Przepraszam wszystkich którzy czekali na ciąg dalszy opowiadania. Co śmieszne chciałem to napisać jeszcze przed końcem wakacji. XD Niestety zabrakło mi czasu i jest teraz. Więc hura, wreszcie się pojawia cd!
Dedykacja dla adminki, za tego bloga i tych ludzi, oraz dla nico_23 i Biancca (nwm jak odmienić) 😛
No to KOMENTOWAĆ LENIE!!!
Premus
***
Wiatr przyjemnie chłoszcze moją twarz. Czuje delikatne łaskotanie trawy na policzku. Jakaś gęsta ciecz wypływa mi z nosa. Krew, myślę po chwili, czuje jej nieprzyjemny posmak w ustach. Cholera… chyba trochę przesadziłem. Walka z piekielnym ogarem, a zaraz potem podróż cieniem. Idiota, ganie się. Trzeba było chodź chwilę odpocząć.
Do moich uszu docierają ciche kroki i podniecone głosy. Obracam się na lewy bok i jęczę cicho gdy ten wybucha nagłym bólem. Wracam do dawnej pozycji. Na próżno. Boleść rozszerza się i przenosi na całe ciało, od koniuszków palców, po czubek głowy.
Ktoś łapie mnie za rękę.
Zaskoczony tym nagłym dotykiem zrywam się do pozycji siedzącej i szeroko otwieram oczy. Czuję się jakby ktoś przykładał mi rozżarzony pręt do oka. Głowa chyba ma mi zamiar wybuchnąć. Szybko zamykam powieki. No jasne. Tak to jest gdy tyle czasu spędza się w ciemności.
-Kope lat, Nathanielu- bez problemu rozpoznaje ten ciepły i basowy głos. Niemal ojcowski. Przypominam sobie starą zalatującą kawą marynarkę, przerzedzone włosy i rzadką brodę, oraz oczy w których zawsze błyszczą łobuzerskie ogniki. Właściwie to prawie zawszę… mimowolnie widzę moje rozstanie z Obozem. Właśnie w tedy te oczy zgasły i zatopiły się w bezmiernym smutku.- Kiedy ty się w końcu nauczysz nie wpadać w kłopoty? Ile to już razy powtarzała się ta sytuacja? Który tu już raz opatruję twoje rany…- głos mu się załamał.
– Też się cieszę z tego spotkania Chejronie- po chwili zawachania dodaje.- I ja również nie tak wyobrażałem sobie nasze kolejne spotkanie.
-Dobrze, już dobrze. Przecież się nie gniewam- położył mi rękę na ramieniu.- Zaraz zaniesiemy Cię do Obozu.
Przez chwile rozważałem tę opcje. Tylko chwile. Wiele lat radziłem sobie bez niczyjej pomocy. Jestem pewien że jakoś się doczłapie.
-Nie- z ogromnym trudem napinam mięśnie i staram się wstać. Centaur natychmiast łapie mnie pod bark i dźwiga do góry. Mruczy przy tym coś o byciu upartym i ośle. Uśmiecham się. Nic się nie zmienił.- Przypominam Ci że miałeś na mnie mówić Nat.
– Już zapomniałem że tylko o..- najwyraźniej w ostatniej chwili ugryzł się w język. I tak doskonale wiedziałem co chciał powiedzieć. Tak, tylko Eleonor mogła mówić do mnie pełnym imieniem, czy tez je zmiękczać.- Twoi koledzy przyszli od razu do mnie…
-Ja nie mam kolegów- przerwałem mu z goryczą w głosie.
Zamilkł, najwyraźniej nie wiedział co powiedzieć. Ruszyliśmy przed siebie. Wciąż nie otwierałem oczu więc co chwile potykałem się o wystające korzenie. Swoją drogą ciekawe w jakiej formie przybył Chejron. Raczej nie w wózku, nie przejechałby. Więc jako półkoń. Istotnie, teraz gdy już tak nie łomoce mi w głowie słyszę cichy odgłos kopyt uderzających o ziemie. Z zażenowaniem stwierdzam też, że nie powinienem mieć żadnych wątpliwości. Przecież jest teraz wyższy ode mnie.
Docieramy do obozu. Wnioskuje to po zmianie terenu. Już nie potykam się o wystające części drzew, a na około słyszę głosy obozowiczów. Niektóre są podniecone, inne wręcz strachliwe, słyszę również i drwiące głosy. Naprawdę wyglądam tak źle? Nie mogę się powstrzymać i pytam o to Chejrona.
-Bywałeś w gorszym stanie- stwierdza po chwili wahania. Zaraz jednak wybucha gromkim śmiechem.- Nigdy nie zrozumiem czemu urodziłeś się dzieckiem Hadesa. Bardziej pasował byś na syna Afrodyty. Wciąż myślisz o swoim wyglądzie, tak było zawsze. Naprawdę dziwny z ciebie chłopak. Chociaż…- czuje jak lustruje mnie wzrokiem.- ostatnio trochę się zaniedbałeś.
-Wiesz, w podziemiach nie ma zbytnio wygód- zauważam z przekąsem.- Właściwie to tam w ogóle nie ma wygód. Są za to cholerne potwory, które nie dają Ci się porządnie wyspać!
-Powinieneś nauczyć się panować nad językiem- przestrzega mnie żartobliwie.
-I kto to mówi- mruczę pod nosem uśmiechając się jednak.
Docieramy w reszcie do jakiś drzwi. Słyszę skrzypienie drewnianej podłogi . iZostaję zaprowadzony do jakiegoś pokoju. Sadza mnie na łóżku.
-Połóż się, a ja przyniosę ambrozje- jego ojcowski ton przyprawia mnie powoli o mdłości.- Możesz otworzyć oczy . Światło jest zgaszone, a okna zasłonięte.
Jego kroki oddalają się. Stosując się do rady zrzucam plecak na ziemie rozchylam powieki i padam twarzą w poduszkę. Fuu… śmierdzi stęchlizną. Przewracam się na plecy ignorując ból i wbijam wzrok w sufit.
Mój opiekun przybiega po chwili i podsuwa mi pod nos nektar i ambrozje. Niema to jak solidny łyk napoju bogów. Już po chwili czuje się lepiej. Nawet oczy już nie wrzeszczą mi z udręki. Powoli i ostrożnie sprowadzam się do pozycji siedzącej.
-Jak zwykle…- wzdycha głośno.- dopiero co się położyłeś, a już chcesz wyskoczyć z łóżka i ruszyć na potwory.
-Chyba przyznam Ci racje- stwierdzam czując powrót boleści.- Musze się przespać.
Głowa sama mi opada i daje się ponieść błogiemu snu.
Idę przed siebie. Nic nie widzę. Nagle krzyk rozrywa ciemność. Wszystko eksploduje. Jakiś budynek się wali.. Eleanor biegnie obok. Słyszę jej nierówny oddech i bicie własnego serca. Coś
mówi… tylko co? Nie rozumiem. Nagle jej ręce odpychają mnie, a ja spadam w otchłań…
Zrywam się z łóżka tak ostro, że ląduje na podłodze. Cały jestem zlany potem, czuje się jakby ktoś przejechał mnie terenówką.
-Miło, że się w końcu obudziłeś- wszędzie rozpoznałbym ten pogardliwy ton to…- Nie ma to jak przywitać się z wszystkimi, ale o starym dobrym Dionizym nikt nie pamięta.
-Może dla tego, że jesteś taki wredny?- odpowiadam złośliwie.
-Najpierw podnieś się z podłogi , a potem mów- powiedział i wybuchnął śmiechem.
Lekko zażenowany podnoszę się z podłogi. Omiatam wzrokiem tę niewysoką postać. Te same fioletowe oczy i włosy tak czarne że niemal tego samego koloru. Nadmiar tłuszczu i do tego ten niechlujny strój. Swoją droga to dość zabawne. Pan D nienawidzi herosów, a ja bogów. Oboje jesteśmy typami samotników, a mimo to jest między nami jakaś więź. Jestem jedną z tych nielicznych osób, których imion nie przekręca. Nie mogę go nazwać przyjacielem, ale… zdecydowanie go lubię, z wzajemnością.
-Ależ ty śmierdzisz- teatralnie zatykam nos i kręcę głową.
-Nieobliczalny jak zawsze. Wpierw powąchaj siebie- wyciąga rękę i podaje mi dietetyczną colę, jego ulubioną. Otwieram puszkę i pije.- Przez Ciebie przegrałem zakład. Stawiałem pięć złotych drachm, że przyślesz tych dwóch w kawałeczkach. A oni wrócili cali i zdrowi, a w dodatku zadowoleni. Durne dzieciaki.
-Również się cieszę, że przybyłem do Obozu Herosów- odpowiadam sarkastycznie. Pan D zwraca na mnie wzrok.
-Jestem pewien, że później poczujesz się lepiej. Dam Ci radę- beknął głośno- róż że się z tego pokoju. Świeże powietrze dobrze Ci zrobi.
Opieram się o ścianę. Może i ma rację. Przecież nie będę tu siedział cały czas. Skoro już wyszedłem z Tartaru… Zdecydowanie przyda mi się trochę ruchu.
Zdaje sobie sprawę, że mój płaszcz jest w wielu miejscach porwany , a ja sam strasznie cuchnę. Tak to jest gdy nie ma się czasu na kąpiel! Nie wyjdę stąd w takim stanie. Dionizy zdaje się wyczuwać co mi chodzi po głowie i gestem wskazuje mi łazienkę.
-Woda już jest gotowa. Byłem pewny, że taki pedancik jak ty od razu wskoczy do wanny- drwi ze mnie.
-Przynajmniej wiem co to woda- odpowiadam zaczepnie i ruszam w stronę drzwi. Chwytam za klamkę…- A ubrania? Mam nadzieje, że nie przyszykowałeś mi jakiejś obleśnej pomarańczowej koszulki.
-Nie martw się postarałem się o coś co będzie Ci odpowiadać- wchodzę do środka odprowadzany śmiechem.
Pomieszczenia składa się z drobnej wanny- teraz wypełnionej po brzegi wodą. Sporej wielkości lustra w drewnianej ramie, z wyrzeźbionymi w niej drobnymi twarzami bogów, oraz paru drewnianych szafek. Zrzucam ubrania i wchodzę do ciepłej cieczy. Zdzieram brud z skóry ostrą stroną gąbki i po chwili jestem czysty. Czego nie można powiedzieć o wodzie.
Łapie za ręcznik i ubrania leżące na małej naściennej półeczce. Wycieram się do sucha i przeglądam rzeczy, oddycham z ulgą. Nie ma pomarańczowej koszulki. Jest za to długi czarny płaszcz, z bluzką o tym samym kolorze, dżinsy i markowe buty. Dzięki Ci bogu wina!
Ubieram się i już chce wychodzić kiedy coś sobie uświadamiam.
Patrzę w lustro.
Moje włosy są… długie. Sięgają mi za ramiona. I jakby tego było mało sterczą w wszystkie strony! Chwytam za grzebień i zaczynam je rozczesywać. Ich kruczoczarny kolor mocno kontrastuje z bielą mojej skóry, zdecydowanie za długo siedziałem w ciemnościach.
Udaje mi się je w miarę ułożyć, teraz wyglądają całkiem nieźle. Przez chwilę zastanawiam się czy nie wepchnąć ich pod kołnierz, ale chyba lepiej wyglądają tak.
Wychodzę i rozglądam się za tym pijakiem. Poszedł. Co za tupet.
Podchodzę do łóżka i zakładam swoją uprząż na miecze. Chwytam lśniącą stal koloru nocy i umieszczam w wyznaczonym miejscu. Zapinam jeszcze pasek z nożami do rzucania i na samym jego końcu dopinam sztylet.
Kopniakiem otwieram drzwi i wydostaje się z domku Hadesa. I tym razem na chwilę tracę wzrok. Jednak wszystko wraca do normy.
I co teraz?
-Przeklęty Chejron- mówię do siebie.
Automatycznie obracam się w kierunku Wielkiego Domu. Powoli ruszam w jego stronę. Odprowadzają mnie podniecone szemrania i ciekawskie wzroki. Staram się na nic nie zwracać uwagi. Już zapomniałem jak to jest być nowym…
Coś przykuwa moją uwagę. Grupka herosów zebrała się w jednym miejscu. Ktoś coś krzyknął. Nie mogę się powstrzymać i przybliżam się. Teraz wyraźnie słyszę przekleństwa. Jeszcze parę kroków…
Przecisnąłem się przez zbity tłumek i ujrzałem dość ładną, złotowłosą dziewczynę… trzymaną za ręce przez dwóch drągali w obozowych koszulkach i wytartych spodniach. Przed nią stał ktoś jeszcze. Wyglądał na tego który „dowodzi’’ tej bandzie. Był pryszczaty, nierówno ostrzyżony i jak pozostali dość umięśniony. Dzieci Aresa, zgadłem. Już żałowałem, że tu przyszedłem.
-…spadaj ty durna świnio. Mocno tylko przy kolegach- splunęła mu pod nogi i zaczęła się wyrywać.
Pryszczaty wyraził się o niej w dość nie przyzwoity sposób. Jego ręka uniosła się niebezpiecznie, a ja domyśliłem się w tej chwili co się stanie. Wymierzył dziewczynie potężnego policzka. Widzę jak zaczyna płakać. Miejsce w które uderzyła jego dłoń jest całe czerwone. Z buzi pociekła jej krew. Przypuszczam, że to nie siła ciosu ją rozerwała, raczej dziewczyna rozgryzła ja z bezsilności.
Szykuje się do kolejnego uderzenia.
W parę sekund staję za nim i zatrzymuje jego pieść.
-To niezbyt ładnie. Trzy osoby na jedną bezbronną dziewczynę- z dezaprobatą kręcę głową.
-Spadaj nowy. Nie twoja sprawa- cedzi przez zęby.
-Chyba jednak moja. Nie mogę pozwolić ucierpieć takiej ślicznotce, a poza tym… strasznie śmierdzi Ci z gęby- uśmiecham się do niego szeroko.
Atak jest szybki, ale nie dostatecznie. Odchodzę lekko na bok i kopię go w czułe miejsce.
Jego oczy rozszerzają się ,upada na ziemię i kwiczy jak świnia.
-I nie jestem nowy- wkładam ręce do kieszeni.
Do jego kolegów nagle dochodzi co się właśnie stało. Puszczają złotowłosą, która uderza głową w ziemię. Rzucają się w moją stronę. Uderzają jeden za drugim. Prawy, lewy, prawy… W końcu cios dopada mojej szczęki. Boli jak diabli. Przewracam się i uśmiecham pod nosem. Kocham walkę… Wstaję z ziemi i otrzepuje piasek z płaszcza. Przez chwilę zamykam oczy.
-Zapraszam do tańca- śmieje się głośno.
Patrzą na mnie głupio. Dwa szybkie kroki…
-Nie spuszczaj gardy.
Wyprowadzam potężny cios w klatkę piersiową jednego z nich. Wykonuje obrót na pięcie i uderzam drugiego napastnika w krtań.
Szybciej!
Łapię go za głowę i uderzam w moje kolano. Splatam ręce. Teraz od góry. Pada na ziemię. Wracam do wciąż próbującego złapać oddech chłopaka i tym razem kopię go w kostkę. Jego twarz ma chwilę potem spotkanie z moim butem.
Słyszę odgłos broni wydobywanej z pochwy.
-Ooo… Już wstałeś?- spoglądam na pryszczatego. W ręce trzyma miecz, cały się trzęsie.
Chwytam za rękojeść swojej klinki i płynnym ruchem wysuwam ją z uprzęży. Czarny metal błyszczy złowieszczo. Przeciwnik naglę zatrzymuje wzrok na klindze. Jego twarz wyraża kolejno zdziwienie, a następnie strach. Rozpoznał mój miecz. Wykonany z stygijskiego żelaza, znak rozpoznawczy broni dzieci Hadesa.
Wykonuje wypad do przodu, szybkie, proste cięcie. Chłopak schodzi z lini pchnięcia i uderza od góry. Paruję cios. Wpadam w euforię. Moje ataki nadchodzą kolejno. Z prawego boku, od góry, z lewej strony.
-No co jest? Tylko to umie…- zdanie urywam w pół gdyż ostrze przelatuje mi obok twarzy i zostawia drobną rankę.
Wyszczerzam do niego zęby i przymykam oczy. On nie jest warty brudzenia miecza…
Wbijam czarną broń w ziemię. Chłopak momentalnie robi się czerwony. Ooo… czyżbym go wkurzył? Niespodziewanie to on wykonuje pierwszy ruch. Wystrzeliwuje naprzód starając się dosięgnąć mnie ostrzem. Bez problemu schodzę mu z drogi i podstawiam but. Przewraca się, jego głowa boleśnie styka się z ziemią. Nie czekając aż wstanie dociskam mu głowę butem. Chyba pora to zakończyć. Unoszę obutą stopę i spuszczam mu na głowę…
– Nat! Stój!!- dobiega mnie rozeźlony głos. W ostatnim momencie powstrzymuje się przed wbiciem mu twarzy w ziemię.
Cofam się spokojnie i spoglądam na Chejrona z ukosa. Patrzy na mnie z wyrzutem i drepta nerwowo swoimi końskimi kopytami.
-Czy ty musisz zawsze wplątać się w kłopoty, Mirabel?- ku mojemu zdziwieniu zwraca się do niej, a nie do mnie.
Dziewczyna wygląda na przerażoną. Wciąż leży na ziemi i szlocha cicho. Żenada…
Teraz jego oczy zwróciły się na mnie. Błyszczy w nich gniew, co oznacza dłuższy wykład o moim zachowaniu. Ziewam głośno i odwracam się na pięcie.
Ty nie na wózku?- rzucam przez plecy. Zbywam jego odpowiedź westchnieniem.- Pogadamy w Wielkim Domu.
I zostawiam go z płaczącą dziewczyną, oraz trzema poturbowanymi dzieciakami Aresa. Czemu mnie powstrzymał? A było tak fajnie…
No fajnie, fajnie. Nie czytałam poprzednich części, ale ta mi się podoba.
Lecz :
-drobne literowki,
– Zmieniles czas. Pilnuj go.
– hm …znalazłam dziwnie złożone zdania, ale nie chce mi się ich wypisywać xd.
Ogólnie to I like it 😉
Czekam na cd =]
O jeżu, Sory nie zmieniles czasu. ;x. Przepraszam, mój błąd. Mózg mam spaczony po dzisiejszym dniu xc.
Właśnie się dziwiłem bo wydawało mi się, że wyłapałem wszystkie zmiany czasu. Dzięki za komenta. :#
Dzięki za dedyk i Biancci a może inaczej zresztą, co do pracy to błędów nie będę wymieniać leniwa jestem za co przepraszam a i nat zakochałam się w nim ale to mój brat ugh… 😉 i czy dostanę pozwolenie na narysowanie Nathaniela ? :3
Jeszcze nwm. Sam mam chęć narysować. 😛