Urodziłam się przez krótkotrwały romans jednej z Mojr i Apolla, najprawdopodobniej. Bogowie nie wiedzą. Oni pamiętają tylko dzieci ze śmiertelnikami, tacy już są, pamiętają tych co odeszli. Miałam dać coś nowego światu, wiecie?
Kiedy się urodziłam, na ziemi panował straszny okres. Do Podziemia duchy śmiertelników chodziły w tysiącach, dzień w dzień. Byłam wtedy malutka. I patrzyłam na cierpienie innych. Prawda jest taka, że każdy nieśmiertelny dorasta jak normalne dziecko. Tylko gdzieś z dziesięć razy szybciej.
Bo to nie jest tak, że rodzisz się będąc boginią nadziei, nieba, czy miłości. Ty… Się nią musisz stać, musisz na nią zasłużyć. Ja zasłużyłam. Ale nie chciałam tego, nigdy.
Tak po prostu wyszło. Kiedy patrzyłam na małe dzieci, prowadzone przez kompletnie obcych im ludzi, pragnęłam im pomóc. Chciałam pocieszyć płaczące matki, osierocone dzieci, rodziny, które straciły wszystko.
Chciałam być dobra, chciałam zasłużyć na miłość.
Więc wymknęłam się na ziemię, raz w bezchmurną noc. I odwiedziłam kilka domów, jako mała dziewczynka, którą przecież byłam. Pukałam od drzwi do drzwi, jak rodzice Jezusa w wigilijną noc.
I szukałam czegoś, czym mogę pocieszyć innych. Nikt mnie nie zobaczył. Takie było prawo Zeusa. Stosowałam się do niego prawie zawsze. Raz się nie mogłam powstrzymać. Jeden maluteńki razik.
Zobaczyłam tą rodzinę. W małym domku, pośrodku niczego. Dookoła szalał mróz. Wiatr dął pośród drzew, straszył zwierzęta w stajniach i kury w kurnikach. A w tym małym domku, na małym stoliku, paliła się jedna świeczka. Nic niezwykłego, powiecie.
Dawała mało ciepła, mało światła. Ale tej, pięcioosobowej rodzinie wystarczyła. Stłoczyli się wokół niej, patrząc na jej taniec. Śmiali się. Cieszyli. Nie widać było po nich smutku, który widziałam wszędzie indziej. Zdziwiłam się.
Jest im zimno, są głodni, co widać po ich wychudłych twarzach, brudni, ale są… Szczęśliwi. Chciałam się dowiedzieć dlaczego. Tak jak dzieci pytają swoich rodziców, czemu niebo jest niebieskie, ja chciałam wiedzieć, czemu się cieszą.
Może to egoistyczne z mojej strony, ale chciałam, żeby mnie też pocieszyli. Byłam smutna. Bo widziałam cierpienie ludzi w sercach.
Dlatego jeden, jedyny raz złamałam zakaz króla Niebios.
Używając magii iluzji, nauczonej od Hekate, zmieniłam strój i wygląd. Na dziesięciolatkę w podartym płaszczu, zniszczonych butach i wełnianej czapce.
Tak wyposażona, zapukałam do drzwi. Czułam, że muszę tam się dostać. Czułam, że tam znajdę odpowiedz.
Otworzyła mi kobieta. Na bosych stopach miała kapcie, na głowie chustę, a cała zawinięta była w gruby koc. Niemal wepchnęła mnie do środka, nie mówiąc ani słowa.
Trochę się nastraszyłam. W środku było strasznie duszno i zimno. Nie tak źle, jak na dworze, ale też nie tak ciepło, aby było wygodnie. Zza drzwi do salonu, wychyliły się równo cztery głowy, tak jak robią to postacie w tych kreskówkach Warner Bros.
– Boże, boże, boże. Jesteś cała zimna! – pisnęła za mną kobieta. Uśmiechnęłam się do niej słabo, nie mogąc wykrztusić słowa. Byłam… Zaskoczona. Pozytywnie zaskoczona.
Usadowiła mnie na kanapie, tuż przy świecy, która przecież miała ogrzewać każdego. Teraz ja zajęłam główne miejsce.
Nie wiedziałam co się dzieje, nie wiedziałam czemu traktują mnie, jakby moja wygoda była ważniejsza od ich dzieci.
– Tato, kim jest ta dziewczynka? – spytał się mały chłopczyk, chowając za nogawką ojca, który stał teraz w przejściu.
– Nie wiem,Will. Ale potrzebuje pomocy, jest jej zimno, widzisz jak się trzęsie? – wyjaśnił mu ojciec, czochrając synowi włosy. Czy tak wygląda rodzina…?
Will podciągnął nosem i wytarł katar w rękaw. Nie mógł mieć więcej niż trzy latka.
– To ja ją ogrzeję – zaoferował się, ściągając z pleców swój maleńki kocyk i kładąc go na moich barkach. Z trudem pohamowałam łzy. Łzy radości.
– Jesteś głodna? Nie mamy za wiele, ale chyba mamy jeszcze trochę kaszy z obiadu – zapytała się z troską gospodyni. Pokręciłam przecząco głową, patrząc na całą rodzinę. Dwie dziewczynki, Will, ojciec i matka. Byli szczęśliwi, bo… mieli siebie.
Czy to takie proste? Mieć siebie nawzajem i już? Szczęście? Ale… Czy to nie za proste? Wtedy nad tym myślałam, obserwując, jak wszyscy skaczą wokół mnie. Odpowiadałam monosylabami, przynajmniej na początku. Potem, pod wpływem ciepłej herbaty, luźnej atmosfery, zaczęłam opowiadać.
Że uciekłam z domu. Że wychowuje mnie ciocia, że rodziców tylko raz widziałam i że praktycznie nikt się o mnie nie troszczy. Bo taka była prawda. Nie miałam nikogo.
Możecie mówić co chcecie, ale prawdą jest, że bogowie nie mają nikogo. Czy mają miłość herosów? Nie, bogowie mogli budzić w nich strach, respekt, ale nic poza tym. Bogowie nie wiedzą, jak to jest być kochanym.
Nawet Afrodyta. Nawet bogini miłości. Jest nienawidzona przez swoje córki. Może nie otwarcie, ale w głębi serca każdy nienawidzi olimpijczyków. Ja to widzę.
Bo kiedyś, wypełniałam ich serca nadzieją, zdobytą dzięki tej rodzinie.
Siedziałam u nich całą noc i następny dzień. Rozmawialiśmy i czułam, że znalazłam swoje miejsce. Było pięknie, dzień wydawał się darem, a ja chciałam go wykorzystać.
Odeszłam z bolącym sercem, czując jakbym opuszczała rodzinę, która mnie wychowała. Tak się chyba nawet stało, przecież dali mi to dziwne coś – nadzieję, którą potem puszczałam w świat.
Miesiąc później, niestety, zobaczyłam ich. Szli w korowodzie duchów na sąd Hadesa.
Zeskoczyłam z okna mojego pokoju, wychodzącego prosto na główną „autostradę” Podziemia. Wyciągnęłam ich z tłumu i powitałam jak najlepszych przyjaciół. Były łzy. Ich łzy. I radosne podskoki dzieci.
Zostałam za to ukarana, ale było warto zaprowadzić ich na wyspy Błogosławione. Nie każdy może tam trafić. Ale ja, sprawiłam, że ominęli zbędne kolejki. Wybłagałam brata mojego dziadka, żeby się zgodził.
Ludzie mówią, że bogowie są okrutni i egoistyczni.
Oni tylko trzymają się zasad, które im wpojono. Nie powinniśmy ich za to winić. Czy powinno się winić kota, za to, że załatwia się na środku trawnika, skoro ktoś go tak nauczył?
Nie. Nie winimy za to zwierząt.
Więc czemu wszyscy winią bogów, za to, że muszą trzymać się zasad? Że muszą karać niesubordynację, bo tron Niebios nigdy nie był i nie będzie stały? Że widzą, jak setki ich dzieci umiera jedno po drugim, a oni nie mogą nic na to poradzić? Gdy widzą, jak śmiertelnicy czczą kogoś innego, kiedy kilkaset lat temu to im składali ofiary?
Bogowie są uwięzieni w ciasnych klatkach. W klatkach, zrobionych przez ludzi, herosów i prawo. Ilekroć chcą się z niej wyrwać coś się dzieje.
Niesubordynacja Hadesa, który chciał zemścić się na Zeusie za pomocą przeklęcia wyroczni, wywołała wojnę z Kronosem. Przez to Luke uciekł z domu.
A ja musiałam to wszystko naprawiać. Podróżowałam po obozie, zaglądając w serca półbogów i odbierając im część ciężaru. Przez to, coraz bardziej traciłam energię. Ale pod powiekami widziałam tamtą rodzinę. I ze sztucznym uśmiechem robiłam moją pracę dalej.
Teraz, jestem prawie pusta. Pusta z nadziei. Zabawna ironia losu, bogini nadziei jej nie posiada. Zabawne…
Z każdą pocieszoną osobą, przychodziły ich uczucia. I… Wspomnienia. To one stały się moją chorobą. Powoli, przestałam rozróżniać, które są moje. Powoli, traciłam siebie. Powoli, stawałam się lustrem.
Odbiciem osób, którym dałam część siebie.
I… Straciłam siebie. Straciłam dziewczynę, która chciała pomagać. Straciłam wszystko co mnie tworzyło.
Dlatego umarłam. Ironiczne. Przez pomoc innym, sama potrzebuję pomocy.
Dlatego jestem Nadzieją, która nie do końca żyje.
Bardzo dobra praca. ładnie napisana, ciekawym językiem, bez powtórzeń. Super. Niezbyt wyraźne stanowisko względem bogów- czy oni są dobrzy, czy oni są nie dobrzy… ale nie ważne. To trudne pytanie patrząc przez pryzmat książek RR, więc nie oczekuję odpowiedzi, a sama nawet nie wiem co nią mogłoby być.
Nadzieja… Widzę nią inaczej. Ale taka sylwetka też jest dobra. Spodobało mi się.
Nie przyczepię się, ale mogłabym, do faktu, że nadzieja urodziła się inaczej 😉 Że była w Puszce Pandory. Ale to drobiazg, który nie ma wpływu na tak fajną pracę.
I przez ciekawość… kto jest autorem?
Praca mi się podoba. Ale co to za zwyczaj nie podpisywania się. Przecież to naprawdę dobry tekst.