych (czy może brak tych znaków), ale to drobiazg, który może się przytrafić każdemu.
Podsumowując, opko mi się podobało i podłączam się do pytania: będzie kolejna część?
Isabell22
Fajne opko, ale paru rzeczy w nim nie rozumiem. Na przykład skąd Chaos wziął kielich, skoro unosił się w nicości? Poza tym, jak piszesz o Chaosie, zwłaszcza z jego perspektywy, to mogłabyś ni stąd, ni z owąd wstawić jakiś, trochę bezsensowny tekst. Zdziwiło mnie to, że jak jeszcze nie było niczego oprócz Chaosu (przepraszam, że tak często używam tego słowa), to skąd Chaos miał wiedzieć, czym jest np. kobieta, mężczyzna, czy jakiekolwiek coś innego? W niektórych zdaniach można zauważyć wyrazy, które tam nie pasują. I jeszcze jedno pytanie: Dlaczego w przedostatnim zdaniu napisałaś „Poleciał więc niebo”? W tym przypadku „niebo” powinno być pisane z Wielką literą na początku, ponieważ mówisz o osobie (jakby nazwa własna). Poza tym, w tym zdaniu mogłaś użyć Uranos, zamiast Niebo.
Oprócz tego opko całkiem spoko. Mam nadzieję, że mój komentarz Cię nie uraził i napiszesz kolejne części, bo nie mogę się ich doczekać!
Pozdrawiam
annabeth01 😀
To, że Chaos był chaosem, nie oznacza, że opowiadanie ma być chaotyczne.
Chaos był wszechmogący. Przedstawiłam go na wzór Boga. Tego który stworzył wszystko i on nadawał im nazwy. Chaos stworzył coś i powiedział, że to kobieta. Bo skąd Bóg wiedział, że pies to pies?
Kielich mógł wyciągnąć spod kiecy, jest chaosem, który stworzył swiat. Kielich nie byłby dla niego problemem.
„Poleciał niebo…” Zabrakło litery w.
Pozdrawiam,
Nekris