Thalia właśnie przechodzi od „jest” do „był”. Ale czy właśnie o to chodzi w śmierci?
Teraz zastanawia się, czy to co zrobiła w swoim życiu miało sens? Czy to, do czego sama doszła miało sens? Dochodzi do wniosku, że ludzie są głupi. Całe życie dążą do bogactwa, oszczędzają. Ale jaki sens ma oszczędzanie skoro w każdej chwili możesz umrzeć? W każdej chwili możesz przejść do „był”? I co wtedy? Co jeśli pękniesz jak mydlana bańka i nie pozostawisz po sobie nic? Nic prócz swoich głupich pieniędzy? Co będą mieli Twoi bliscy po pieniądzach skoro ich serce będzie wybrakowane? Wybrakowane brakiem wspomnień? Wspomnień po tobie?
Czuje, że coś ją ciągnie. Ciągnie w stronę światła. W stronę życia. Tylko dlaczego życie jest zawsze jasne? Dlaczego mówi się, że życie jest lepsze od śmierci? Może dlatego, że w życiu może stać się wszystko, ale na pewnym gruncie. A co po śmierci? Według Thalii pole kary jest bezsensu. Bo jaki sens ma dawanie kar ludziom, dla których życie było karą? Żadne.
Droga z „jest” do „był” to czarny tunel. Po jednej stronie światło – życie, a po drugiej pustka – śmierć. Pustka, która zaraz ją pochłonie. Pochłonie ją i wyciągnie z niej życie. Znowu coś ją ciągnie do światła. Zamyka oczy i daje się unieść. Znowu widzi swoje ciało. Widzi jak bitwa dobiegła końca. Wygrali. Czuje spokój i spełnienie. Obozowicze zbierają się przy jej ciele. Niestety przy zimnym ciele. Patrzy na to. Nie może powstrzymać łez. Płacze.
Jej umysł wypełnia niekończąca się ciemność. W głowie słyszy szepty, ale wciąż widzi swoje ciało, do którego podchodzą to nowe osoby. Tylko jaki to ma sens? Jaki sens ma opłakiwanie zmarłych? Mały. To absurdalne. Nasze „człowieczeństwo” wymaga opłakiwania zmarłych. Ale czy zwróci im to życie, duszę? Dlaczego postępujemy według jakiś norm. Norm, które wymyślił człowiek taki sam jak Ty i ja. Taki sam jak ona czy on. Mówimy „przepraszam” z przyzwyczajenia. Bo czy mówiąc „przepraszam” myślisz o tym, żeby tego więcej nie robić czy się poprawić. Bo ja nie. To odruch. Taki sam jak płacz.
Czemu opłakujemy zmarłych? Tego nie wiem. A jest to jedna z całej listy rzeczy, których nie wiem. Prawdopodobnie nie ma logicznego wyjaśnienia na płacz. Łzy są po to, aby nawilżać oczy. Więc czemu opłakujemy zmarłych? Może nasz umysł chce zbuntować się przeciwko „normie”? Nie zdziwiłabym się.
Jeszcze raz spogląda na swoje ciało. Ale nie słyszy już głosów osób zebranych wokół niego. Teraz słyszy głosy z Hadesu. To sąd. Tylko jakim prawem ktoś ma mówić jej czy zasłużyła na Elizjum? Tak samo, jakim prawem sąd ludzki skazuje człowieka na śmierć? Nie ma takiego prawa. Każdy jest władcą swojego życia i…śmierci.
Sąd zaczął ją osądzać. Patrzy na swoje martwe ciało jednocześnie słuchając osądzających: Ona uratowała…ale za to….; ona nie pomogła…mimo to…; ona postąpiła….więc… I tak w nieskończoność. W nieskończoność skończonego życia. Podczas sądzenia jej, myślała o swoich błędach. O rzeczach, których nie zrobiła. I jednocześnie o rzeczach, których nigdy już nie zrobi. O słowach, których nie wypowiedziała. O słowach, których już nigdy nie wypowie. O dialogach, które nigdy nie powinny zaistnieć. O dialogach za, które nigdy już nie przeprosi… Można by tak wymieniać wieki. Wieki, które już nigdy nie upłyną. Nie upłyną dla Thalii. W sumie to tylko jutro jest czyste, bezbłędne, zrozumiałe. Jutro – dzień, do którego Thalia już nie dojdzie.
Boi się wyroku. Boi się swojego przeznaczenia. Boi się siebie. Każdy człowiek robi błędy. Ale ona nie jest człowiekiem. Jest kimś więcej. Jest kimś, kto ma wpływ na cały świat. Na jego przeszłość, teraźniejszość jak i przyszłość. Ludzie mają na niego wpływ tylko na chwilę. Na chwilę, w której są zauważalni. W, której ktoś ich widzi. Jednak jest to jak uwielbienie kwiatu. Jest ładny tylko przez chwilę. Potem więdnie. Jest zastępowany. Thalia nie musi być widzialna, aby zmieniać świat. Wystarczy, że codziennie walczy za siebie i przyjaciół. W ten sposób ratuje świat. Ratuje świat, ratując jednego człowieka. Ratuje swój świat. Codziennie odbudowując go po kawału.
Ja też tak robię. Ty też powinieneś.
Dalej obserwuje swoje ciało. To samo, które było okaleczane przez noże i włócznie. W tym ciele jest serce, które mimo wielu łat, było zdolne do miłości. W tym ciele jest mózg, który precyzyjnie planował taktyki walki nie zapominając o przyjaciołach. Częścią tego ciała jest ręka, która fizycznie okazywała miłość najbliższym. Częścią tego ciała są nogi, które nie zawodziły jej kiedy biegła komuś z pomocą.
Tutaj jest dusza, która niezależnie od wszystkiego jest jej. Dusza, która wciąż czuje, ma nadzieję i wiarę w przyszłość i mimo wszystko akceptuje przeszłość i stara się nie skamienieć w teraźniejszości. Dusza, która zawsze była, jest i będzie wolna. Będzie jej. Na zawsze.
Grupka rozchodzi się. Zostają tyko jej przyjaciele. Przyjaciele, którzy i tak ją pewnie zapomną. Opłakiwanie nie zwróci jej życia. Zawijają jej ciało w całun. Złoty całun. Całun, w który zawija się tylko bohaterów.
Thalia teraz już może zostać bohaterem, bo nie będzie sprawiała zawodu. Już nigdy.
Myśli o Luke’u. Myśli o człowieku, którego pięści lepiej zna niż ramiona. A może nie. Może znajomość pięści i ramion jest proporcjonalna. Po jego zdradzie, wiąż go pragnęła. Pragnęła tak bardzo, że w końcu zabroniła sobie o tym marzyć. Bo znacznie trudniej jest marzyć o czymś co nigdy nie zaistnieje niż żyć w trudnej i niesprawiedliwej rzeczywistości.
Przed sobą nagle dostrzega zamazany obraz Luke’a. Luke’a, którego jeszcze kocha. Jeszcze. Nagle chłopak odzywa się:
– To niczego nie zmienia. – i znika.
Thalia jeszcze przez chwilę o tym myśli, ale po chwili się poddaje. Znowu zabrania sobie o tym myśleć. Ale wybaczyła mu. Sama nie wie dlaczego. Może dlatego, że miłość polega na tym, aby dostrzec to samo zło w sobie i nauczyć się z tym żyć. Nauczyć się żyć z wadami. Z wadami, które każdy ma.
Znowu widzi całun ze swoim ciałem. Patrzy jak go palą. Ostatnie słowa jakie słyszy padają z ust Chejrona:
– Thalia Grace – wojownik, który umarła za nas. Jej ogień życia był jasny. Tak jasny, że w końcu wybuchł, bo nie był stworzony, aby trwać dłużej…
Znowu zapada ciemność. Thalia dopiero w tym momencie zdała sobie sprawę, że wciąż jest taka jak 11 lat temu. Wciąż wolałaby umrzeć niż dać umrzeć komuś. I dobrze.
Zastanawia się, co Chejron miał na myśli mówiąc, że jej ogień życia wybuchł. Z jego słów wynika, że była ona jak zegarek, który odmierzał chwilę. Chwilę, w której będzie wystarczająco dużo ofiar, a potem wybuchł zabijając wszystkich, którzy znajdowali się w polu rażenia. W polu rażenia, w którym znaleźli się bliscy poruszeni jej śmiercią. I tak nie ma ich dużo.
Nic nie widzi, prócz sylwetek trzynastu postaci w czarnych płaszczach. To bogowie. Podchodzi do niej jeden z nich. Ten środkowy. Zeus. Jej ojciec. Ściąga kaptur z głowy i obejmuje jej twarz rękoma. Przez chwile patrzą sobie w oczy, aż on mówi:
– To niczego nie zmienia – i znika.
Następnie podchodzi Apollo. Jej brat. Powtarza wszystkie ruchy po swoim ojcu. Po jej ojcu. Po ich ojcu. Ale mówi coś innego.
– Jestem z ciebie dumny – i znika.
Reszta bogów mówi „ to niczego nie zmienia” i znika. Ale czego „to” nie zmienia? Czego co nie zmienia? Śmierć jej nie zmienia? Ale to nie prawda. Śmierć zrywa z nas kurtynę kłamstw i tajemnic. Daje nam za to płaszcz smutku i rozpaczy. Zsyła żałobę na bliskich. Zsyła samotność na nas. Ale samotność jest po śmierci. Wszyscy uważają, że najgorsza i najbardziej raniąca samotność jest podczas umierania. Ale tak nie jest. Bowiem najgorsza i najbardziej raniąc jest samotność, w której żyjemy. Samotność, w której fizycznie żyjemy na świecie i, w której trochę inaczej trwamy po tym życiu. Samotność, do której jesteśmy zmuszeni. Samotność jest najgorsza. To przez nią jest tyle nieudanych związków. Tyle zranionych serc. Głupi ludzie uważają, że to przez niezgodność między osobami. Ale to przez samotność. Przez samotność szukam miłości. A miłości możemy zaznać tylko od drugiego człowieka. Z samotności desperacko szukamy ludzi zdolnych do miłości. I zakochujemy się nie z wyboru, lecz z desperacji.
Miłość i przyjaźń – każdy dąży do tego w życiu. Bo każdy wie, że to jedyna droga do szczęścia…
Thalia ją znalazła…
Thalia znalazła swoją drogę…
A teraz doszedł kres tej drogi…
Wyspy Błogosławionych
– wyrok został wydany…
To było niesamowite. Te rozmyślania – genialne. Niektóre absurdalne (np. nieskończoność skończonego życia), ale przez to takie piękne. Po prostu… cudne, niezwykłe, ciekawe. Aż się powtarzam… Nie umiem wymyślić czegoś nowego przez cudowność tego opowiadania.
Isabell22
I jak tu napisać sensowny komentarz, kiedy opko odbiera mowę? Nie licz na nic szczególnego… Część boska! Daje do myślenia… Czytając to, zastanawiałam się nad swoim życiem… Zwłaszcza pod koniec, kiedy było o desperackim szukaniu miłości…
Huh, człowiek wraca po… 2 latach (chyba… nie wnikajmy ;P ) niebytności, a tu takie cuda. Przepiękne, iście boskie i… dziękuję. Dawno nie czytałam czegoś naprawdę, naprawdę tak dobrego.
I bądź tu człowieku szczery… Opowiadanie jest ładne, raczej poprawne ale masakrycznie natchnione i momentami wręcz nadęte. Tak nadęte różnymi figurami retorycznymi, że kuje po oczach. Po oczach, które to czytają. Czytają, bo jednak warto, bo pod masą górnolotnych myśli kryje się ciekawa fabuła. Łapiesz, co mam na myśli?
Nie czuję tego, zupełnie do mnie nie trafiasz tym tekstem. Ale przeczytam dalsze części, z czystej ciekawości kim jest narrator.
1. Isabell: dzięki, dzięki, dzięki…Dziękuję! Twoje komentarze zawsze w jakiś nieracjonalny sposób poprawiają mi humor!; Dziękuję
2. Annabeth01: dziękuję. Naprawdę.Nawet nie myślałam, że może to tak do kogoś trafić. 😛
3. Thaliabeth Ultor: Witamy spowrotem!!!! Dziękuję za miły komentarz!
4. Wybacz, że to piszę, ale „górnolotne ” myśli były w poprzedniej części, są w tej i będą w następnej. Kocham matafory i „górnolotne” myśli. I w ogóle to tylko o to chodzi ( o te myśli) w tym opowiadaniu, a że jest to zrobione na tle Thalii to zupełnie inna sprawa.
A fabuły żadnej nie będzie, bo Thalia trafi tam gdzie powinna i opowiadanie się kończy, czyli została tylko jedna część!
Jula2233
PS Narratorem jestem JA!…chyba, bo nigdy nie myślałam nad tym
Dzięki za komentarze