POJEDYNEK SPECJALNY: ESMERA VS LEONA
Pośród mętnych, śmiercionośnych wód Styksu i smutnych historii wielkich herosów pływa mały, srebrny gołąb. Zdawało się, że grucha niezwykle wzruszającą historię…Do walki stają dwie półboginie: Leona i Esmera, a patronem tego pojedynku jest sama Afrodyta!
Warunki:
– przysięga na Styks,
– wątek miłości,
– śmierć jednego głównego bohatera.
Izzy & Carmel.
Na Styks! Pojedynek czas zacząć.
Esmera:
Wśród półmroku czaiła się przygarbiona postać mężczyzny. Wydawał się być wątły i zmęczony. Tuż przednim klęczał młody mężczyzna. Tępo patrzył w mahoniową podłogę.
– Dorianie – Chłopak napiął mięśnie, jakby spodziewał się uderzenia i wszechogarniającej fali bólu. – Czy jesteś gotów, by wstąpić w zastępy mej armii.
– Tak, jestem – Jego głos, chodź cichy i niepewny, odbił się echem po prawie pustym pomieszczeniu. Serce waliło mu jak młotem. Starał opanować świszczący i znacznie przyśpieszony oddech, ale im bardziej się starał, tym szybciej unosiła się jego klatka piersiowa.
– Czy powierzasz mi swoją duszę, umysł i ciało? Czy będziesz oddany mi i moim poleceniom?
– Tak panie. Przysięgam na Styks – Spojrzał hardo na sylwetkę rysującą się na tle mroku, który zdawał się folować za jego plecami. Czarna maź wpełzła po jego nodze i przesuwała się po jego ciele. Czuł jak jest lepka i zimna. Przemieszczała się po jego ramieniu, aż w końcu okoliła jego nadgarstek. Poczuł nieprzyjemne pieczenie, a następnie przenikliwy ból. Krzyczał, tak głośno, że zebrani po drugiej stronie drzew ludzie usłyszeli jego paniczny wrzask.
– Witaj wśród Mrocznych
~~***~~
Gorące powietrze targało ich włosy. Siedzieli na brzegu oceanu, wtuleni w siebie. Zapomnieli o otaczających ich świecie i skupili się wyłącznie na przyjemności, płynącej ze wspólnie spędzonych chwil. Wiedzieli, że za chwilę będą musieli się rozstać i nie wiadomo jak szybko będą mogli znów poczuć ciepło tej drugiej połowy. Dorian wplótł palce w jej włosy i zaciągnął się zapachem winogron.
– Muszę iść – szepnął wprost do jej ucha.
– Nie – jęknęła, łapiąc za poły jego dżinsowej kurtki i przyciągając go bliżej.
– Nie chcę, ale muszę. Przecież wiesz – Ton, jakim wypowiedział te słowa, brzmiał jakby tłumaczył małej dziewczynce, że nie dostanie cukierka.
– Zawsze tak jest, kiedy przyzwyczajam się, że jesteś przy mnie – ty musisz odejść.
Pomiędzy nimi zapanowała cisza. Nie było to jednak krępujące milczenie, przerywane tylko szumem morza. To było coś więcej. Intymna chwila pełna emocji, nieme pożegnanie dwojga ludzi, który nie mogą się pogodzić z faktem, że znów przyszło im się rozstać. Dziewczyna przywarła ustami do jego warg, smakując tę chwilę. Z zachłannością chłonęła jego obecność. Jego twarde usta miażdżyły jej delikatne, dziewczęce wargi. Oderwali się od siebie.
– Na jak długo znikasz? – Zapytała, brutalnie przerywając panującą ciszę.
– Jeszcze nie wiem. – Westchnął ciężko i kontynuował – Takich rzeczy nie wiemy przed.
Mruknęła tylko ze zrozumieniem i przywarła ustami do żuchwy Doriana.
– Anais– spojrzał w jej czekoladowe oczy, jakby błagający, by to ona wstała i odeszła pierwsza. Jednak ona ani drgnęła. – Naprawdę muszę iść. Oni nie lubią czekać.
– Wiem – mruknęła. Wstała powoli, z gracją godną nimfy wodnej. – Idź więc żołnierzu. Tylko nie umieraj na tym froncie.
– O to się nie martw – zaśmiał się głośno, a dźwięk rozszedł się po plaży – Jestem niezniszczalny, kuloodporny, a na dodatek jestem nieziemsko przystojny i seksowny.
~~***~~
– Niech żyje bal! – pijacki fałsz drażnił uszy Doriana. Przedzierał się przez tłum, starając się ignorować zaczepki nietrzeźwego towarzystwa. „Że też ja muszę pracować w takich warunkach!”. Ta ulotna myśl przemknęła mu przez głowę, by po chwili ulecieć w eter.
Usiadł przy pierwszym z brzegu, wolnym stoliku i uniósł w górę dłoń, przywołując do siebie kelnerkę. Ta przydreptała do niego prosięcym krokiem, ledwo utrzymując równowagę w wysokich szpilkach. Piała chłopakowi zalotny uśmiech, na który Dorian odpowiedział unosząc delikatnie kąciki ust.
– Co podać? – zapytała piskliwym głosem, odgarniając czarny kosmyk włosów, który opadł jej na policzek.
– Whisky – odparł krótko. Kelnerka jeszcze chwilę czekała na dalszy ciąg zamówienia, ale najwyraźniej zrozumiała, że Dorian nie ma zamiaru prosić o nią na wynos, więc doczłapała do baru. Nalała do szklanki whisky, ówcześnie sprawdzając, czy aby szklanka nie jest zbyt brudna. Jednak gdy na powrót podeszła do stolika, chłopaka już nie było.
Dorian szedł powoli za mężczyzną, którego przed chwilą wypatrzył w tłumie. Spojrzał na trzymane w dłoni zdjęcie. Był absolutnie pewien, że to on. Przyśpieszył. Nasunął na głowę kaptur bluzy. Sięgnął do tylnej kieszeni spodni i wyjął z niej strzykawkę wypełnioną złotym płynem. Zdjął osłonę z igły, uważając by nie skaleczyć się w palec.
Mężczyzna nieświadomy, że ma ogon, szedł wolnym krokiem pogwizdując wesoło. W jego żyłach było już więcej alkoholu aniżeli krwi, ale miał to szeroko i głęboko na względzie. Bezwarunkowo dopisywał mu humor.
Dorian przyśpieszył jeszcze bardziej, przechodząc z marszu do truchtu. Po chwili, pełnym pędem biegł w stronę mężczyzny. Obrócił strzykawkę w dłoni i wbił igłę pomiędzy łopatki swojej ofiary. Mężczyzna jęknął.
– Co? – wrzasnął masując obolałe miejsce.
– Program likwidacji herosów. – zaśmiał się Dorian. Twarz mężczyzny zaczęła pękać. Spomiędzy szczelin zaczęła sączyć się złocista ciecz. – Widzimy się ponownie za niedługo… w Tartarze.
Heros krzyknął i rozpadł się w srebrny pył, a na chodniku została złota plama ambrozji.
~~***~~
– Dobra robota. Mamy świadków – Wysoki, szpakowaty mężczyzna spojrzał przenikliwie na Doriana. Błękit jego oczu była tak głęboka, że zdawała się być nierealna.
– Bez najmniejszych komplikacji – zadeklarował pewnym głosem.
– Dobrze więc. – Mężczyzna wstał niespiesznie z ciężkiego, drewnianego krzesła. Podparł się na lasce w kształcie smoka i wolnym krokiem kaleki podszedł do wielkiej mapy rozstawionej na stole. – Mamy nowe zadanie chłopaki. Podejdźcie bliżej.
Dorian ruszył pierwszy. Stanął przy stole i obejrzał mapę. Miał złe przeczucia.
– Czas zniszczyć problem u źródła. Zaatakujemy tu – Jego palec oskarżycielsko wylądował na zielonym skrawku, na którym napisane było „Long Island”.
– O nie…
– Mówiłeś coś Dorianie?
– Nie Agosie, nic nie mówiłem.
– Świetnie! Atak na obóz za dwa dni. Przygotujcie się moi synowie.
~~***~~
W życiu mu się tak nie spieszyło. Biegł po wyboistym terenie, walcząc o oddech. Miał nadzieję, że serce nie odmówi mu posłuszeństwa i nie zejdzie na zawał. Gdy przebiegł przez barierę, poczuł nieprzyjemne gorąco rozchodzące się po ciele. Przystanął na chwilę nerwowo wciągając do płuc powietrze.
Był na niebezpiecznym terenie. Niby azyl dla Herosów, ale śmierć dla Mrocznych. Naciągnął rękaw kurtki, chcąc zasłonić wypalony na skórze symbol Mrocznych Zastępów. Wąż zjadający piorun Zeusa, zdawał się falować na jego nadgarstku.
Ruszył dalej, jednak wolniej. Musiał znaleźć Anais i przykazać jej, żeby pryskała z obozu jak najszybciej. Nie mógł jej stracić.
Wszystkie światła w domku Dionizosa były zgaszone. Dorian cicho otworzył drzwi. Przeszedł przez pokój cicho i z pełną gracją. Minął uśpionego Polluxa, który ściskał w dłoni mały, delikatnie zakrzywiony sztylet.
Dorian pochylił się nad łóżkiem Anais.
– Kochanie, obudź się – szepnął jej do ucha. Dziewczyna otworzyła oczy… i zaniemówiła. – Chodź.
Pociągnął ją za rękę wyciągając ją z domku na zewnątrz.
– Dorian, nie wolno ci tu być! – powiedziała, histerycznie rozglądając się dookoła.
– Nie ważne! – przerwał jej – Posłuchaj! Mroczni wbija do obozu jutro o świcie. Ciebie ma tu już wtedy nie być. Weź najpotrzebniejsze rzeczy i uciekaj!
– Trzeba ostrzec resztę!
– Nie! – przerwał jej ostro. Jego oczy zapłonęła niebezpiecznie. Anais cofnęła się przestraszona. Nigdy go takiego nie widziała. Nigdy nie widziała go jako Mrocznego. Złapał jej dłoń i zamknął w żelaznym uścisku. – Uciekasz sama.
Szelest za jego plecami był niemal niesłyszalny. Nie zwrócił na niego uwagi.
– Idź na północ, jak najdalej… Zapomnij, że istniałem… teraz liczysz się ty.
Zauważył tylko jak źrenice Anais się poszerzają. Zmarszczył brwi, zastanawiając się o co chodzi. Krzyk dziewczyny wyrwał go z letargu. Obrócił się energicznie, stając twarzą w twarz z Polluxem. Sztylet w jego ręku zatopił się w klatce piersiowej Doriana. Zaczerpnął powietrza czując jak żrący spiż toruje sobie drogę przez jego ciało. Zrobił krok w tył i upadł. Anais patrzyła jak jej ukochany przewraca się u jej stóp. Łzy ciekły jej po policzkach, zostawiając po sobie mokre ścieżki. Przyklękła obok niego i spojrzała w jego gasnące oczy.
– Anais – szepnął – Ucieknij. Obóz już nie istnieje. Uciekaj jak najdalej, byle sama, bo cię wytropią. Przysięgnij, że to zrobisz.
Pollux patrzył zdezorientowany na scenę rozgrywającą się pod jego stopami.
– Przysięgam – załkała.
– Przysięgnij na Styks
– Przysięgam na Styks.
Leona:
Buty zapadają się w głębokim mule gdy brodzę po pas w wodzie, starając wydostać się na brzeg strumienia. Chwytam ziemie na stałym gruncie, tak daleko od siebie jak sięgam rękoma, wbijam palce w miękką od deszczu ziemie i kolejny raz próbuję wygrzebać się z błota. Tym razem się udaje. Wojskowe spodnie i treningowe buty są całkowicie pokryte szlemem w kolorze przegniłego brązu. Dodaje mi to kilka zbędnych kilogramów, ale żądny krwi głos w mojej głowie nie pozwala mi się zatrzymać.
Zostaniesz zapamiętany na wieki. Legendy będą mówić o twoim wyczynie, wychwalać cie. Jedyne co musisz zrobić to brnąć naprzód, choć nie wiesz w która stronę zmierzasz.
Moje zęby błyszczą bielą na tą myśl, gdy kluczę miedzy drzewami. Jestem idealnym łowcą. Nie urodziłem się jako syn bogini łowów, ale natura pomaga mi znaleźć moją ofiarę. Trzymam w ręce myśliwski nóż, a u pasa wisi miecz ze spiżu, ale żaden z nich nie jest mi potrzebny do przedzierania się przez gęstwinę. Las współpracuję ze mną niczym stary kompan. Odciski butów są łatwo widoczne w miękkim błocie, a liście drzew niosą przez las jej przyspieszony oddech. Jestem blisko celu.
Trafiam na wydeptaną ścieżkę prowadzącą do ruin świątyni boga słońca. Zaciągam się głęboko wilgotnym powietrzem, ale już wiem, że to dobry kierunek.
– Głupia dziewucha. – mruczę groźnie i idę po świeżych śladach.
Na końcu drogi ukazuje mi się niewielka polanka pełna śnieżnobiałych kwiatów różnego gatunku. Wszystkie zwróciły swoje kielichy do centrum polany, w kierunku sterty kamieni w kolorze kości słoniowej, która promieniuje ciepłem i lśni lekko w mroku. Czuję emanującą boską moc od tej sterty gruzu i mój gniew przybiera na sile. Podchodzę do rumowiska już się nie skradając. Na pozostałości schodów klęczy drobna postać. Jej skołtunione blond włosy pełne są gałązek. Przez plecy przewieszony jest drewniany łuk, nadłamany w majdanie, przy pasie wisi kołczan z jedną złamaną z połowie strzałą o lotkach z pegazich piór. Jedna noga jest bosa, pokaleczona, czerwona od krwi. Krótkie spodnie, o odcień ciemniejsze od jej opalonej skóry, są w strzępach, podobnie pomarańczowa koszulka. Gdy podchodzę bliżej słyszę cichą modlitwę do jej ojca, wypowiadana łamiącym się głosem. Przez chwilę czuje ogromną, niezrozumiałą potrzebę przygarnięcia jej do piersi i pocieszenia, ale gniew wybucha we mnie, zastępując wszelkie emocje oprócz uczucia triumfu.
Wysuwam miecz w pochwy przy boku i staję za nią na odległość wyciągniętego klingi. Już zauważyła moją obecność, ale chyba zrozumiała, że nie ma szans na zwycięstwo. Może modliła się do boga słońca o więcej strzał, albo o jakąkolwiek broń? Jeżeli tak to jej prośby nie zostały wysłuchane, a ja stoję tuż obok, uzbrojony w dwa ostrza.
– To przegrana sprawa, skarbie. – mówię cicho, ale słowa niosą się po polanie jasnych kwiatów. Heroska napina mięśnie niczym przyczajony lew. Przestaje się modlić, podnosi głowę i chwyta za złamana strzałę, gdy dostrzega żywopłot pełen cierni, wyrastający szybko z ziemi wzdłuż granicy łąki, oddzielając ją od możliwości schowania się wśród drzew. Uśmiecham się na to ułatwienie, choć w lesie nie schowałaby się przede mną na długo.
– Pokarz mi swoja zapłakaną twarz. To dopiero początek końca. – Przystawiam miecz w połowie jej kręgosłupa, a ta, spina się jeszcze bardziej. Podnosi się z kolan, bez skrępowania patrzy na mnie przez ramię. Dźgam ją głęboko z psychopatyczną fascynacją, w ramach pośpieszenia. Zanim zdarzę zauważyć jak pomarańczowy materiał zabarwia się czerwienią, odwraca się do mnie, a ja opuszczam klingę odurzony widokiem orzechowych oczu, pełnych sprzecznych emocji. Przez ból, odrazę, gniew i smutek przedziera się coś, co dobitnie przypomina spojrzenie kogoś o złamanym sercu. Zanim jestem w stanie to zrozumieć, czuje rozrywający ból głowy, nie pozwalający myśleć o niczym oprócz poderznięcia gardła dziewczynie stojącej przede mną. Upuszczam miecz który uderza o kamienny stopień pode mną, wydając przy tym nieprzyjemny odgłos. Córka boga sztuki zdesperowana krzyczy coś ze łzami w oczach, bezmyślnie podbiega do mnie i łapie mnie za ramię, ale żadne jej słowo do mnie nie dociera.
Chwytam ją za lepki od potu kark i przystawiam myśliwski nóż do jej krtani. Heroska zamiera w pół słowa, z łatwością wyczuwam jej przyspieszone tętno. Podnoszę wzrok, patrzę w pełne łez oczy, ale tym razem widzę jedynie przerażenie. Dziewczyna próbuje coś powiedzieć. Zanim przyciskam ostrze mocniej słyszę jedno, wypowiedziane urwanym oddechu, słowo.
– Daren…
Serce ściska się w nieopisanym bólu i chcę odsunąć nóż od jej gardła, ale głos szepcze cicho, ale dosadnie, a ja zamieram.
Bądź tym, który pociągnie za spust, tym dzięki któremu uleci z niej życie. Bądź tym, który da początek lepszemu jutru.
Oczy w odcieniu orzecha laskowego rzucają mi spojrzenie pełne goryczy i strachu, a ja ciągnę zręcznie ręką tworząc proste ciecie pełne rubinowej krwi.
Gniew się ze mnie ulatnia, a dziewczyna pada u mych stóp niczym marionetka, której ktoś podciął sznurki. Wspomnienia wracają, a serce pęka sprawiając mi ból , którego dotąd nie poznałem. Krztuszę się powietrzem, tak jak ona własną krwią. Zapomniałem jak prawidłowo oddychać. Patrzę z przerażeniem jak heroska zamiera z otwartymi szeroko pięknymi oczami, a na dawnej podłodze świątyni powiększa się kałuża o bordowym odcieniu.
-Kayla… Kayla, proszę. Nie… – Padam na kolana i szlocham przygarniając ją do piersi, ale już po wszystkim. Po mojej błękitnej koszulce ścieka świeża krew pomieszana z błotem. Chwytam jaj bezwładną rękę i przykładam sobie do policzka. – Nie. Błagam cię. Wróć… – ostatnie słowo wypowiadam szeptem tak cichym, że prawie niesłyszalnym.
Kayla była moją jedyną, prawdziwą miłością, a teraz leży w mych ramionach bez duszy. Wrzeszczę w nicość nadal zanosząc się łzami, myśląc o tym, ze to tu się poznaliśmy. Kilka lat temu w poszukiwaniu rzadkich roślin, zapuściłem się głęboko w las. Kompletnie zagubiony trafiłem na ścieżkę prowadzącą na tę polanę. A ona siedziała tu przed kilkumetrową świątynią jej ojca Apolla, schowana w środku lasu, otoczona białymi kwiatami. W pełnym słońcu strugała strzały bez grotów, by bezpiecznie móc strzelać do innych obozowiczów. Podniosła wtedy na mnie swoje cudowne oczy i tak zaczęła się nasza kilkuletnia miłość.
Chwilę temu zplamiłem skały jej własna krwią, kierowany przez Matkę Ziemię. To przez nią i jej władzę nad dziećmi Demeter dopuściłem się tego czynu. Duszę w sobie szloch na tę myśl i spoglądam na piękną, nieruchomą twarz dziewczyny, leżącej w moich ramionach.
Działa to na mnie niczym iskra, która podpala dynamit.
Biorę ją na ręce, podnoszę się i schodzę ze stopni prowadzących do ruin. Układam delikatnie wśród kwiatów, które zamknęły w żałobie swoje pąki. Całuję ja delikatnie w czoło. Wygląda jakby spała, ale dekolt pomarańczowej koszulki cały we krwi nie daje złudzeń. Podnoszę się, chwytam miecz leżący niedaleko.
– Gajo, przysięgam na Styks, że zginiesz z mojej ręki. – mówię głośno pośród ciszy panujacej wokół mnie.
W oddali słychać grzmot pioruna, gdy z bólem w sercu i zacięciem na twarzy ruszam w stronę granicy z cierni.
Wiem, że jest w tych opowiadaniach wiele błędów, ale niestety nie zostały przez nas sprawdzone. Chciałam poprawić mój największy błąd: Kayla nie strzela do obozowiczów tak po prostu – robi to podczas bitwy o sztandar. Zrobiłam szybki skrót myślowy, sorki.
Pozdrawiam
O rajuśku… Wybór trudny, bo oba opka są świetne, ale mimo wszystko oddaję głos na Leonę, bo jej opowiadanie mi się odrobinkę bardziej podobało – ale tylko odrobinkę! :3
Obie prace bardzo mi się spodobały… No nie wiem, ciężko wybrać.
W pierwszej akcja była ciekawa, pomysł z zabijaniem herosów aż proszący się o rozwinięcie. W drugim podobał mi się motyw Gai, i niezwykle ciekawi, dlaczego chciała śmierci tej dziewczyny?
Potrzebuje chwili do namysłu, odpowiem za kilkanaście minut na ten komentarz (i zagłosuję).
Jane
Po baaardzo długim namyśle oddaję głos na Esmerę. Brawo dziewczyny!
Wow… świetne prace, naprawdę. Aż się proszą o kontynuację i rozwinięcie wątków. Wybór jest ogromnie trudny, jednakże oddam swój głos na Leonę, ponieważ trochę lepiej mi się czytało, wszystko było ze sobą ładnie połączone
Starcie tytanów tej strony? Muszę wam powiedzieć dziewczyny, że odwaliłyście kawał dobrej roboty. Poziom waszego pisania jest wysoki i na pewno zaliczacie się do grona osób, które górują umiejętnościami pisarskimi na tej stronie.
Mysle, że zdajecie sobie sprawę z tego, jak wiele jest w tym błędów?
Nekris, kochanie moje, co to jest folowanie?! XD
Dziewczyny drogie, tak to jest jak się piszę coś w godzinę, a potem wysyła na chybcika, wrzeszcząc „No ja pier…. Nie zdążę”
No i najtrudniejsze, oddaję głos na pracę, która jest na tyle oryginalna i odbiega tematycznie od wszystkich, że zasługuje na lika. Pomimo tego, że druga też nieziemsko mi się spodobała.
Esmera, mój głos należy teraz do ciebie.
Rozpisałem sie, a teraz lecę do książek, bo kolokwium stoi za winklem i czeka żeby mnie pożreć 😀
PS. Leona, like za imię Daren
Tylko bez żadnych kochań, słońc, złośnic, ptaszybek, pasibrzuszków itp. Wiesz jak tego nienawidzę!
Zaniechaj więc mość panie!
Tak! Ja nie mogę tak mówić!
Nie masz dla mnie w ogóle czasu! Znalazłaś sobie innego do pogaduszek. A na mnie to się tylko złościsz, bo ja taki zły niby jestem…
Nie zrozumiem nigdy kobiet. Tyle lat razem a ja nadal cię nie ogarniam xD
Ale idź do swojego nowego, lepszego przyjaciela xD
Ja strzelam męskiego focha i biorę się za wkuwanie GRECKIEGO! I oczywiście nie możesz mi w tej trudniej przeprawie towarzyszyć, bo masz innego do rozmów! XD
Ej! Esmera! Też chcę dołączyć do twojego haremu, słońce ty moje! <3
Obie jesteście świetne, serio. Ale opowiadanie Leony jest bardziej w moim klimacie i to na nią oddaję swój głos. Esmera, nie wiem czemu, ale Mroczni przypominają mi Śmierciożerców, może to przez to, że ostatnio oglądałam HP? W każdym razie gratuluję prac na tak wysokim poziomie 😉
Dziewczyny, obie prace są naprawdę świetne 😀 Aż żałuję, że nie mam dwóch głosów 😉 Esmera, miałaś fajny oryginalny pomysł, natomiast Leona – wykonanie po prostu cudeńko ;* Tak czy inaczej na kogoś zagłosować trzeba, a więc… hmmm……….. Jejciu, musiałyście obie być tak dobre?! Tylko problemu narobią człowiekowi 😉 <3 ………………….. głos oddaję na Leonę
Ej, to było naprawdę dobre! Błędy błędami, ale nie o to tu chodzi.
Obydwie pracy były tak fajnie mroczne, choć u Esmery trochę mi zabrakło klimatu. Z kolei Leona urzekła mnie początkowym opisem, a potem, jakoś tak coraz mniej. Zabrakło mi wewnętrznego spaczenia bohatera – czy to przerażenia własnymi czynami, czy mrocznej satysfakcji, czy może chłodnego zobojętnienia. Ale obydwie prace są naprawdę fajne. Jednakowoż idea Mrocznych tak mi się spodobała, że mój głos wędruje do Esmery.
Głosuję na Leonę 😉
Głosowanie zakończone
Obu autorkom gratuluję gorąco genialnego Pojedynku Spisałyście się na medal. Jednak większość uznała, że praca Leony jest nieco lepsza, toteż ona wygrywa Pojedynek Specjalny