Rozdział Esmeral! Jej!
A tak serio- nie, to nie jest dobre. Nie podoba mi się zbytnio, ale co zrobić?
Także ten… no… cieszta się ^^
A, i jeszcze jedno- tam w jednym miejscu jest coś takiego *. . .*, w takie gwiazdki wzięte. To tłumaczenie- uznałam, że nie będzie Wam się chciało zjeżdżać na dół, a jak już przeczytacie to zapewne zapomnicie, do czego to było :’) Także macie tuż obok ładnie napisane, co to znaczy ;D
Piper77
– O cholera, Nick, co to kurde jest?!
Chłopak odwrócił się gwałtownie i wciągnął z sykiem powietrze.
– Gazu, gazu, gazu! – Chwycił mnie za rękę i pociągnął, zaczynając biec. Nie miałam zbytniego wyjścia i musiałam ruszyć za nim.
Dobra, postaram się wam zobrazować sytuacje- w skrócie nasze na pozór spokojne, normalne spotkanie przerwała chmara latających – ha! tu zaskoczenie! to nie były teletubisie! – ptaków. Kruków. Wron… och, takie czarne, wielkie, wredne, srające. No wiecie, co mam na myśli.
W każdym razie jestem pewna jednego- miały naprawdę ostre dzioby. Uwierzcie lub nie, ale one serio były całkiem niezłe w te klocki.
Ogromne, ciemne masy, pokryte piórami, które (uwaga!) były twarde. Ale poważnie, jak ze stali. Do tego połyskujące, szpiczaste pazury, wyłupiaste ślepia, w których mogłam się przejrzeć.
Brrr. Strach się bać.
– O kurde, Niiiiiiiiiiiick! – darłam się, lecąc na złamanie karku za nim. – O jaaaa!
– Cicho, kicia! – wrzeszczał przede mną czarnowłosy, oganiając się od tych, jakże uroczych, ptaszyn. – Biegnij, do cholery!
Tak, to może się wydaje dziwne, że stado drapieżnych ptaków pojawia się nagle w środku galerii handlowej – akurat kurna kiedy ja tam byłam! – ale kogo to obchodzi? Przecież dwójka nienormalnych, schizowych nastolatków, uciekająca przed chmarą obrzydliwych, niezniszczalnych stworzeń chyba nie wyglądała jakoś tak… inaczej co nie? Oczywiście. Standardowy dzień. Słońce świeci, ptaszki śpiewają, inne ptaszki ganiają Bogu ducha winne osóbki…
Witajcie w Ameryce!
Prawdę mówiąc, byłam wtedy… jakby to ująć… cóż… zbyt zaskoczona, żeby się przejmować takimi logicznymi niuansami.
O, cholera! Wróć! Jestem Es! Esmeralda, najbardziej logicznie myśląca osoba wśród moich znajomych! Może i byłam troszkę porywcza, może i kiedyś podpaliłam włosy nauczycielce od przyrody – dała mi piątkę na półrocze, a miała być szóstka! – to jednak byłam tym „cudownym dzieckiem” z zadatkiem na geniusza.
Och, żeby tylko mi się chciało…
Ale wracając- to wbrew wszelkim pozorom, wbrew wszystkiemu, co się zawsze działo dookoła mnie, wbrew mojej wybitnej zdolności wpadania w kłopoty… i niezgodnie z prawami fizyki (jestem niezgodna i nie można mnie kontrolować!) to logiczne myślenie mnie zwykle ratuje.
– Rany boskie, Nick, co to robi w galerii handlowej?!
– Lata, kicia, lata! – odwrzasnął chłopak, wypychając mnie przed siebie.
Zaszczyciłam go spojrzeniem pod tytułem: „Co ty kurde nie powiesz?” i zaczęłam biec najszybciej, jak tylko mogłam (zważając na te piękne ptaszęta, które z najwyraźniejszą rozkoszą dziobały moje ciało), czując między łopatkami dłoń Nicka.
Jak burza wyleciałam z Galerii (kocham być na parterze!) i gnałam na złamanie karku do… no właśnie, do czego? Zatrzymałam się gwałtownie, przez co mój przyjaciel wpadł na mnie i oboje runęliśmy na chodnik przed centrum handlowym, napastowani przez niezwykle nachalne obsrańce… znaczy ptaki.
– Kicia, do cholery! Co ty robisz?! – wydarł się na mnie Nick, klękając nade mną i robiąc wiatrak z rąk. – No biegnij, biegnij!
– No ale gdzie?! – krzyknęłam, próbując przedrzeć się głosem przez krakanie ptaków i łopot skrzydeł.
Ej no, nie przesadzajmy! Dlaczego te… ptasie wcielenia mojego historyka napastują akurat mnie? I Nicka, na dobrą sprawę, ale mnie? Zastanawiając się nad sensem (lub jego brakiem), jednocześnie podjęłam usilne starania, żeby się jakoś podnieść. A, wiecie, bycie w międzyczasie molestowaną przez tysiące piór i dziobów, naprawdę nie sprzyja temu szlachetnemu celu.
– Na razie przed siebie! – wrzasnął Nick.
W końcu mniej więcej stanęłam na prostych nogach i puściłam się pędem, jak to ujął mój przyjaciel, „przed siebie”, machając energicznie rękami. Po chwili poczułam na plecach jego dłoń, przez co się nieco uspokoiłam.
Biegłam i, przysięgam, nic nie widziałam przez tę chmarę cholernych zasrańców! Skrzydła, czarne, dzioby, ał, moja łydka, ał, mój tyłek…
Łoooo, te potwory tknęły moje włosy! Moje. Tak. Bardzo. Bólem. Rozczesane. Włosy.
Ta zniewaga krwi wymaga.
GIŃCIE, SZKARADY POTĘPIONE!
Z wrzaskiem rzuciłam się na pierwsze lepsze cholerstwo, tłukąc je to lśniącej główce. Tylko że, jakby to… moja pięść została brutalnie zaskoczona, bo łeb tego pieroństwa był jak… jak ze stali.
W tym samym momencie poczułam ręce na mojej talii, ciągnące mnie w tył. Wypuściłam to paskudztwo z mojej dłoni i odwróciłam się w drugą stronę, jednocześnie oganiając się od ptaków. Zamachnęłam się torebką i na oślep przywaliłam pierwszej lepszej rzeczy.
Czyli Nickowi.
O, Jezu.
– A to za co?! – jęknął, łapiąc mnie za biodra i bezceremonialnie wrzucił moją biedną osóbkę na siedzenie samochodu. No ja wszystko rozumiem, ale żeby mnie od razu tak traktować!
Pacnęłam głową o szybę, ale od razu usiadłam prosto na tyłku, patrząc na wsiadającego obok mnie z gracją przyjaciela. Dźgnął ostrzem jakiegoś ptaka i zamknął drzwi.
Hej, hej, wróć. Nóż?! Szabla?! Niezwykle-dobrze-naszlifowana-i-wymuskana gigantyczna wykałaczka?
– Nick – odezwałam się pełnym spokoju głosem – co ty do cholery masz w ręce?
Chłopak spojrzał na swoją dłoń, jednocześnie ruszając.
– Cóż. Wiesz, kicia, to się nazywa sztylet – rzucił sarkastycznie, zaczepiając broń za pas i kręcąc kierownicą. Patrzyłam na niego z niedowierzaniem.
– Dlaczego… – zaczęłam z niedowierzaniem, kiedy nagle szarpnęło mnie gwałtownie do tyłu.
– Zapnij pasy, kicia – poinstruował mnie Nick, dodając gazu.
– Wściekłeś się? – zapytałam, wciąż zachowując pozorny spokój. Jednak pasy zapięłam. – O, kurna, czemu atakują nas jakieś ptaki na sterydach? Czemu one są takie twarde? Hej, Nick! – Pstryknęłam mu palcami przed nosem, kątem oka zauważając, że te paskudztwa zostały daleko za nami, w postaci wielkiej, chaotycznej chmary. – Halo?
– Bo – powiedział chłopak, starannie dobierając słowa – jesteś herosem, jedziemy do Obozu Herosów. W końcu już najwyższy czas, a jesteś już i tak stara.
***
Po pół godzinie przetwarzania tych informacji, odezwałam się drżącym głosem:
– Co? Jakim herosem? Co ty pieprzysz…
– Non agitarti, mio sole *Nie martw się, moje słońce* – starał się uspokoić mnie Nick. Niestety, z odwrotnym skutkiem.
– Co?! Jezu, nie gadaj po włosku! Jestem z niego beznadziejna! – Jak zwykle, kiedy się denerwowałam, strasznie gestykulowałam. Strzeliłam palcami i rozpoczęłam swój wywód… – Właśnie mi mówisz, że jestem herosem! – …który się szybko skończył.
– Kicia! – krzyknął Nick. A kiedy Nick krzyczy, to znaczy, że się wkurzył. – Spokój. I tym razem bądź spokojna. Tak, jesteś półbogiem, twoim rodzicem jest bóg grecki i właśnie jedziemy do jedynego bezpiecznego miejsca dla takich jak ty. Jak ja.
– Co?! – krzyknęłam.
Nie… To nie mieści się w głowie… Jestem jakimś cholernym mutantem! Mutantem!
Och, Boże. Nie, nie, nie. To nie jest prawda. Cały dzisiejszy dzień to jakiś horror! Nie. To sen. To cholerny sen, z którego mogę się cały czas obudzić. To nie jest jawa. Nie może być.
– Och, Nick, uszczypnij mnie… – szepnęłam. – Przecież nie mogę być herosem. To nie… Bogowie wymarli dawno temu. Boże, co ja gadam! Oni nigdy nie istnieli! Rozumiesz? Nie istnieli… To był tylko wymysł ludzi.
Zmarszczyłam brwi, nadal myśląc. Nicolas wydawał się lekko zdenerwowany, co chwilę jego ręka wędrowała do czupryny i czochrała ją. Przytknęłam czoło do szyby.
Po chodniku wędrowali piesi, każdy w swoją stronę, każdy ze swoim celem, marzeniami, nadziejami i obawami. Widziałam uczniów, chadzających pod rękę, z krawatami, lakierkami i książkami w torbach, Patrzyłam na dorosłe kobiety, eleganckie w tych swoich wysokich szpileczkach, wąskimi spódniczkami i marynarkami. Obserwowałam małe dziewczynki, które beztrosko podskakiwały obok swoich mam, jedząc słodycze, drożdżówki czy pijąc soczki.
Dlaczego akurat ja nie mogę być taką normalną nastolatką, z jedynym zmartwieniem, mianowicie pytaniem z historii? Naprawdę, czy to jest aż takie trudne?
– Śledząc historię, tak naprawdę nie ma dowodów na to, że oni istnieli! Pogoda- nie, to po prostu takie zjawisko. Jest odpowiednia na każdy czas i koniec! Mądrość? Bzdura –stwierdziłam dobitnie.
I to ja niby zawsze jestem ta nienormalna!
– Kicia, wiem, co mówię. I rozumiem cię. – Spojrzałam na niego z niedowierzaniem.
To był mój Nick. Mój Nick, który zawsze był taki sarkastyczny, ale zawsze mnie pocieszał, zawsze o mnie dbał. Nie zliczę, ile razy płakałam, leżąc wtulona w niego na łóżku, ile razy całował mnie w czoło, nic nie mówiąc. Nie musiał- wystarczyło mi jego spojrzenie. Wierzył we mnie, zawsze i wszędzie. I pomimo mojej stalowej psychiki, pomimo tego, że nigdy, przenigdy nie płakałam w obecności kogokolwiek (nie licząc Nicka), ja też musiałam dać upust emocjom. Co się zawsze kończyło tym, że dzwoniłam do Nicka, już prawie rycząc, a ten po pięciu minutach przychodził z chipsami i pepsi, kładł się obok mnie na łóżku i dał umoczyć swoją koszulkę moimi łzami. To był Nick, mój Nick.
A ten? Ten gadał jakieś… niedorzeczności. Ale dlaczego?
– Es… – Tak dawno nie nazywał mnie Es! – Wiem, że to brzmi… okropnie, ale musisz mi uwierzyć. Jesteś półbogiem- o czym świadczy to, że widzisz mój sztylet, ptaki stymfalijskie.
– Chwila… że co?!
– Moim ojcem jest Hermes i też byłem zaskoczony. I nie wierzyłem.
Wpatrywałam się w niego z niepewnością. Cholera, a jeśli jest naćpany? To niepodobne do mojego Nicka, niemożliwe, ale, jasna cholera, dzisiaj wydarzyło się tyle niemożliwych rzeczy, że może jednak? O, Boże, niech nas tylko nie zabije! I nagle coś mnie tknęło.
– Nick… – Przypatrzyłam mu się. – Ty masz piętnaście lat.
– Nie inaczej.
Milczałam przez chwilę.
– Czy ty prowadzisz samochód?
– Bogowie, kicia! Nie, fruwam balonem! – prychnął.
– Nie możesz! Przecież prawo jazdy jest od szesnastu lat! – gorączkowałam się.
– Bardzo możliwe – mruknął.
– Ale… – W tym momencie zabrakło mi słów. Naprawdę, nie wiedziałam, co powiedzieć. – Ty nie zdawałeś prawa jazdy – zauważyłam z pozornym opanowaniem.
– Hm… powiedzmy, że bycie półbogiem ma swoje przywileje – powiedział, uśmiechając się, i podał mi swój portfel.
Wzięłam go i otworzyłam. Za folijkę było włożone nasze zdjęcie- Nick, pokazujący język do obiektywu, z rozczochranymi czarnymi włosami (standard) i błyszczącymi błękitnymi oczami oraz ja, z wyciągniętą ręką z dwoma palcami- wskazującym i środkowym. Miałam nieco krótsze włosy, które kochałam spinać w warkocza, a do tego lśniące brązowe tęczówki. Puszczałam wtedy oko do kamery. Obydwoje mieliśmy wysokie kości policzkowe, ale skóra na naszych twarzach była całkiem różna- jego jasna, blada, a moja ciemna.
Zebrało mi się na płacz na ten widok. Mieliśmy w tamtym momencie dwanaście lat- a ile się znaliśmy? Od początku przedszkola? No tak. Przecież to tam pierwszy raz się spotkaliśmy- a dokładniej w chwili, gdy zamruczałam na widok naszej… wychowawczyni? Przedszkolanki? Cóż, nie wiem, jak się na to mówi, w każdym razie obydwoje nazywaliśmy ją „wychowawczynią”.
Oderwałam wzrok od zdjęcia i spojrzałam na dumnie wystającą część prawa jazdy. Wyciągnęłam je. Tak- było. Z prawdziwym nazwiskiem. Imieniem. Wiekiem.
Jęknęłam.
– O Jezu, Nick, jak tyś je dostał?
– Mówiłem ci – wzruszył ramionami. – Chciałem mieć prawko, więc Chejron mi to załatwił.
– Fejkjon? – spytałam drżącym głosem, znów patrząc na zdjęcie.
Nick wybuchnął śmiechem.
– Nie, kicia. Chejron. Centaur.
– Co?
– Cen-taur – powtórzył mój przyjaciel, sylabizując. – Chejron. Wiesz, odwiedzał go Herakles, uczył Jazona, Achillesa…
– Czekaj. – Szczerze? Zebrało mi się na śmiech. Mój najlepszy przyjaciel mówi mi, że jest synem Hermesa, że ja też jestem półbogiem, a jakiś mityczny stwór załatwił mu prawo jazdy. – Mówisz, że centaur, czyli człowiek z zadem konia, dał ci prawko? – Nick kiwnął głową. – Stary – powiedziałam, wachlując się telefonem – nie wiem, co bierzesz, ale bierz tego połowę. – Po chwili zastanowienia dodałam: – A drugą połowę daj mnie.
Przewrócił oczami.
– Dojedziemy do Obozu, to się przekonasz.
O, rety…
***
– O, rety – jęknęłam. – Czy to jest smok?
– No – potwierdził niedbale Nick.
– Czy to jest Złote Runo?
– No.
– Miecze?!
– No.
– O, kurna…
– No.
Szłam przez las jak oczarowana. Cienie na ojej twarzy tańczyły, ale jakoś się tym nie przejmowałam. To było… jak bajka, do której trafiłam przez przypadek. Jak sen.
Weszłam na wielki plac. We wszystkie strony latały dzieciaki, nastolatki z- uwaga!- mieczami. Myślałam, że zemdleję. Był gwar, owszem, ale jednocześnie… zapach lasu, miękki grunt, to wszystko dawały magię temu miejscu.
W głowie mi się lekko zakręciło. Miałam ogromną ochotę sobie zemdleć, może wrócić do swojego jakże normalnego życia. No rany, mi się też coś należy!
W efekcie nie zemdlałam, za to tylko złapałam Nicka za rękę i przytknęłam skroń do jego barku. Strasznie chciało mi się położyć, odpocząć od tego wszystkiego.
Chłopak chyba zrozumiał przesłanie, bo tylko pociągnął mnie za sobą. Przymknęłam powieki- komu jak komu, ale jemu zaufam w każdej sytuacji.
***
Leżałam na łóżku. Miękkim łóżku.
Nick przyprowadził mnie tu, gdziekolwiek to było, jakiś czas temu i położył na jakimś materacu. Cały czas miałam zamknięte oczy, nie patrzyłam na nic. Dość widoków na ten dzień.
Podniosłam się i prawie dostałam zawału na widok wszechobecnego bałaganu. Lubiłam mieć porządek, może specjalną pedantką nie byłam, zdarzało mi się mieć bałagan…
Ale no nie taki!
Duże pomieszczenie, wymalowane brązową farbą i wyłożone dywanem, wprost ociekało nieporządkiem. Łóżka- wiele łóżek- były nieposłane. Walające się skarpetki zostały wepchnięte pod materace- niektóre, niestety, wystawały. Stos kartek, nieco… echem… rozwalony, leżał na biurku. Jedna kartka z całkiem ładnym szkicem była zachlapana sokiem.
P o m a r a ń c z o w y m sokiem. Pomarańczowe jest złe, pamiętajcie o tym.
Pokój był wyjątkowo pusty. Zobaczyłam tylko trzy osoby- Nicka, stojącego przede mną z założonymi rękami, jakiegoś chłopaczka, rozwalonego na materacu i chrapiącego, nastolatkę, wychodzącą przez drzwi, która obrzuciła mnie znudzonym spojrzeniem.
– Witaj w domku Hermesa – rzucił Nick.
Ej! Ja kocham sok pomarańczowy! Już przez was mam własne miejsce na podłodze na które spadam…
Kocham Nicka! Nie umiem tego wyjaśnić ale go kocham Rozwaliło mnie: – O, rety. Czy to jest smok? – No – Czy to jest Złote Runo? – No. – Miecze?! – No. – O, kurna… – No.”
BOSKIE 😀
Nie wiem czemu Ci się ta część nie podoba, ja uważam ją za bardzo dobrą. Fajnie opisałaś scenę ucieczki. Niby nic nie rozumie, jest zmieszana, ale próbuje to jakoś ogarnąć. Duży plus za to! Ogółem wszystko jest cudne i czekam na cd!
Ta część jest exstra podoba mi się Esmeralda i jej charakter .A Nikolas jest taki …….. no Niewiem jak go opisać .Czekam na następną część napisz szybko!
– Fajne opko?
– No.
– Genialne?
-No.
Nie nie umiem tego podrobić to było genialne!!! Jego emocje wzięły górę, jak nic ;’D
Rozdział spoko, bardzo fajny. Es musiała mieć niezłego bulwersa na życie, kiedy te wróbelki zdziobały ją całą ;3
Napisałabym coś oryginalniejszego, niż to, że fajnie wykreowałaś Es, ale to by było zbyt trudne… hmmm… no tak, super ci wyszła. Lubię jej uwagi, podoba mi się jej ‚typowość’ jeżeli chodzi o życie. Takie życie jak ona ma wiele z nas, no może nie wszyscy są tak zadżemiści jak Esmeralda ;D
Czekam szybko na ciąg dalszy :3 !!!
Hahahah uśmiałam się! „NO”. Od dziś tak odpowiadam na wszystko!
Nicolas jest genialny, uwielbiam jego szczere i proste komentarze- takie banalne a taki nietypowe i śmieszne To jest dopiero cudowny rodzaju poczucia humoru.
Esmeralda ma bardzo fajne spojrzenia na świat. Podoba mi się jej kombinowanie oraz styl z jakim mówi.
Z początku opka Nick. Mnie. Rozwalił. Serio – już lubię tego gościa 😉 Es też jest spoko, zresztą jak cała ta część wyszła Ci genialnie XDXD Czekam na cd