Nie wierzę, że udało mi się to skończyć! Ale w końcu jest i dedykuję tą część Carmel i Isabell22.
Miłego czytania!
P.S Chcę wiedzieć jakie wrażenia!
Alis
Rozdział 13 „Wróg czy przyjaciel?”/ James
Stałem na uboczu wpatrując się w Maksa, który próbował uspokoić roztrzęsioną córkę Ateny. Nie wiem po co Alis właziła na dach i mało mnie to obchodziło. Chciała zginąć? Proszę bardzo. Nikt nie będzie po niej płakać. No może Cass; jej przyjaciółeczka. Ja za bardzo nie chciałem i nie zamierzałem jej pomóc. I tu nie chodziło o to, że kleiła się do Simona. Po prostu… nie miałem na to ochoty! Na moje nieszczęście córka Ateny sobie o mnie przypomniała i zaczęła wrzeszczeć, abym ruszył za Connorem. Niestety ja nie zamierzałem zginąć i za każdym razem kręciłem głową.
-Co z tobą! Nie zależy ci na niej?! – wrzasnęła mi w twarz.
Widać było, że się niepokoi, ale co ja miałem do tego? Connor ją zaraz stamtąd ściągnie i będzie po wszystkim. Nie odezwałem się jednak, bo wiedziałem, że mi nie uwierzy. Nie miałem pojęcia po co miałbym jej pomóc? Już i tak naraziłem życie, aby ją ratować. Gdyby nie ja, nie dowiedziałaby się o obozie herosów, bo już dawno byłaby rozpłaszczona maczugą woźnego (tak, tak nasze pierwsze dni herosów).
Córka Ateny najwyraźniej zmęczona całą tą sytuacją podeszła do barierki i próbowała dostrzec przyjaciółkę, lecz na próżno. Na zewnątrz za bardzo wiało i robiło się coraz chłodniej, więc korzystając z sytuacji skierowałem się w stronę wind. Na szczęście Cassandra nie zauważyła jak znikam. Nie wiem co, by się stało gdyby mnie nakryła; chyba zrzuciła z tego budynku.
Gdy tylko wszedłem do środka uderzył mnie powiew mroźnego powietrza. Od razu się zdziwiłem skąd tu taki ziąb. Nie było tu żadnych okien ani dziur, które byłyby temu winne. Byłem sam. Z każdą sekundą czułem dziwne drżenie posadzki i widziałem coraz bardziej kołyszące się lampy. Pierwsza myśl jaka przyszła mi do głowy to: „Co tutaj się dzieje?”. Podszedłem do pierwszej, lepszej windy i nacisnąłem guzik. Niestety w chwili, gdy to zrobiłem wszystkie światła w pomieszczeniu zgasły i rozległo się trzęsienie ziemi. Nie miałem pojęcia czy ktokolwiek na zewnątrz to czuł, bo nikt nie wszedł i nie próbował mnie stratować w panice. Drżenie coraz bardziej się nasilało przez co musiałem kucnąć, aby złapać równowagę. Już i tak jedna noga uciekała mi gdzieś w prawo, a budynek zachowywał się jakby miał zamiar pospacerować. Moje serce coraz szybciej biło sprawiając, że ledwo co łapałem powietrze. Próbowałem nie myśleć o tym, że budynek zaraz runie i pogrzebie mnie żywcem. Ale jak o tym nie myśleć jeżeli się to czuję?! Gdy tak siedziałem i wymyślałem różne scenariusze do moich uszu doszedł krzyk, krzyk dobrze znanej mi osoby. Rozejrzałem się wokoło zdezorientowany, próbując zlokalizować dźwięk. Powoli wstałem i gotowy na wszystko stanąłem w bezruchu. Drżenie ustało; co mnie zaniepokoiło. Było cicho, za cicho. Rozejrzałem się za jakimś wyjściem i dostrzegłem drzwi dla personelu. Ruszyłem w ich kierunku i z całych sił kopnąłem wyrywając je z zawiasów. Zdziwiłem się, gdy moim oczom ukazały się schody. Nie mogłem uwierzyć, że Alis ruszyła po ścianie nic o nich nie wiedząc! Oszczędziłaby zawału Cass.
Biegłem nimi coraz wyżej i wyżej przeskakując po trzy stopnie naraz. Wydawało mi się, że utknąłem tam na wieki. Nie przerwałem jednak biegu przypominając sobie krzyk Alis. To dodało mi sił i już po chwili dostrzegłem jasne światełko. Wypadłem jak burza na zewnątrz potykając się o własne nogi. Jasność jaka tam panowała, aż mnie oślepiła i przez moment nic nie widziałem. Gdy nagły szok minął, zerknąłem za siebie na lekko oświetlone schody, które znikały w smoliście czarnej ciemności. Czyli jednak nie ubzdurałem sobie, że widzę w ciemnościach. Już dawno to odkryłem, ale myślałem, że może mi się przywidziało. Pewnie teraz zastanawiacie się jak coś takiego może się przywidzieć? Cóż… żyłem myślą, że to księżyc świeci tak jasno. Ale teraz, gdy widziałem tą ciemność uwierzyłem, że jednak coś w tym jest. Może to dar od matki?
Ruszyłem szybko w stronę mechanizmu zegara słysząc kolejny paniczny krzyk Alis. Drzwi były otwarte, więc wolno podszedłem sprawdzając czy jest bezpiecznie. Gdy się upewniłem, że droga wolna ruszyłem pędem po schodach uważając, aby nie potknąć się o stopnie. Kątem oka widziałem ogromne koła zębate, które kręciły się w różne strony. Było tu też mnóstwo łańcuchów i rur napędzających mechanizm, i podtrzymujących go w miejscu.
W końcu stanąłem przed rozwaloną ścianą. Byłem pewien, że krzyk urwał się właśnie za nią. Nie myśląc za dużo przeszedłem przez wnękę i potknąłem się o jedną z cegieł. W jednej chwili poczułem ból w stopie i stan nie ważkości, po czym runąłem z krzykiem w dół na coś miękkiego, co zamortyzowało upadek.
– Ał! – krzyknęło to coś.
– Ups! – wymknęło mi się, gdy zorientowałem się, że leże na synu Aresa.
Szybko wstałem i rozejrzałem się po pomieszczeniu. Było duże, zrobione z kamienia. Pod ścianą leżała kamienna skrzynia, która była lekko uchylona. Za to wokół nas znajdowała się smoliście czarna mgła, która zachowywała się jak żywa istota.
– Kim jesteś?! – warknął na mnie Connor.
– To ja, James – odparłem wpatrując się w przyjaciela, który kręcił się w kółko próbując mnie zlokalizować.
– Gdzie jesteś? – zapytał w końcu.
Westchnąłem cicho.
-Przed tobą. Co wy tu robicie? – zapytałem.
– Znaleźliśmy klucz! – krzyknął.
Zdziwiłem się jego słowami. Co, że tu? Klucz? Pierwszy z pięciu? Nie mogłem w to uwierzyć. Pokręciłem głową orientując się, że przecież przyjaciel mnie nie widzi.
– Żartujesz?
– Nie. Jest w tamtej skrzyni – powiedział, a mój wzrok od razu padł na nią.
Powoli podszedłem w jej stronę zatrzymując się przed mgłą, która nagle wzrosła. Była jakaś dziwna. Śmierdziała jak dym tytoniowy i spaliny. Wystarczyło ją wchłonąć, by dostać ataku kaszlu.
– Connor, gdzie Alis? – zapytałem zdając sobie sprawę, że nie słyszałem jak dotąd jej głosu.
– Nie mam pojęcia. Gdy tylko uchyliła skrzynię światło zgasło, a budynek się zatrząsł. Następnie usłyszałem jej krzyk, więc zawołałem czy wszystko w porządku, ale się nie odezwała. Wyciągnąłem, więc miecz i ruszyłem w jej stronę. Ale zamiast natknąć się na nią wpadłem na coś oślizgłego, co dziwnie się wiło.
Na pewno miał na myśli tą mgłę. Raz jeszcze ruszyłem w stronę skrzyni, wyciągając miecz. Wolno dźgnąłem powietrze, a mgła się cofnęła. Zadowolony krzyknąłem do Connora:
– Wezmę klucz, a ty osłaniaj mnie gdyby coś się wydarzyło.
Zobaczyłem jak Connor kiwa głową, a potem marszczy brwi i mówi:
– Jak mam cię osłaniać jak nic nie widzę?! I skąd wiesz gdzie jest ta skrzynia?
– Po prostu wiem.
Raz jeszcze spojrzałem na ciemny kamień i wyciągnąłem przed siebie miecz. Jeżeli przeskoczyłbym przez mgłę dalej byłoby już z górki. Ale istniało prawdopodobieństwo, że ta mgła to nie ozdoba, a strażnik, który nie odda klucza tak łatwo. No, ale nie miałem wyjścia. Nie po to tyle przeszliśmy, aby teraz się poddać.
Odszedłem kilka kroków i wziąłem rozbieg. Skoczyłem nad mgłą, która zaskwierczała i zamiast spaść na nogi uderzyłem całym ciałem w coś twardego. Lekko oszołomiony spojrzałem przed siebie na dwa czerwone punkciki, które wyglądały jakby miały ochotę mnie pożreć. Leżałem na twardej, łuskowatej nawierzchni, która wrzynała mi się w ciało. Serce mi podskoczyło, gdy z tej dziwnej substancji odezwał się warkot, a za mną buchnął cuchnący dym.
– James, i co? – usłyszałem krzyk Connora.
Przerażony wpatrywałem się w stworzenie zrobione ze mgły. Było ogromne co potwierdzało to, że leżałem na jego pysku. Miało czarne, stalowe łuski i długi ogon, którym wymachiwał sprawiając, że rozwiewał się jak mgła. Głos ugrzązł mi w gardle i ledwo co udało mi się wymówić słowa:
– Uciekaj!
Przyjaciel chyba nie zrozumiał polecenia, bo wrzasnął:
– Co jest?!
Zasłoniłem uszy, gdy zwierz zaryczał donośnie jakby miał zdarte gardło. Poruszył długą szyją, która rozwiała się w czarną mgłę i rzucił się na najbliższą ścianę. Uderzył w nią z nadzwyczajną siłą, aż cały budynek się zatrząsł. Krzyknąłem z bólu, gdy zostałem przyciśnięty do chłodnego kamienia przez olbrzymi pysk. W tym samym czasie usłyszałem dźwięk mieczy i wojownicze wrzaski Connora. Niestety nie widziałem co działo się na dole. Byłem zmuszony wpatrywać się w materializującego się z mgły potwora, który wydawał z siebie złowrogi pomruk. Jedną ręką próbowałem złapać za miecz ze stygijskiego żelaza, który utknął w pysku zwierza, ale to coś przyciskało mnie coraz bardziej, sprawiając, że coraz trudniej oddychałem.
– Connor! – krzyknąłem z nadzieją, że przyjaciel jakoś mi pomoże.
Niestety nie doczekałem się odpowiedzi, bo już za chwilę usłyszałem wrzask przyjaciela. Nie miałem pojęcia co dzieje się na dole, ale jeżeli Connor nie dawał rady to znaczy, że nasz przeciwnik był silny.
Syknąłem z bólu próbując wyciągnąć zmiażdżoną rękę. Na moje nieszczęście zwierz był inteligentny i zrozumiał co zamierzałem zrobić, dlatego odsunął ode mnie pysk, i złapał mnie kłami podrzucając w górę jak przekąskę. Na całe szczęście w porę złapałem za miecz i wyrwałem go z pyska. Sparaliżowany z bólu i strachu patrzyłem jak zmierzam ku otwartej paszczy potwora. Z tej wysokości widziałem go w całej okazałości. Miał na oko z pięć metrów wysokości. Gdy się poruszał rozwiewał się jak mgła i rozchodził po całym pomieszczeniu. Jednak, gdy stał w bezruchu miał kształt ogromnego gada bez skrzydeł. Niżej na ziemi zobaczyłem dziwne postacie powstające z mgły potwora. Wyglądały jak wojownicy bez twarzy. Każdy z nich trzymał broń i raz za razem nacierali na Connora, który zdezorientowany bronił się jak mógł (pewnie teraz przeklinał to, że nie widzi w ciemnościach). Wydawało się, że ta mgła nie ma końca, a wojowników coraz więcej przybywa. Nie było nawet szansy, że we dwójkę damy sobie radę. Jedyne wyjście to… i tu spojrzałem na skrzynię. Gdyby tylko udałoby się do niej dostać.
Całe ciało mnie bolało i ledwo co udało mi się nie upuścić miecza. Jeżeli już mam zginąć połknięty przez to coś wolę zabić go od środka, a nie czekać na śmierć. Chyba, że zachce mu się pochrupać moje kości… to będzie co innego.
– Ej! – usłyszałem głos.
Zwierz odwrócił ode mnie pysk i zwrócił wzrok na postać z pochodnią. Spadłem na mglisty grzbiet zwierza próbując dostrzec Alis, która (trudno się przyznać) uratowała mi życie.
– Ej, ty! – zwróciła się do gada. – Tak mówię do ciebie!
Zwierz zaryczał i rzucił się w jej stronę. Byłem tak zdezorientowany jej pojawieniem, że spadłem na ziemię. To było nierealne! Jak ona chcę walczyć z tym czymś mając w jednej ręce pochodnię?! I skąd ona ją wytrzasnęła?!
– Szczurku! – zawołała do mnie i cała radość z jej pojawienia prysła.
Minęło tyle czasu i nagle znów zaczyna mnie tak nazywać! A najgorsze jest to, że ja nie miałem dla niej żadnej riposty!
– Co tak stoisz jak kołek! Klucz! – krzyknęła.
– Wiem! – odkrzyknąłem zły, że znów mnie wkurzyła.
Pojawia się znikąd i zgrywa bohaterkę! Zaczynałem myśleć, że może w ogóle nie jestem jej potrzebny. Ona jedyna taka wspaniała da radę z tym gadem, a ja wezmę z jej rozkazu klucz i wszystko to będzie jej zasługa! Już sobie wyobrażałem jak będzie się wymądrzać.
Wstałem z ziemi i podbiegłem w stronę skrzyni, zaciskając coraz mocniej miecz. W połowie drogi z mgły przede mną zmaterializował się wojownik. To by było za proste, gdybym tam dobiegł i zabrał klucz bez żadnego oporu. Był wyższy ode mnie o głowę, a w ręce trzymał mglisty, na pewno ostry miecz. Nie miałem co marzyć o tym, że postać ze mgły ma jakieś uczucia i się zlituje. To coś było tylko narzędziem uniemożliwiającym nam zabranie klucza.
Wojownik pierwszy zadał cios poniżej pasa. Ledwo udało mi się zablokować, a już znalazł się obok mojego ramienia zadając kolejny. Był szybki, za szybki. Zamachnął się z półobrotu i trafił mnie w przedramię. Poczułem straszliwy ból i prawie wypuściłem miecz. Czułem ciepłą ciecz spływającą po nadgarstku i palcach. Byłem i tak już cały obolały po tym jak gad przycisnął mnie do ściany, więc z trudem utrzymywałem się na nogach. Znów zaatakował i znów zablokowałem. Teraz ja próbowałem swoich sił w ataku, ale nic z tego nie wychodziło. Wojownik nie dawał mi szansy i raz za razem zasypywał mnie gradem uderzeń. Wtedy zauważyłem jak dużo czasu minęło od mojego treningu. Byłem za słaby. Przeciwnik kopnął mnie w nogę, a ja się zachwiałem. To była jego szansa, szansa by mnie zabić. Lecz on nagle zesztywniał z mieczem uniesionym do ciosu. Zdezorientowany podniosłem się z ziemi wpatrując się we mgłę, która nie atakowała. Czas stanął? Rozejrzałem się wokoło i dostrzegłem, że tylko ten wojownik się zatrzymał. Reszta walczyła. Dowodem był hałas odgłosów walki i ryk gada, który gonił rozświetloną postać po pomieszczeniu. Obszedłem wojownika i nie zastanawiając się nad tym, ruszyłem pędem w stronę skrzyni. Teraz to nie było ważne. Ważny był klucz.
Dopadłem skrzyni i z całych sił próbowałem podnieść wieko. Było strasznie ciężkie, ale w końcu udało mi się je podnieść. Zafascynowany wpatrywałem się w pięknie ozdobiony, złoty klucz z krwistoczerwonym napisem „χρυσός”(złoto). Był ogromny i nie miałem pojęcia jak go stąd zabrać. Zanim spróbowałem go podnieść zobaczyłem, że obok leży karteczka. Chwyciłem najpierw po nią i już miałem przeczytać, gdy usłyszałem ponaglające wrzaski Connora i Alis. No tak! Zapomniałem o tej dwójce. Schowałem karteczkę do spodni i chwyciłem za klucz. Był ciepły i dziwnie wibrował sprawiając, że po moim ciele przeszył ciarki. Ledwo oddychałem przytłoczony jego mocą. Tak to na pewno klucz, którego szukaliśmy. Z całych sił podciągnąłem go, ale za nic nie chciał się ruszyć.
– James! – krzyknął Connor. – Pośpiesz się!
– Robię co mogę! – odkrzyknąłem.
Raz jeszcze spróbowałem go podciągnąć i nic. Czułem drżenie posadzki i wściekły ryk gada, który biegł w moją stronę. Jedyne co poczułem w tamtej chwili to przerażenie i determinacje. Zobaczyłem jeszcze długą, czarną szramę, która wybiła mnie w powietrze i runąłem z jękiem o ziemię. Ogon musiał mnie porządnie walnąć w głowę, ponieważ widziałem; jak w zwolnionym tępię leci na mnie klucz, który wycisnął mi powietrze z płuc. Z całych sił próbowałem nie zemdleć, czując jakby całe moje ciało było w strzępach.
– James! – usłyszałem wrzask Alis. – Żyjesz?
Splunąłem krwią i mruknąłem coś w odpowiedzi, próbując zrzucić ciężar, który mnie przytłaczał. Na moje nieszczęście klucz warzył może z tonę i ledwo co udało mi się go trochę zsunąć. Wpatrywałem się w ten napis, który świecił mi prosto w twarz. To był naprawdę potężny klucz. Czułem jak powietrze przy mnie wibruję. Miałem tylko nadzieję, aby nie był radioaktywny; tego chyba bym nie przeżył. Napis ciągle przykuwał mój wzrok. Czułem już słowa na języku i wbrew sobie szepnąłem:
-χρυσός.
Klucz nagle stał się zimny i zaczął się kurczyć. Nie mogłem uwierzyć, gdy ten wielki klucz ważący tonę zmienił się w lekki, wielkości wskazującego palca kluczyk. Wyglądał tak samo z tym wyjątkiem, że napis zbladł i prawie zniknął. W tamtym momencie cieszyłem się, że jednak nie zginę. Wziąłem go w palce i schowałem do spodni.
– Mam go! – ledwo co wrzasnąłem. – Wiejmy stąd!
Wstałem chwiejnie szukając wzrokiem przyjaciół. Syn Aresa ledwo co dawał radę z napastnikami, którzy atakowali go z różnych stron. Widziałem jak kręci się wokoło zdezorientowany i napina do ataku. Nie wiem co by się stało gdyby Alis nie znalazła tej pochodni. Pewnie Connor leżałby już martwy, nie widząc skąd wróg atakuje. Nie mówię już o sobie; na sto procent skończyłbym w paszczy gada.
Spotkaliśmy się przed dziurą w suficie; jedynym wyjściem z tego pomieszczenia. Pierwsze co zrobiłem, gdy zobaczyłem Alis to… spojrzałem na nią jak na kosmitę. I tu nie chodziło o to, że była cała osmalona i wyglądała jak zombie. Ona promieniała. Miała wokół siebie aurę, lekką poświatę, która rozświetlała ciemność. Czyli ona nie miała pochodni… Ona była jedną, wielką pochodnią!
– J-j-jak? – wyjąkałem.
– Zawszę ci mówiłam, że jestem święta – odparła najwyraźniej zadowolona z siebie.
Jak zwykle ironia w głosie i coś tam jeszcze co w niej nie lubiłem. Westchnąłem, bo nie miałem ochoty znów się z nią kłócić, gdy mieliśmy coś ważniejszego do roboty.
– Jak się tam dostaniemy? – zapytał Connor, ciągle pod wrażeniem niezwykłości dziewczyny.
No właśnie i w tym był problem. Sufit był jakieś osiem metrów nad nami i nie było szansy, aby się tam dostać. Gdy tak rozmyślaliśmy nad problemem, obok nas rozległ się ryk. W jednej sekundzie zostaliśmy pochwyceni przez ogromną paszczę i rzuceni jak przepyszny szaszłyk w górę. Alis jako ta święta i najmądrzejsza wpadła na pomysł, i udało jej się złapać dziury w suficie (pominę fragment, gdy darła się jak torturowana kaczka). Connor od razu złapał się jej nogi, a ja jego. To… było jakieś rozwiązanie, ale nie wiadome było czy Alis uda się wytrzymać.
– Właź na górę! – krzyknąłem, gdy zobaczyłem żółte zębiska, które kłapnęły pod moimi nogami. Jeszcze tego brakowało!
– Nie mogę! Jesteście za ciężcy! James, poświęć się! – krzyknęła.
Trochę się wkurzyłem, że to powiedziała. Wiedziałem jednak, że na pewno tak nie myślała. Co jak co, ale ona nie może być aż tak bezuczuciowa.
– Wybacz, że cię rozczaruje, ale jak spadnę to klucz razem ze mną!
– Dobra! Niech ci będzie! – krzyknęła i poczułem jak wolno się wznosimy.
– Dasz radę! – dopingował ją Connor.
– Pośpiesz się! – krzyczałem próbując ratować nogi przed olbrzymim pyskiem. Czułem się coraz gorzej. Kręciło mi się w głowie, a moje ręce ledwo co trzymały się nóg przyjaciela.
– Nie dam rady! – wrzasnęła.
– Alis, trzymaj się! Wejdę po tobie i was wciągnę! – odkrzyknął Connor ruszając w górę.
– Co? Nie ma mowy!
Ale syn Aresa jej nie słuchał i wspinał się dalej. Gdy złapał ją powyżej talii myślałem, że dziewczyna zaraz go zrzuci porządnym kopniakiem. Na całe szczęście nic takiego się nie stało i w końcu Connorowi udało się wyjść, i nas wciągnąć. Dzięki bogom! Jeszcze chwila, a bym nie wytrzymał. Z westchnieniem ulgi zerknęliśmy w dół na czarnego gada, który ryczał ze złości.
– Dobrze, że nie umie latać – powiedziała Alis z ulgą.
Zwierz odwarknął i zniknął nam z oczu. Radośni, że w końcu udało nam się odnaleźć klucz i przeżyć ruszyliśmy w stronę wyjścia. Nawet nie doszliśmy do pierwszych stopni, gdy z dołu rozległ się ryk zadowolenia. Spojrzeliśmy za siebie i zobaczyliśmy mglistą łapę, która wynurzyła się z dziury.
– Chodu! – zawołałem i już biegłem chwiejnie schodami w dół. Reszta ruszyła za mną.
Byliśmy już prawie na dole, gdy zobaczyliśmy czarną mgłę pędzącą w naszą stronę. To była sekunda, gdy wylecieliśmy z mechanizmu zegara i spadaliśmy w dół trzymając się ogromnego pyska. Z mgły jak na zawołanie wyrosły olbrzymie, rozdarte skrzydła, dzięki którym zwierz zawisł w powietrzu, a my na jego pysku. Po co ona mówiła o tych skrzydłach?! Widać przecież, że to zwierze jest mądre i wykorzysta pomysł. Zerknąłem w dół i ścisnęło mnie w piersi. Wisieliśmy w powietrzu parędziesiąt metrów nad ziemią! Byłem ciekaw co widzą ludzie. Może samolot, albo sterowiec? Widziałem jak Connor ledwo co łapie oddech i próbuję nie panikować, a Alis na luzie, z wojowniczym błyskiem w oczach wspina się po pysku.
– Connor, wszystko w porządku? – zapytałem widząc, że przyjaciel blednie.
Kiwnął głową i zamknął oczy. Człowieku! Nie teraz! Przecież wisisz na potworze, który chcę cię rozszarpać! W końcu gad zwinął skrzydła i rzucił się w dół. Alis wbiła sztylet w jego pysk próbując nie zlecieć, a ja i Connor ledwo co trzymaliśmy się małych kolców na nosie. Ziemia coraz bardziej się zbliżała. Najwyraźniej zwierz postanowił popełnić samobójstwo zabijając i nas! Znów czułem się jakbym wyleciał z tego samolotu i pędził w stronę ciemnej wody. Tylko tym razem nie miałem w zasięgu wzroku żadnego spadochronu! Ile jeszcze do ziemi? Dziesięć? Może pięć metrów? Widziałem coraz bliżej ulice i ludzi, którzy wskazywali na nas palcami. Czyli to koniec… Zamknąłem oczy i czekałem na uderzenie. Jednak tuż przy ziemi lot się ustabilizował i gad wylądował na brzuchu, który rozwiał się we mgłę, jak całe jego ciało. My wzlecieliśmy w powietrze i poturlaliśmy się po asfalcie. Ja zatrzymałem się na masce jakiegoś samochodu. Pewnie normalny człowiek, by zginął, ale jak widać herosi mają mocne karki oraz ogromnego pecha. Cieszyłem się, że żyję i w ogóle, ale nie cieszyłem się z tego, że spadłem na maskę niebieskiego mini busa, którym kierował Simon. Życie jest takie niesprawiedliwe!
***
Jechaliśmy mini busem w stronę Berlina. Cass i Max zasypywali nas gradem pytań, na które odpowiadała Alis wraz z Connorem. Tak jak sądziłem za bardzo koloryzowała. Wymyśliła sobie jakieś hydry plujące ogniem i kwasem, smoki, krasnale i co tam jeszcze. Za bardzo nie chciałem się wtrącać po tym jak uratowała mi życie. Niech ma chwilę sławy. Dziwne było jednak to, że opowiadała to na luzie przy Simonie. Co on już jest jednym z nas? Gdy zmierzała do klucza, wtrąciłem się:
-Tak i wtedy wylecieliśmy w powietrze. Już wszystko sobie wyjaśniliśmy. Nie musisz ich zanudzać, a zwłaszcza Simona.
– James, uspokój się i pokaż go! – rozkazała.
– Ale co? – udawałem, że nie wiem o co chodzi. Modliłem się w duchu, aby nie mówiła o kluczu. Ten Simon… nie jest tym za kogo się podaje. Nie wiem czemu oni tego nie widzą. Zawsze wieczorem i czasem za dnia widać, że to nie człowiek, przez co zostaję uznany za niekoleżeńskiego i takie tam. Musiał być powód, dla którego tak się nami interesuje.
– Nie udawaj głupka. Wiesz o co mi chodzi.
– Tak wiem, ale od kiedy to rozmawiamy spokojnie o naszych sprawach w jego towarzystwie – powiedziałem wskazując na Brytyjczyka.
– James, ma trochę racji – wtrąciła się Cass. – Wybacz, Simon.
– Nic nie szkodzi. I tak mnie to nie interesuje – odpowiedział.
Kłamał. Widziałem jak zaciekawiony nadstawia uszy.
Resztę drogi spędziliśmy w ciszy za co dziękowałem w głębi duszy. Nie miałem ochoty na kłótnie i tłumaczenia. Nawet gdybym powiedział kim on jest nikt by mi nie uwierzył. Udowadnia to fakt, że Cass zaczynała bardziej tolerować Simona niż mnie. Czemu wcześniej tego im nie powiedziałem? Co z tego, że próbowałem powiedzieć Connorowi jak ta jaszczurka miała mnie ciągle na oku?
Alis siedziała naburmuszona i zerkała na mnie co chwilę wkurzona, że przerwałem jej opowieść. Max opatrywał mi rękę i na całe szczęście nie będę mumią. Miałem poważnie poobijane ciało, zmiażdżoną rękę i kilka skaleczeń, ale syn Apolla powiedział, że nie potrzebuję masy opatrunków tylko kawałka ambrozji.
– Simon, mógłbyś się gdzieś zatrzymać? – zapytała Cass po długim czasie milczenia.
Niby syn Hermesa spojrzał w lusterko; nawet stąd widziałem jego ciemne, bazaltowe oczy.
– Jeżeli chcemy dojechać szybko do Berlina to nie mamy czasu zatrzymywać się w hotelach – opowiedział.
– Ale długo nie wytrzymasz bez snu – powiedziała z troską Alis.
– Dam radę – uśmiechnął się. – Możemy zatrzymać się na pobliskiej stacji jeżeli chcecie. Nie wiadomo, kiedy będzie kolejny przystanek.
– Dobra. Kupię coś do jedzenia i nieco się odświeżymy – zgodził się z propozycją Max, który ziewnął rozciągając ręce.
– Jakieś sprzeciwy? – zapytał Simon wpatrując się w lusterku na mnie.
– Nie – powiedziałem i zobaczyłem w jego oczach radość.
Coś knuje… Na pewno.
***
Stanęliśmy na tyłach Orlenu, aby nie wzbudzać podejrzeń. Dziewczyny ruszyły do łazienki z kosmetykami, a Max z Connorem do sklepu kupić jakieś przekąski. Na moje nieszczęście zostałem sam z… z tym czymś! Czemu nie ruszyłem, więc za chłopakami? Nie miałem pojęcia. Oparłem się o wóz i wpatrywałem się w Simona, który w nocy zmieniał się w jaszczurkę. Jego twarz, włosy były normalne. Gorzej było z uszami, które były czarne, a wyglądem przypominały wydłużone uszy nietoperza. Oczy miał ciemne, bazaltowe. I co tu ma wspólnego z jaszczurką? Jego nogi. Stawiał je krzywo jak rak, a jego skóra była łuskowata tak jak i na rękach. Czarne łuski jak u tego gada. Czasami jego ręka stawała się przezroczysta. Wystarczyło jeszcze żeby rozpłynął się jak ta mgła, a byłbym w siódmym niebie nie musząc go już więcej oglądać.
Jaszczur wypuścił powietrze i spojrzał na mnie tym radosnym spojrzeniem. Wiedziałem, że zaraz coś powie i to mi się nie podobało. Nie chciałem go słyszeć ani widzieć. Choć ta druga opcja była niemożliwa. Cały czas stał obok wkurzając mnie coraz bardziej.
-Może się przejdziemy? – zapytał.
Spojrzałem na niego jak na kretyna. Serio myśli, że zgodzę się z nim pójść gdzieś w nocy? Żeby mnie zabił i wyssał, a potem wcielił w życie swój plan? W życiu.
– Nalegam – dodał, gdy milczałem.
– Po co? – w końcu nie wytrzymałem i spojrzałem mu w oczy.
– Chcę pogadać.
– Jeżeli chcesz mnie zabić to powiedz mi to teraz, a nie udawaj dobrego przyjaciela, który troszczy się o nasze życie.
Simon uśmiechnął się zagadkowo i powiedział:
– Przysięgam na Styks, że nic ci nie zrobię.
Wpatrywałem się w niego trzymając jedną rękę na głowicy miecza. Cass mówiła coś o tej przysiędze, że nie można jej złamać, bo zginie się w męczarniach, ale nadal nie wierzyłem jego słowom.
W końcu, po długiej ciszy ruszył w stronę pobliskich drzew. Mnie nie przekona, że mam przywidzenia, więc niech sobie daruje ten cyrk. Nie pójdę za nim nigdy. Ale wbrew sobie coś ciągnęło mnie w jego kierunku. Może ciekawość? Wyciągnąłem z pochwy miecz; ostrożności nigdy za wiele i ruszyłem za nim. Gdy stacja znikła nam z oczu, Simon zatrzymał się i odwrócił w moją stronę. Ścisnąłem mocniej oręż, aż zbladły mi knykcie.
– Więc… o czym chciałeś pogadać? – zapytałem zdenerwowany.
– Nie jestem twoim wrogiem – powiedział. – Ani oni – dodał, a ja poczułem dziwne wibracje powietrza.
Spięty rozejrzałem się wokoło, ale nikogo oprócz nas nie było widać.
– Oni? – zapytałem czując czyjś wzrok na plecach.
– Ludzie to rzeczywiście tępe stworzenia – odparł – Chcieliśmy zobaczyć czy się domyślicie o co chodziło w tej krótkiej zagadce. Ale jak się mogliśmy spodziewać olaliście nas na całej linii.
– O czym ty mówisz? – zapytałem nie wiedząc o co mu chodzi. Jaka zagadka i czemu mówi o sobie w liczbie mnogiej?
Simon spojrzał się w niebo i zarecytował:
-” Patrzą na ciebie i podążają.
Oczy są czarne, skrzydeł nie mają.
Przez las i wodę tropią zawzięcie,
by zniknąć nagle na kruchym wietrze”
Gdy powiedział ostatni wers zniknął. Gula stanęła mi w gardle i przerażony rozglądałem się wokoło. Rzeczywiście. O takich rzeczach powinno się mówić! Tylko komu to powiedział? Nikt z członków nie mówił nic o żadnej dziwnej zagadce! Nic dziwnego, że nas znalazł. Pewnie tropił nas od początku, a my jak głupi nie zachowywaliśmy żadnych środków ostrożności.
– Ale ty jesteś inny… – rozległo się wokoło. – Ty jedyny byłeś podejrzliwy.
– Kim jesteś? – zapytałem próbując nie dać po sobie poznać jak bardzo jestem przerażony. Choć może już to wiedział, bo nogi trzęsły mi się jak galarety.
– Kim jesteśmy? – to powiedziawszy zmaterializował się przede mną i wokoło mnie.
Stałem jak słup wpatrując się w dziesięciu Simonów, którzy spoglądali na mnie bez jakichkolwiek emocji. Ten przede mną (ten prawdziwy) uśmiechnął się i powiedział:
-Człowiek tego nie zrozumie, nawet gdyby próbował. Jesteśmy tropicielami zrodzonymi z Chaosu. Nie mamy ciał. Te łuski na rękach i nogach to kopia innej, inteligentnej formy życia spoza waszego świata. Możemy tylko kopiować stworzenia; ich ciała, aby dotrzeć do ofiary nie demaskując się.
Nastała chwila ciszy. Czuć było napięcie jakie było pomiędzy mną a nimi; i mówię tu dosłownie. Powietrze wibrowało od elektryczności i raz za razem słychać było ciche trzaski.
– To nie twoja wojna. Nie musisz walczyć – odezwał się.
– O czym ty mówisz? – zapytałem nic nie rozumiejąc.
– To co mówił ci, Ereb.
Stałem tam jak słup ze zdziwieniem wymalowanym na twarzy. Skąd…
– Nie udawaj – zaczął. – Rozmawiałeś z nim w nocy, gdy wszyscy wariowali. Widziałem was i twoje wahanie.
– Jak długo nas śledzisz?
– Wystarczająco długo. Przemyśl to… synu Nyks.
Nagle zapomniałem jak się oddycha. Nie wiem nawet, kiedy upuściłem miecz, który upadł z trzaskiem na ziemię. Wpatrywałem się w niego zdumiony. On… Co on powiedział? Nyks. Moja matka… Teraz wszystko stawało się jasne. Od zawszę kochałem noc. Zawsze wymykałem się z domu do lasu, by posłuchać leśnych odgłosów; dawało mi to spokój i ciszę. Ta pora dnia działała na mnie uspokajająco. Do tego widzenie w ciemności i rozpoznawanie złych istot. Na bogów! Czemu wcześniej na to nie wpadłem?
Simon ruszył w drogę powrotną, a jego klony rozwiały się, co nie znaczyło, że ich nie było. Ciągle czułem ich obecność wokoło. Ale to nie było teraz ważne… ważne było to… czemu mnie nie uznała? I jeszcze ten Simon… Dlaczego nasi wrogowie traktują mnie jak przyjaciela, który zbłądził ze ścieżki i jest w stanie znów nią podążyć? No może nie wszyscy, ale coś tutaj nie grało.
Ruszyłem pędem w stronę stacji. Minęła chwila, gdy podbiegłem do busa, który był już gotowy do drogi. Zobaczyłem chłopaków zajadających się żelkami i piankami oraz dziewczyny odświeżone po trudach podróży. Simon siedział na miejscu kierowcy i chrupał czipsy. W tamtej chwili zachowywał się jak zwykły człowiek, ale mnie nie zmyli; już i tak przyznał się, że nim nie jest.
-Jesteś wreszcie – powiedziała Cass. – Gdzie ty się tak długo podziewasz?
– Byłem… – w porę ugryzłem się w język widząc wzrok naszego kierowcy.
Co z tego, że nie chciał mi nic zrobić i nie traktował jak posiłek. W każdej chwili mógł wezwać swoich kumpli, by zrobili coś, co zamknie mi buzię. Nawet bym ich nie zobaczył, a leżałbym nieprzytomny. Pewnie zwaliłby to na urazy jakie doznałem podczas walki.
– Poszedłem się przejść – szybko powiedziałem, sprawdzając czy jestem cały.
– To co jedziemy? – zapytał Simon zwracając wzrok wszystkich na siebie.
– Jasne – powiedziała Alis i skuliła się na siedzeniu.
Ja siadłem na tyłach i oparłem się o chłodną szybę. Wiedziałem, że robię źle i nie powinienem okłamywać reszty. Tylko jak miałem im to powiedzieć? Nie wiem czy, by mi nawet uwierzyli. Nagle przypomniałem sobie o karteczce, którą znalazłem w skrzyni. Sięgnąłem po nią i rozłożyłem. Z bijącym sercem wpatrywałem się w dwa zdania:
„Przypominam ci o naszej rozmowie. Jeszcze nie czas abyś zginął” .
Westchnąłem i zgniotłem papier. Czyli to on zatrzymał tą mgłę. Ale czemu pozwolił mi zabrać klucz? Czy to nie on je ukrył, by nikt ich nie znalazł? Im bardziej o tym myślałem tym bardziej byłem pewny tego, że moja matka jest przeciwko bogom. Póki jest sprzymierzeńcem Chaosu mam łatwiej. Chyba, że naprawdę to co o niej piszą w obozie jest prawdą. Jeżeli tak jest to boję się czy w ogóle interesuje się tym, że żyję. Może jest jej to obojętne? Ale w takim razie czemu Ereb i Simon chcą, abym do nich dołączył? Nie miałem nawet zamiaru tego robić! W życiu! Ale coś mi tu śmierdziało i to nie były czipsy cebulowe.
CDN…
Dziękuję za dedykację! Pocieszasz mnie po najgorszym, najgłupszym i najbardziej beznadziejnym dniu w tygodniu, czyli… środzie!
To chyba najlepsza część, jaką napisałaś. Literówki nie przeszkadzały, bo fabuła mnie wciągnęła. Czułam emocje, które targały Jamesem. Jak był obojętny wobec Alis (swoją drogą, to przecież Cass mogła tam pójść sama), kiedy bał się tego stwora; jego niepewność i niepokój podczas rozmowy z Simonem.
Podejrzewałam, że Nyks jest matką Jamesa. Ale Alis? Nie mam pojęcia.
Ta zagadka była naprawdę zagadkowa. Poza tym… Czekam na cd! Weny!
Isabell22
Świetna część. Umknęły mi chyba dwie poprzednie, ale zaraz to nadrobię 😉 lecę czytać i życzę duuuużo weny
Świetne. Było kilka literówek i powtórzeń, ale poza tym naprawdę swietnie. James synem Nyks? Ciekawie. Czytając tą część tak pomyślałam. Fajnie.
A Alis to nie mam pojęcia. Może Helios. Tak by pasowało.
Czekam na kolejny rozdział.
Beth
Ale jej boskim rodzicem jest matka, jeśli dobrze pamiętam. Oczywiście jeśli nie to sorry.
A ja nwm. Nie pamiętam. Ale nie znam zadnej pasujacej bogini.
Isabell22 ma rację. Boskim rodzicem Alis jest matka. Może to nie jest zbyt dobrze znana bogini, ale ma znaczącą rolę w tym jak James i Alis się wobec siebie zachowują. Taka wskazówka 😀
Może córka Nyks, Hemera? Ona jest dniem, więc by pasowało. Jak nie to nie mam pojęcia jaka bogini by pasowała.
Może córka Nyks, Hemera? Ona jest dniem, więc by pasowało. Jak nie to nie mam pojęcia jaka może to być bogini.