Święta, święta i po świętach 😉 Mam nadzieję, że spędziliście je tak, jak chcieliście, że były przyjemne, rodzinne i pełne czekolady. Pozdrawiam każdego, kto w Śmigus – Dyngus (czy jakoś tak) obudził się oblewany przez rodziców, rodzeństwo lub kogoś z rodziny.
To jest tak jakby kontynuacja „Bitwy”. Piszę tak jakby, bo jest to kolejne wspomnienie Patryka.
Sądziłam, że od razu zgadniecie, kto jest ich boskim rodzicem. A tu – niespodzianka! Ich boskim rodzicem jest ojciec, a oni są tylko półbogami. Z tego powodu wszelkie boginie wymienione przez Was – Atena, Nike, Bellona, Nemezis – po prostu nie mogą nim być. W szczególności Atena – ekhem, zdanie „chociaż nie był synem Ateny, potrafił dobrać dobrą strategię i wyczuć punkt kulminacyjny bitwy” to wyklucza. Tak samo Bellona – to nie ma nic wspólnego z Obozem Jupiter.
A ojcem Isabell i Patryka jest… *fanfary, uderzenia w bębny*… Ha! Nie powiem! Może ktoś jeszcze zgadnie…
A teraz dedykacja. Ląduje u… Juli2233 za jeden z najmilszych komentarzy, Kiry (ja nadal czekam na Pitcha Blacka!) i Mikeili. Mam do Ciebie ogromną prośbę. Pamiętasz mój komentarz pod Twoją przepowiednią? Prosiłam Cię, żebyś napisała z nią opko. Ale… Otóż, gdy usiłowałam wymyślić tę tragedię na dole, natchnęło mnie do napisania prologu jakiegoś opowiadania. I ta przepowiednia pasowałaby idealnie… Napisz mi odpowiedź w komentarzu albo mailem ( kisia4b@wp.pl ). Proszę, zgódź się…
Mam nadzieję, że Was nie zanudzę.
Isabell22
Urodziny
Przed oczami mignęło mu następne wspomnienie…
Isabell potrząsała jego ramieniem. Patryk przez chwilę nie reagował, pogrążony we śnie. Później przewrócił się na drugi bok, mrucząc coś pod nosem. Jednak dziewczyna nie przestawała.
– Iza, przestań! – zirytował się i schował głowę pod kołdrę.
– To się obudź! Przecież…
– Tak, tak, wiem. Są nasze urodziny. Wszystkiego najlepszego… A teraz daj mi spać.
* * *
– Dzwoniła Eliza – powiedziała dziewczyna, mieszając łyżeczką w kubku z kawą. Wyglądała na spiętą. Patryk tego nie zauważył; on z kolei był znudzony i śpiący.
– Co znowu? Paznokieć jej się złamał? A może zapomniała o naszych urodzinach? – spytał, unosząc brew. Elizę pamiętał jako dziewczynę, która informowała ich o wszystkim, nawet najmniejszym problemie.
– Tym razem to coś ważnego. Prosiła, żebyśmy przyszli do Obozu. – Isabell zignorowała sarkazm w głosie brata.
On zaczął się zastanawiać. Ostatni raz byli tam prawie rok temu, podczas wojny z Gają. Przygotowania do matury zajmowały im bardzo dużo czasu… Chejron nie wzywałby ich tam z byle powodu.
– Mała wycieczka do Obozu Herosów? – zaproponował.
* * *
Czerwonym fiordem dojechali do podnóża Wzgórza Herosów. Patryk wysiadł z samochodu i głęboko odetchnął. Jak on uwielbiał ten zapach…! W końcu czyste, świeże powietrze, a nie smród paliwa, opon i dymu z fabryk.
Wszedł na szczyt i dotknął kory sosny Thalii. Pamiętał dzień, w którym ona, Luke i Annabeth tu przybyli… Był jednym z półbogów, którzy chcieli im pomóc. Niestety nie zdążyli…
Pod nim rozciągał się Obóz Herosów. Gdy tamtędy przechodzili, zauważył, że niewiele się zmienił przez te kilka lat. Wciąż stały tam kolorowe domki, Wielki Dom znajdował się w tym samym miejscu, jezioro było tak samo brudne, a Pan D. wciąż przekręcał imiona. Herosi ćwiczyli na arenie, zewsząd było słychać szczęk spiżowych ostrzy. Patryk nigdy wcześniej nie myślał o tym, że jest to takie głośne… Podobnie jak sam Obóz. Wesołe i smutne głosy, krzyki satyrów goniących śmiejące się driady, odgłosy odbijającej się piłki, którą teraz bawiły się nie tylko dzieci Apollina. Rozpoznał wśród nich Avilę, jedenastoletnią córkę Hekate, i Gregory’ ego, syna Hadesa. Zaciekawiło go, czy Nico już wie o młodszym bracie… Ostatnio wyjechał do Obozu Jupiter wraz z Jasonem, aby spotkać się z Hazel. A może nie tylko z Hazel…? W końcu dobrze dogadywał się z Reyną…
Ominął jakąś starą chatkę, z drewnianymi ścianami i płonącymi pochodniami. Na drzwiach wisiał wieniec z jakichś czerwonych kwiatów (nie był dzieckiem Demeter, Persefony ani żadnego innego bóstwa przyrody, żeby znać ich nazwę). Zorientował się, że był to domek Hypnosa dopiero, gdy usłyszał nie najcichsze chrapanie.
Niedługo potem otoczyła ich grupka półbogów. Zaczęli zadawać pytania, przekrzykując się nawzajem. Już po kilku minutach Patryk nie mógł rozróżnić słów.
– Ej! – wrzasnął zdenerwowany. Zgromadzeni spojrzeli na niego zdziwieni. – Może nie wszyscy na raz, co?
Poskutkowało. Teraz pytania zadawali po kolei.
– Jak to jest być dorosłym?
– Zazdrościliście Percy’ emu, Annabeth i reszcie, że brali udział w tylu ważnych misjach?
– Nadal umiecie walczyć, czy jesteście na to za starzy?
Od męczących pytań wybawił ich Alex biegnący w ich stronę. Uścisnął dłoń chłopaka, a Isabell przytulił i podniósł.
– Ekhem. Ludzie patrzą! – szepnął Patryk, gdy blondyn pochylił się nad twarzą jego siostry.
– E tam, zazdrościsz – odparł, ale opuścił dziewczynę na ziemię. – Chodźmy do Chejrona. Nie spodziewał się was tutaj.
* * *
– Co wy tutaj robicie? – spytał Chejron zmęczonym głosem. Według rodzeństwa zachowywał się dziwnie – siedział na wózku, zamiast być w swojej końskiej postaci; oprócz tego wyglądał gorzej niż przed wojną z Matką Ziemią – jakby postarzał się nie o dziesięć, lecz dwadzieścia lat. Ponadto jego wzrok wydawał się znużony i mętny. Patrząc na niego bliźniaki mieli przeczucie, że coś się stało. Coś przez duże „C”.
– Jak to: co my tu robimy? Przecież Eliza do nas dzwoni… wysłała iryfon. Myśleliśmy, że ją o to prosiłeś… – zdziwiła się Isabell i dodała z troską: – Chejronie… Dobrze się czujesz?
– Oczywiście, dziecko… A właściwie już nie dziecko. – Uśmiechnął się sztucznie. – Wszystkiego najlepszego z okazji urodzin. Macie osiemnaście lat… Tak niewielu herosów dożywa tego wieku…
Wtedy do pokoju wbiegła Avila. Z rozpędu wpadła na krzesło; Patryk złapał ją w ostatniej chwili. Ona zarumieniła się i szepnęła „dziękuję”.
– Wrócili – powiedziała zdyszana. – Musisz… Musicie tam przyjść.
Zaniepokojony Patryk wymienił spojrzenia z Isabell i wybiegł na dwór. Skierował wzrok na wzgórze i znieruchomiał na moment. Tam był ogromny wąż…! Miał zgniłozieloną skórę, z paszczy wystawały mu metrowe kły; on sam mierzył około pięćdziesięciu.
– To Pyton – rzekła Avila, przełykając ślinę. – Zeus zarządził tę misję jakoś we wrześniu. Wybrał „ochotników” – machnęła palcami w geście cudzysłowia – i stało się to.
– Skąd ty…? – rzucił Patryk, po czym wzruszył ramionami i ruszył do boju.
Wokół potwora zgromadziła się spora grupka półbogów. Wszyscy próbowali przeciąć jego skórę. Z tego, co wywnioskował w biegu, wszystkie sztylety, strzały i miecze się tępiły. Niektóre nawet łamały. Tu potrzeba było czegoś lepszego, mocniejszego, o większej sile rażenia…
– Grecki ogień!
Jego pomysł natychmiast podchwyciły dzieci Hefajstosa. Kilkoro z nich pognało w kierunku Bunkra dziewiątego, który odkrył Leo zeszłej zimy. Najwyraźniej teraz służył jako przechowalnia niebezpiecznych przedmiotów.
Wrócili po kilku minutach. Patryk zdążył przekonać się na własnej skórze, iż łuski Pytona są naprawdę twarde, a on sprytny i zwinny. Zręcznie unikał większości ciosów, przy czym sam atakował. Kilka razy trujący jad ominął chłopaka o centymetry.
Ale nawet najpotężniejsza broń Greków nie zadziałała. Wąż po prostu był zbyt wielki, zbyt gruby i zbyt potężny. Zamordował około dziesięciu obrońców, praktycznie bez strat własnych. Powoli przełamywał i front, i barierę ochronną Obozu.
* * *
Isabell, jej brat i kilkoro dzieci Ateny próbowali ułożyć plan działania w pokoju rekreacyjnym. Wrzaski, huk wybuchających fiolek i denerwujący się brat Annabeth nie sprzyjały temu zadaniu. Drżący pod wpływem jego uderzającej pięści stół pingpongowy też nie.
– Potrzebujemy czegoś potężnego, o dużej sile rażenia, co mogłoby rozerwać Pytona na strzępy – podsumował, a Patryk zaczął zastanawiać się, jak ma na imię. Malcolm…? Matthew…?
– Obawiam się, że nie mamy czegoś takiego na zbyciu – mruknął pod nosem. – Ale może… Nie, to się nie uda.
– Co się nie uda? – spytał Matthew. Nie, raczej Maurice… albo jeszcze inaczej. Nieważne!, pomyślał.
– Wystrzelić broń. Ale nie mamy katapulty… – Popatrzył na zgromadzonych, którzy zgodnie pokręcili głowami. Nagle Is zabłysły oczy.
– A może… Nie potrzebujemy katapulty?
* * *
Niedługo potem dzieci Ateny i Afrodyty wsiadły na pegazy. W rękach trzymali słoiki z greckim ogniem, a w torbach zarzuconych na ramiona sztylety i miecze. Niektórzy zamiast tego trzymali łuki. Patryk szybko pouczył ich, co mają robić:
– Podlecicie do Pytona od strony szosy, a gdy dam znak – machnę mieczem do góry – zaczniecie rzucać w niego sztyletami i mieczami, jasne? Dopiero potem greckim ogniem, żeby nie poranić innych. Okay?
Wszyscy kiwnęli głowami i wznieśli się w powietrze. Wkrótce udał się na przód tworzącej się armii.
– Jak przygotowania? – zapytał entuzjastycznie. Uwielbiał walki od zawsze.
– Do przeżycia – mruknęła jego siostra. Ze znacznie mniejszą radością. – Mamy mało żołnierzy. Jak zawsze, kiedy potrzeba!
– Wiesz, siostra. To życie. A życie jest porównywalne do róży – jest piękne, ale kłuje. Nie licz na nic innego – rzekł z sarkastycznym uśmiechem i rękami w kieszeniach spodni.
– Acha, fajnie, mądre gadki strzelisz potem. Musisz poprowadzić ich do węża i zaatakować. Ale utrzymaj ich przynajmniej w jako takiej grupie, co? Pamiętaj, że nasza tajna broń ma niebezpieczną broń.
– Gra słów – powiedział na odchodnym. Zobaczył jeszcze, jak Isabell przewraca oczami. Minutę później jego usta ułożyły się na kształt banana i poszedł w kierunku potwora. Za nim jego wojsko.
Zanim zaczął walczyć, spojrzał prosto w oczy Pytona. Powietrze między nimi przeszyła błyskawica, a po jego głowie przemknęła myśl: albo ja, albo on. Zrozumiał, że musi wygrać. Za wszelką cenę.
Rozpoczęła się bitwa. Podczas gdy obozowicze wręcz zalali nieruchomego wroga, który ich ignorował, Patryk wpatrywał się w niego jakby zahipnotyzowany. Do jego uszu nie dochodził żaden dźwięk, nie czuł żadnego ruchu. Praktycznie niczego nie czuł. Kilkoro półbogów potrąciło go ramieniem, ale on nie zwrócił na to uwagi. Gorączkowo myślał, jak zwyciężyć. Doskonale wiedział, że łuski tego gada są najtwardsze na ziemi. Trafić w szpary pomiędzy nimi było niezmiernie trudno, gdyż wił się i strzelał jadem. Nijak dało się dostać na jego kark, a i tam było bardzo niebezpiecznie…
– Ej, ty! Rusz się, nie mamy całego dnia!
Po tej zachęcie wszystkie krzyki i zgrzyt metalu znów się włączyły, przytłaczając go. Pomimo tego zaczął swój bitewny taniec.
To, co wyczyniał swoim mieczem, zdziwiło wszystkich. Nikt nie spodziewał się po nim takiej precyzyjności ani lekkości, z jaką wymachiwał ostrzem. Nawet wąż przestał odtrącać i ranić herosów. Oni zaś wpatrywali się w niego niczym na obrazek. Nieliczni wciąż walczyli.
Dla Patryka świat przestał istnieć. W uszach szumiała mu krew, oczy zalewała czerwień. Widział jedynie własną broń, zanurzającą się aż po rękojeść w ciele Pytona. Sam nie do końca rozumiał, jakim cudem wyjmuje ją i przekłada w inne miejsca tak szybko, lecz nie tracił czasu na zbędne rozważania. Zdołał mocno zranić potwora, zanim stracił siły. Ten, wściekły, splunął jadem. Dzięki ADHD chłopak uniknął ciosu, ale było blisko. Kątem oka zobaczył, że dzieci Ateny i Afrodyty czekają na jego znak.
– Wycofujemy się! – wrzasnął, ujrzawszy unoszącego się wroga. Kiwał się na boki, wysunął rozdwojony, czerwony język i rozłożył „koronę”, przez co przypominał te hinduskie, zahipnotyzowane węże. Ale on nie wyglądał na śpiącego. Jego marzeniem było raczej zmiażdżenie kilkudziesięciu ludzi.
– Wy dwaj. Macie tu stać i zatrzymywać wszystkich, którzy będą za mną iść, zrozumiano? – powiedział cicho, po czym podszedł do przodu. Z udawanym spokojem patrzył na pysk Pytona, niebezpiecznie się zbliżający. W jego gardle pojawiła się gula, a serce spadło mu do żołądka.
Jednak pokonał strach. Uniósł miecz i zaimprowizował cięcie, a stwór popatrzył na niego ze zdumieniem. Podświadomie miał nadzieję, że ci na pegazach zrozumieją znak. Szybko wrócił na swoje miejsce, nerwowo każąc oddziałowi się wycofywać. Ale żołnierze byli zbyt zajęci wpatrywaniem się w deszcz strzał, mieczy i sztyletów. Chłopak również to podziwiał, ale w przeciwieństwie do większości pamiętał, że nie mają dużo czasu. Broń przecież kiedyś się skończy…
Wykrakał. Bombardowanie nie przyniosło zamierzonych efektów. Po prawdzie osłabiło wroga… Jednak niewystarczająco.
Patryk ocenił gotowość półbogów do walki. Niestety, uzbrojenia większości praktycznie nie było. Z początkowych kilkudziesięciu teraz tylko kilkunastu mogłoby mu pomóc dobić gada.
Załamał się. Niemal poczuł gorycz przepływającą przez jego gardło, miał ochotę położyć sie na ziemi i nie wstawać. Lecz nie mógł, obowiązki generała nakazywały mu stać wyprostowanym i stawić czoło nieuniknionemu.
Wtedy poczuł podmuch gorącego powietrza. Odruchowo rzucił się na ziemię, unikając płomieni. Powoli się podniósł i skierował wzrok tam, gdzie jeszcze dwie minuty temu stał wąż. Ale… Nie było go w tym samym miejscu. Teraz leżał kilka metrów dalej, przygniatany przez wielkiego, spiżowego smoka. A obok niego…
– Valdez…? – bardziej stwierdził niż zapytał. To na pewno on. Te czarne, kręcone włosy, niegdyś biały fartuch roboczy, pas na narzędzia. Nie dało się go z nikim pomylić.
Ponownie spojrzał na potwora. Widocznie Festus go podpalił – cały prawy bok sczerniał. Stwór był niesamowicie wytrzymały – gdy spiżowe pazury odrywały jego skórę, wyrywał się. Jednakże wszystko ma swoje granice. Gdy smok wydłubał oczy węża, on zdechł. Po Obozie błyskawicznie rozniosła się ta wiadomość.
– Czołem, ludziki! – zawołał Leo. – Oddajcie cześć swojemu bohaterowi!
– Mamy klękać przed… Festusem? – Patryk uniósł brwi. Leo zaś popatrzył na niego jak na idiotę. Po chwili ten pierwszy dodał: – Czy ty przypadkiem nie umarłeś rok temu?
– Umarłem, ale lekarstwo lekarza mnie wskrzesiło – mruknął, zgaszony.
– Leo? – Wszyscy, jak na komendę, odwrócili się na głos Chejrona. – Chodźmy do Wielkiego Domu, tam porozmawiamy. Isabell, Patryku, wy też.
* * *
Kilka minut później siedzieli w milczeniu w salonie. Na ścianach wisiały zdjęcia herosów, na górze czarno – białe, niżej już kolorowe. Leo wpatrywał się w jedno z nich, przedstawiające Wielką Siódemkę.
– Niezłe mamy te urodziny, nie sądzisz? – Patryk wbił siostrze łokieć w żebra. – Z samego rana „iryfon” od Elizy, długa przejażdżka moim samochodem kierowanym przez ciebie, potem męcząca bitwa. Wymarzone urodziny, co nie?
– Nie – warknęła Isabell.
– A bariery nie odbudujemy w ciągu dwóch, może trzech dni. Więc szykuje się kolejna walka! W końcu potwory zaraz zwietrzą okazję i przylezą tutaj, żeby nas zjeść! – Entuzjazm Patryka dziwił nawet jego samego.
– Nieee… – jęknęła Isabell. Z kolei jej zachwyt przypominał śmiech zombie. – Czy ty zdajesz sobie sprawę, czym grozi kolejna bitwa? Połowa obozowiczów nie ma broni, druga połowa jest ranna. Dzieci Apollina mają masę roboty! Zeus jeden wie, ile potrwa naprawa mieczy i sztyletów. Zresztą skąd dzieci Hefajstosa wezmą tyle niebiańskiego spiżu?
– Z tym nie będzie problemu. Wujek Leo przyniósł prezenty! – Leo wskazał głową na Festusa za oknem. – Gdy nudziło mi się w podróży, zrobiłem kilka… naście takich. Łatwo się je…
Przerwało mu chrapanie. On i Is popatrzyli w stronę, z której dochodziło.
– No tak. Teraz mu się zebrało… – westchnęła dziewczyna, kręcąc głową. Już się przyzwyczaiła do dziwnych upodobań swojego brata.
Dzięki za dedyk i życzenia!!!! Mam nadzieję, że Twoje święta były takie jak chciałaś!!! A co do lanego poniedzałku to mnie nik nie oblał, nawet o nim zapomniałam. Cały dzień byłam przekonana, że był wtorek ( WTF??? O_o )
A to wspomnienie miało być tutaj czy to tylko zapowiedź??? Bo mi się wyświetla tylko do mamentu ” Mam nadzieję, że Was nie zanudzę Isabell22″. Może to mi szwankuje telefon. 😉
Weny życzę i kolejnych części „Bitwy” ( ale to drugie to chyba bardziej egoistyczne życzenie 😛 )
Jula2233
No właśnie. To NIE miała być zapowiedź, wysłałam całe opowiadanie! Ja tu wchodzę, patrzę i nie ma. Tylko moja nudna ględzenina. No i: internet mi źle działa czy z blogiem jest coś nie tak? A może z pocztą? Później patrzę na pocztę, wszystko gra. Załącznik powędrował (we wtorek!) w świat.
Adminko – proszę, wytłumacz mi to. (Jeszcze proszę. Jeszcze)
Co do wspomnień – jeśli będę miała do nich wenę, raczej się pojawią. Prawdopodobnie przeplatane z drugim opkiem, ale będą. Jula2233 – jeśli mi podasz swój e – mail, wyślę Ci już teraz.
Jeju, laska, po prostu poczta coś mimo wszystko zeszwankowała i kochana Adminka nie dostała tego, albo po prostu to internet padł. Inne posty są normalne, czyli z blogiem wszystko dobrze, a Adminka – nawet jeśli jakimś cudem to jej pomyłka, choć w to wątpiem – jest człowiekiem i ma prawo do omyłki. Po prostu wyślij jeszcze raz ;p
PS. „Jeszcze proszę”. Serio? :”)
Ok. Jeśli chcesz poświęcić Swój drogocenny czas na moją SKROMNĄ osobę to, to jest mój mail: jula2233@onet.pl
Z góry dzięki
Jula2233
Oczywiście, że możesz wykorzystać tę przepowiednię. 😀
Już teraz zastanawiam się co wykombinujesz.
Mikki
Dziękuję! Bardzo dziękuję! Jeśli chcesz, wyślę Ci prolog. No, chyba że wolisz niespodzianki.
Carmel, przyznaję, dziwnie to wygląda. No ale… tak nagle? Wybacz, ale nie wierzę w przypadki.
Ale że wam się opko nie wyswietla? Tak zrozumialam, ale ja mam wszystko ok. Jeszcze nie preczytalam, bo zaczelam od komentarzy, jak zwykle. Ale bylo tam cos ze Leo wroci, tak? To to?
I czy oni sa dziecmi… No tego, jak mu tam? Nie pamietam jak sie nazywal, ale chodzi o boga snu
Wcześniej się nie wyświetlało, teraz ja również mam wszystko OK.
Hej! Fajnie że już się wyświetla! Część bardzo ciekawa! Nie widziałam błędów. OGROMNY PLUS za Leona! Nic dodać, nic ująć. Nie wiem co napisać…
Pozdrawiam
Wasza annabeth01
Opowiadanie to wyszło Ci przecudnie… Jest takie.. Dobre. Widać,że dużo czytasz bo język którym piszesz jest bardzo ładny i widać, że bardzo się starasz