Jest mi tak strasznie wstyd, że znowu zrobiłam (ponad!) miesięczną przerwę między rozdziałami. Przepraszam, przepraszam, przepraszam. Za to serio napracowałam się nad tą częścią i liczę, że się Wam spodoba. Z dedykacją dla Was wszystkich, którzy czytają i komentują.
Kira
Michael
W tunelu było ciemno, zimno, wilgotno i wąsko. Ogółem bardzo nieprzyjemnie. W nosie go kręciło od zapachu ziemi i kurzu. Obdarł sobie skórę na dłoniach i knykciach, przez co odczuwał teraz nieprzyjemne pieczenie. W duszy dziękował bogom, że nie ma klaustrofobii, bo obecna sytuacja przyprawiłaby go o atak paniki.
W dodatku Misiek miał wrażenie, że już kiedyś tędy spadał. Odczucie potęgowało się, gdy do ust i oczu wpadał mu, sypiący się ze ścian, piach. Kiedy uderzył głową o jakiś wystający korzeń, przypomniał sobie skąd kojarzy to miejsce. Zupełnie jakby ból rozjaśnił mu umysł. Był tutaj! Tylko, że we śnie! Wtedy, śniąc, przypomniał sobie rzeczy, o których wolałby raczej zapomnieć… Wspomnienie koszmaru zesłanego i nie najweselszych chwil z przeszłości zesłanych przez Pitcha, jak na zawołanie wywołało drapiącą gulę w gardle. Chłopak przełknął ślinę i odrzucił napływające wspomnienia. Tak. Z całą pewnością był pewien, że to ten sam dół, tunel, korytarz, czy jakkolwiek inaczej to nazwać, w którym wówczas „przebywał”.
Michael kompletnie stracił poczucie czasu. Mógłby zgadywać, że spada od dziesięciu minut, jednakże równie dobrze mógł to być kwadrans lub pół godziny. W pewnym momencie jego obawy, że będzie tak już spadać przez wieczność, rozmyły się. Zdołał dostrzec plamkę światła pod swoimi stopami, która zwiastowała koniec wycieczki i z sekundy na sekundę stawała się coraz większa. Tunel poszerzył się, a chłopak wylądował miękko na kamiennej posadzce. W takich sytuacjach dziękował za lata spędzone na treningach w Obozie Herosów. Podniósł się z przyklęku i rozejrzał dookoła, w poszukiwaniu przyjaciół. Znajdował się w jakimś podziemnym przejściu, który ciągnął się metrami zarówno za nim, jak i przednim, skręcając w lewo około dziesięć kroków dalej.
-Misiek! – chłopak usłyszał za sobą ciche, ponaglające syknięcie.
Jamie i Ginny schowali się we wnęce, której z początku nie zauważył. Syn Eteru trzymał w dłoni swój lśniący niezwykłą poświatą miecz, a Ginny machała do niego, by się pospieszył. W drugiej ręce trzymała łuk. Michael pokonał dzielący ich dystans praktycznie bezszelestnie, nie rozglądając się na boki, i stanął koło przyjaciół.
– Jak sytuacja? – zapytał.
– Czysto, cicho, spokojnie. Czyli coś tu definitywnie śmierdzi – odparł Jamie, unosząc trochę miecz, by oświetlił twarze całej ich trójki. – I nie mam tu na myśli tego zapaszku zgnilizny.
Misiek i Ginny zachichotali.
– Od kiedy tu wskoczyłem kompletnie nic się nie działo – dodał.
– Jedyne co, to czekaliśmy na ciebie – dopowiedziała Ginny, wzruszając ramionami i naciągając strzałę na cięciwę. – A skoro już jesteś…
– Możemy ruszać dalej – dokończył za nią Michael, patrząc w głąb korytarza. Wyciągnął miecz, po czym ruszyli w drogę.
Michael czuł jak w żyłach buzowała mu adrenalina. Nerwy miał napięte, a serce tłukło się niespokojnie w piersi. Starając się zachować jak największą czujność oraz uwagę, nasłuchiwał innych dźwięków niż odbijające się echo jego własnych kroków. W końcu Jamie zaproponował żeby przyspieszyć tempo. Najpierw zaczęli szybko truchtać, a porem biec. Przez większość czasu korytarz prowadził prosto, skręcali zaledwie parę razy. Nie napotkali żadnych skrzyżowań, czy rozwidleń. Mimo to Ginny rozglądała się uważnie dookoła, zapamiętując przebytą przez nich drogę. Zgodnie stwierdzili, że naprawdę głupotą byłoby zgubić się na terytorium wroga. W czasie biegu Misiek zauważył, iż ściany wcale nie są gładkie i puste, jak myślał na początku, lecz pokryte ledwo widocznymi malunkami. Farba, którymi zostały namalowane, co prawda wyblakła, a obrazy w większości pokrywała warstwa kurzu oraz brudu, ale wciąż dało się coś dostrzec. I chłopak musiał przyznać, że były zaskakująco ładne. „Podobałyby się Evie” – przemknęło mu przez myśl. Syn Aresa mógł zdecydowanie stwierdzić, że malowidła przedstawiały sceny z mitologii. Jednakże nie mógł przypomnieć sobie żadnych opowieści odpowiadających temu, co widział: Pitcha Blacka rozsiewającego swoje mroczne koszmary na świat. Nękanych strachem ludzi. Czarne konie otaczające swojego pana, który stał naprzeciw Hypnosa. Starcie się złotego i czarnego Piasku.
Zafrasowany, zwolnił przechodząc do marszu, w końcu się zatrzymując. Przejechał dłonią po chłodnej, chropowatej ścianie, ścierając kurz, aż do miejsca gdzie rysunki stały się całkowicie zamazane i nieczytelne. Sceny urywały się w połowie, jakby nikt nie miał prawa poznać ciągu dalszego.
– Dziwne, co nie… – powiedział Jamie, gdy stanął koło niego. On również przypatrywał się uważnie malowidłom.– Zupełnie jak gdyby chciał coś ukryć.
– Myślisz? Może po prostu nie chciało mu się tego sprzątać.
Mimo powagi sytuacji i ponurej atmosfery, chłopcy roześmiali się.
– Hej, zobaczcie! Tutaj jest jeszcze ciekawiej!
Jakieś osiem metrów dalej, w ścianie wykuto idealny kamienny okrąg. Ginny stała dokładnie naprzeciwko niego. Przyglądała mu się z przekrzywioną głową i ramionami skrzyżowanymi na piersi. Michael stanął przy przyjaciółce i zmarszczył brwi.
– A to co jest?
Płaskorzeźba przedstawiała bardzo dziwnie wyglądający przedmiot. Przypominał ogromny globus na bogato zdobionej podstawce „nóżce”. To, co odróżniało go od zwykłego globusa było to, że nie widniały na nim kontynenty tylko jakieś niekształtne plamy. Ponadto, miał przymocowaną do siebie wagę z czterema szalami w kształcie płytkich miseczek na delikatnych łańcuszkach, a nad każdą z nich unosiła się inna postać. Była tak jeszcze strzałka, przymocowana do czubka kuli, która wskazywała postać unoszącą się nad środkową szalą.
– Ginny – zwrócił się do blondynki Jamie. – Masz pomysł co to jest?
– Może… Nie jestem pewna. – dziewczyna dotknęła powierzchni kamienia. – Mogę się tylko domyślać, ale… To może być szala snów – powiedziała, odwracając się do chłopców.
– Szala czego?! – Misiek nie miał pojęcia o czym mowa.
– Taka waga pokazująca i zapewniająca równowagę pomiędzy bogami snów. Dzięki niej, każdy z nich jest odpowiedzialny tylko za jedną strefę przestrzeni sennej. To bardzo ważne żeby tego nie naruszyć. Skutki dla herosów, bogów, a nawet śmiertelników byłyby katastrofalne. Przynajmniej tak twierdziła Miriam.
– Czyli… ci tutaj to Hypnos, Morfeusz, Fantasos i em… ten, którego imienia teraz nie wypowiem? – upewnił się Misiek, wskazując palcem postaci.
– Najwyraźniej.
– I dotykanie tej wagi snów jest bardzo złym pomysłem, tak?
– Tak. Podobno bardzo złym. Chaos, zamęt plus cały pozostały pakiet gratis.
– Dobrze wiedzieć. Będę trzymać ręce przy sobie.
– Zgaduję, że to właśnie o to chodzi Pitchowi – wtrącił się Jamie. Pozostała dwójka spojrzała na niego z szeroko otwartymi oczami. Syn Eteru lekko się zawstydził, co zdradził rumieniec na policzkach. Odchrząknął i kontynuował:
– Pomyślcie, od tej wagi zależy, kto rządzi snami i kto, nad czym panuje. Ta strzałka tutaj, sądzę iż wskazuje na Hypnosa, króla snów. To on posiada największą władzę i jest najważniejszy. Ale… Nie możemy wykluczyć możliwości istnienia sposobu na zmianę tego stanu rzeczy.
Szare oczy Ginny rozbłysły.
– To ma sens. I domyślam się, do czego zmierzasz.
Przyjaciele wymienili się zaniepokojonymi spojrzeniami.
– Tym czego najbardziej pragnie Pitch Black jest…
– Władza – szepnął Jamie.
– Uwaga – dodała Ginny.
– Zemsta – zakończył Michael.
Przyjaciele milczeli, wpatrując się w ściany. Z jakiegoś powodu zaczęli odczuwać dyskomfort z przebywania w tym miejscu.
– Chodźmy stąd – ponaglił ich syn Eteru.
Zmysły Michaela zareagowały za późno. Ściana mroku pojawiła się zbyt niespodziewanie, by mieli czas na jakąkolwiek reakcję. Ciemność pochłonęła ich wszystkich całkowicie, odcinając od siebie nawzajem. Zrobiło się tak ciemno, jak w najmroczniejszą z nocy. Misiek uniósł miecz, gotowy do stoczenia walki, pomimo tego, że kompletnie nic nie widział. Nie zdążył jednak zrobić nawet kroku, gdy poczuł iż traci przytomność.
Obudził się w jakimś ogromnym, przestronnym pomieszczeniu, przypominającym grotę. Leżał na plecach, na chłodnej ziemi, lecz pomimo tego nie odczuwał zimna. Tym co przykuło jego uwagę, były klatki. Ozdobne klatki dla ptaków wykonane z czarnego metalu, zwieszające się z sufitu na długich łańcuchach. Wprawione w ruch przez delikatny wiatr, wydawały z siebie dźwięczne brzęczenie. „Dość ciekawy wystrój wnętrza” – pomyślał, podnosząc się do pozycji siedzącej. Ku swojemu zdziwieniu, zorientował się, że nie jest ani związany, ani zakneblowany, a miecz nadal był na swoim miejscu przy jego pasie. Zaniepokojony potarł czoło. Coś tu się ewidentnie nie zgadzało. Wtedy gdzieś ze swojej lewej strony usłyszał cichy jęk. Misiek obrócił głowę w tamtą stronę i ujrzał leżącą niedaleko przyjaciółkę.
– Ginny! – zawołał zduszonym głosem, podczołgując się do niej. – Nic ci nie jest?
Dziewczyna skrzywiła się lekko, unosząc na łokciach. Zmarszczyła czoło i zamrugała oczami.
– Nie. W porządku – odpowiedziała, wspierając się na jego ramieniu. – Tylko trochę mnie zamroczyło.
– Na pewno?
Odpowiedziała mu skinięciem głowy. Misiek rozejrzał się po otoczeniu, szukając zagrożenia. Nagle zdał sobie sprawę, że kogoś brakuje.
– Gdzie jest Jamie?!
– Tutaj!
Syn Eteru właśnie podnosił się z ziemi, masując skronie. Po chwili strzepał pył ze swoich jasnych włosów.
– Gdzie jesteśmy? – zapytał.
Michael wzruszył ramionami. Wydawało mu się, że znajdują się w jakichś ruinach. Powietrze było stęchniałe, wyczuwało się w nim zapach historii, starych murów… Gdzieś z góry, przez niewidoczne dla oczu szczeliny, sączyło się słabe, acz wystarczające światło. Dopiero po chwili Misiek zdał sobie sprawę z ogromu pomieszczenia, w którym się znajdowali. Siedzieli po środku… chyba komnaty, otoczonej przez kamienne mosty i kręte, spiralne schody. Oznaczało to, że były tu również inne piętra oraz poziomy. Jak głęboko pod ziemią się znajdowali? Wszędzie walały się przewrócone, rozpadające się lub całkowicie pokruszone kolumny, arkady, czy łuki.
– To jakieś starożytne ruiny – szepnęła Ginny.
Chłopak rozglądał się dalej. Z wielu miejsc wyrastały stalagmity i stalagnaty. Choć nie widział dokładnie, dostrzegł również co najmniej pięć wyjść oraz trzy korytarze. Ich szansa ucieczki!
– Witajcie w moich skromnych progach!
Spokojny, chłodny głos poniósł się echem po sali. Przyjaciele poderwali się na nogi, szukając osoby, która je wypowiedziała. Stanęli do siebie plecami, tak by być blisko siebie i jednocześnie mieć wystarczająco wolnej przestrzeni. Michael próbował opanować oddech. Nic nie mógł poradzić na to, że drżała mu ręka. „Weź się w garść!” – nakazał sobie w duchu. O dziwo, zadziałało.
– Wybaczcie niewygody, ale w ramach rekompensaty postanowiłem zostawić wam broń – Pitch Black wyłonił się z cienia zachodnich schodów. Uśmiechnął się, ukazując zęby. – Pomyślałem, że będziecie się czuć… bezpieczniej.
Trójka herosów zwróciła się twarzami do wroga. Jamie i Misiek wyciągnęli w jego kierunku miecze. Ginny dobyła sztyletu, zamieniając go z łukiem. Syn Aresa nadal obserwował wyjścia. Pozostały otwarte. Nikt ich nie pilnował. Jeśli przemkną obok Pitcha, lub uda im się go wyminąć, droga będzie wolna! Bóg koszmarów podążył za jego wzrokiem , po czym spojrzał na rudzielca z politowaniem.
– Naprawdę rozważasz teraz możliwość ucieczki, Michael? Zapewniam cię, nie warto.
– Skąd ta pewność?! – chłopak ledwo powstrzymał ryk zbierający mu się w gardle.
Szaro-złote oczy Pitcha rozbłysły.
– Po prostu nie wypuszczę was stąd żywych – odparł.
Syn Aresa zacisnął mocniej pięść na rękojeści miecza, aż pobielały mu knykcie. Czym się tak denerwował? Co go tak wkurzało?
Jamie zrobił krok do przodu. Wzrok miał poważny.
– Jesteś aż tak pewien swego? – zapytał. – Pewien wygranej?
Bóg zmrużył oczy, przekrzywiając lekko głowę.
– Owszem. Nie macie żadnych szans na wygraną. Jam myślicie, czemu pozwoliłem wam żyć tak długo? Doprawdy nie sądziłem, że posuniecie się do tego stopnia – rozłożył ręce, kręcąc głową. – Z własnej woli wpadliście mi w ręce.
– Zapominasz o czymś – odezwała się po raz pierwszy Ginny. – Nie jesteśmy sami. Nasi przyjaciele będą kontynuować misję, nawet za wszelką cenę. Nadzieja jeszcze nie umarła.
Pitch Black wywrócił oczami.
– Czemu wszyscy herosi muszą być tacy sami? – westchnął. – Tacy naiwni, pełni wiary, miłości… – zaczął wymieniać, odwracając się do nich tyłem. -… ciągle goniący za złudnymi marzeniami, chwytający się rozpaczliwie każdej nitki nadziei! Ale tym chyba właśnie jest człowieczeństwo. I tego wam zazdrościmy, wiecie? – zerknął przez ramię, napotykając wzrok Michaela. – Zazdrościmy wam waszej siły.
Z jakiegoś powodu Misiek wiedział, że te słowa są kierowane bezpośrednio do niego. I wcale mu się to nie podobało. Siła? Jak siła? W głowie zawibrowały mu słowa tamtego lekarza: „… powinna nie żyć.” Czuł się dziwnie. Coś w nim buzowało. Jakiś niepohamowany gniew, który tylko czekał by wydostać się na zewnątrz. Pitch Black jakby rozjaśnił się na ten widok.
– Fascynujące jak boska krew krąży w waszych ludzkich ciałach, herosi. Zwłaszcza tak niezwykłych i wyjątkowych jak wasza szóstka.
Ginny położyła dłoń na ramieniu rudzielca. Poprzez dotyk udzieliło mu się jej opanowanie oraz spokój. Od razu poczuł się lepiej. W tym samym czasie, Jamie przywołał swoją moc. Niebieska poświata wydobywała się z jego ciała, rozjaśniając komnatę.
– Przestań wreszcie się z nami bawić.
– Zaufaj mi Jamie, drogi synu światła, biorę to całkowicie na poważnie.
Wtedy cała trójka zaatakowała. Rzucili się na pana koszmarów, gotowi walczyć do upadłego. Michael ciął w lewy bok Pitcha. W ostatniej chwili cios został zablokowany czarnym ostrzem długiego sztyletu. Tak samo kolejny, wymierzony w kolano, a nawet następny. Uniknął pchnięcia zadanego przez Jamiego. Uchylił się przed sztyletem Ginny. Misiek próbował ugodzić go w stopę. Następnie zamachnął się w kierunku karku. Wszystko zostało odeprane. Nagle Jamie zdołał drasnąć plecy wroga. Z niegłębokiej rany i tak popłynęła strużka ichoru. Złota krew odcinała się na tle czarnego kaftanu. To dało Miśkowi motywację. Natarł z jeszcze większym zaangażowaniem. W końcu walczył z Blackiem sam na sam. Jego ataki stały się agresywniejsze, bardziej nieprzewidywalne, wkładał w nie więcej siły. Pitch Black zaczął się cofać, musiał częściej wykonywać uniki.
– Nadal uciekasz przed przeszłością. Michael – powiedział Pitch, krzyżując ich ostrza. Z tak bliska półbóg dostrzegł, że przewyższa boga o dobre pięć centymetrów. Wydało mu się to dziwnie satysfakcjonujące. – To cię zgubi. Ciebie i twoich przyjaciół.
– Przeszłość to przeszłość. Nie zmienię jej – odpowiedział, napierając mocniej.
– Owszem. Ale ty się jej boisz. Przeraża cię myśl, że stracisz jeszcze kogoś.
Michael wrzasnął. Wykręcił ramię, wytrącając ostrze z dłoni boga. Ciął go na ukos w podbrzusze, uderzył w głowę, a gdy Fobetor padł na kolana, przytknął mu czubek miecza do gardła.
– Masz rację. Boję się swojej przeszłości – przyznał. Usłyszał kroki przyjaciół tuż za sobą i dodało mu to otuchy. – Jednak staram się ją akceptować. Moja mama umarła. I nic na to nie poradzę, mogę jedynie żyć dalej. O! Powinienem ci jeszcze podziękować. Chyba wreszcie zaczynam rozumieć, o co chodzi z tą całą siłą.
Pitch Black zmrużył oczy. W ułamku sekundy zamienił się w cień i zniknął.
Wszystko na nic, moi drodzy. Nawet jeśli teraz się wycofałem, nie łudźcie się. Nie znajdziecie wyjścia z tego miejsca. Co się tyczy pozostałej trójki na waszym stateczku, zapewniłem im spotkanie z Adamem i pozostałymi Rzymianami. To koniec.
Michael otworzył szeroko oczy.
– Draniu! – wrzasnął, kierując te słowa w pustą przestrzeń.
Niespodziewanie poczuł, że oślepia go światło. Zamknął oczy, a kiedy je otworzył, stał przed nim Ares. Wyglądał na czterdziestopięciolatka. Był wysoki, chyba nawet wyższy od niego, bardzo dobrze zbudowany, ale szczupły. Miał krótkie, czarne włosy, trochę zmierzwione i jak zwykle kule ognia zamiast oczu. Jego twarz pokrywał kilkudniowy zarost. Ubrany był w strój greckiego wojownika, zaś przy pasie zwisał mu ciężki, oburęczny miecz.
Miśkowi opadła szczęka.
– Co ty tu na gacie Hadesa robisz?! – zawołał. – Nie za dużo tych wrażeń jak na jeden dzień?
– Po pierwsze: nie wyzywaj mnie od tego Trupiokróla. Po drugie: pojawienie się tu przed tobą wymaga ode mnie cholernie dużo mocy i uwagi, więc się kurde skup!
Jak na grzecznego synka przystało, Michael zamilkł. Ares podrapał się po brodzie.
– Musiałem tu do ciebie przyjść, bo mam ci coś ważnego do powiedzenia. Chodzi o twoją matkę.
Michael wstrzymał oddech.
– Co takiego? – odezwał się w końcu.
– Catherine była niezwykła. Pod wieloma względami. Miała wszystkie te cechy, które podziwiam oraz szanuję – Ares westchnął cicho. – Ale było coś… coś co sprawiało, że była naprawdę wyjątkowa. Siła. W twojej rodzinie od wielu pokoleń przekazywany jest pewien dar, który sprawia, że człowiek jest…
– Silny – zakończył za niego Michael. – Znosimy więcej niż inni. Jesteśmy trochę „niezniszczalni”.
Ares uniósł brew.
– Więc sam do tego doszedłeś.
– Właściwie to przed chwilą. Dlatego przeżyłem tamten atak – chłopak potarł w zamyśleniu pierś. – I dlatego mama…
Bóg wojny położył synowi dłonie na ramionach.
– Walczyła tak długo jak tylko mogła. Byłem z niej dumny. Tak jak teraz jestem dumny z ciebie. Walcz dalej Michael. Pokonaj Fobetora.
– Jasne.
– I jeszcze jedna rzecz! Podarowałem ci dodatkowy dar ode mnie. Masz moje błogosławieństwo.
Misiek wyszczerzył się jak pięciolatek, który właśnie dostał lizaka.
– Serio?!
– Tak, serio. Pamiętaj! Walcz! Prawdziwy mężczyzna musi wiedzieć co to pot, krew i łzy!
Michael otworzył oczy, wciągając głęboko powietrze. Stał tak jak stał, ale Aresa już nie było. Jamie podbiegł do niego, wskazując jeden z tuneli.
– Tamtym powinniśmy wydostać się na zewnątrz! Hej, wszystko gra?
– Jasne, jak najbardziej. Przynajmniej od teraz.
Ojej kolejny rozdział. ojej, narracja Miśka. Super, a szczególnie te twoje opisy *o* jestem ich fanką, słowo! To z tą wagą- wymyśliłaś sama, czy tak jest na prawdę, to znaczy, czy wzięłaś to z mitologii? Jedyne co mi wadzi, to pojawienie się Aresa. Zjawia się od tak i nawet nie daje powodu wyraźnego, dlaczego się pojawił. Pojawia się i już. No tak, daje błogosławieństwo. Ale bogowie zawsze mają jeszcze jakiś powód, przynajmniej ja tak uważałam. Mimo to- cud miód!
Mimo to, rozdział super. Oł, szkoda mi tych na statku, szczególnie, że rozdzieliłaś wszystkich zakochańców x)
Czekam na kolejne części :*
Niestety zgadzam się nieco z Przygłupem (Miej tą satysfakcję -.-), gdyż pojawienie się Aresa jest nieco nagłe i mam nadzieję, że w dalszych częściach okaże się, że było nieco ważniejsze niż się wydaje
W pierwszej chwili, jak przeczytałam wypowiedź Aresa, jęknęłam w duchu, że słabo go przedstawisz, ale „Więc się kurde skup!” sprawiło, że natychmiast zmieniłam zdanie 😀
Jak zwykle zachwycam się Twoim stylem; detaliką, tym, że uwzględniasz każdego bohatera. Czasem bywało, że autor z czasem innych odrzucał i skupiał się tylko na jednym, a ty tego nie robisz, soł… ;p
Zrobisz mi przysługę? Chcę mieć wreszcie tą zimną satysfakcję: wyślij w końcu coś słabszego, bo powoli doprowadzasz mnie – chodzący ideał – do kompeksów :’)
Ares nie Ares… Rozdział super jak zawsze! Popieram wyżej- te opisy!!! *o* Rozdział super, dzieje się. Trochę wszystko tak szybko przeleciało, ale trudno- nie mogę się tak bardzo doczekać, co jest dalej i dalej, że przeboleję! 😀 Akcja cud, bohaterowie też <3
Czekam jak to pociągniesz dalej! 😀
Mi się bardzo podobało Uwielbiam czarne charaktery takie jak Pitch. Niby chcę ich zabić, ale jednak bawi się z nimi odkładając wszystko na później; taki spokojny i opanowany, który jest zły do szpiku kości. 😀 Dziwne było trochę to, że Ares pojawił się i zniknął, gdy oni najbardziej potrzebowali pomocy! >,< Przecież są na terenie wroga!
Czekam ze zniecierpliwieniem na CD!