Kate
Ponownie znaleźliśmy się w tym okropnym, ponurym lesie. Zamiast świeżego zapachu drzew, wokoło wyczuwało się wilgoć i zgniliznę. Nie słychać było śpiewających ptaków, biegających po drzewach wiewiórek, ani żadnych innych oznak obecności żywej natury. Całkowita cisza. I ciemność. Właśnie, czy wspominałam już, że jest tu tak ciemno (choć, przypominam, że nawet nie ma jeszcze południa), iż z odległości większej niż cztery kroki, nie widzę moich towarzyszy? A więc, nie widzę swoich towarzyszy. Szczęście, że chociaż braciszek i wszystkowiedząca mają blond włosy, gdyż teraz robią mi za drogowskazy. A, no i jest jeszcze ta mgła. Przyprawiająca o ciarki na skórze mgła, rozciągająca się aż na wysokość kostek.
Brrr Przynajmniej przez następne dwa miesiące wszelkie biwaki rodzinne mam z głowy. Siłą mnie do lasu nie zaciągną.
Rodzina… ciekawe jak tam u taty. Pewnie zorientował się, że zatrzymały nas sprawy świata starożytnego, ale nie wyobrażam sobie, jak musiał się czuć w dniu swoich urodzin. Nie dość, że nie było na nich mamy, to jeszcze nas. Szlag. Też musiało się to wydarzyć w tym czasie…
Po jakiś pięciu minutach wędrówki Tommy zatrzymał nas gestem dłoni. Oznaczało to, że nadszedł czas, aby się rozdzielić. Już miałam życzyć im powodzenia, ale w ostatniej chwili skapłam się jak głupie by to było. Stracilibyśmy naszą jedyną przewagę, czyli element zaskoczenia, a ja, jak z resztą przez całą tą misję, wyszłabym na ciamajdę.
Syn Demeter i córka Ateny poszli przodem, by w razie czego skupić całą uwagę straży na sobie. Natomiast ja z Louisem trzymaliśmy się ukryci bardziej z tyłu.
Tak swoją drogą to dziwne, jak życie potrafi się zmienić w przeciągu zaledwie jednej doby. Jeszcze wczoraj Meghan z całych sił pragnęła zabić zielonookiego, a dziś będzie walczyć z nim ramię w ramię. Cóż, przynajmniej dobrze się dobrali, oboje są świetnymi wojownikami, a także, jak się niedawno okazało, strategami. Idealna para. Już widzę ich przyszłość: wspólne treningi, wspólne misje, wspólne zwycięstwa, wspólna szafa, wspólne życie, wspólne dzieci…
Z tej powodującej odruch wymiotny wizji wyrwał mnie dźwięk uderzających o siebie ostrzy.
Zaczęło się.
Jeśli na początku liczyliśmy na to, że będą równe szanse, to okazaliśmy się marzycielami z wyjątkowo rozwiniętą wyobraźnią. Niestety, było dwóch na jednego (razy dwa, oczywiście). Pan Scraff musiał podwoić straż po naszej uciecze. Czyżby bestyjka się przestraszyła …?
Moją pierwszą myślą była chęć pomocy herosom. Już nawet miałam biec w ich kierunku, ale na szczęście bliźniak pociągnął mnie w swoją stronę. My także mieliśmy do wykonania zadnie. Dlatego też, po raz ostatni spojrzałam w kierunku rozgrywającej się bitwy, której tymczasowego zwycięzcę trudno było określić, po czym pędem pobiegłam za Louisem do obozu.
***
Całe szczęście, że mój brat zaciągał mnie po szkole na siłownie, bo po jedynie letnim treningu w Obozie Herosów, dostałabym najprawdopodobniej zawału. Na brudne gacie Hadesa, nie pamiętam kiedy ostatnio był taki sprint. Jeśli tak czuje się każdy gepard po zdobyciu swojego obiadu, to ja na jego miejscu przerzuciłabym się na wegetarianizm.
Przy „boisku do siatkówki”, bo tutaj była to jedynie ogrodzona cześć pustego terenu, musieliśmy zwolnić, by nie zostać zauważonymi. Kręciło się gdzieniegdzie pare półbogów, ale na szczęście nie za wiele. Jak zapewne łatwo się domyślić wszyscy byli ubrani w te same, czarne kombinezony co Tommy, choć osobiście muszę stwierdzić, że syn Demeter wyglądał w nim wyjątkowo przystojnie.
Dla własnego bezpieczeństwa postanowiliśmy przebyć krótki odcinek dzielący nas od domku numer jeden, który był już i tak widoczny, schowani za krzakami. Rozumiecie? Krzaki – niskie. Trzeba się czołgać. Mi tam to pasowało, zawsze to jakiś odpoczynek. Natomiast mina syna Afrodyty, wskazywała totalne niezadowolenie. Już od dziecka przejście po LEKKIM błocie w czasie deszczu oznaczało dla niego najgorszą karę we wszechświecie, no bo przecież ubrudzi sobie buty… ale miałam nadzieję, że później mu to przejdzie. W jak ogromnym błędzie byłam!
Był właśnie w trakcie po raz setnego poprawiania fryzury, kiedy to uszczypnęłam go w kostkę (błagając przy tym bogów, by nie wydarł się na cały regulator). Chyba trafił mi się szczęśliwy dzień, gdyż oszczędził sobie głośnego „auć”, a zadowolił się minką numer 17: „Zabiję. Ale właściwie to o co chodzi?”. Ponagliłam go ruchem ręki. Zrozumiał aluzję i już wkrótce znaleźliśmy się rozczochrani oraz ubrudzeni w osobistych krzakach szefuńcia.
Sprawdziliśmy okna, postaliśmy chwilę w milczeniu, po czym stwierdziliśmy, że dom jest pusty. Nie zatrzymując się nawet na ganku, weszliśmy do środka.
Ostatnim razem, gdy tu przechodziłam (nie z własnej woli, ale pomińmy ten szczegół) nie miałam czasu, by rozejrzeć się po tym miejscu. Wykorzystałam, wiec okazję teraz. Wszystkie ściany miały kolor biały. Zero obrazów oraz jakichkolwiek dekoracji. Przedpokój podzielono na dwie części. Jedną z nich był wąski korytarz prowadzący do jakiegoś innego pomieszczenia (zapewne gabinetu pana Scraff’a), natomiast drugą schody wiodące do dobrze nam znanych cel.
– To co teraz robimy? – po raz pierwszy od naszej PAMIETNEJ rozmowy odezwał się heros.
Może to i dobrze. Zbyt dziwnie rozmawia się ze swoim bratem na tematy sercowe, tym bardziej, jeśli dotyczą własnej osoby. Po za tym wyciągał on błędne wnioski. Zresztą jak każdy chłopak. Myślał, że ja zabujałam się synu Demeter, pff też mi coś… Po za tym, nawet jeśli (CZYSTO TEORETYCZNIE, BO JA NIC) to on i tak jest zainteresowany Meghan. Dziwię się, że podczas porannej narady tego nie zauważył.
– Hmmm na pewno trzeba przeszukać tamten pokój – wskazałam na ciemne, zamknięte drzwi. – Ale wydaje mi się, że na wszelki wypadek ktoś powinien stanąć na czatach. Co ty na to?
– Ok, to jakby co dam ci znać. Ten sam sygnał co zawsze, siostra.
Puścił do mnie oko, po czym przyjął postawę strażnika na londyńskiej warcie.
Hahahah
Ile bym dała żeby mieć teraz telefon. Mogłabym mu zrobić zdjęcie, a potem przerobić dodając wąsy i dziwaczną, włochatą czapkę.
-No to do roboty, żołnierzu – posłałam mu promienny uśmiech i ruszyłam w kierunku tajemniczego pomieszczenia.
Chwyciłam za klamkę, uff, otwarte. Rozumiem, że terroryzuje obozowiczów na tyle mocno, by mieć pewność, że nikt go nie okradnie, ale mimo wszystko, jakbym posiadała jakąś cenną szkatułę to postarałabym się o lepsze zabezpieczenia.
Weszłam do środka i mnie zamurowało. Z tego co do tej pory słyszałam i widziałam, sądziłam iż tutejsi mieszkańcy nie dbali zbytnio o wystrój wnętrz. Natomiast pokój dowódcy, przeszedł moje najśmielsze oczekiwania. Pierwsze co rzuca się w oczy to stojące centralnie na środku złote biurko, niczym wycięte z najbogatszego zamku królewskiego. Centralnie, na złotej ścianie za nim, znajdywało się wielkie okno, które zdobiły złoto – czerwone zasłony. Na podłodze leżał ogromny dywan zachowany również w tych odcieniach. Mimo minimalnej ilości ozdób, którymi były stojący z boku arsenał szpad oraz kilka zielonych roślinek, miałam wrażenie, jakbym znalazła się w pałacowej komnacie.
Były tu także kręcone schody prowadzące na antresolę, na której znajdywało się łoże z baldachimem, i duży, błyszczący żyrandol. Na początek, jednak postanowiłam przeszukać dół.
Podeszłam do biurka i otworzyłam pierwszą lepszą szufladę. Nic. Jedyne co znalazłam, to pomieszane długopisy, ołówki i karteczki. Jednym słowem bajzel. Zajrzałam do następnej. Znajdywały się w niej podpisane teczki. Nazwiska, które nic mi nie mówiły: Elizabeth Burke, Sam Spike, Rose McKenny… Tommy Jeffrey.
Hmmm interesujące…
Zaczęłam przeglądać jej zawartość. Był to praktycznie pełny życiorys półboga: jak trafił do obozu, opis dzieciństwa, postępy w wyszkoleniu itp. Moją uwagę przykuła jedna strona dotycząca jego danych osobowych: data urodzenia, miejsce zamieszkania (tego prawdziwego), imiona rodziców. Pomyślałam, że jeśli wyszlibyśmy z tego cało, Tommy będzie chciał odszukać swoją śmiertelną rodzinę. Wyjęłam wcześniej znalezione karteczki i przepisałam najważniejsze dane. Wsadziłam karteczkę do kieszeni, po czym zebrałam się do dalszego przeszukiwania.
Nagle drzwi się otworzyły, a w nich stanął pan Scraff.
O bogowie…
Miał na sobie czerwoną koszulę oraz złoty garnitur, który idealnie podkreślał ten sam kolor jego oczu oraz włosów. Spod grzywki mogłam dostrzec ostre, ciemne kreski makijażu. Nosił czarne buty, swoim kształtem przypominające te od elfów.
Nie chcę zabrzmieć jak typowa córka Afrodyty, ale zakręcone czubki już dawno nie są modne…
Stałam wmurowana, kiedy on, jak gdyby nigdy nic, wszedł sobie do środka przelotnie rzucając:
– Miło ponownie, panienkę, widzieć. Mogę się spytać, co cię sprowadza w me skromne progi?
Nie mogłam dać po sobie poznać strachu (pamiętajcie, to druga zasada każdego herosa, zaraz po: „zawsze noś ze sobą długopis”, przynajmniej tak twierdzi Chejron), dlatego też, pomimo walącego jak grzmot serca, postanowiłam wziąć się w garść.
– Już wiemy o wszystkim. Spiskujesz z Chaosem i więzisz bogów – ku mojemu zdziwieniu, opanowałam swój głos na tyle, by brzmiał pewnie i głośno. Dodało mi to odwagi, więc kontynuowałam. – Dowiedzieliśmy się nawet o tym, że porywasz dzieci od ich rodziców. Jak mogłeś, ty draniu? Oni Ci ufają? Traktują jak prawdziwą rodzinę! A ty ich tak podle okłamujesz!
– My?- przerwał mój, jakże piękny ochrzan.
Zamilkłam. O co mu chodziło?
Chyba domyślił się, że go nie ogarnęłam i dodał:
– Powiedziałaś „już wiemy o wszystkim”. Rozumiem, że nie przybyłaś sama.
Zaraz, zaraz, to on o tym nie wiedział? Sądziłam, iż złapał Louisa, dlatego ten mi nie dał żadnego znaku, ale w takim razie gdzie do cholery jest Louis?!?! To przestaje być zabawne.
– Ja… miałam na myśli…
Szlag. Nie wiedziałam co mam mu powiedzieć, tak, by nie wkopać reszty.
Dowódca nie przejął się tym faktem, gdyż szybko zmienił temat.
– Mniejsza o to. Wspomniałaś coś o tym, że niby pracuje z Chaosem … – zaczął chodzić po pokoju. –hahahah.
Jego śmiech przyprawił mnie o dreszcze, ale nie dla tego, że brzmiał złowieszczo, niczym z horroru. Nieee. Przypominało mi to śmiech szajbniętego dziecka, który pożyczył sobie trochę za dużo picia z barku rodziców.
– Oj, kochana – stanął, odwrócony do mnie tyłem. Po wcześniejszym wybuchu śmiechu nie było już śladu. – Nie zdajesz sobie sprawy w jakim błędzie jesteś.– Mówił coraz to szybciej. – Tak, ale czego by się po was spodziewać. Herosi od zawsze pozbawieni są logicznego myślenia, wyłączają własne mózgi, stając się marionetkami olimpijczyków. Pozwól, że cię oświecę…
Nagle odwrócił głowę.
W jego spojrzeniu kryło się czyste szaleństwo.
Louis, gdzieś ty się podział?!
– Ja, jestem Chaos!!!
Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
O bogowie… Czy może być jeszcze gorzej?
– Ale, dlaczego to wszystko robisz? – nie mogłam już tak dłużej stać i tylko się gapić, więc postanowiłam przedłużać, aż… aż co? Aż bliźniak się zjawi? O ile w ogóle raczy przyjść. Dlaczego, jak akurat raz na rok go potrzebuje, nie może być na miejscu?
– Oj, no sam nie wiem… – odparł nużącym głosem. – Może bogowie mnie obrazili, herosi mają mnie gdzieś, mam za mało świątyń, nie, nie, nie. Po prostu mi się nudzi. Tak to raczej to…
-Słucham?! Nudzi się, więc postanawiasz stworzyć sobie jakiś alternatywny świat, w którym wszystko jest na odwrót?
-Nooo, tak. Dokładnie tak. Wiesz, świat już dawno stał się nudny i przewidywalny. Wciąż te same schemaciki…dlatego też postanowiłem wnieść do niego odrobinę…chaosu.
– Jesteś szajbnięty.
No bo jak inaczej opisać boga o tak porypanych pomysłach?
Tym razem jednak, powinnam oszczędzić sobie tego komentarzu, gdyż najwyraźniej rozzłościł Chaosa.
-Możliwe. Ty za to jesteś nudna.
Odwrócił się ponownie, a ja zdałam sobie sprawę, że jak idiotka pozwoliłam mu podejść do arsenału z bronią.
Wyciągnął jedną ze szpad i szybkim tempem zbliżał się w moim kierunku.
– A co za tym idzie… trzeba się ciebie pozbyć z tego świata. Wprowadzasz do niego jedynie szare barwy. A ja ich nie lubię.
Wyciągnęłam miecz pożyczony od Tommy’ego, ale kiedy tylko to zrobiłam wytrącił mi go z ręki .
Nawet nie zauważyłam kiedy podszedł tak blisko.
– Pożegnaj się ze swoim życiem, dziewucho.
Jedyne co zapamiętałam przed tym jak ogarnęła mnie całkowita ciemność było wspomnienie mnie krzyczącej, aby mnie nie zabijał oraz myśl, że jak spotkam swojego brata w Hadesie to osobiście go zabiję.
iriska335
Ooooo! To się porobiło Świetny rozdział, trzymający w napięciu. Po prostu super, jak zawsze 😉 Niecierpliwie czekam na cd.
PS. Przepraszam, że komentuję dopiero teraz, ale… wiesz szkoła -.-
Czytam od niedawna, ale jestem bardzo zadowolona 😀
Super, podoba mi się to napięcie Bardzo ciekawie i dobrze piszesz, niczego mi nie zabrakło ;p
czekam na cd!