Więc tak- kolejna FT, tym razem moja. Mam nadzieję, że się spodoba i zostawicie po sobie jakiś ślad.
Dodatkowo, chciałabym, w imieniu naszej trójki -carmelka, Piper i mnie- życzyć Wam spokojnych Świąt, bez stresu, problemów, a pełnych szczęścia i uśmiechu Mam nadzieję, że spędzicie ja w taki sposób, w jaki chcecie i będziecie je ciepło wspominać. Ściskamy!
Na naszym blogu pojawiła się pewna wiadomość- zawieszamy FT do końca kwietnia. Przepraszamy, ale dziewczyny mają dużo szkoły, a ja testy gimnazjalne- przerwa wszystkim dobrze zrobi… a Wam… mam nadzieję, że będziecie wyrozumiali. Nie mniej jednak, 10.04 powinien się pojawić ostatni rozdział FT (11). I na tym poprzestaniemy. Oczywiście- nasz blog działa dalej, ale beze mnie.
Z dedykacją dla Beth, Kiry, Grupowej a także Issabel22 😉 Dziewczyny, jesteście cudowne, a Wasze komentarze boskie!
Wasza Ann ;D
Przez cały ranek zaczepiło mnie około dwustu osób (Es upierała się, że tylko dziewięć i mam nie narzekać) i z wyraźnym sarkazmem gratulowało występu. Cholerni kretyni, miałam ochotę każdemu przyłożyć, skopać i pogryźć, ale moja kultura osobista pozwalała mi jedynie na Młodzieżowy Znak Pokoju, podtrzymywany jeszcze długo po tym, jak minęłam danego idiotę. Czytaj: dziś rano pół obozu obejrzało mój środkowy palec i usłyszało prawdopodobnie najoryginalniejsze wyzwiska mamrotane pod nosem, jakie było i będzie im dane w życiu usłyszeć.
A wszystko dlatego, że dałam się zaciągnąć na śniadanie. Opierałam się długo, bo nie chciałam nikogo oglądać. Nie to, że bałam się śmiechów i szeptów, o nie. Po prostu… nie miałam ochoty dawać komukolwiek takiej możliwości, a poza tym, za nic w świecie nie miałam ochoty oglądać pewnych twarzy… A poza tym nie chciałam. I to powinno zakończyć każdą dyskusję, ale nieee…
Zostałam zawleczona na to cholerną stołówkę. Wyglądało to jak procesja trędowatych, bo Amy, Es i John szli wokół mnie- naburmuszonej i wściekłej na nich już od wczorajszego dnia!, a oni dzielnie mnie pchali przez tłum, który się czasem nawet rozstępował na nasz widok.
Każdy zachowywał się inaczej, więc na każdego mogłam być zła z innego powodu. Wieczorem John wepchnął mnie do łazienki, kazał wziąć prysznic i nie odpuścił, aż nie wyszłam z łazienki z mokrymi włosami. Johnny nadal bawił się w troskliwego opiekuna, a Amy oczywiście odczekała godzinę, ale już po kolacji (na którą nie poszłam) bez skrupułów rechotała na każde wspomnienie mojej porażki turniejowej. Es, która pojawiła się w domku Hermesa dopiero wieczorem, dała sobie spokój z moim humorkiem, bo ignorowała to całkowicie i traktowała tak, jakbym była w świetnym nastroju. Przy ósmym zagadaniu do mnie i klepnięciu po plecach, miałam jeszcze gorszy humor, że mnie nie pocieszała, nie mówiła jaka biedna i skrzywdzona przez los jestem, olewała warczenie i hibernowanie na łóżku.
Jedyną pozytywną osobą była kochana Pandora! Ta dziewczynka, jako jedyna!, przybiegła do mnie rano, z uśmiechem i wypiekami na twarzy. Pandy usiadła przy łóżku, na którym ja udawałam, że hibernuję i miałam zamiar przespać resztę życia, po czym oznajmiła:
– Przynajmniej rozbroił cię strumień wody, a nie ośmiolatek.
Słysząc to, byłam zmuszona przerwać swój plan na resztę życia, bo ktoś musiał z uśmiechem jej przypomnieć, że ma przecież dziewięć lat.
Czy możliwe, że robiłam się sentymentalna i troskliwa?
Podczas śniadania, kiedy wszyscy zjedli, żadnej Pandory niestety nie było obok, żeby mi przypomniała, że jednak coś zrobiłam w miarę okay. Zamiast tego w pakiecie otrzymałam Amy z trwającą od zakończenia pierwszych plansz głupawką pełnej satysfakcji i sadyzmu, Johnny’ego z miną „a nie mówiłem?” oraz Nicka z cynicznym uśmiechem i zjadliwym komentarzem. Moja Święta Trójca szyderców, czego chcieć więcej?
Esmeralda szturchnęła mnie łokciem w żebro, zmuszając do oderwania czoła od blatu stołu. Tym samym niszcząc moje nadzieje, że ktoś niechcący potknie się z nożem i upadnie z nim na moją szyję. A tak ładnie się nastawiałam, nawet włosy spięłam! Kurde, gdzie są wszystkie ofermy, jak człowieczeństwo ich potrzebuje?
– Chcesz kanapkę z szynką, serem, czy może łososiem? Pysznym, różowym łososiem, który tak smakowicie pachnie, a ty go tak bardzo lubisz…?
– Niech jakiś niedźwiedź wypcha się tym łososiem- prychnęłam, niwecząc już szóstą próbę nakarmienia mnie czymś.
– Przestań jęczeć- skarciła mnie, nie spuszczając swojego śniadania z oczu. Nawet na mnie nie zerknęła.- To że przegrałyśmy, nie jest two… no dobra, jest twoją winą.
– Dzięki!- zawołałam, ponownie opadając głową na swój pusty talerz. Cholera, nie zbił się i nie pokaleczył mi twarzy, następnym razem trzeba mocniej.- Ale ty też zawiniłaś…!
Esmeralda z frustracją odłożyła widelec i prychnęła zirytowana. Przerzuciła nad ławką jedną nogę, siadając na niej okrakiem, przodem do mnie.
– Kochana, przestań się użalać nad sobą- oznajmiła z zerowym współczuciem, ale za to ze stuprocentowym znudzeniem i zaciętością. – Mam cię dosyć. Zobacz, przez ciebie jem plastikowym widelcem, bo Nicolas nam wszystkie sztućce skonfiskował!
Miałam ochotę wyjąć spod czoła swój nadal czysty talerz i roztrzaskać jej go na głowie. Skoro śmierć nie chce przyjść po mnie, to może przynajmniej zabierze ją. Mniej moralitetów i kazań.
– Plastikowe noże są nawet ostrzejsze niż niektóre metalowe- zauważyłam trzeźwo.
W odpowiedzi zobaczyłam szybki ruch ręki Nicka i zaraz zniknął również biały nożyk z plastiku.
– Nie użalam się nad sobą- wybełkotałam w stół.- Przeżywam wzięcie na siebie odpowiedzialności grupowej.
– O ile dobrze pamiętam, to Oliwier jest kapitanem- przypomniała mi rudowłosa Suzanne, jedna z córek Hermesa.
Ta dla odmiany, zadowolona ze swoich osiągnięć na Turnieju, nie przestawała się nimi chwalić. Od wczoraj usłyszałam chyba z osiemset uwag na temat, co mogłabym podszkolić i co zmienić w mojej technice walki. Ten Rudzielec chełpił się przede mną wszystkim, wywyższała się cały czas.
– Zamknij się- syknęłam do niej, na chwilę zapominając, jaki ten los jest niesprawiedliwy.
– Przykro mi, Vicky, ale to prawda- Rudzielec rozłożył ręce, zaprzestając smarowania tostu masłem.- Oliwier jest drużynowym, nie wykłócisz się także o to stanowisko, bo…
– Wiem, że Oliwier jest kapitanem- uniosłam głowę, opierając się na łokciach i celując w nią palcem. Zmrużyłam oczy i spojrzałam na nią jadowicie.
– Mam nadzieję- zachichotała sztucznie.- Bo jak na razie poczuwasz się do odpowiedzialności grupowej.
– Bo ja też jestem w tej grupie.
– Tak, tak.- Nadgryzła kawałek marchewki.- Chodziło ci o coś innego chyba.
– Przepraszam bardzo, ale mogłabyś nie pieprzyć od rzeczy?- warknęłam, kładąc ręce na stole i prostując się.- Sprecyzuj, o co mi chodziło.
– Powiedziałam, że chodziło ci o to, że traktujesz siebie jak kapitana drużyny- zaświergotała, ściskając usta w kaczy dziubek, jakby chciała mi powiedzieć coś smutnego i krzepiącego jednocześnie.
– Chodziło mi o to, żebyś się łaskawie nie wtrącała i zapchała sobie gębę tą grzanką. I odłóż tą marchewkę, bo będziesz jeszcze bardziej ruda- wypaliłam, a z każdym słowem Suze patrzyła się na mnie coraz bardziej morderczo.- I poza tym, to mieszkasz na dworze, skoro łączysz tosta z marchewką, a do tego popijasz to jogurtem.
Suzanne uchyliła urażona usta, jakbym właśnie ją obraziła. Miała może zaledwie trzynaście lat, nie powinna się tak rządzić! Byłam od niej starsza, trochę szacunku i kultury. A nie małolata postanowiła mówić mi kto jest moim drużynowym! Poza tym, to mi nie przeszkadzało! Kazałam jej się przymknąć, bo miałam jej dosyć. I tyle. „Bo tak”- to powinno uciąć dyskusję.
– Nie wyżywaj się na niej- wtrąciła w porę Es, łagodząc sytuację i przypominając mi, że miałam rozpaczać.
Zmieniam zdanie, nie roztrzaskam jej talerza na twarzy, przyda mi się, jakbym zapomniała o swoim nowym życiowym celu.
– Nie powinnaś się tak zachowywać, wtryniłaś się na ten konkurs sama i jak na razie z gracją Hefajstosa zapewniłaś naszej grupie ostatnie miejsce w tabeli.
– Nie sama- warknęłam.- I wiem, że jesteśmy ostatni.
No cóż, miała rację. Ale to na pewno nie z mojej winy! Jakby dali mi kilka dni więcej, to na pewno udałoby mi się wyszkolić. Jeden trening? Gdzie uczyłam się utrzymać równowagę? A wcześniej nawet nie zrobili mi kursu na kondycję? Byłam skazana na taką porażkę!
Wniosek- jestem niewinna!
Co z tym zrobiłam? Jak to co- przecież wszyscy oskarżają o to mnie, więc są idiotami i mogę się obrażać. Tu nie chodziło już o przegraną! Tu chodziło o niesłuszne teorie spiskowe tej hołoty wokół mnie!
(Jeżeli ktoś chciałby się dowiedzieć- owszem, w momencie kiedy wysnułam taką wersję wydarzeń, automatycznie zrobiło mi się lepiej.)
Es nie chciała słuchać takich tłumaczeń. Kazała mi wstać, wyczarować sobie kanapkę na wynos i pójść za nią. Nie posłuchałam się, bo skończyło się na tym, że dziewczyna musiała mnie skopać z ławki (cholerne miejsce na jej krańcu!), a potem na przekór zamówiłam sobie w sposób magiczny jabłko, nie kanapkę, i wcale nie poszłam za nią, a obok niej! HA!
Es chyba wywnioskowała z mojej miny i usilnego wyprzedzania ją o krok, że czerpię z tego chorą satysfakcję, bo nic nie powiedziała, tylko pokręciła zblazowana głową. Ale przynajmniej opuściłyśmy jadalnie.
– To dobry moment, żeby narzekać, że jestem głodna?- spytałam w połowie schodów.
Es patrzyła się na mnie morderczo, tak samo, kiedy wywaliłam nadgryzione jabłko dwa kroki wcześniej do ogniska na ofiarę. Może jakiś bóg przegranej się nade mną zlituje, ewentualnie Tarot wstawi się za swoimi dziećmi, Kiwą i Thomasem, i mnie zabierze. Toć drażniłam ich oboje, tatusiek mógłby im pomóc, a przy okazji skrócić moje męki!
Esmeralda zaprowadziła mnie na boisko do siatkówki. Nie jej wina, nie miałam jej okazji powiedzieć, że nienawidzę tego sportu bardziej od porannego wstawania.
Usadziła mnie na niskim murku, który otaczał boisko, na którym grało chyba z dziewięć osób, po czym z satysfakcją usiadła obok i skrzyżowała ręce na piersi.
– A teraz popatrz sobie na innych i nie udawaj emo.
– Nie jestem emo!- zaprotestowałam urażona, prostując plecy.
– Właśnie. Więc uśmiechnij się, jak robiłaś to cały czas wczoraj.- Dziewczyna podciągnęła nogi i usiadła po turecku.- Ja nie wiem, czemu nagle cię wyrzuty sumienia napadły.
Też nie wiedziałam. I tak właściwie to mi nie było szkoda faktu, że przegraliśmy przeze mnie. Nie czułam się odpowiedzialna. Bardziej to, że jednak sobie nie poradziłam wierciło mi dziurę w brzuchu jak ogromna wiertarka.
Ale zrobiłam to, co mi kazała (no, przynajmniej w połowie) i z uniesionymi brwiami i pełnym znudzeniem wymalowanym na twarzy, spojrzałam na siatkarzy.
Rozpoznałam pięć osób. Na pewno Jenny. To jej drużyna wczoraj wygrała, to ona z pełnym radości, triumfalnym wrzaskiem zakończyła Turniej jako pierwsza. Teraz z konsternacją patrzyła na chłopaka po przeciwnej stronie siatki i krzyczała coś o zasadach tej nielogicznej gry. Wyglądało to śmiesznie, bo chłopak był dobrze zbudowany, a ona mogła uchodzić za anorektyczkę. Choć widać i nawet z daleka słychać było, że to nie przeszkadzało jej wyzywać go od…od różnych rzeczy i osób.
– Chyba Jenny zaraz zamorduje Sebastiana.- Es chyba obserwowała te same osoby co ja.
– No.- Ziewnęłam, zakładając, że ten biedny blondyn to Sebastian.
– Wczoraj, zanim dopadł nas Oliwier, Jenny próbowała cię zabić, wtedy kiedy zeszliśmy z Planszy…?
– Prawie. Oznajmiła, że będzie mnie trenować. Zginę, zanim ponownie wyjdę na Arenę.
– Wiesz, zawsze mogłaś odmówić.
– Wtedy nawet nie zdążyłabym wczoraj wyjść z Areny żywa.
– Yhym. Choć ona przynajmniej umie grać.
Esmeralda na dowód swoich słów, że nie wszyscy umieją grać, kiwnęła głową na blondyna, który właśnie serwował i wybił piłkę za siebie. Jego umiejętności prawie dorównywały moim. Choć ja pewnie zdążyłabym już zaserwować sobie w twarz, on jedynie do jeziora dziesięć metrów za sobą.
Pozostali ignorowali kłócącą się dwójkę. Rocky, inaczej zwana- Kobieta Dobra Rada, ciemnowłosa piękność teatralnie upadła, udając kontuzję, co wywołała zamieszanie wśród męskiej części obu drużyn. Szczupła brunetka (chyba Evangelina…? Nie ważne…), odskoczyła w bok, kiedy Rocky teatralnie poleciała do tyłu, dzięki czemu aktoreczka przyfasoliła w piasek, a nie w ramiona kogoś kto ją uratuję. Było też powodem do rozejmu w kłótni, bo chyba zarówno Jenny jak i Sebastian, spojrzeli na córkę Hefajstosa sceptycznie. Nie dość, że Dobra Rada, to jeszcze Pomocna!
– Widać, że udaje- oznajmiła Esmeralda wzdychając z pogardą.
– No.
– Rozumiem, że lata wprawy na wf-ie?
– No- mruknęłam bez cienia entuzjazmu, ale widząc spojrzenie Esmeraldy, dodałam:- Tak, „no” to jedyna forma wypowiedzi, na jaką możesz w tej chwili liczyć.
W odpowiedzi usłyszałam rozbawione westchnięcie.
– To, że Kiwa cię na padła, nie ma znaczenia. Korona ci z głowy nie spadła. A Lolita…? Hmm… myślę, że to po prostu… eee …Wszystkim kierowała siostrzana miłość.
– Tu nie chodzi o Kiwę. Będę zachowywać się, jak zechcę, bo tak.
– A mówi ci coś… Siostrzana miłość? Bardzo siostrzana?
– Słucham?- mruknęłam, marszcząc brwi. Wydawało mi się, że Es coś powiedziała, ale chyba się przesłyszałam. Jej wypowiedź była.. od czapki?
– Nic, nic. O, może porozmawiamy o naszej szkole! Pamiętasz może jakieś osoby ze starszych klas?- zawołała rozpromieniona, a ja odchyliłam się dyskretnie w bok, bo miałam wrażenie, że dziewczyna właśnie mnie skanuje albo mnie podrapie, jak nie udzielę jej jakieś konkretniej odpowiedzi!
Przez następne pięć minut spokojnie rozmawiałyśmy. To znaczy, Es paplała i wyciągała ze mnie krótkie, jednozdaniowe odpowiedzi. Ale po pewnym czasie, kiedy usłyszałam dziewiąty dowcip o zakonnicach, politykach albo teściowej, stwierdziłam, że coś nie pasuje.
Choć nie- ten o zakonnicach był nawet zabawny.
Esmeralda chyba znalazła nowy cel życiowy. Otworzyła jednoosobowy teleturniej o nazwie: „Kto zrobi z siebie największego kretyna, żeby rozśmieszyć Rowllens”! Zapisy już teraz!
– A pamiętasz naszego nauczyciela historii? Kurna, ten to był idiota! Wiesz, że kiedyś…
– Lubiłam go- przerwałam jej, zanim bardziej się pogrążyła.
– Osz, no tak! – syknęła, pstrykając nerwowo palcami.- A słyszałaś, co kiedyś zrobił profesor geografii? Podobno wyszedł przez okno, bo jedna uczennica wagarowała i siedziała na trawniku przed szkołą, machając mu. A on koniecznie chciał ją przyskrzynić i…
– Bzdury- przerwałam jej, łaskawie zerkając na nią, a nie tak jak do tej pory, tępo przed siebie.
– Victoria! Przestań mówić jakbyś chciała a nie mogła, bo to cholernie irytu…
– On, po pierwsze, nie wyszedł, bo się potknął i przez nie wypadł, zaraz po tym jak otworzył. Po drugie, wcale nie siedziałam na trawniku, tylko stałam na ulicy za ogrodzeniem. Byłam poza terenem szkoły.
Może Es nie wiedziała, ale moje wspomnienia, które kończyły się wizytacją u dyrektora, na ogół mnie nie bawiły. Toć to ten uroczy staruszek futrował mnie czekoladowymi ciastkami. Najwyraźniej trochę ją zaskoczyłam, bo zamilkła z otwartymi jeszcze ustami. I, jak na razie, dopiero to było pierwsza rzeczą, która mnie dziś choć trochę rozbawiła (minus dowcip o zakonnicach). Uwaga, a konkurs „Kto zrobi z siebie największego kretyna, żeby rozśmieszyć Rowllens”, wygrywa… Rowllens! Gratulacje, szczególnie, że nawet nie zrobiła z siebie kretyna!
Ale zanim zdążyłam cokolwiek dodać, usłyszałyśmy donośne i pełne radości:
– Kicia!
Nicolas szedł w naszą stronę z uśmiechem, rozkładając szeroko ramiona jak nas tylko zauważył. A obok niego… o zgrozo, obok niego szedł Thomas. Gdy syn Tanatosa mnie dostrzegł, uśmiechnął się szeroko, a jego oczy zabłyszczały.
Morał: Nie powinnam się uśmiechać, to przyciąga nieszczęścia.
No, to teraz czas na przerwę, w której obejrzymy fragment konkursu: „Wymyśl najbardziej cyniczny komentarz, żeby dopiec koleżance!” w wykonaniu Nicolasa oraz Thomasa vel dupek, jak kto woli.
– Nicolas!- odkrzyknęłam naśladując jego gest, patrząc na niego cynicznie i dając do zrozumienia, że czuję się pominięta.
– Ofiara Losu!
W głosie Nicolasa słychać było ten sam entuzjazm co wcześniej, na co rzuciłam mu mordercze spojrzenie, a Esmeralda zaniosła się szczerym śmiechem. Oto dowód, że nie mam powodów, by nawet udawać, że nie chcę się zahibernować, więc powróciłam do morderczych spojrzeń i złowieszczego wyrazu twarzy.
Obaj sędziowie podeszli do nas, a Nicolas rzucił swojej przyjaciółce krytyczne spojrzenie.
– A ty czemu nie grasz?- zapytał.- Przecież kochasz siatkówkę!
– Bo Rowllens ma myśli samobójcze. Od rana ją pilnuję, żeby nic sobie nie zrobiła, o ile zdążyłeś zapomnieć.
– Wcale, że nie mam! I nie mów na mnie Rowllens!
– Nie, nie masz?- zapytał Nick, uśmiechając się milutko.- Spędziłem z tobą całą noc i ranek…
– Spędziłeś ze mną noc?- powtórzyłam, unosząc jedną brew i wyginając usta w krzywym uśmieszku.
– Wiesz o co mi chodzi- zaśmiał się i szybko dodał:- Oczywiście, jeżeli to była propozycja, to…
– Es, każ mu się zamknąć!
Esmeralda zignorowała mnie i popatrzyła na Thomasa, który jeszcze nie zaszczycił nas komplementem mojej osoby. Stał jedynie w czarnej koszulce z naszywką jakiegoś zespołu rockowego, czarną skórzaną kurtką – przyznam mu, że wyglądała na cienką – oraz w czarnych spodniach. Czerń, czerń, czerń. Uśmiechał się też bezczelnie i jeszcze bezczelniej mrugał do jakieś laski, w przykrótkim pomarańczowym podkoszulku, która z wrażenia omal nie zemdlała (na szczęście tylko oberwała piłką w twarz).
Czego to ludzie nie robią dla szyku- plus czterdzieści stopni, ja siedzę w za dużej bluzce Amy, która odsłania prawie całą lnianą podkoszulkę spod spodu, szortach, a i tak jest mi gorąco; Es ma na sobie spodnie z wysokim stanem i luźny top w nie wpuszczony, przewiewny; nawet Nicolas miał cienką koszulkę, co prawda ciemną, ale i tak wyglądała na letnią. Ale Thomas? Nieeee, no przecież on musiał być glamoure dwadzieścia cztery na dobę… po co założyć coś jaśniejszego przy takim słońcu?
– Hej, Thomas. Jak naprawy bariery przy Planszy?- zagadnęła, ignorując fakt, że dźgam ją w żebra i mamroczę: „Nie gadaj z nim, nie gadaj, nie gadaj, nie gadaj”.
Chłopak wetknął sobie ręce w kieszeni idealnie dopasowanych spodni i kiwnął głową.
– Myślę, że naprawią ją do następnych Plansz. Trzeba tylko obwody z gejzerów przełączyć na kolejną atrakcję albo jakiś ruter. Co do bariery, to wszystko jest naprawione i lepiej ukryte.- Tu przerwa na zabójczy uśmiech, jedyny w swoim rodzaju. – Będziecie musiały się bardziej wysilić, żeby to rozwalić.
– Sugerujesz, że nie dam rady…
– To dobrze- moja przyjaciółka uśmiechnęła się delikatnie, przerywając mi (czytaj: zatkała mi usta ręką). – Bo wiesz, jeszcze kazaliby nam płacić za szkody.
– Ja za nic nie zapłaciłabym- burknęłam, a mój podły nastrój powrócił.
Thomas wpatrywał się we mnie z spojrzeniem pełnym satysfakcji odkąd tylko się tu pojawił. Mi wystarczyła moja prywatna świadomość tego, że zawaliłam Turniej- nie musiał mi tego powtarzać jeszcze on… Nie przestał się uśmiechać i już chciał coś dodać, kiedy odezwał się Nicolas.
– Kicia, idziemy grać!- Entuzjazm to ewidentnie synonim tego chłopaka.- Zobacz, oni zupełnie sobie nie radzą. A Felix właśnie próbuje poderwać Sabinę, a to zazwyczaj się naprawdę źle kończy.
– Felix?- powtórzyła brunetka, prostując się, a jej oczy zabłysły. – Który to Felix?!
– Jeszcze chwila, a pomyślę, że mnie zdradzasz, mio sole.
Esmeralda wyszczerzyła się do niego szeroko, ale dała pomóc sobie wstać i poszła ratować grę tym ofiarom, które „sobie nie radzą”… Byłam innego zdania, bo siatkarze utrzymywali piłkę w powietrzu już ponad jedenastą rundę czy jak to się w tej cholernej grze nazywa. Nawet Rocky, Kobieta Dobra Rada, dawała sobie radę i bohatersko przez pięć minut nie udawała kontuzjowanej. Jednak Nick porwał Es i razem dołączyli do gry.
Miałam ochotę desperacko się jej uczepić i zabronić jej nigdzie iść. Nie miałam ochoty zostać sam na sam z facetem, którego nawet nie podejrzewałam o to, że (choćby z pistoletem przy głowie) stać by go było na miłe zdanie, które poprawiłoby mi humor.
Obserwowałam, jak brunetka z uśmiechem przedstawia się kilku osobom z drużyny do której dołączyła, jakaś blondynka ją ściska (a inna dziewczyna usilnie próbuje wepchnąć Nicolasa na nią…) i jak po chwili sprawnym zablokowaniem piłki nad siatką, zdobywa gola czy coś tam siatkarskiego dla swojej drużyny.
Ziewnęłam, podciągając w górę koszulkę, która zsunęła się do połowy ramienia. Była na mnie za duża, gdyż należała do Amy. A ona oczywiście stwierdziła, że na mnie może zmarnować jedynie to, wręczając mi przyduży t-shirt wyglądający jak różowy worek na ziemniaki. Inna sprawa, że na śniadaniu drugie co usłyszałam od jakieś brunetki (bo pierwsze to było „ten chłopak za tobą się na ciebie patrzy, będziecie razem!”), to „o matko, jaka spoko bluzka”. Chyba mogłam uznać za komplement albo potwierdzenie teorii, że ładnemu we wszystkim ładnie. Skromnie obstawiam to drugie.
– Widzę, że czujesz się coraz gorzej.
Thomas usiadł obok mnie, jednak zamiast patrzeć na mecz siatkówki, kątem oka widziałam, że patrzy się na mnie. Przez sekundę nic nie mówił, ale w końcu wypalił:
– Nic nie mówisz, bo delektujesz się chwilą i tym, że mnie widzisz?
– Daj mi spokój- mruknęłam, nie siląc się na nic mocniejszego.
– Twoje życzenie jest dla mnie rozkazem, Królowo – rzucił ironicznie, ale przez chwilę nic nie mówił.
Tak, „przez chwilę” to kluczowa fraza. I trwała trzy sekundy.
– Seksowne ubranie. Pasuje ci do oczu.
Trzy sekundy- najwyraźniej tyle czasu zajęło mu, znalezienie tematu, który mnie zirytuje. Jednak dzielnie postanowiłam mu tego nie pokazać.
– Dzięki, Amy mi poży…
– Wygrzebałaś je z rzeczy dla harpii, czy materiałów przeznaczonych na narzuty dla pegazów?
No tak, mogłam się spodziewać, że to nie miał nigdy być komplement. Sceptycznie ścisnęłam usta i trochę zgaszona odwróciłam spojrzenie, ale dzielnie nie wybuchłam. Chłopak próbował mnie zezłościć od dziesięciu albo i mniej minut. Wytrzymam jeszcze, myślałam sobie, kiwając z politowaniem głową.
– Nie, stamtąd wyciągnęłam tylko spodnie- oznajmiłam, wygładzając szare dresowe szorty Amy.- A tę bluzkę dała mi któraś z twoich sióstr, bo ty już nie chciałeś w niej chodzić.
– Nie do końca. Kupiłem ją rok temu dla Emeta. Tyle że nawet Emet, który chodzi w rozwalających się dżinsach, uznał ją za obrzydliwą i oddaliśmy ją do pudła dla nieogarniętych nowych Obozowiczek.
– No jak to?- wydęłam dolną wargę i spojrzałam na ubranie zawiedziona.- Byłam pewna, że to twoja; taka w twoim stylu, nie?
– Nie. Na pewno wygrzebałaś ją z tamtego pudła dla nowych, ostatecznie, to ze stajni, jestem pewien.
– Tak?
– Tak- powiedział poważnie chłopak, lustrując spojrzeniem sprany, różowy materiał z napisem „Queen of queens”. Oczywiście udawał powagę, w gruncie rzeczy widziałam, że prawie się nie uśmiechnął.- Choć trzeba przyznać tym nowym, że wyglądają bardzo seksownie w przy dużych koszulkach.
– Jak zawsze, co?
Odpowiedział mi drwiącym uśmieszkiem, a jego oczy rozbłysły iskry. Nie pozostało mi nic innego jak pokręcić z politowaniem głową i udać, że nie mam ochoty się zacząć śmiać.
Podciągnęłam nogi i usiadłam po turecku, wbijając łokcie w kolana. Thomas znowu posłał mi pełne politowania i wyższości spojrzenie, co robił stanowczo za często i spojrzał na mnie.
– Jesteś w głębokiej depresji.
– Nie jestem- zawołałam urażona.- Czuję się świetnie.
– Rowllens, widziałam cię na śniadaniu. Już wczoraj w szpitalu wyglądałaś lepiej niż wtedy; mimo tego sinego guza zamiast nosa.
Cholera, co by tu wymyśleć? Nie mogłam przecież się przyznać, że byłam zdruzgotana tym, że się ośmieszyłam. Ba!, nie mogłam przyznać, że uważam, że się ośmieszyłam!
– Nie wyspałam się.
– Nie było cię na imprezie. Byłaś w domu i spałaś.
– Słyszałeś, co mówił Nick: spędził ze mną całą noc- rzuciłam lekko, kątem oka delektując się jego wyrazem twarzy; najpierw wyglądał na skołowanego, a potem zirytowanego, że dał się nabrać.- Próbowałam odespać, talerze są bardzo wygodne.
– A Nicolas skonfiskował ci wszystkie sztućce dla zabawy?- posłał mi rozbawione spojrzenie.
– To dlatego, że przez to powietrze mam nagłe uczulenie na srebro. Rozumiesz: pyłki, trawa, truskawki, prądy morskie…
– Te sztućce nie są srebrne.
– Na nie-srebrne rzeczy też mam uczulenie- mruknęłam.
– Rozumiem- posłał mi pełen politowania uśmiech.- Ale mam dobre wieści. Jako sędzia przyznaje drużynom punkty. Dostaliście osiem na dziesięć.
– Cudownie.
– Ty zarobiłaś dwa z tych ośmiu.
– Powinnam ci dziękować, czy zgłosić przekręt i przekupstwo?- mruknęłam, obracając głowę i opierając się na łokciu. Wplotłam palce we włosy, niszcząc jakikolwiek ślad po jakimkolwiek „ładzie”.
– Pierwszy punkt za przyfasolenie Charlesowi armatką wodną w twarz, a drugi za zniszczenie bariery.
– Nie powinni przyznawać za to punktów- stwierdziłam.
– A jednak przyznali- wyszczerzył się szeroko, na co odpowiedziałam mu zblazowanym spojrzeniem.
– Naprawdę? Nie umiałeś wymyśleć nic bardziej sensownego?
– Umiałem, oczywiście, że umiałem! Po porstu Chejron nie chciał uznać argumentu z morką bluzką.
– Zabawny.
– Nick i Vivie też nie chcieli się zgodzić.
– Nick też nie?- zapytałam z teatralnym nie dowierzaniem.- Niemożliwe!
– No a zobacz- noc z tobą podobno spędził- rzucił lekko, takim samym tonem co ja.
– Kretyn.
Thomas przez chwilę nic nie mówił. A ja przypomniałam sobie, że jedną ze swoich wad, których nienawidziłam w samej sobie, było to, że nie potrafiłam milczeć, kiedy ktoś był obok mnie. Czułam się wtedy źle i jakbym była niewychowana. Dlatego, w duchu popełniając psychiczne samobójstwo, westchnęłam, ale żeby nie wyjść na nietowarzyską, popatrzyłam na Thomasa i z lekkim politowaniem mruknęłam:
– Ale wiedziałam, że skorzystasz z propozycji i będziesz wspierał bardzo utalentowaną i seksowną uczestniczkę.
– Bardzo zdolną, śliczną i zajebistą uczestniczkę- poprawił mnie bezczelnie.
– Skoro tak uważasz, przez grzeczność nie zaprzeczę.
– O utalentowaniu i byciu seksowną, mowy nie było- zauważył.- Jeszcze.
– I tak też zostanie- sprostowałam, widząc ten uśmiech.
– Przez chwilę tak zostanie- poprawił mnie.- Wiedziałem, że będziesz chciała mi udowodnić, że jesteś utalentowana i seksowna. Czy te dwa przymiotniki idą w parze i mogę cię…?
Nie dokończył, bo walnęłam go w ramię.
– Zboczeniec!
Automatycznie zaczęłabym się śmiać, ale zdążyłam się tylko uśmiechnąć…
I jak na zawołanie oberwałam piłką prosto w twarz.
– Przepraszam!
Ostatni raz się dziś uśmiechnęłam, przysięgam!
Jenny biegła (czytaj: radośnie, prawie w podskokach, zbliżała się) w naszą stronę z miną: „Ojej, uderzyłam cię? Przepraszam, następnym razem spróbuję mocniej!”.
Z racji tego, że jak tylko doszło do kontaktu piłka-Victoria, poleciałam do tyłu na trawę, żeby potem skołowana zamrugać kilka razy. Na szczęście zostałam postrzelona w skroń, a nie w nos. Z lekkim oszołomieniem, podniosłam się na łokciach. Wszyscy siatkarze przerwali grę. Przez chwilę łudziłam się, że to dlatego, że było im mnie szkoda i chcieli pomóc, ale potem uświadomiłam sobie, że przecież piłka którą grali mnie znokautowała i turlała się wolno gdzieś obok.
– Aaaałaa… patrz gdzie rzucasz- jęknęłam, kiedy Thomas pomógł mi usiąść.
Przyłożyłam sobie rękę do czoła, gdzie oberwałam. Jęknęłam, garbiąc się i zaciskając oczy, a potem odsunęłam się, bo syn Tarota nadal trzymał ręce na mojej talii i nadgarstku. Dziewczyna w tym czasie sięgnęła po piłkę i odrzuciła siatkarzom, konkretniej Es, która szła w naszą stronę.
– Grajcie dalej, nic się nie stało!- zawołała i machnęła kościstą, nawet nie chudą, a kościstą rękę w stronę Esmeraldy.
– Stało się- mruknęłam, poprawiając ją.
Niestety Es tego nie usłyszała, bo co prawda oglądając się co chwila, wróciła na pole boiska.
– Przepraszam, nie chciałam- oznajmiła czarnowłosa. W jej słowach nie było ani trochę skruchy i współczucia, brzmiała tak, jakby informowała mnie jaka dziś pogoda.- Musisz chyba iść do lekarza.
– Witaj Jen, jak miło cię dziś widzieć- odezwał się Thomas, pochylając się do przodu i tasując ją wzrokiem.- Obcięłaś włosy, masz nowe kolczyki? Pięknie wyglądasz.
– Spierdalaj Brown.
– Gratuluję wczorajszej wygranej, Jen. Dałem wam całe dziesięć punktów, wszystkie dla ciebie, kwiatuszku.
– Jak wyżej, Brown.
Uniosłam brwi w górę, kiwając z uznaniem głową. Thomas uśmiechnął się rozbawiony, najwyraźniej odpowiedź bardzo go nie zaskoczyła. Raczej takiej właśnie oczekiwał i już miał coś dodać, ale Jenny szybko nachyliła się i przyłożyła mi rękę do miejsca, gdzie ta cholerna piłka mnie uderzyła.
– Au!- krzyknęłam, bo mówiąc ‚przyłożyła’ mam na myśli walnęła mnie, tak, że gdyby Thomas nie złapał mnie za łokieć, ponownie poleciałabym na trawnik do tyłu.
– Wyglądasz średnio, Victoria. Idziemy do szpitala.
– Co?
– Słyszałaś. Wstawaj, idziemy do lekarza.
Do Alexa? O nie, nigdy w życiu! Poza tym- dlaczego ona śmie mi mówić co mam robić?!
– Wczoraj pięćset razy oberwałam w głowę, kilka razy nawet od ciebie! I nie byłam u lekarza. Tylko jak złamali mi nos! I teraz – nie idę!
Jenny przez chwilę patrzyła się na mnie w milczeniu. Wyglądała jakby się nad czymś poważnie zastanawiała, a ja jedynie mogłam zgadywać nad czym.
W ogóle- po co ja mam tam iść? Nie bardzo wiedziałam, czego ode mnie chce, więc patrzyłam się na nią, co jakiś czas unosząc brew albo śmiesznie wytrzeszczając oczy. Nigdy nie lubiłam jak ktoś się na mnie gapił bez jawnego powodu, a tym bardziej nie wypadało odwrócić wzroku.
– Jen-odezwał się po chwili Thomas. – Rowllens nie chce nigdzie iść.
Mówił wolno i wyraźnie, jakby tłumaczył coś małemu dziecku. Jego brązowe oczy wpatrywały się w Jenny z taką zaciętością, że nie wiedziałam, czy powiedział to, żeby mnie bronić, czy nie lubił Jen i chciał jej zrobić na złość.
– Ciebie się nie pytałam- fuknęła, na chwile odwracając się w jego stronę.
– Wiem, ale najwyraźniej nie zrozumiałaś co to znaczy „nie idę”- zauważył pomocnie, przechylając głowę i mrużąc oczy w cynicznym uśmiechu.
Na miejscu Jenny, chętnie poszłabym po tamtą piłkę i mu przyfasoliła w tą uśmiechniętą facjatę. Jednak jak widać, Ona zabija piłkami tylko wybranych. Bo miała w sobie tyle wyższości i godności, że nawet na niego nie spojrzała, zupełnie olewając.
– Nie chcesz iść do lekarza?- spytała. Pokręciłam głową.
– Nie, czuję się świetnie. Jeden atak więcej na moją głowę po wczoraj nic nie zmieni.
– To powodzenia- odparła i wróciła do gry.
W Jenny najbardziej przerażające było to, że jak coś mówiła, nigdy nie wiedziałam, czy to groźba śmierci, jej zapowiedź, czy może dowcip, z którego powinnam się śmiać.
Thomas chyba wiedział, bo kiedy weszła na boisko spojrzał na mnie i wyszczerzył się.
– Wkurzyłaś ją.
– Ostatnio zdarza mi się to robić większości osobom- mruknęłam.
– Nie przesadzaj.- Chwila, czy mogę to uznać za miły komentarz?- Na ogół to nie twoja wina, osobowość jest trudna do zmiany.
No tak, jeszcze by się zmęczył.
Obróciłam głowę na bok, by na niego spojrzeć. I po raz drugi popełniłam ten błąd, bo się uśmiechnęłam… a w tym samym momencie oberwałam piłką! No kto by się spodziewał, cholera jasna!
Zdumiona i już trochę tym wszystkim zmęczona poleciałam do tyłu.
– Przepraszam!
– Aaaaa! Mój nos!
– Jen kwiatuszku!
W głosie Thomasa słychać było jedynie rozbawienie i coś takiego, jakby właśnie gratulował dziewczynie celnego strzału. Natomiast w moim rozpacz i wrażenie, że zaraz zacznę płakać. A Jenny? Tak jak poprzednio. Równie dobrze mogłaby czytać instrukcję obsługi blendera, tyle emocji było w jej cholernym „przepraszam”!
Nie zdążyłam nawet nic powiedzieć, bo jedyne, co mnie obchodziło, to fakt, że dostałam w nos! Mój mały, biedny, zgrabny nosek! Wczoraj złamany, obity i nadal siny noseczek, który mógłby nie przeżyć kolejnego ataku! Ała! Leżąc na trawie za murkiem zrozpaczona zezowałam na swój narząd węchu, dotykając go obiema dłońmi.
A kiedy je odsunęłam, nadal się wykrzywiając, zobaczyłam nad sobą Jenny, która z grobową miną spojrzała na mnie i oznajmiła:
– No. Teraz to na pewno musimy iść do lekarza.
Uwaga, chciałabym z tego miejsca napomnieć o bardzo ważnej sprawie. Jeżeli próbujecie zdobyć nową koleżankę próbą sadystycznego zabójstwa przez obrzucenie jej piłkami do siatkówki, to od razu zaznaczam, że wam się nie uda. No cóż. Wyjątki stanowią dziewczyny, które ważą mniej niż czterdzieści kilo, przypominają trupa i bez problemu podnoszą topór. Do tego mordują spojrzeniem, a jak to nie wyjdzie, to rękami. Wtedy tak. W takich okolicznościach nowa przyjaźń się uda.
– Nie chcę do żadnego lekarza- zaprotestowałam po raz ósmy, kiedy doszłyśmy do chodnika wiodącego w stronę plaży.
Nie minęło jeszcze dwanaście godzin, a ja już się powtarzam. Brakuje jeszcze tylko Rudego Księcia z Bajki, a mogłabym uznać, że mam bardzo realistycznie deja vu.
– No i o to chodzi.
– Właśnie! Chwila… jak to?
– Bo tam nie idziemy- odpowiedziała i rzuciła mi pełne politowania spojrzenie, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie.- Chodź, na plaży jest chłodniej.
– Słucham?
Zatrzymałam się zdumiona.
Przepraszam, ale właśnie oberwałam dwa razy piłką w głowę. Mało tego- znowu próbowano mi złamać nos. Na szczęście Thomas przy bliższych (za bliskich, on chciał mi coś zrobić, mówię wam!) oględzinach uznał, że nic się nie przestawiło ani nie złamało. Ale Jenny i tak się uparła, żeby mnie zabrać do lekarza, bo prawdopodobnie istnieje szansa, że mam wstrząs mózgu. I nawet kiedy Thomas uczynnie stanął w mojej obronie z argumentem: „Jen, zastanów się- Rowllens i mózg?”, czarnowłosa nie dała się przekonać i mnie zaciągnęła za sobą. To mogło być wytłumaczenie tego, że jej nie rozumiałam, ale jednak… kurde, czy to dobrze, że nie miałam pojęcia, o co chodzi tej dziewczynie?
– Próbowałaś mnie zabić i chciałaś najwyraźniej mnie wywlec choćby martwą do tego szpitala! A teraz idziemy na plażę…?! Zapomnij, głowa mnie boli!
– Bystra jesteś…- mruknęła, odwracając się przodem do mnie i również zatrzymując się.
– Chcesz mnie utopić?!
– Za chwilę mogę chcieć. Chcesz miętówkę?
– Idziemy do lekarza, głowa mnie boli- powtórzyłam, krzyżując ręce.
Jenny zaśmiała się cicho, tak cicho, że poznałam, iż się śmieje tylko dzięki drganiom ramion.
– Lubię cię- stwierdziła i lekko uniosła jeden kącik ust do góry.
– Mam dziękować czy uciekać?
Jenny prawie się zaśmiała, ale po chwili znów wyglądała na taką, co chyba jako dziecko była trzymana w pokoju pełnym metalowców, którzy ćwiczyli z nią miny „Zabiję cię i dopiero wtedy będę się śmiała”. Nie mam nic do metalowców. Pod warunkiem, że nie jedzą kotów, ludzkich wątrób, myją się i nie są stereotypowi. Nienawidzę stereotypowych osób…!
– Ale nie musiałaś mnie bić!
– Czepiasz się.
– Cholera, głowa nadal mnie boli.
– Nie odpuścisz?
– Nie.
– Okay. No to chodź, Norbert ma w swoim pokoju kilka butelek, weźmiemy je i pójdziemy na trening- oznajmiła i nie czekając na odpowiedź poszła sobie. Nie myśląc długo popędziłam za nią, w biegu podciągając swoje dżinsowe szorty.
– Kilka butelek czego?- spytałam, kiedy zrównałam z nią krok.
Jenny chodziła bardzo nietypowo, z pięt, jakby chciała rozdeptać każdą mrówkę. A mimo to nie można jej było odmówić pewnej kobiecości tego pewnego siebie chodu. Na pewno zawodowo kręciła biodrami i nie machała rękoma jak kukiełka, kiedy chodziła.
– Soku jabłkowego, Victoria, soku- mruknęła, wykrzywiając wąskie usta w uśmiech diabła.
Coś mi mówiło, że to jednak sokiem miało nie być.
– No to chodź, kochana. Przecież obiecałam ci, że cię podszkolę, pamiętasz?
– Chodzi o ten moment, kiedy dorwałaś mnie w szatni, wyśmiałaś moją postawę na Turnieju, a potem stwierdziłaś, że mi pomożesz?
– Yhym- kiwnęła głową, dumnie zadzierając głowę do góry.- Przyda ci się szkolenie, fatalnie walczysz.
Zaśmiała się pod nosem, a ja sobie przypomniałam, że miałam być dziś obrażona na cały świat, bo zostałam potraktowana nie fair. Jednak Jenny sprawiała, że miałam ochotę się ogarnąć i zrobić coś głupiego, byleby się zabawić.
– Pokażę ci jakim fajnym miejscem potrafi być ten obóz, kiedy ma się odpowiednią ilość wolnego czasu, soku jabłkowego i dobrego przewodnika. Pokochasz to miejsce, gwarantuję ci.
Za dedykację i życzenia bardzo dziękuję. I nawzajem! Smacznego jajka, miłych i spędzonych z rodziną świąt. I oczywiście wieeelu zajęcy z czekolady!
Chociaż Fielga była idealna jak zawsze, zabawna, niesamowita i przecudna, to… mój nastrój był identyczny jak Vicky. „Zawieszamy bloga na czas nieokreślony” – bardzo zabawne, no naprawdę. Gratuluję dobrego humoru. Błagam, nie wysyłajcie takich postów…
Jak ja przeżyję bez FT? To takie cudne opko… Chociaż to tylko dwa, może trzy tygodnie, i tak będę tęsknić… Chcę już dziesiąty kwietnia! A najlepiej jego koniec. Tak, niech zacznie się maj. to taki fajny miesiąc!
Ale rozumiem. Szkoła. Sprawdzian gimnazjalny. Ann, trzymam kciuki za Ciebie i wszystkich, którzy w tym roku go piszą! POWODZENIA!
Jestem absolutną fanką. Cudny rozdział. I nie wiem, czy powinnam najbardziej jarać się Vicky, czy może tą rozmową z Thomasem, czy próbą morderstwa przez Jenny xD
Victoria cudna- ja ją na prawdę kocham. Wkurzałaby mnie, że tak się rządzi i umie mówić zawsze co chce, ale jednak to czyni ją taką super. uwielbiam jej indywidualność, że jednak nie da się wciągnąć w nic co nie chce. Ale jednak z tym fochem w tym rozdziale, to było widać, że go ma, tylko dlatego, że ma- nawet na końcu już o nim nie pamiętała xD I … o mój boże, ona spędziła noc z Nicolasem. o mój boże, wiedziałam hahaha. Ta rozmowa była boska, Nick! <3 I to jak Es wyrwała do Felixa xD
A to jak przyszedł Thomas i zaczął ją pocieszać… W sumie, to mu się udało. koniec końców, Vicky nie miała już deprechy, nawet udawanej. To o przyznaniu punktów, byciu utalentowaną i seksowoną uczestniczką…! Aaa czyżby Kiwa miała racje i tu będzie coś więcej??? A co na to Milos!
Jenny… Cóż, ja umarłabym ze śmiechu, jakbym tam była i widziała taką opanowaną laskę, co tylko poprawia piłką, żeby na pewno udało jej się wyciągnąć stamtąd Vicky. A niektóre słowa, działały na nią tylko jak zachęta xd Powitanie jej i Thomasa- boskie ;D
Czekam na kolejny rozdział, a ten był absolutnie boski!
(Powodzenia na testach! )
Opko ciekawe, jak zawsze, nie wyłapałam jakichś większych błędów ;p
Uwielbiam narrację Vicky, chociaż taka z niej wredna istotka I Thomas… Ich rozmowy są bezcenne xD
Jej…współczuję sprawdzianów, szkoła potrafi wykończyć, nie ma co.
Szkoda, że następne części pojawią się tak późno x,x
Życzę powodzenia na testach!
Wesołych świąt Wielkanocnych!
Pozdrawia
schorowana-i-nie-mogąca-mówić-przez-głupi-ból-gardła
Annel
Awwgh cudnie jak zawsze! Co ja biedna pocznę bez FT przez miesiąc… a tak, też mam egzaminy xd. Problem w tym, że ja nie mogę się już ich doczekać i (jestem totalnie obłąkana, ale) strasznie chce już to pisać! Zatem teges, życzę powodzenia Ann i wszystkim :D. Co do rozdziału- nie wiem co powiedzieć. Przez Jenny i podryw Thomasa znowu mam ochotę was fanartować :c no cóż, przeradzam się w psychofankę.
Niesamowite Za każdym razem, jak widzę to opko, poprawia mi się humor ;D
Rozdział boski, bardzo mi się podobał. Zakochanie Vicky genialne- to jak na początku chciała się obrażać; według mnie tu bardziej chodziło o bojaźń przed krytyką, a jednocześnie chęć bycia w centrum uwagi- odwrócenie kota ogonem- żeby nikt się z niej nie śmiał, a i tak skakali wokół mniej. Cóż, takie zachowanie jest bardzo ludzkie, więc nie mogę narzekać. poza tym, lubię Victorię- jest taką specyficzną laska, która pojawia się i podbija serca wszystkich w okół, rozśmiesza i kogoś podepcze; w gronie przyjaciół jest tą podjudzającą, ale też uczynną, jeżeli chodzi o odpały. Podoba mi się takie przedstawienie jej. Wszystkie wasze bohaterki są specyficzne, każda w danej sytuacji zachowałaby się inaczej, jestem tego pewna 😉 Oczywiście, żeby nie było za słodko- wszystkie zachowałyby się inaczej, ale myślę, że gdyby padło tu pytanie „Jak zachowałyby się …. w takiej a takie sytuacji?” to odpowiedzi byłyby różne, ale nie wszystkie takie same do jednej postaci; wasze dziewczyny są boskie, ale trzeba je jeszcze pod szlifować do perfekcji, wystawić kilka cech mocniejszych. Ale żeby nie było- dla mnie(!) one są JUŻ perfekcyjne w 96%
Och, jak ja kocham rozmowy Victorii i Thomasa. Pokochałam to już w pierwszych częściach, jak jechali do obozu, a teraz tylko się na tym stanowisku utwierdzam. Cudne 😀 A Jenny? Jej próby ratunkowe były dosyć specyficzne, ale szalenie spodobało mi się, że nie mówiła ‚jak każdy’. Ogromna zaleta FT- w tym rozdziale, jak i każdym- wasi bohaterowie są tak straszliwie… no SĄ. Nie są ideałami, nie odróżniających się od nikogo, od siebie, od innych. Oni SĄ- a każdy człowiek który istnieje, jest inny, wyjątkowy, niepowtarzalny. Kocham was za to kochane ;D
Ann, łączę się z tobą w trzecio-klasowym bólu, ale wierzę w ciebie jak najmocniej I czekam na „Gdy jesteś inny”, oraz już na to, kiedy powrócisz na SP i również do kontynuowania FT