– Johnny, braciszku, kochanie, miłości moje…!
Tak, to Amy. Tak, zwracała się ona do Johnny’ego. Tak, tego Johnny’ego, którego normalnie kopie, wyzyskuje i uważa za adoptowanego brata transwestytę.
– No mordeczko, no! Wiesz jak ja cię kocham, przecież tyle razy ci to dawałam poczuć!
John spojrzał na nią spod przymrużonych powiek i westchnął:
– Owszem. Tą bliznę na łydce mam od dziewiątego roku życia.
– To był przypadek.
– Nikt. Nie. Gryzie. Ludzi. Przez. Przypadek.
Nie wytrzymałam i wybuchłam śmiechem. Zarówno Amy jak i Johnny, chyba zapomnieli, że tu cały czas byłam, bo spojrzeli się na mnie jak na ducha.
– Jak widzisz, Amy jednak gryzie- zaśmiałam się, cmokając w stronę blondynki, która wykrzywiła się i fuknęła gniewnie.
Byliśmy na werandzie przed Domkiem Hermesa. John siedział na jednym z wiklinowych krzeseł, z kocem na kolanach i robótką ręczną, a dokładniej ogromnym łańcuchem świątecznym. Wyglądał uroczo. Przysięgam. Jak rano wstałam i wyszłam na dwór i go zobaczyłam, myślałam, że rozpłaczę się ze wzruszenia. Do tego uniesiona głowa i obrażony wyraz twarzy… nie no, był pocieszny jak mały szczeniaczek. Z tą różnicą, że szczeniaczki są słodkie.
Siedziałam na drugim fotelu, z pięcioma poduszkami pod tyłkiem i opatulona kocem, tak szczelnie, jak Pan D. wiąże kaftany bezpieczeństwa (to prawda, razem z Es rozgryzłyśmy co, a raczej kogo, trzyma na tym strychu!). Dokładałam do zaczętej przez Johna ozdoby wiązki ostrokrzewu. Robiliśmy długi łańcuch ze świeżych gałązek choinki. Johnny wiązał je ze sobą, a ja wczepiałam czerwone kulki.
A Amy leżała na plecach przy naszych nogach i gadała do sufitu.
– Ale kochanie… Musisz mi pomóc!
– Nic z tego.- John pokręcił głową bez cienia emocji na twarzy, po czym zwrócił się do mnie.- Vicky, bądź tak uprzejma i podaj mi tamte nożyczki.
Nie bardzo wiedziałam o co im chodzi. Rozmawiali już tak, odkąd tu się do nich przywlokłam jeszcze w piżamie i zostałam zagoniona do roboty.
– W czym pomóc?- spytałam więc.
– Chcę uciec do sklepów!- zawołała Amy unosząc się na łokciach.- Są przeceny! A ja chcę prezenty!
Spojrzałam na Amy i odgarnęłam z oczu włosy. Poranne fryzury to jest to, co chyba każdy kocha.
– I po co ci do tego John? Mogę pojechać z tobą ja.
– Vi, mordeczko, ktoś musi prezenty przynieść- prychnęła z politowaniem i wróciła do udawania podłogi. Słysząc to, ku irytacji Johnny’ego wybuchnęłam ponownie śmiechem.
– Jej nie chodzi o tachanie toreb po centrum handlowym- odezwał się chłopak.- Ona chce ciężarówki dostawczej Obozu Herosów.
Zamilkłam i z uznaniem spojrzałam na Amy. Dziewczyna zamknęła oczy i z wydętą dolną wargą leżała krzyżem na zimnych deskach.
– Ale po co?
– Jak to ‘po co’! Moja mama jest miliarderem, mam prawo nakupować tyle świątecznego kiczu ile mi się podoba! Raz w roku mam okazje, bo na urodziny dostaje gotowe prezentu, a poza tym nie bywam w domu.- Dziewczyna zerwała się z podłogi i z entuzjazmem spojrzała na mnie.- Wiesz jaki genialny prezent znalazłam Suzanne?!
– Nowe włosy i charakter? Eutanazję?
– Nie. Ale tam były takie cudne prezenty dla wszystkich!- zawyła siadając na balustradzie i załamała ręce.- Dla Nicka, dla Chase’a, dla Avny, Dais, Hope, Rocky, Chrisa, Lol, Petera…
– Przecież ty go nawet nie lubisz- przypomniałam jej, na co Amy prychnęła i przestała wykrzywiać twarz, jakby ktoś ją torturował.
– Wiem. Ale prezenty…- jęknęła i spojrzała na brata.- Kochanie, błagam, daj mi kluczyki! Bo ci je ukradnę!
– Nie okradniesz złodzieja- rzucił melancholijnie chłopak, przypinając kolejną gałązkę choinki do długiego łańcuchu.
– Od kiedy on ma kluczyki do tego auta?- zapytałam zdumiona. O ile dobrze wiedziałam, obozowa ciężarówka do rozwożenia truskawek nigdy nie była używana przez herosów, te ‘Oczy i ich Człowiek’ mieli jedyny dostęp do pojazdu.
– Od kiedy jego dyżur. Wczoraj przecież jechał po herosów.
No tak.
Święta w Obozie Herosów były bardzo uroczym czasem. Odbywały się tydzień przed właściwymi Świętami, żeby herosi mogli się spotkać. Jedni przyjechać do obozu z domów, gdzie spędzali rok szkolny, inni wyjeżdżali stąd tylko na święta i zaraz po wracali. Wariantów było dużo. Z tego co wiedziałam, zarówno Johnny jak i Amy siedzieli w obozie cały rok. To znaczy akurat teraz. Podobno w zeszłym obydwoje polecieli do szkoły z internatem na Florydzie. Opowiadali mi- John o kursach historii sztuki, a Amy o parkach rozrywki. Jak widzicie, Floryda to miejsce idealne dla każdego.
Johnny odrzucił na bok (czytaj: na mnie) łańcuch, który miał już jakieś dziesięć metrów. Nawet nie zauważyłam, kiedy go zrobiliśmy (no dobra, ja tylko ozdobiłam…!) Pamiętam tylko, że w pewnym momencie postanowiłam przypiąć do niego skarpetkę Nicka, która leżała na parapecie. Johnny chyba nie zauważył wełnianej skarpety z wyhaftowanym imieniem swojego brata bo jak na razie o nic się nie wściekał. Chłopak wstał, opatulił się kocem i ruszył do drzwi.
– Braciszku, no proszę!- zawołała za nim Amy, ale okularnik ją zignorował.- Zobacz Vi. Dlatego uważam, że rodzeństwo to dramat.
– To prawda- przyznałam jej rację, zarzucając koc na ramiona, bo zrobiło się zimniej. Ale nim coś dodałam, moją uwagę przykuło coś zupełnie innego i o wiele lepszego od rodzeństwa.- Amy? Czy w Obozie zawsze jest taka sama pogoda?
– Co?- Chyba nie była gotowa na takie pytanie. Cóż… Amy zadko kiedy bylbyła gotowa na jakiekolwiek pytanie, które wymagało użycia mózgu.- No na ogół słonko świeci, kwiatki rosną, Pegazy latają, ptaszki śpiewają, ja okazjonalnie też…
– Wiem- przerwałam jej.- To powiedz mi, dlaczego pada śnieg!
Amy odwróciła się gwałtownie i aż krzyknęła rozpromieniona. Na całym horyzoncie, rozlał się przepiękny widok; wszelkie znajome mi miejsca, zostały zaatakowane przez śnieg! Najprawdziwszy, piękny śnieg, który padał tak gęsto, że zasłonił słońce i miejsca oddalone od nas- nie widziałam Wielkiego Domu, Sosny ani stajni bydła (błagam, niech je tam przysypie!).
– Victoria! Bitwa na śnieżki!- ryknęła Amy, przeskakując balustradę i lądując na trawniku. Nie wiem jak to możliwe, ale śniegu było po kostki. Dziewczyna schyliła się i nabrała go w ręce, po czym cisnęła prosto we mnie. Skuliłam się ale i tak spora porcja nasypała mi się zza kocyk.
– Amy!
– Idę obudzić śniegiem rodzinkę!- Jak widać, dziewczyna mnie już nie słuchała. Zgarnęła sobie tylko ogromną ilość śniegu w ramiona i wbiegła na werandę a potem do omku Hermesa. Zaraz też potem dało się słyszeć piski i wrzaski, natomiast Amy z powrotem wypadła na zewnątrz, rzucając mi moje buty.
– Wciągaj, idziemy robić fortece!
– Ale ja jestem w piżamie- zaprotestowałam ignorując wściekłego Nicolasa, który stanął w progu i obrzucił siostrę wiązanką przekleństw.
Jednak spojrzałam na śnieg, którzy pruszył tak ślicznie, że cały krajobraz wyglądał jakby został wyjęty z bajki o Królowej śniegu. Poza tym, robiłam gorsz rzeczy. Amy chyba też to wiedziała, bo zatrzymała się i spojrzała się na mnie miną typu: „Serio, mordeczko?”
– A walić to.
– Następnym razem ubierzcie chociaż buty- oznajmił zaspany Alex, kiedy John przedstawił mu problem.
Syn Hermesa przywlekł mnie i Amy do domku dzieci Apolla po tym, jak rozpętałyśmy obozową bitwę na śnieżki (serio, cały obóz się bił! Nawet Chejron! Ale on to chyba próbował uciszyć, tylko mu nie wyszło…). John stwierdził, że będziemy chore, a nasze matki nas zabiją jak wrócimy chore do domów na święta, więc koniecznie musimy na futrować się tej ambrozji. Ojej, czyli mu jednak na nas zależy! Ja tam bym Amy na śmierć wysłała bez oporu.
– Ja miałam buty!- zaprotestowałam, pokazując na przemoczone trampki, które chyba zaczynały zamarzać na mojej stopie. Ała. Będzie bolało.- To ona jest na bosaka.
– Ale ona jest przynajmniej w czymś cieplejszym niż piżama- prychnęła Amy.
No tak. To ja miałam na sobie przemoczoną od śniegu piżamę. Odruchowo skrzyżowałam ramiona, choć i tak miałam na sobie rozsuwaną bluzę Johnny’ego. Topiłam się w niej. Chłopak na ogół nosił za duże bluzy, a że był i tak wystarczająco chudy i dłuuugi, jego ubranie było dla mnie jak sukienka. Bardzo krótka, ale jednak sukienka.
Alex nic nie powiedział, jedynie westchnął cicho. Z racji tego, że go nie lubiłam, odwróciłam się i zeszłam z ganku domku Apolla, a Amy radośnie za mną. Kichnęła i w tym momencie Johnny wydał z siebie ciche: „Ha!” i uśmiechnął z satysfakcją.
– Będziesz chora.
– Wiem- odparła Amy. Powiedziała to jakoś smutno i z wydętą dolną wargą.- Ale jakby jakiś kochany brat, chciał mnie zawieść do miasta, gdzie są apteki to…
Ha, no przecież. Co się odwlecze, to nie uciecze. Johnny chyba pomyślał to samo, bo jęknął z miną, jakby ktoś go torturował. Za to ja wpadłam na lepszy pomysł, bo właśnie z domku naprzeciw nas, wyszła osoba, która mogłaby nam pomóc. Wyszła, to za dużo powiedziane… Wypadła, potykając się o własne nogi.
– Amy, chcesz jakikolwiek samochód, prawda?- spytałam ją.
– No najlepiej z przyczepą na prezenty- zaczęła, ale szybko sprostowała:- Tak, stopa nie złapię tu w środku grudnia, a w taką śnieżycę nie będę szła piechotą z zakupami.
– Ja wracam- wtrącił Johnny.
– W sumie, to każdy samochód będzie idealny- ciągnęła Amy, ignorując brata, który skręcił do domku Hermesa.
– No to chodź.
Chwyciłam ją za nadgarstek i pobiegłam za chłopakiem, który mało spokojnym, nonszalanckim krokiem szedł do nas tyłem, a właściwie truchtał z plecakiem na ramieniu. Chłopak nas nie widział, ale zatrzymał się i powoli obrócił na pięcie, gdy tylko się wydarłam:
– Thomas!!!
Syn Tarota widząc mnie, uśmiechnął się tak, że miałam ochotę włożyć mu torbę na twarz, ale grzecznie też się uśmiechnęłam. Równie cynicznie i przymilnie co on.
– Witaj Rowllens. Cześć Amy, coś się stało?
– Tak bo potrzebu…- zaczęłam, ale chłopak mi przerwał.
– Rowllens, piżama ci prześwituje- odparł z bezczelnym uśmiechem i jeszcze bezczelniej gapiąc mi sie centralnie w dekolt. Gwałtownie opatuliłam się szczelniej bluzą Johna i fuknęłam z wyrzutem, a moje usta aż uchyliły się z oburzenia.- Już lepiej, teraz masz moją pełną uwagę. Czego chcesz?
– Hahaha, ale dupek.- Na Amy zawsze można liczyć.
– Thomas, potrzebujemy samochodu- przerwałam blondynce, zanim jeszcze zdążyła coś dodać. A chciała, uwierzcie.
Za to Thomas, nie przestając się uśmiechać, zmarszczył brwi i odchylił się lekko na piętach do tyłu. Chyba wiedział, że proszenie go o cokolwiek to największa desperacja z mojej strony, bo wyglądał jakby się tym teraz napajał. Popieram Amy: dupek. Ale nie przestając się miło uśmiechać, patrzyłam się na niego błagalnie.
– Skąd pomysł, że mam samochód?
– Porwałeś mnie tu samochodem.
– I myślisz, chica, że ten gruchot od czerwca nadal stoi na środku pustej szosy i nikt go nie zabrał?
Cholera, mógł mieć rację. Odwróciłam się do Amy, żeby ją poinformować, że musimy szukać innego frajera z samochodem, kiedy Thomas spokojnie dorzucił:
– Za kilka godzin musze odwieźć siostrzyczkę do domu. Jak coś chcesz, to za dziesięć minut mogę kazać Charlesowi cię zawieść na zakupy, ostatnio znaleźliśmy całkiem porządny samochód.- Cholera, czy to już podchodzi pod gang złodziei samochodów…?- Tylko macie wrócić na Wigilię. Jak najszybciej, bo potrzebuję transportu w razie ewakuacj przed nowo-starą siostrą.
Amy słysząc to zacisnęła zadowolona pięści i rzuciła się na Thomasa. Ja tam bardziej przejęłam się wzmianką o jakiejś ewakuacji.
– Kurde, chyba zmienię ojca! Mój brat jest w ogóle nie pomocny!- zawołała Amy, rozpromieniona, że wreszcie znalazła frajera, który ją zawiezie do sklepów.
Głupia, z wrogiem mi się bratasz! Ale Amy tak nie uważała, chyba za bardzo zależało jej na tych prezentach. Okay, niech jej będzie, ale niech spróbuje mi coś nie fajnego kupić… Blondynka za to już o tym nie myślała, bo pognała do siebie, już od progu wołając po Johnny’ego i drąc się, że kłamała w sprawie ‘genialności braterskiej’.
– A ty chica? Nie potrzebujesz transportu do domu na święta? Zawożę już Kiwę, tą zdrajczynię do domu i…
– Nie- ucięłam krótko, zastanawiając się, czemu chce stąd uciec.- Znalazłam. Za darmo, mam obiecany postój w kawiarni, a nie na stacji benzynowej, bez polowań na jastrzębie, zgryźliwych uwag, porównywania do bawołów, Hagrida i persa, ani bez zrzucania na schodach i innych.
Thomas nie umiał się nie uśmiechnąć, ja zresztą też nie. Z perspektywy czasu to brzmiało komicznie.
– Chris mnie podwiezie. Tata po niego przyjeżdża za dwa dni, a ja mieszkam przecznicę dalej, więc nie podwiozą – uzupełniłam, a Thomas przestał się uśmiechać.
– Jak coś to mów, jak widzisz, jednak mam samochód.
– Dzięki- mruknęłam i nie patrząc na Thomasa chciałam się wycofać, ale chłopak rzucił:
– Mam dla ciebie prezent, Rowllens.
Myśl pierwsza: „Jeeej, kocham prezenty!”. Myśl druga: „Co? On? Ej, to miłe…”. Myśl trzecia: „Prezent? Dla mnie? O cholera, to będzie bomba. Albo pigułka gwałtu. Albo… Nie, aż takim sadystą nie jest chyba… Nie, nie da mi Kiwy. O nie, to ja już wolę tą bombę”
Spojrzałam się na niego niepewnie zapinając suwak bluzy. Chłopak widząc moje spojrzenie zaśmiał się. Śnieg na jego czarnych włosach i czarnym, sprawnym i zniszczonym swetrze, wyglądał przeraźliwie biało, jakby ktoś go obsypał porwanymi skrawkami papieru.
– Zgaduję, że ty o mnie nie pomyślałaś.
– Nie no, myślę o tobie non stop- mruknęłam, wykrzywiając usta w imitacji uśmiechu. Thomas ponownie się zaśmiał i dotknął mojego ramienia, mijając mnie.
– Zaczekaj, zaraz wracam- rzucił i szybkim krokiem cofnął się do domku Kabanosa.
Musze przyznać, byłam tak zdumiona, że nawet nie pomyślałam o tym, żeby go olać i wrócić do ciepłego domku. Pewnie omija mnie ciekawa rozmowa Amy i Johnny’ego, gdzie moja mordeczka mając frajera z samochodem, może na nowo traktować Johna jak Johna. Ale fakt, że Thomas ma dla mnie prezent na Święta, był wystarczająco zadziwiający. Prędzej spodziewałabym się Milosa w nocnym klubie, niż tego wydarzenia… Dlatego posłusznie stałam na środku chodnika w skamieniałych trampach a śnieg zasypywał mi głowę i ramiona.
Po chwili Thomas wrócił, trzymając coś za plecami. A kiedy z szerokim uśmiechem pokazał mi co dla mnie ma, nie wiedziałam czy mam jego udusić, za ‘poczucie humoru’ czy siebie, że dałam się nabrać na jego szczodrość.
– Żartujesz, prawda?- powiedziałam z politowaniem, patrząc na ten prezent.
Chłopak pokręciła głową, uśmiechając się jeszcze szerzej z ogromną satysfakcją.
– Nie możesz mi tego dać.- Zabrzmiałam jak lalunia na słabym romansie. Cholera.
– Ależ Rowllens, cała przyjemność po mojej stronie- przedrzeźnił mnie. Prychnęłam.
– Kretyn. Nie możesz mi dać czegoś, co i tak jest moje- sprostowałam, biorąc do niego swój własny plecak. Tak, ten idiota dał mi mój własny, mój kochany, szkolny plecak, z którym tu przyjechałam.- Poza tym, skąd go masz?
– Jak prawie zemdlałaś po zobaczeniu smoka poniosłem ci go, a ty potem zapomniałaś odebrać.
Z niedowierzaniem spojrzałam na czarny skórzany materiał, mocno podniszczony. W środku wyczułam nawet moje podręczniki i piórnik. No tak, czego ja się spodziewałam?
– Wesołych Świąt, Rowllens.
W tej wypowiedzi było więcej cynizmu i chamskiego samozadowolenia niż w Milosie seksapilu. A to jest trudne do osiągnięcia.
– Udław się tym, Brown- fuknęłam.
I z gracją zarzucając sobie plecak na ramie oraz z wysoko uniesioną głową odwróciłam się, żeby nie było, że spodziewałam się czegoś innego. Zaczęłam iść do domu, jednak po kilku krokach się zatrzymałam i odwróciłam głowę. Thomas nadal stał z rękami w kieszeniach i patrzył na mnie z rozbawieniem. Śnieg padał non stop, zasypywał wszystko na około. Wywróciłam oczami, ale zawołałam, żeby nie było, że jestem nieżyczliwa:
– Wesołych Świąt, palancie.
Jadalnia była nie do poznania. Wszystkie stoły zostały połączone w jeden długi; wyglądało to jakby ktoś zbudował ogromnie długi i krzywy stół. Ktoś wyjaśnił, że to po to, aby każdy mógł usiąść z każdym a nie ze swoim boskim rodzeństwem. Dlatego też Amy pociągnęła mnie na sam środek, gdzie jeszcze nikt nie siedział i miał okazję usiąść ktoś fajny. Głównie przez ten argument miałam ochotę ją zabić, kiedy naprzeciw nas usadowiła się szlachetna drużyna Thomasa- Oscar, Chris i Charles. Zostawili jedno miejsce dla syna Tanatosa i zaczęli ze sobą rozmawiać, udając, że nie istniejemy. O dziwo, Amy nagle zainteresowała się zielonym stroikiem, zamiast moimi zabójczymi spojrzeniami.
Na belkach wokoło i kolumnach, po przywieszano łańcuchy z choinek i ostrokrzewów. Nawet rozpoznałam mój i Johna! Tylko dlatego, że w połowie, postanowiłam doczepić wełnianą skarpetę Nicolasa, tylko dlatego. Choinkowe girlandy oplatały kolumny i na szczycie, wisiały swobodnie pomiędzy jedną a drugą. Wszędzie pachniało świerkami i jodłami, natomiast zielony i czerwony, to były kolory, których nie dało się przegapić. Były wszędzie. Całość podkreślali obozowicze, ubrani w świąteczne sweterki, niektórzy, ambitniejsi mieli na sobie czerwone płaszcze z białymi podszewkami i czerwone czapki na głowach; idealne przebrania świętego Mikołaja. Oczywiście nagrodę główną zgarniał Norbert, który usiadł obok mnie z konsternacją na twarzy i tylko rzucił:
– Nie waż się komentować.
Chłopak miał na sobie strój renifera. Słowo daję, miał brązowy kombinezon, czerwony nos na gumkę i rogi z materiału. Na brzuchu naszyte jaśniejsze futerko, takie samo jakie wystawało mu z doczepionych do rogów uszu. Przy jego twarzy, która wyglądała jakby ktoś na trupią czaszkę naciągnął skórę, całość wyglądała jeszcze bardziej komicznie. Szczególnie ten nos. Który był wielkości mojej pięści i co jakiś czas migał jak pryszcze na reklamach w telewizji różnych maści.
Zaraz za nim, stołu dopadła Jenny, chyba jedyna córka Demeter, która na dzisiejszą okazję nie wbiła się w strój choinki i nie obwiesiła się milionem kolorowych przypinek i korali. Brawa dla dzieci Demeter za pomysłowość. Jen wytrwale nosiła się na czarno i jej ubrania nawet nie dotknął brokat sypiący się z nieba na wejściu. Ja na przykład miałam go wszędzie. I co najgorsze, brokat był już nawet na talerzach.
– Prawda, że wygląda uroczo?- zapytała dziewczyna, nachylając się nad stołem, żeby nas widzieć.
– Tak. Bardzo- uśmiechnął się Chris, który się przysłuchiwał naszej rozmowie. Jenny zesztywniała i rzuciła mu mordercze spojrzenie, bo jej relacje i Chrisa…no, nie były zbyt ciepłe. Na szczęście Norbert westchnął i tylko się krzywo uśmiechnął.
– Ktoś musiał zrobić z siebie pajaca w Święta.
– Och, zamknij się, jesteś najseksowniejszym reniferem jakiego widziałam- wtrąciłam, na co Amy wybuchła śmiechem.
– Vi, poczekaj aż ja się w coś takiego wcisnę, szybko zmienisz zdanie.
– Odwołaj to, zanim ona na serio to zrobi- oznajmił Johnny.
– Jesteś w stanie ubrać taki strój?- zapytał Norbert.- Wiesz, chętnie oddam. Cholernie drapie na kolanach.
– Jasne, dawaj!- zawołała blondynka, śmiejąc się.- Ale tylko, jeżeli Vi przyzna, że jestem bardziej seksy.
Na szczęście nie zdążyła, bo stołu dopadł Thomas. Stołu, to za dużo powiedziane. Pojawił się znikąd i zgrabnie (zgrabnie inaczej) rzucił się na Oscara, który z wrzaskiem (i z krzesłem!) poleciał do tyłu na podłogę. Cały mój rząd, czyli stare złe małżeństwo, Jenny i renifer Norbert wstaliśmy jak na zawołanie i pięć głów z zaciekawieniem wypatrywało co za cholerstwo przewaliło Oscara na ziemię. Jedyną osobą, która zachowała zimną krew był Chris:
– Thomas, miałeś zaczekać z rzucaniem się na Oscara. Nie znalazłem jeszcze jemioły… Ustalaliśmy to inaczej ofermo…- jęknął z krzywym uśmieszkiem.
Syn Tanatosa zignorował szatyna, ale za to Oscar pokazał mu wysoko uniesiony środkowy palec, podnosząc swoje krzesło i siadając z powrotem przy stole. Ten chłopak miał nerwy ze stali. I kości też. Ja bym przynajmniej próbowała udusić Thomasa, jakby ten szykował na mnie taki zamach.
Thomas jednak szybko się podniósł i z strachem…? Boże, czyżby pan jestem-zajebisty się czegoś bał…? I ze strachem spojrzał za plecy.
– Stary, po co ci plecak?- zapytał Charles, odchylając się do tyłu i patrząc na szary materiał przewieszony przez jego ramie. Pfff kupił sobie nowy, pewnie dlatego wreszcie łaskawie oddał mi mój własny.- I gdzie byłeś cały ranek? Godzinę cię z Oscarem szukaliśmy.
– Był u mnie- wtrącił Chris zerkając ukradkiem na mnie.- Chował się- dodał śpiewnie i stłumił kpiący śmiech.
Taka odpowiedź zainteresowała mnie wystarczająco i przestałam udawać, że materiałowe rogi Norberta są pasjonujące i idealne do wieszania na nich bombek ze stroików. Tak na prawdę były beznadziejne, bardzo łamliwe…
– Chował się?- zapytałam śląc chłopakowi szeroki uśmiech.
– Plecak?- powtórzyła Jenny, ożywiając się.- Wyjeżdżasz i nigdy nie wrócisz? Jaka szkoda- dodała z promiennym uśmiechem. Choć nie, Jen nigdy nie uśmiechnęła się promiennie. Każdy jej uśmiech wyglądał jak: „Hahah i tak zginiesz, bachorze.”.
Thomas zignorował ją i mnie, za to spojrzał na swoich przyjaciół.
– Ona wróciła. Kayli tu jest.
Nie wiedziałam, kim była Kayli, ale to, że Thomas wyglądał jakby umierał, a Jenny jakby usłyszała, że cuda się zdarzają, było dopowiedzą samą w sobie! Wyszczerzyłam się szeroko i zwróciłam do Chrisa:
– Kayli to jego matka czy eks, która pragnie jego śmierci?
– Gorzej. Siostra. Starsza.- Chłopak najwyraźniej co nieco o niej wiedział, bo dodał:- To taki Kucyk Pony z siekierą pod spódnicą. Urocza i zabójcza. Lalka Barbie z…
– Wystarczy durniu, Rowllens zrozumiała, kto to jest- przerwał mu Thomas. Nie wyglądał na rozbawionego jak zwykle. Był przerażony i wkurzony jednocześnie.
– Masz zamiar uciec do Lasu?- mruknęła Amy, patrząc na jego bagaż.- Nie polecam, przez śnieg tam strasznie mokro.
– Już się tam chowałem. I wolę Las od Kayli- westchnął chłopak, ale odsunął sobie wolne krzesło i usiadł pomiędzy Christopherem a Oscarem.- Nie mogę uciec, muszę zaraz Kiwę zawieźć do domu.
I w ten oto sposób zostałam skazana na całą, dwugodzinną Wigilię Obozową w tak zacnym gronie. Amy trajkocząca o tym jakie wspaniałe rzeczy nam kupiła, Jenny zabijając wzrokiem czterech panów naprzeciwko, Norbert walczący z czerwonym nosem na gumkę, który utrudniał oddychanie i jedzenie, Thomas, który na każdy głośniejszy krzyk podskakiwał na krześle. Sprawy nie polepszał Christopher, który zagadywał mnie wesoło i opowiadał sprośne dowcipy.
Musze przyznać, przynajmniej było wesoło.
A najweselej było w momencie, kiedy Amy poszła szukać kogoś z taczką, żeby przenieść tu wszystkie prezenty i zwolniła miejsce obok nie. Akurat odchyliłam się w stronę Jenny, żeby coś jej przekazać i w tym samym momencie za moimi plecami rozległo się:
– Przepraszam, czy to miejsce jest wolne?
I zanim zdążyłam zorientować się, czyj to głos, Christopher wesoło zawołał:
– Naturalnie, siadaj!
I Milos usiadł, nieświadomy, że osoba, która chwilowo jest obrócona do niego tyłem to ja. Muahahah, życie jednak jest sprawiedliwe!
Jeżeli chodzi o prezenty, to nie spodziewałam się takiej ilości. Od Amy dostałam chyba z osiem. A przynajmniej tyle się domyśliłam, bo dziewczyna, żebym nie szukała jej potem, podpisywała się nie swoim imieniem. I słusznie, bo za zestaw „Młody chirurg- operacja plastyczna twarzy w pół godziny!” chciałam ją zabić. Oprócz blondi, upominek wręczył mi John, Christopher, Norbert, Jenny, jedna z córek Afrodyty, dziewięcioletnia Pandora (dostałam od niej naszyjnik z pomalowanymi farbami muszelek!) oraz od Nicolasa i Es. Esmeralda zapraszała mnie na wspólne spędzenie drugiego dnia świąt i potem przerwy świątecznej, ale odmówiłam. Miała mnie non stop, musiała odpocząć. Za to z uśmiechem patrzyłam, jak brunetka rozrywa papier i wyciąga z pakunku strój do tańca, który chciała dostać (tak, zapamiętałam; nie, nie torturowałam Nicka o te dane).Thomas chyba uznał, że jego prezent to też prezent, bo z uśmiechem złożył mi życzenia i mogłabym przysiąc, że kiedy znikał w tłumie, pomachał znacząco swoim własnym plecakiem, patrząc się na mnie z samozadowoleniem w oczach.
Jednak największe zaskoczenie stanowiło pojawienie się Kiwy pod koniec uroczystości, kiedy wszyscy poszli tańczyć na środek jadalni.
Dziewczyna dopadła mnie i z uśmiechem banana ludożercy zaświergotała:
– Victoria, mam dla ciebie prezent!
Wmurowało mnie w ziemie. Zdumiona, spojrzałam na maleńką torebeczkę w jej ręku i jeszcze raz na jej uroczy szczękościsk czy też uśmieszek pełen samozadowolenia, podobny do Thomasa. Błagam… niech to już będzie bomba, a nie akt adopcyjny.
– Oo… To miłe… Eee.. Ja też dla ciebie mam, przy stole…
– Nie kłam, wiem, że nie masz- przerwała mi machnięciem ręki. Jak nie, a zestaw młodego chirurga? Tu przynajmniej byłby powód do zastosowania…
Przekrzywiłam głowę na bok i nie bardzo wiedząc co się dzieje, przeczesałam ręką włosy. Kiwa. Laska, która działała na mnie jak ja na geografa i z wzajemnością, daje mi prezent. No pięknie…
– Wesołych Świąt, Vicky- wyrecytowała i wręczyła mi torebkę. W środku była jakaś pojedyncza kartka, coś na niej było.
– Wzajemnie- mruknęłam, a z racji tego, że były Święta (bądź co bądź Obozowe, ale były), postanowiłam nic nie dodawać. Nawet się do niej uśmiechnęłam.
Bo Święta są raz w roku… wiecie, ta magia świąt, wybaczanie, szacunek wobec innych i… I patrzcie, dostałam kolejny prezent!
Kiedy Kay go wreszcie zobaczyła – idącego szybkim stronę do Boru – wydawała z siebie wściekły krzyk godny Erynii (patrząc na jej nos nie tylko to miały podobne…) i rzuciła się w jego stronę, upuszczając aparat. Najprawdopodobniej ta różowa zabawka zepsułaby się od uderzenia w ziemię, ale Sandra w ostatniej chwili chwyciła ją. Ja natomiast z zainteresowaniem wpatrywałam się w scenkę ukazującego Kaylę w roli wściekłej matki i bladego, śmiertelnie wystraszonego Thomasa, chcącego uratować swoje życie nawet utratą oczu, bo chyba miał zamiar wskoczyć w wysokie krzaki pełne kolców. Ciekawe, czy wolałby zmierzyć się z Kaylą czy wskoczyć w ogień? Hmmm… Chyba wskoczyć w ogień, właśnie niszczył sobie reputację w Obozie Herosów; herosi wytykali go i Kay palcami, gwizdali i krzyczeli, a on dalej uciekał. Wow.
To znaczy, nienawidzę- zależy której części.
Dla przykładu fazę obżerania się u babci zawsze uważam za bardzo udaną. Albo kawałek bardziej staroświecki, kiedy zjeżdżają się do ciebie ciocie plus osiemdziesiąt, klepią cię po dupie i mówią, że jesteś super laska. No i prezenty.
Ale kupować prezentów to ja nienawidzę.
Dobra, już pomińmy sam fakt, że prezenty same w sobie nie są złe- takie kółka do uszu na przykład, czysta radość. Ale spróbuj wybrać coś dlafaceta.
– Słuchaj, kicia, złotko – zaszczebiotał mi nad uchem Nick. – Wyrwaliśmy się z Obozu, specjalnie w samą Wigilię. Muszę cię zabrać do jakiegoś sklepu.
– Ostatnim razem, jak wybraliśmy się do sklepu, skończyłam z tobą w Obozie Herosów – przypomniałam mu, pstrykając go w nos. Cóż, ciężko mi go wytargać za ucho, kiedy na obu nadgarstkach niosłam kilka toreb, śmierdzą…pachnących perfumami dla kobiet i mężczyzn. Pełne lalek. I samochodzików.
– Już wiem! – Nicolas klasnął w dłonie, po czym bezczelnie złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą.
Po Wigilii Obozowej już naprawdę miałam dosyć prezentów. To była jedna wielka porażka- a kiedy Eva wyciągnęła mnie na sam środek sceny podczas uroczystego (choć serio nie wiem, czy to coś co się działo można nazwać uroczystym) posiłku, po czym zaczęła śpiewać „Last Christmas”… przy okazji mnie zmuszając do śpiewania tego… nieważne.
Po wyzwoleniu się na drugi dzień od osób latających za mną i wmawiających mi, że ślicznie śpiewam (czytaj: Alex z wywieszonym jęzorem ganiał za mną po całym Obozie z zamiarem zaśpiewania w duecie jakiegoś „I love you”), zezwolono mi trochę odetchnąć. Oczywiście kilka dni po, jakże dobrze zapamiętanej wigilii mogłam ze spokojem (odganiając tłumy psychofanów) wsiąść z Nickiem do jego samochodu i pojechać do centrum handlowego w nadziei, że może jednak nie wykupiono wszystkich fajnych rzeczy na prezenty w Boże Narodzenie.
– Popatrz – rzucił z dumą mój przyjaciel, wskazując na stojący przed nami sklep.
Centrum bielizny.
– Nick, skarbie, czy ty coś sugerujesz? – zapytałam ostrożnie, tłumiąc śmiech.
– No skąd. – Po czym, jak to Nicolas, tanecznym krokiem wparował do sklepu z damską bielizną, mając na twarzy szeroki, sarkastyczny uśmiech.
W środku było tak pastelowo, że aż się chciało rzygać. Mnóstwo półeczek z koronkowymi, wstrętnymi komplecikami rodem z „50 twarzy Greya”. Wszędzie ceny, fikuśne dodatki i co chwila jakieś hasło zachęcające. Na witrynach gołe manekiny… no przepraszam, prawie gołe- oprócz kilku kawałków materiału i sznureczków, które ktoś miał czelność nazwać „bikini”. Wszędzie porozwieszane lampeczki i bombeczki (fuj, tego nienawidzę w Bożym Narodzeniu). Natomiast za ladą stał kościotrup płci żeńskiej z uśmiechem bardziej sztucznym niż większość materiałów, z jakich były tu robione… ciuchy.
Ale wracając do tematu…
Przepraszam, że pytam, ale- CZY JA DO JASNEJ CHOLERY POTRZEBUJĘ NOWEGO STANIKA?!
– O, ten mi się podoba – stwierdził ten zboczeniec, unosząc w górę koronkowy, czarny biustonosz, który więcej odkrywał niż zakrywał.
– To sobie kup – rzuciłam, wchodząc niepewnie za nim.
– To jest „D”… „E”. Nie. Jednak „D”. Co to jest „D”?
– Miseczka, kretynie. – Tak, owszem, moim przyjacielem jest chłopak. A jego przyjaciółką jest dziewczyna, która nosi staniki.
– Cokolwiek to znaczy… tak.
– To znaczy – wycedziłam, biorąc od niego stanik i ciskając nim na półkę – że…
O, cholera. Co to znaczy, że miseczka jest „D”? Eeeee… No ten… jakby to wytłumaczyć, że nie bardzo wiem… um…
Psh. Niech się sam dowie, pajac.
– Każda kobieta ma przypisaną jakąś literkę i kupuje staniki w takim rozmiarze – dokończyłam z zadowoleniem.
Nick uniósł wysoko jedną brew, aż mu zniknęła za zasłoną czarnych, kręconych włosów.
– Kup sobie stanik. Ocenię czy dobry.
– Jezus, Nicolas! Nie potrzebny mi stanik! – ostatnie zdanie już wykrzyczałam, więc połowa sklepu zaczęła się na mnie gapić.
– To co masz na sobie? Jak to nie jest stanik, to muszą ci strasznie cycki latać.
Zabiję gnoja.
Poza tym… skąd on do cholery w ogóle wie o takich rzeczach, ja się pytam!
Tak więc, po wyczerpaniu moich argumentów, włączając w to, mogłoby się zdawać, decydujące „Nie zamierzam tego nosić”, wyszłam ze sklepu z różowymi sznureczkami z koronką, co podobno nazwano stanikiem.
– Zadowolony? – wysyczałam, wciskając niezwykle pociągającą bieliznę do torebki.
– Niezwykle. Tylko go nie zgub – rzucił z rozbrajającym uśmiechem.
Oooo, mały…
– Będę miała więcej okazji do zgubienia bielizny niż ty – odparowałam, uderzając w jego ramię torebką.
– Za to ja będę miał nieco bardziej urozmaicony repertuar, kicia.
– Zboczeniec! – Niestety, przewidział mój ruch i torebka nieco minęła się z celem.
– Będziesz to ubierała na randki. Jak facet to zobaczy, od razu zabierze dupę w troki i ucieknie.
Ha. Ha. Ha. Genialny plan, jednak jest w nim mała luka.
– Zdajesz sobie sprawę, że ja tego za Chiny nie włożę? – Popatrzyłam na jego twarz z boku. Prosty nos, ślicznie skrojone usta, błękitne oczy… w sumie to z tej perspektywy jedno oko.
Widzicie? Taki przystojny, a już widać, że w przyszłości będzie ciągał laski do sklepu z bielizną i pomagał im przymierzać… będzie oceniał…
Na pierwszy rzut oka to nie jest taki zboczeniec, jakim jest naprawdę…
– Es, kicia, a ty zdajesz sobie sprawę, że mieszkamy w jednym domku? W jednym pokoju.
Zrobiłam wielkie oczy na te słowa.
– Od dzisiaj śpię w łóżku otoczona murem pancernym i drutem kolczastym, przysięgam.
Serio. U dzieciaków Aresa nie takie rzeczy znajdziesz.
Mijaliśmy właśnie wielką, świecącą się choinkę, kiedy ktoś do nas zawołał:
– NICK! ES! HEEEEEEJ!
Z lekką obawą odwróciłam się.
O. Rany. Ratujcie. Mnie.
– Eeeeeeeeeeessssssss – zapiszczała Eva, wpadając na mnie i o mały włos wywracając moje piękne ciałko. – I Nick! Ooooo, razem! Świąteczne zakupy! Owwwww!
– Eva, uspokój się – rzucił idący za dziewczyną Seba.
Matko, chociaż jeden normalny mi się trafił…
– Widzisz, debilu? Mówiłem, że jej kupię stanik – stwierdził Nicolas, z nonszalancją opierając się o barierkę.
Taaak… chwila, ŻE CO?!
– Ty… ty hazardzisto – wykrztusiłam, kiedy zrezygnowany Seba rzucił mojemu przyjacielowi pięć dolców. – Założyliście się, że… on… – Wskazałam na Nicka.
– Biznes to biznes, kicia – oznajmił z zadowoleniem syn Hermesa.
Sebastian stał z boku, przypatrując nam się. Ręce miał w kieszeniach luźnych dżinsów, na kark opadały mu lekko kręcone blond włosy, a na nich leżał full cup. Pod pachą trzymał deskorolkę.
– Syn Nike przegrał? Niemożliwe. – Tuż obok Evy zmaterializowała się Sabina- kojarzyłam ją, jak i jej koleżankę, z feralnej imprezy.
– Na to wygląda – rzucił przez zęby Sebastian.
– Oooooch, kupiłeś jej staaaaanik? – Niebieskie oczy Evy stały się, o ile to możliwe, jeszcze bardziej okrągłe, różane wargi się rozchyliły. – To takie romantyczne!
– Vaffanculo *odpieprz się*. Eva, ile razy mam ci powtarzać… – zaczął znudzony chłopak, ale przerwała mu Sabina:
– Nie kłóć się z nią. Ona i tak widzi, co chce.
– Przepraszam. Bardzo – rzuciła z oburzeniem Eva, obejmując mnie ramieniem. – Ale Esmeral się jeszcze nie wypowiedziała w tej kwestii. Zapewne obydwoje są zbyt nieśmiali, żeby wyznać sobie miłość – skończyła rozmarzonym tonem. Kurde, ona by się przydała Milosowi i Vicky…
– Oczywiście, że nie! – oznajmiłam, unosząc brwi do góry. Czy ta laska musi być tak wścibska?
Sebastian rzucił mi krótkie spojrzenie, zaś Nick popatrzył na mnie przez dłuższą chwilę.
– „Czasami miłość kona przez zazdrość lub słowa niespełnione…” – wyrecytowała Sabina, lekko odciągając Evę ode mnie. – Idziemy, kochani. Mamy jeszcze trochę rzeczy do załatwienia.
W chwili, gdy łapałam rękę Nicolasa, żebyśmy już powoli zmierzali w stronę naszych domów, usłyszałam tłumiony szept naszej swatki:
– Oj, zawiedliście mnie, gołąbeczki…
* * * *
CUUUUDOWNE ;*** Thomas <3 Vicky <3….. Thomas i Vicky….? <333 (Tak tylko delikatnie sugeruję… ;**) Ale i tak ten rozdział w 100% należy do Nicka! Gość podbija rynek z damską bielizną 😀 😀 😀 No i jeszcze ta końcóweczka ….<3 <3 <3
Z niecierpliwością czekam na cd 😉
Rozpisałam się już na blogu, ale skoro to działa jak sms o treści POMAGAM… na mnie możecie liczyć 😉 Postaram się pisać otym, czego jeszcze nie pisałam. Problem w tym, że. nic nie przychodzi mi do głowy. Chyba wyczerpałam już moje możliwości. Tak więc zacznę od tego, że. w stu procentach zgadzam się z iriska. Fajnie by było gdybyście rozpisały historię Es i jej macochy.
Sorki, że tak krótko, ale seeio wyczerpałam już temat, a nie mogłam odmówić potrzebującym.
Czekam na CD
Beth
Super część! Początek wspaniały! Uwielbiam to stare, dobre małżeństwo. Zaskoczyliście mnie z Thomasem (ile bym dała, aby zobaczyć jak śpiewa kolędy!) i Nick… Kto, by pomyślał… miałam go za bardziej dojrzałego z tym jego włoskim. 😉
Nie mogłam wam odmówić tego komentarza. Mam nadzieję, że tym sposobem pomogłam potrzebującym.
Czekam na CD!
Hahah uwielbiam
Na takie sms najwyżej nie odpowiadam, ale aż tak (!) szczytny cel mnie przekonał.
Przeczytałam z przyjemnością po raz drugi i uśmiechałam się do siebie równie często co za ostatnim razem. pięknie piszecie, zabawnie, ciekawie, z pasją. Tak trzymać, kochane! 😀