Następna część naszego wspólnego opka.
Tym razem tylko jedna narracja- akurat wypadło na Vicky 😉 Mam nadzieję, że się spodoba i czekamy na komentarze.
I korzystając z okazji, chciałam jedną rzecz wytłumaczyć- ta część jest bardziej skoncentrowana na fabule i na tym, jak dalsze losy się potoczą. Nie będzie tu już tak jak w 1: „hahah śmieszne, pokłóciłam się nauczycielem”. Nie. Raczej nie sądzę, żeby sytuacja w jakiej znalazła się Victoria mogłaby być zabawna. „Hahaha wysadziłam szkołę narażając uczniów na rychłą i wręcz głupią śmierć”? No sami widzicie, że raczej nie. Oczywiście coś tam starałam się dorzucić zabawnego, byście nie posnęli w trakcie czytania. I od razu dodam, że Victoria zareaguje na wszystko tak a nie inaczej, bo taka już jest. Jakbym napisała, że pokornie przepraszała, błagała o wybaczenie i zachowywała się niczym toposowy ideał człowieka, stworzyłabym szarą osóbkę bez charakteru. A ja wybrałam już jej cechy i chcę się ich trzymać. To tyle ode mnie.
Tak, tęskniliście za tymi wywodami przy wstępie, wiem <3
Chcemy podziękować Hadesikowi za cenne rady i szczerą opinię, a dedykację przyznajemy tym, co zgadli która pisze którą część, czyli… wszystkim którzy obstawiali xD
Annabeth24(i spółka )
Miłego czytania :*
VICTORIA II
W całej szkole wył alarm. Wszędzie było pełno dymu, a z sufitu co jakiś czas sypał się tynk. Zaczęłam kasłać, jednak w końcu udało mi się ponieść z ziemi. Na szczęście zdążyłam uciec wystarczająco daleko, bo kiedy się odwróciłam, zobaczyłam, że paręnaście metrów dalej, z korytarza nie zostało dużo więcej niż wielka sterta zwalonego w jedno miejsce gruzu. Wybuch, a przynajmniej tak mi się wydaje, że coś za mną eksplodowało, odrzucił mnie chyba z metr do przodu. Boleśnie wywaliłam się na brzuch. Jednak, mimo okropnego bólu w krzyżu, udało mi się wstać, przytrzymując się ściany. Nogi mi się trzęsły, a mózg nie do końca przyswajał informacje, że wysadziłam pół szkoły. Dodatkowo, sądząc po zapachu, spowodowałam też pożar. Rzecz jasna, przecież malutki wybuch to za mało – jeszcze niech cała szkoła spłonie, a co tam! No dobra, żartowałam. Tak naprawdę byłam, delikatnie mówiąc, cholernie przerażona. Mogłabym spokojnie zaliczyć to do jednego z większych kataklizmów jakie spowodowałam w swoim krótkim, szesnastoletnim życiu.
Przeklęłam na głos, ale ruszyłam powoli korytarzem, cały czas trzymając się blisko ściany. Zbiegłam ze schodów, a właściwie to się z nich stoczyłam, lekko utykając i dopadłam wyjścia ewakuacyjnego, które znajdowało się na zapleczu przy kanciapie przeznaczonej dla sprzątaczek, gdzie znajdowały się miotły i inne cuda.
– Cholera!- wrzasnęłam, zaciekle szarpiąc klamkę.
Oczywiście co się stało? Drzwi były zamknięte! Jaki to ma sens? Kto, ewakuując się, będzie biegał po palącej się szkole, szukając kluczyków do drzwi? Tak, zajebisty pomysł! Bo niby po co zostawić je otwarte? – myślałam, nagle porządnie zdenerwowana.
– Co. Za. Debilizm!- krzyczałam raz po raz, kopiąc w wyjście.
Oczywiście ani drgnęły, natomiast dym na holu zrobił się tak gesty, że zaczęłam kasłać i czułam tak, jakbym zaraz miała wypluć płuca… . Nerwowo przeczesałam ręka włosy, szukając w pamięci innej drogi ucieczki z tego piekielnego zakładu dla dzieci z nadmierną ilością kasy albo mózgu. Nic, co mogłoby być w pobliżu nie przyszło mi do głowy, a najbliższym znanym mi wyjściem było wejście główne… Pół szkoły dalej!
Cholera, czy może być gorzej? No na ogół w tym momencie dzieje się coś, że owszem- robi się potworniej, wytknęłam sobie w myślach. Zaniosłam się potwornym kaszlem, od gęstości dymu w powietrzu. Automatycznie pomyślałam o tym, że ogień mógł strawić już całą szkołę- płomienie łatwo opanowałyby ten budynek, ale zapewne wszyscy mogą… O kurde, co jeśli nie wszyscy zdążyli uciec?!
Poczułam, że moje ręce zaczynają drżeć, a ja sama ustałam w miejscu, przybita ciężarem obrazów, jakie mi się nasunęły. Poczułam wstręt do samej siebie, chyba pierwszy raz w życiu mogłam jawnie sama przed sobą przyznać, że przesadziłam i to, co zrobiłam było powyżej miana „okropnego”. Przerażona odsunęłam od siebie wizję nazwisk, które ktoś podsunie mi na kartce i oznajmi, że tyle osób nie wydostało się z budynku. Oczywiście, jeżeli ja sama znajdę ucieczkę z tego miejsca.
Jasne, byłam ,,złą dziewczynką”. Kochany dyro i ja, spędzaliśmy tyle czasu razem, że mogłam go nazwać swoim dobrym kolegą; nasze codzienne pogawędki były dla mnie nieodłączną częścią dnia, lecz… NIGDY NIKOMU NIE CHCIAŁAM ZROBIĆ KRZYWDY!
Niespodziewanie, w moich oczach pojawiły się łzy. Bardziej z przerażenia i bezsilności oraz faktu, że dopuszczam do siebie takie emocje. Usta zaczęły układać się w gorzki grymas i chyba wybuchłabym płaczem, gdybym nie dostała ataku krztuszącego kaszlu (i bardzo dobrze, nie mogłam się przecież rozryczeć!). Kiedy się skończył, prawie nie leżałam na ziemi, a dym stawał się coraz gorszy. Na dodatek temperatura gwałtownie rosła, włosy przyklejały mi się do twarzy i karku. Do tego na myśl o konsekwencjach, robiło mi się gorąco. Byłam tym może nawet trochę zdziwiona, bo nigdy nie przejmowałam się tak błahą sprawą, jak „kara za złe uczynki”. Jednak tym razem musiałam przyznać, że poziom szkód i ogrom mojego występku był absurdalnie wysoki.
Zakryłam rękawem bluzki nos i usta, żeby się nie zadusić tym smrodem. Warknęłam i rozbita emocjonalnie, ze względu na resztę uczniów i na to, że jakiś kretyn zamknął drzwi ewakuacyjne, ruszyłam w stronę głównego wyjścia, nadal się krztusząc.
Tak, wiedziałam że mam problemy. Zdawałam sobie sprawę z tego, że jeżeli nie zdarzy się cud, trafię do poprawczaka, a w najlepszym przypadku dostanę kuratora. Naturalnie też dlatego byłam wystraszona, kiedy podszedł do mnie policjant i na oczach prawie całej szkoły poprowadził mnie do radiowozu. Jednak to nie sprawiło, że spanikowałam i zaczęłam histeryzować. Bez zbędnego wykłócania się, przyznałam, że jestem Victoria Rowllens i z tylko jednym wymuszonym cynicznym uśmiechem, dałam poprowadzić się do radiowozu.
Na komisariacie wydawało mi się okropnie. Wszyscy ludzie, którzy tam stali, patrzyli na mnie oskarżycielsko, jakby już wiedzieli, że to moja wina. (To nie ja! Jaki idiota umieszcza bombę w szkole?! Ale, wiadomo, szybciej uwierzą gadającemu krasnoludkowi niż dziewczynie, która sprawiała kłopoty). Koszmar! Nie mogłam też nigdzie znaleźć bufetu. (Byłam głodna! Swoje ciasteczko zmarnowałam na geografa.) Nie widziałam również żadnych krzeseł i nie miałam gdzie usiąść.
Oprócz tego usłyszałam zarzuty i obejrzałam nagranie, jak przestawiałam zegar. Że też ta kamera się nie wysadziła… To się nazywał fart…
Zaprowadzono mnie do małej sali, z lustrem po prawej stronie. Mogłam się założyć, że było to zwierciadło weneckie. Kazali mi usiąść i czekać na kogoś, kto do mnie przyjdzie i mnie ‘przesłucha’. Starałam się wyglądać na znudzoną tym wszystkim, jakby to mnie nie ruszało. Choć wiedziałam, że winy nie uniknę, to zawsze mogłam liczyć na cud. Bałam się i to bardzo. Owszem, wielokrotnie zdarzało mi się porządnie podpaść tak, że byłam pewna rychłego kataklizmu w moim życiu, jednak nigdy nie odpowiadałam za swoje czyny przed organami państwowymi! I im dłużej tam siedziałam, tym bardziej przerażała mnie myśl, że moja mama się w końcu się dowie o moich poczynaniach. Jak mam być szczera, to gdyby nie widmo mamy, wiszące nade mną i czekające na chwilę konfrontacji ani myśl o reszcie szkolnych kolegów, nie byłabym taka spanikowana.
Choć i tak przepraszać nie będę, pomyślałam sobie, kiedy tu przyjeżdżałam i nadal tego się trzymałam. To nie moja wina- gdyby nie jakiś chory pomysł z bombą, którą może aktywować każdy, to do niczego by nie doszło. Gorzej, jeśli coś komuś jest… . Wtedy mogę przeprosić, ale tylko tą osobę. A zresztą, co będę przepraszała za kogoś innego.
Komisarz, który mnie przesłuchiwał, wyłączył pilotem film w momencie, kiedy bardzo niezgrabnie zachwiałam się do tyłu na ławce i upadłam na ziemię przed zegarem. Jakaś cześć mojego umysłu skrzywiła się, że mógł zatrzymać obraz kiedy wyglądam jak człowiek a nie jak jakiś wygibas spadający z ławki z komicznym wyrazem twarzy… Odłożył pilot na biurko i splótł pace przed sobą. Czekał, aż coś powiem.
– To jest moment, kiedy mam zaprzeczać, że to nie ja i jestem niewinna?- zapytałam cicho, marszcząc brwi.
– Mniej więcej- odparł.- To nie są żarty, panno Rowllens.
Machnęłam ręką i się skrzywiłam.
– Po co tak poważnie. Victoria, miło mi- dodałam promiennie. A to niemiły facet, ja mu się przedstawiłam, a on tylko wzdycha i schyla się po coś do biurka… Brak kultury, nie uważacie?
– Dziecko- jęknął, a ja ze zdumieniem wychwyciłam w jego głosie współczucie.- Wiesz, że to mogło zabić setki osób? Twoja szkoła jest szkołą ogromną! To co zrobiłaś, spowodowało wystarczająco dużo zamieszania i zniszczenia, żeby, gdy tylko ukończysz osiemnaście lat wysłać cię do więzienia. Chcesz sobie zmarnować życie, a później żałować, że nie umiałaś zachować się poważniej i tylko drwiłaś sobie z tej sytuacji?
Na chwilę coś we mnie drgnęło. Zdawałam sobie sprawę z tego, że mogłam kogoś skrzywdzić, ale to zupełnie inaczej, gdy słyszysz to w swojej głowie, a kiedy od umundurowanego człowieka. Mimo to, po chwili udało mi się przyjąć w miarę spokojną maskę. Widziałam swoje odbicie w lustrze obok; wysoką brunetkę z obojętnym wyrazem twarzy. Nic bardziej mylnego- ja w środku, czułam się jakbym była z porcelany. I właśnie ktoś całą mnie rozbił na miliard małych kawałeczków.
– Czy komuś coś się stało?- Usłyszałam siebie, jednak ja zdawałam się być daleko, nie czułam jak wypowiadam te słowa. Nastała sekundowa cisza, która dla mnie ciągnęła się w nieskończoność.
– Nie.- Słowo, którego nigdy nie lubiłam, a nagle przyniosło mi niezmierną ulgę. Jakbym reszcie rozsznurowała za ciasny gorset i na nowo mogłam oddychać.
Czas na powrót przyspieszył – ja z czystszym sumieniem mogłam w miarę udawać, że miałam do tej sytuacji bardzo zdystansowany stosunek. Nie mogłam ukazać, jak bardzo czułam się winna, bo wtedy uznają, że to ja wszystko zaplanowałam.
– Pięcioro dzieci znajduje się pod opieką lekarzy, jeden uczeń trafił do szpitala. Czy chcesz coś dodać? Wiesz, o co jesteś oskarżona przynajmniej?
– Tak. O pojawienie się w niefortunnym miejscu o nieprzychylnej mi godzinie- stwierdziłam sceptycznie wykrzywiając wargi i odchylając się na krześle do tyłu.- Proszę spojrzeć jaki podły humor- żartować o godzinach, kiedy to przez zegar moja szkoła została unicestwiona. I do tego to ja jestem oskarżona o nie moją głupotę. Perfidne zagranie, jakby temu się lepiej przyjrzeć- podsumowałam z hukiem opuszczając przednie nogi krzesła, na którym do tej pory się bujałam.
Komisarz, który był bardzo surowo wyglądającym mężczyzną po pięćdziesiątce, popatrzył się na mnie małymi oczkami, otoczonymi lasem zmarszczek. Gruby i łysy, ale mimo to, nie miałam powodu rzucania jakichkolwiek uwag dotyczących jego osoby- nie w takich okolicznościach, oczywiście.
– Panno Rowllens, to nie jest kwestia pojawienia się w złym miejscu o złej porze- skarcił mnie, a ja powstrzymałam się od wywrócenia oczyma.- To ty przestawiłaś automat, ukryty w zegarze od pokoleń. Czy w regulaminie twojej szkoły nie ma wzmianki o tym, że zegara dotyka tylko woźny?
– No jest- przyznałam mu rację.- Ale zawsze myślałam, że to dlatego, że dzwonki dostosowują się do godziny. A nie dlatego, że jakiś imbecyl umieścił wewnątrz bombę- podsumowałam patrząc się na komisarza jak na kretyna.
Nie miałam racji? No miałam. Przecież nie przyleciała żadna dobra wróżka, ani nie pojawiło mi się sumienie na ramieniu, że „Nie, kochana Vicky, tego nie ruszaj, bo to bardzo, bardzo złe i niebezpieczne”. Nie wiedziałam, że dotykając wskazówki zegarowej unicestwię pół szkoły, stwierdziłam z wyraźnym politowaniem, skutecznie uciszając sumienie, które znowu chciało dostać się do głosu.
– Czy zdajesz sobie sprawę z tego, w jakiej sytuacji się znajdujesz? Że to może zaważyć na całe twoje życie?
Czy zdawałam sobie sprawę? Jak najbardziej.
– Rozumiem- potaknęłam, uśmiechając się chłodno i wyniośle.- Choć oskarżanie mnie o to, że jakiś imbe… ktoś, umieścił bombę w miejscu pełnym dojrzewających nastolatków, którym buzują hormony i mają głupie pomysły to szczyt wszystkiego. Jeszcze chwila a w szpitalach zaczną wybuchać bomby, kiedy ktoś za szybko wciśnie spłuczkę.
Zdumiałam się, jak bardzo spokojnie i beznamiętnie brzmiałam. Jednocześnie to sprawiło, że poczułam się pewniej; tak brzmi ktoś, kto jest pewny tego co mówi. I bardzo dobrze. Nie miałam zamiaru dać się oskarżać i być kozłem ofiarnym, który pokutuje za czyjąś głupotę. Albo przynajmniej ten argument był bardzo wygodny i miałam zamiar się jego trzymać. Do czasu, aż znajdę lepszy, dodałam w myślach.
Mężczyzna wyjął ze swojej czarnej teczki jakiś segregator i otworzył go. Chwilę grzebał, aż odczepił tę koszulkę z dokumentami, której szukał, a ja dostrzegłam swoje zdjęcie doczepione to pliku papierów. O nie, to było zdjęcie paszportowe. No i kurcze teraz nie miałam szans na poważne rozpatrzenie mojej sprawy- każdy kto ujrzy tą fotę umrze ze śmiechu i co najwyżej dopiszą mi go na liście moich zbrodni.
– O czym teraz myślisz, panno Rowllens?- zapytał lekko zblazowany, przyglądając mi się z powagą.
– Teraz? Chwilowo myślę o tym, jak bardzo się cieszę, że wreszcie mam na czym usiąść. W tamtym korytarzu nawet parapetu nie było, serio. Powinniście zainwestować w krzesła- dodałam tylko po to, żeby go wnerwić, porozumiewawczo kiwając głową.
Zapytacie, czy się stresowałam. Ja jestem jednym wielkim kłębkiem stresu, ale też doskonałą aktorką, w mojej skromnej opinii. Sprytu mi nie brak tak jak pomysłowości, więc sztuką nie było dla mnie igranie z cierpliwością mundurowych. Choć, muszę przyznać, czułam, że zaraz zrobi się gorąco i będę miała problemy. Z drugiej strony, jakby na to nie patrzeć JUŻ miałam wystarczająco dużo kłopotów. Liczmy na to cholerne szczęście, które już nie raz uratowało mi mój tyłek…
Policjant zacisnął wargi i spojrzał na mnie z litością i wyższością. Nie zostałam mu dłużna, popatrzyłam się na niego podobnie, tyle, że dodałam do tego na koniec przymilny uśmieszek.
Nagle drzwi do ciasnego pokoju otworzyły się i do pomieszczenia wszedł młody chłopak. Ku mojemu zdziwieniu miał na sobie jasną koszulę, czarną marynarkę, krawat i ciemne spodnie, co oznaczało, że albo będzie moim adwokatem, albo też należy do tego policyjnego spisku przeciw mnie. W to pierwsze wątpiłam, więc pewnie też był policjantem… Szkoda, bo taki młody i nawet przystojny… Pewnie jeszcze nie poznał uroku tego zawodu i nie żre na tony tylu pączków, co policjanci… Tak, przyznaję, uwielbiam stereotypowe dowcipy.
– A ty kim jesteś?- zapytał mężczyzna, który mnie przesłuchiwał. Odwróciłam się na krześle bokiem i patrzyłam na chłopaka. Ten tylko uśmiechnął się z wyższością i delikatnie skinął głową.
– Jestem tu nowy, proszę pana. Komisarz kazał wziąć pannę Rowllens na chwilę, bo chciał, żeby zobaczyła kilka dowodów- mówił spokojnie i opanowanie. Mimo, że był policjantem, wyglądał jak mega przystojny aktor z filmu dla nastolatek. Wysoki, może o pół albo nawet całą głowę wyższy ode mnie. Wyraźne kości policzkowe, prosta szczęka. Ciemne oczy, proste czarne włosy sięgające za uszy, prawie do ramion. Ułożone tak, żeby wyglądały na niezbadane. Chudy, ale widać było, że jakieś tam mięśnie miał.
Jednak ze wszystkiego w nim, najbardziej podobało mi się to, że chciał mnie stąd zabrać. Może skoro był niedoświadczony zwiałabym mu? Uciekłabym, później zamieszkam pod mostem, a kiedy zarobię trochę kasy emigruję do Australii ścigana listem gończym? To zawsze jakiś pomysł… Lecz po chwili odtrąciłam od siebie takie myśli, sytuacja była za bardzo tragiczna, by sobie żartować.
– Przecież panna Rowllens właśnie wszystkie zobaczyła- odpowiedział rzeczowo grubas, który chyba nie był zadowolony, że małolat przerwał mu jego prywatne, małe śledztwo.
– Oczywiście- chłopak nawet nie protestował. Trzymał uczucia na wodzy i zdawał się lekko pobłażliwy, wobec sytuacji która miała miejsce.- Jednak komisarz właśnie otrzymał przesyłkę z miejsca wypadku. Panna Rowllens jest tu niezbędna.
Przyjrzałam mu się uważnie. Niestety nie wyglądał na głupiego ani na takiego, co by mi przytrzymał drzwi, jak będę uciekać. Jednak, mając dwie opcję- zostać tu albo iść i zobaczyć nowe oskarżenia, wolałam drugi pomysł; kto wie, może tam moje szczęście się do mnie uśmiechnie?
– Słyszał pan?- zwróciłam się uprzejmie, ale tak, żeby widać w tym było teatralną sztuczność, do dorosłego policjanta, który siedział za biurkiem.- Młody powiedział, że mam z nim iść. Mogę?
Po chwili kroczyłam z młodszym mundurowym przez korytarz komisariatu. Szedł dość szybko z nonszalancką gracją, nie patrząc, czy truchtałam za nim. Nagle przed wyjściem się zatrzymał i spojrzał na mnie. Uniosłam brwi pytająco.
– Jesteś Victoria Rowllens, tak?- zapytał.
– Nie powinieneś najpierw to sprawdzić, zanim mnie stamtąd zabrałeś?- odrzekłam lekko zaskoczona, a on tylko posłał mi ironiczny uśmiech.
– Na głupie pytania nie ma odpowiedzi. I zachowuj się naturalnie – dodał, po czym po prostu pchnął drzwi wyjściowe i jak gdyby nigdy nic wyszedł. Zdążyłam tylko wydukać:
– C-co?
Ale zanim zdążyłam powiedzieć cokolwiek więcej, jego głowa znów się pojawiła w drzwiach.
– Idziesz? Czy mam powiedzieć tamtym, że to rzeczywiście twoja wina? – zapytał, a ja jak zaczarowana wymaszerowałam przez drzwi, które chłopak mi przytrzymał. Jednak miałam co do niego błędne przekonanie- owszem, chłopak przytrzymał mi drzwi, kiedy ja uciekałam. Tylko jedyną różnicą od tego, na co miałam nadzieję, był fakt, że w mojej głowie to były nierealne plany, które nie mogły się udać. A tu proszę…
Ruszyliśmy do srebrnego samochodu, stojącego tuż przed wejściem. Nie to, żebym znała się na markach, ale ten musiał być na pewno drogi. Chłopak otworzył drzwi od strony pasażera i poczekał aż wejdę. Jak we śnie zrobiłam to, czego ode mnie oczekiwał i lekko oszołomiona, tak jak po uświadomieniu sobie, że zrujnowałam szkołę, usadowiłam się na fotelu obok kierowcy. Wtedy je za mną zatrzasnął i sam obszedł samochód, żeby zająć miejsce kierowcy.
Pff, jaki dżentelmen. Pomijając fakt, że możliwe, że właśnie mnie porywał, taka szczypta dobrych manier była niepotrzebna.
– Nie będziesz mieć problemów, że mnie porwałeś?- zapytałam, krzyżując ramiona na piersi. Właściwie, nie wiedziałam czemu byłam taka spokojna i wręcz dałam się porwać. Może dlatego, że nie wierzyłam, że to tak na serio? Poza tym, nikt nie potwierdził, że rzeczywiście jestem porywana. To mogła być jedynie wycieczka do innego komisariatu. Jednak nie czułam wtedy potrzeby się o to pytać. Jedyne, co miałam w głowie, to taką ilość szoku zmieszanego ze strachem o swoją przyszłość, że zrobiłabym wszystko, co by mi powiedzieli.
Chłopak włączył silnik i ruszył. A ja ze zdumieniem odkryłam, że to mi nie przeszkadza, a nawet cieszy.
– Nie- uśmiechnął się zadziornie.- Szczerze, większe problemy miałbym, gdybym przestał im przynosić pączki. A zresztą, oni już mnie nie pamiętają.
Spojrzałam na niego, marszcząc brwi. Przez chwilę wpatrywałam się w niego w milczeniu, aż dotarło do mnie, co się dzieje.
Super, wspaniale! Po co ja wsiadłam do tego samochodu?! Właśnie… Co mnie podkusiło…? O cholera, co ja zrobiłam?! Muszę przyznać, że w tamtej chwili lekko spanikowałam. Powoli odzyskiwałam jasność myślenia, które zabrała mi ta absurdalna sytuacja i zacząłem postrzegać bagno, w jakie się władowałam.
– A ty?- zwrócił się do mnie po chwili.- Nie boisz się wsiadać do samochodu z obcym facetem i gdzieś jechać bez słowa wyjaśnienia?
– Właśnie sobie zdaję powoli sprawę, że się boję- jęknęłam, wbijając paznokcie w skórzane obicie fotela.
No cóż, miał rację. To nie było mądre z mojej strony. I już tego żałowałam, ale postanowiłam udawać, że mnie to nie rusza. Może jak pomyśli, że się nie boje, to dojdzie do wniosku, że mam jakiś sposób, żeby mu uciec i wtedy mnie zostawi? Ta, Vicky, marzenia…
– Ale wolę to, niż trafić do poprawczaka. Poza tym, prędzej zwieję tobie, niż armii uzbrojonej policji amerykańskiej.- Mówiłam to niby od niechcenia, ale tak naprawdę chciałam wrzasnąć i wyskoczyć przez okno tego auta.
– Nie byłbym tego taki pewien, chica.
– No, a ja jednak jestem i uwierz mi, jak się dowiem, o co tu chodzi, już mnie więcej nie zobaczysz- prychnęłam zapadając się w oparcie fotela.- Nawet nie będziesz mnie pamiętać- dodałam, przedrzeźniając go.
Chłopak zaśmiał się. Nadal prowadził samochód przez przedmieścia miasta. Jedną ręką zaczął zdejmować krawat, tak, że zaraz też wisiał mu na szyi jak jakiś sznurek. Rozpiął też górne guziki koszuli. Nie zdziwiło mnie to, sama kiedyś musiałam nosić krawat do mundurka szkolnego i zawsze modliłam się tylko, żeby móc go zdjąć i rozpiąć ten niewygodny biały kaftan bezpieczeństwa, zwany koszulą galową, zaciśniętą pod brodę. No tak właściwie, to ja zawsze ją miałam nie dopiętą, a krawat luźno wisiał zawiązany na supeł, ale to już inna bajka…
– Nienawidzę garniturów- mruknął, bardziej do siebie niż do mnie. Spojrzałam na niego krytycznym okiem.
– Ja tam lubię jak faceci chodzą w garniturach- mruknęłam niepewnie, zerkając na swoje kolana.- Są wtedy bardziej męscy niż w tych spodniach z krokiem w kolanach albo rurkach z damskiego działu- powiedziałam, starając się na niego nie patrzeć.- Poza tym, prawie każdy mężczyzna w garniturze wygląda naprawdę dobrze.
– Masz rację, ja wyglądam w nim nie dobrze, ale powalająco.
– Żeby wyglądać powalająco, najpierw trzeba wyglądać ‚naprawdę dobrze’.
– Jestem Thomas- odrzekł, jakbym wcale przed chwilą go nie obraziła i uniósł brwi, czekając na odpowiedź
– Cudownie. Moje imię już znasz i nie chcę wiedzieć jakie szczegóły mojego życiorysu również- odrzekłam arogancko.
– Faktycznie, trochę tego by się znalazło.
– Zmyślasz- odparłam, nagle zaskoczona tym, że Thomas coś o mnie wiedział. Wcześniej mówiłam to jako zgryźliwą uwagę, nie oczekiwałam, że potwierdzi.- Nie wiesz o mnie nic.
– Masz szesnaście lat, przeskoczyłaś klasę. Mieszkasz sama z matką, na jakimś osiedlu, nie pamiętam gdzie. Jak miałaś cztery lata, zadzwoniłaś na policję, bo nie mogłaś znaleźć pluszowego zająca i podejrzewałaś sąsiada o kradzież- rzucił kpiąco, ale zanim zdążył coś dodać, przerwałam:
– Dobrze, starczy! To dlatego, że mieliśmy w przedszkolu zajęcia o bezpieczeństwie. I skąd to wiesz?
– Jak cię przesłuchiwali poczytałem twoje akta na korytarzu.
– Zaraz. Czekałeś na mnie? A nie mogłeś mnie porwać zanim przeciągnęli mnie przez te wszystkie nudne formalności?
– Już żałujesz, że nie znamy się dłużej, co?- uśmiechnął się łobuzersko, na chwilę zerkając na mnie.- I nie, nie mogłem.
– A dlaczego?- podsunęłam pomocnie, chcąc dowiedzieć się więcej.
– Bo wyglądałaś na przerażoną, a w życiu każdego człowieka przydaje się czasem trochę stresu, chica. No przyznaj się, gdybym od razu chciał cię wsadzić do samochodu, wsiadłabyś?
Prychnęłam gniewnie wywracając oczyma. Ciekawa byłam, czy tylko wobec mnie był taki irytujący.
– A kim ty jesteś? I czemu wyjeżdżamy z miasta?- dodałam, widząc znak za oknem, oznajmiający, że granice miasta zaraz zostaną za nami.
Sekundy ciszy, zanim przetrawiłam słowa, które sama wypowiedziałam na głos.
– Zaraz, co?!- zawołałam odwracając się prawie o sto osiemdziesiąt stopni na fotelu i odprowadzając wzrokiem znak drogowy, który po paru sekundach zniknął mi z oczu.- Czemu wyjeżdżamy z miasta?! Gdzie jedziemy!? Odwieź mnie do domu!
– Nie mówiłaś wcześniej, że wolisz to od poprawczaka?- Zmarszczył sceptycznie brwi i spojrzał na mnie z ukosa. Miał ciepłe, brązowe oczy, które bardzo dokładnie lustrowały mnie wzrokiem.
– Mówiłam!- zawołałam histerycznie sadowiąc się na nowo w fotelu.- Ale myślałam, że to są żarty, nie wyglądasz na porywacza! Myślałam, że zaraz podjedziesz do mojego domu i mnie tam zostawisz, a nie wywieziesz na jakąś prowincję! Myślałam, że to też tylko durny sen, że to nie jest rzeczywistość.
– Cóż, nie jestem porywaczem- prychnął.- To zazwyczaj maminsynki, ciamajdy, które nie potrafię odróżnić banknotów dolarowych od setki.
– A jednak umiesz opisać siebie.
– Dla ciebie wszystko, moja nowa porwana koleżanko.
Spojrzałam na niego coraz bardziej przerażona. A co jeżeli on serio był jakimś porywaczem i teraz jednak wywozi mnie gdzieś skąd już nigdy nie wrócę? Hmmm? O Boże, a co z moją mamą! Ona sobie nie poradzi sama! Co jeżeli się załamie i umrze!?
Miałam mętlik w głowie. To wszystko było tak nienaturalne i nie możliwe, że sama gubiłam się w swoim życiu. Kolejna nudna lekcja geografii, później opłakany w skutkach dowcip, nasępcie wielki kataklizm, który wysłał mnie na komendę z aktami zbrodniarskimi aż nagle pojawił się przystojniak w garniaku, który mnie porwał! Powtarzałam ten plan wydarzeń sobie w głowie i za każdym nowym szczegółem, wspomnieniem mienionych godzin, coraz bardziej chciałam się rozpłakać. Jednak jednocześnie za wszelką cenę chciałam wyjść z tego cała i bez uszczerbku swojej dumy- wiedziałam, że najlepiej będzie jak pozwolę temu całemu tornadu porąbanych sytuacje wokół mnie toczyć się dalej, aż nadejdzie chwila, kiedy wszystko się ułoży.
– Wypuść mnie!- jęknęłam, szarpiąc klamkę, choć samochód jechał po drodze. Drzwi ani drgnęły, były zablokowane.
– Rowllens, cicho – uśmiechnął się pokrzepiająco, jednak wyraźnie widać było, że bawi go moje zachowanie.- Jak wszystko dobrze pójdzie za kilka godzin dojedziemy na miejsce.
– Nie chcę nigdzie dojeżdżać, chcę stąd wyjść- mruknęłam gniewnie.
– Świetnie wiedzieć, ale teraz zamknij tą swoją ładną buźkę, bo nie mam ochoty słuchać twojego jęczenia, chica.
– Ale będziesz słuchał, jak mnie nie wypuścisz!
Chłopak się nie odezwał, zamiast tego bardzo gwałtownie skręcił w lewo, tym samym uderzyłam bokiem głowy o szybę.
– Aghh, po co ja przestawiałam ten zegar!- jęknęłam zapadając się w fotel. Najchętniej zamknęłabym oczy i udawała, że nie istnieję. Nienawidziłam, kiedy coś nie szło tak jak, chciałam. Nie, po prostu nie mogłam tego tolerować!
– Tak właściwie, to nie twoja wina- zauważył Thomas. Kiedy tylko to usłyszałam, automatycznie zapomniałam o swoich problemach.
– Prawda?!
– No po części owszem- przytaknął.- Nie mogłaś wiedzieć, że tam jest stary automat.
– Dokładnie.- Całkowicie się z nim zgadzałam. Rozważałam nawet wezwanie go jako mojego obrońcy, choć miałam wątpliwości, czy sąd zgodzi się przyprowadzić mi na salę człowieka, który mnie porwał. Bardziej prawdopodobne będzie to, że Thomas będzie miał swój proces w Sali obok.-Kto normalny umieszcza bombę w takim miejscu! Przecież to jak ustawić autodestrukcję świata w przedszkolu na półce z książkami i myśleć, że żaden przedszkolak nigdy nie zauważy tego regału!
– Kiedyś to był dobry pomysł- wyjaśnił chłopak, obracając na sekundę głowę w moją stronę, jednak jego spojrzenia nadal padało na autostradę przed nim.- Ten budynek liczył sobie kilka wieków i służył jako twierdza przy obronie miast. Obrońcy zamontowali tam coś, co w razie ataku nie przyjaciela, mogłoby pochować pod ruinami tego zamczyska wiele tajemnic i ważnych informacji. Jednak nikt nawet nie pomyślał, że trzeba założyć zabezpieczenie przeciw nastolatkom uzależnionym od bawienia się tym czym nie można.
Popatrzyłam się na niego mniej entuzjastycznie niż przed chwilą. Nie zrozumiałam nic z tego co mówił, jedyne co zapadło mi w pamięć to przekaz „to nie twoja wina” a tyle mi wystarczyło.
Chłopak zorientował się, że jest obserwowany i na chwilę przeniósł na mnie swoje tęczówki.
– Nie powiesz mi, dokąd jedziemy?- zapytałam go, starając się zabrzmieć najbardziej uwodzicielsko jak umiałam. Na ogół działało, przynajmniej na męską część moich znajomych…
– Tam, gdzie marzenia się spełniają a każdy dzieciak jest szczęśliwy- wyrecytował, wykrzywiając usta w sarkastyczny uśmiech.- A na poważnie, o ile cię to pocieszy, jedziemy do miejsca, gdzie poznasz prawdę o sobie.
– Nie, nie pocieszyło mnie to- oznajmiłam, czekając na prawdziwe wyjaśnienia.
– Tego też się spodziewałem.
– Teraz na serio- powiedziałam stanowczym tonem.- Kim ty kurde jesteś?!
– Jestem Thomas Brown.
– Wiesz, już lepiej by było, jakbyś nazywał się Smith- odparłam z politowaniem i dezaprobata w głosie.- Brzmiało by to… no nie wiem. Komiczniej…!
– Rowllens, ja nie żartuję- posłał mi nienaganny uśmiech.
– Cóż…- westchnęłam unosząc z pobłażaniem brwi, choć trochę mnie to zdziwiło.- Lepiej by było, jakbyś jednak żartował, ale kontynuuj.
– Moja matka nie żyje, a ojciec jest greckim bogiem. Tanatos. Bo wiesz, bogowie grecy, całe te bajeczki o mitologii to prawda. Oni nie są wymysłem starożytnych, którzy tłumaczyli sobie w ten sposób na przykład czemu zmieniają się pory roku albo dlaczego podczas burzy grzmi. Bogowie istnieją, a ty, Rowllens, jesteś podejrzana o bycie córką jednego z nich. Jesteś herosem, takim jak ci w mitach. I nie, wcale niczego nie brałem.
Powiedział to z taką lekkością, że przez chwilę miałam ochotę się zaśmiać. Jednak patrząc na jego poważny wyraz twarzy, to, że ani razu nie uśmiechnął się mówiąc to, tylko zerkał to na mnie, to na drogę przed sobą, świadczyło to o tym, że nie uważał tego za dowcip. Tylko później, widząc moją przerażoną minę i lekko uchylone usta uśmiechnął się, jakby był zadowolony z efektu, jaki otrzymał tym wyznaniem, jednak nic nie mówić wrócił do kierowania pojazdem, który nadal stanowił dla mnie więzienie i wywoził mnie Bóg wie gdzie.
Cudownie! I niech mi teraz ktoś powie, że ma większego pecha ode mnie! Was przynajmniej nie porywają rąbnięci psychopaci. A mój porywacz najwyraźniej zwiał z psychiatryka.
**** UWAGA ****
A na koniec pytanie- jak mamy dodawać pracę? Prosimy o racjonalne odpowiedzi.
Pytamy, bo nie wiemy, czy 2 rozdziały na tydzień to nie za dużo i każdy się wyrobi. Natomiast nie chcemy zbyt dużych przerw, ponieważ wysyłając rozdziały podzielone na 3 części, policzyłyśmy, że minie sporo czasu i wiele wysłanych prac, zanim dotrzemy do momentu w którym zaczyna się ta prawdziwa ‚akcja'(na razie to nawet nie jest zapowiedź tego, co zaplanowałyśmy w naszym opowiadaniu!). Na naszym blogu będziemy dodawać regularnie, natomiast tutaj- wybór jest wasz 😀
Przywalę Ci za tą ,,spółkę” :* Phi.
Wiesz aż za dobrze co o tym sądzę xD
To zacznę od odpowiedzi- jak najczęściej :3 Oczywiście, zróbcie jak chcecie- ja i tak mam o tym opku taką opinię (zaraz ją rozpiszę), że będę czytała to tak czy siak, nawet ‚bez akcji’. Może będziecie dodawać raz na tydzień? Ewentualnie co 5-6 dni? *3*
A co do rozdziału- tak tęskniłam za rozprawkami na wstępie, Ann24 ;’D Tęskniłam, tęskniłam, tęskniłam <3
Natomiast co do treści zastrzeżeń nie mam ;c (no kto by się spodziewał kurcze, no.) Bardzo podoba mi się ta postawa Vicky i to, że chcesz otrzymać jej taki a nie inny charakter. I że ci to wychodzi
Natomiast reakcja Rowllens na to, że obcy chłopak ją porywa jest obłędna xD I ty mi piszesz jeszcze, że cześć nie jest śmieszna… Pomijając to, że mogła komuś stać się krzywda, to jej odpowiedzi co chwila sprawiały, że się uśmiechałam. przy fragmencie o wyjeżdżaniu z miasta to miałam serio ubaw. I ktoś czepliwy mógłby się przyczepić, że "ale jak to- wlazła komuś do samochodu i już?". No a ja powiem tak: zrobiła to, ponieważ była w lekkim szoku i była dosyć zdesperowana. Sama z resztą opisywałaś jaki harmider miała we łbie, więc ja rozumiem wszystko :3 Bardzo dobry rozdział, czekam na następną narracje *-*
Zgadzam się z Grupową Podoba mi się sposób w jaki kreujesz postać Vicky, uważam że pasuje tutaj idealnie. Znalazłam co prawda kilka powtórzeń, np: . „Zaczęłam kasłać, jednak w końcu udało mi się ponieść z ziemi. (…) Jednak, mimo okropnego bólu w krzyżu, udało mi się wstać, przytrzymując się ściany.” Ale to tak tylko 😉
Kocham imię Thomas! Thomas rządzi! Już uwielbiam gościa. I jeszcze jest synem Tanatosa… Wiesz jak stworzyć genialną postać męską
Wstawiajcie jak najczęściej. Na pewno wszyscy się wyrobią.
Czekam z niecierpliwością na ciąg dalszy i kolejne narracje.
Podobało mi się. Postaram się komentować, żebyście po prostu wiedziały, że czytam <3
Zgadzam się z Grupową- jak najczęściej 😀
Bardzo mi się podobało. Błędów chyba nie ma, zresztą jak zwykle. Thomas… gość jest gienialny. Będę shipować nowy parring 😀 (chociaż nie jestem pewna, czy oni będą razem… ale co tam, i tak już ich uwielbiam).
Czekam na kolejne części
Również dołączam się do wcześniejszych opinii. Opko robi się ciekawe i jednocześnie można się miejscami pośmiać 😀 Nadal podtrzymuje swoje zdanie – Vicky wyszła Wam mistrzowsko ;* Co do Thomasa… Kira, jak ja Cię rozumiem <3 <3 Piszcie szybko cd, wydaję mi się, że 2 razy w tygodniu będzie w sam raz 😉
Nie, nie tęskniłam za twoimi wstępami -_- Za tobą też nie tęskniłam weź spadaj -_- A na poważnie, mordoto ty moja (połączeni mordy i brzydoty= brzydka morda= Ann24=mordota 😀
Vicky- wyszła genialnie. Na prawdę- często drażni mnie to w innych opowiadaniach, że ktoś kreuje np jakiegoś twardziela, który w takiej sytuacji albo okaże się być mocno przesadzony i bez duszny, albo nagle się nawróci -_- przecież takie coś by zniszczyło sens kreowania postaci! A za Victorie, Ann24 masz ode mnie brawa na stojąco. A że wiesz, że tyłka dla byle czego z krzesła ruszać nie lubię, to czuj się doceniona.
Thomas… A ja wiem o nim więcej, byczes! ;D
+ ZAKOCHAŁAM SIĘ W GIFIE pod waszym postem na blogspocie xDD no umarłam i nie wstanę hahah ;D
Dwa razy w tygodni będzie bardzo spoko. ^ ^ No właśnie kto umieszcza bombe w takim miejscu? W mojej szkole została by pewni rozbrojona już dawno… albo trafiła by na mnie. Piękne opko, zakochałam się… ^ ^
No więc bardzo się cieszę, że tak ciepło ,,przyjeliście” Vick itp itd.
A tak serio to ogłaszam za pozwoleniem autorki: w ten PIĄTEK pojawia się część Piper (Es), a moja (NAJLEPSZE NA KONIEC! :3 Choć w tym wypadku raczej…. sama nwm, no!) – Kiwa – w poniedziałek lub we wtorek.
a potem się zobaczy xD
Dziękuję :3 Tak się potwornie cieszę, że rozumiecie czemu tak to próbowałam opisać i że nie suszycie mi głowy za brak humoru- w następnych częściach nadrobię, obiecuję I cieszę się, że dostrzegacie te elementy, na których mi zależało! (Dziękuję carmelek i Pipes ^^)
Brak poczucia humoru? Może tym razem nie wpadłam za łużko w czasie śmiania się (a nader żadko komuś udaje się mnie tak rozbawić) ale i tak wyszczerzyłam się nie źle. xD A tak wg to z prawnego punktu widzenia bochaterce nic by się nie stało. Cała wina spadłaby na dyrektora za brak odpowiednich zabezpieczeń. I czemu po holere nie rozbrolili tej bomby? Bochaterka została by tylko przesłuchana a jak już to sędzia uznałby to za nieszczeńśliwy wypadek. Jednak zakładam że Wiktoria o tym nie wiedziała. Mam ciocie o tym samym imieniu. I też ma loki. :3