-Pamiętasz, co się wtedy stało?- pytam. Kobieta ta wygląda co najmniej osobliwie. Włosy ma upięte w prosty kok, ręce złożone jak do modlitwy. Usta zaciśnięte, tworzą kreskę. Nic nie odpowiada. A ja przecież muszę przeprowadzić wywiad. Muszę się dowiedzieć co się wtedy stało. To moja praca. -Dlaczego nie chcesz mi o tym powiedzieć?- zadaję pytanie. Patrzy na mnie krótko, ale nic nie mówi. Wstaję od stołu, odchodzę, znajduję Charliego.
-Ona nic nie mówi- informuję przyjaciela. -Milczy, jak mam wyciągnąć od niej informację?
-Poczekaj chwilę, zaraz się nią zajmę- oznajmia, ale to mnie wcale nie uspokaja. Ja też się starałem i nic z tego
nie wyszło. Dlaczego miałaby otworzyć się akurat przed nim?
-Dzień dobry pani, nazywam się Charlie- zaczyna. -Czy może była pani tam wtedy obecna? Czy może nam pani zdać relację
z tego? To by bardzo pomogło w naszym śledztwie- tak jak podejrzewałem kobieta milczy. Obdarza go krótkim, przelotnym
spojrzeniem, a po chwili znów wpatruje się w podłogę. Drapię się po głowie, jak zawsze, gdy próbuję coś wykombinować.
Ale jak można skłonić do mówienia, kogoś tak upartego? Albo zamkniętego w sobie? Nie wiem, jaka jest przyczyna jej
milczenia. Wiem jedno, jak nam się nie uda niczego dowiedzieć, szef się bardzo wkurzy. Już i tak ostatnio pracuję
na kretes. Jak teraz wrócę z pustymi rękami pewnie mnie wyleje.
-Czy znała pani Alexandra Talbott?- pytam. Nie oczekuję, że mi odpowie, ale po wyrazie jej twarzy widzę, że się
waha. Może już za chwilę usłyszę barwę jej głosu.
-Alexander. Oczywiście, że go znałam. Przyjaźniliśmy się- mówi, a w jej oczach dostrzegam błysk. Czyżby cokolwiek
łączyło ją z tamtym człowiekiem. To dobry trop, nie waham się, brnę dalej.
-Czy pani przyjaciel, zachowywał się jakoś inaczej, pięćdziesiąt lat temu?- kobieta znów nie patrzy na mnie. Bawi
się swoimi palcami, próbuje odwrócić moją uwagę. -Czy mogłaby pani odpowiedzieć?
-Tak- wybucha. -Tak, zgadzam się, zachowywał się inaczej. Ale nie miało to wpływu na następne wydarzenia. To miało
wpływ jedynie na naszą relację
-O czym pani mówi?- pytam zdezorientowany.
-O tym, że ten człowiek mnie zdradzał- wyrzuca siebie. -Z Grace, ale nie tylko. Była jeszcze Irma, Irene, Monika
-Przepraszam, ale chyba odbiegamy od tematu- przerywam jej. Nie mam zamiaru słuchać o porażkach sercowych zgrzybiałej
siedemdziesięciolatki.
-Ale nie, to ważne. Ktoś musi to usłyszeć
-Zgoda, proszę mówić dalej
-Była jeszcze Melanie, Nadine i nawet ta suka Rachel- nie upominam jej co do języka. Co bądź, tego się nie spodziewałem.
Nie wygląda na kobietę tak gwałtowną. Nie wygląda na taką co to nosi odwieczny uraz. Ale czy nie każda kobieta
coś w sobie skrywa? Ale dlaczego, otwiera się akurat przede mną? Nie chcę słuchać o jej życiu miłosnym. Nie chcę
słuchać o podbojach jej byłego chłopaka. Ale słucham. Bo w pracy, często trzeba robić rzeczy, których się nie lubi.
-Czy byliście razem, dnia 13 sierpnia 2016 roku. Wtedy kiedy doszło do wypadku?
-Do wypadku? To była erozja. Katastrofa. Kataklizm. Tysiące zginęło- nie przerywam jej, aby wyprowadzić z błędu.
Dokładnie zginęły 124 osoby. W tym ten Alexander. Ona ocalała. Jako prawie jedyna. Była jeszcze Natasha, ale ona
już od dwudziestu lat nie żyje. A z Aaronem, również ocalałym, nie możemy się w żaden sposób skontaktować. To zamierzchła
sprawa, do której z jakiejś przyczyny dowództwo powróciło. I to właśnie mi i mojemu przyjacielowi- Charliemu, dano
do niej przydział.
-Czy może pani opisać to dokładniej?- pytam. Na razie rzuca samymi ogólnikami. Powiedzmy sobie jasno, nie obchodzi
mnie jej nazewnictwo. Chcę faktów, czystych faktów, dlaczego to się stało.
-Pan nie zrozumie, nie należy pan do tego świata- mówi. Patrzę na nią. Zastanawiam się, czy na starość całkiem
zbzikowała? Bo niby o co jej chodzi, kiedy mówi o tym „innym świecie”. O jakąś równoległą rzeczywistość.
-Jest pan śmiertelnikiem, nie widzi pan przez mgłę- mam już tego dosyć. Po pierwsze nie pan, kobieta jest ode mnie
o dobre czterdzieści lat starsza.
-Nazywam się Nathan- informuję. -Proszę mi tak mówić
-Dobrze, to ja w takim razie jestem Jane- podaje mi rękę. Uściskuję ją. No dobrze, ona chyba wyraźnie chce ze mną
flirtować. Może gdyby nie była w wieku mojej babci to bym ja się skusił?
-Dobrze, co miała pani, to znaczy, co miałaś Jane na myśli mówiąc o mgle?- reflektuję się szybko. Co znaczy dla
mnie mgła? Zjawisko atmosferyczne. Nigdy nie byłem dobry z geografii. A może jest to temat biologiczny. Sam nie wiem.
To angielski jest moją domeną. Żadne nauki ścisłe w każdym razie. Ale jak słyszę o mgle, myślę jedno. Gęsta, skroplona
para wodna, która zasnuwa okolicę i zmniejsza widoczność. Bardzo niekorzystna, podczas jazdy autem.
-Och, nawet nie wiem, od czego mam zacząć-mówi. Uśmiecha się przy tym zalotnie, a mi się chce parsknąć. Powstrzymuję
się jednak, może jej głupie zauroczenie ułatwi mi sprawę. Nie zaszkodzi trochę się jej po podlizywać.
-Proszę zacząć od początku- odwzajemniam jej uśmiech. Szkoda, naprawdę żałuję, że kobiety w moim wieku nie są mną
tak oczarowane. Wtedy może bym się nawet z jakąś związał.
-Och, więc dobrze, potwory istnieją- i już jej urok prysnął. To wariatka. I to taka przez duże w, Wariatka. Uśmiecham
się do niej, udając że robię notatki. Naprawdę tylko piszę jedno słowo. Schizofrenia. Potem znów podnoszę na nią
wzrok.
-Może pani kontynuować
-Jane
-Przepraszam, a więc Jane, kontynuuj- mówię
-Pytałeś się Nathanie, czy byłam wtedy z Alexandrem. Wtedy kiedy doszło do tych strasznych zdarzeń. Powiem szczerze,
nie już wtedy z nie byliśmy razem. Jakbym mogła skoro otwarcie mnie zdradzał- no pięknie, to zaczyna się od nowa. Nie
przerwę jej, ale naprawdę nie mam już ochoty tego słuchać. Jak mam naprowadzić ją na właściwy temat? Cholera, wpadłem
w to, jak śliwka w kompot. Teraz pozostało mi tylko przytakiwać. -Koło niego, tego dnia kręciła się Briana. Ładna
osóbka, miała idealne nogi. Spodobałaby się tobie, naprawdę zapewniam. Ale on ją ignorował, ciągle do mnie garnąc.
Był natrętny, ale jak teraz mam być szczera, wcale mnie to nie denerwowało. Owszem, nie przyznałabym się do tego
przed nim, ale chyba jeszcze coś do niego czułam. No wiesz, Nate, to tak ładnie brzmi Nate. Mogę tak do ciebie
mówić?
-Oczywiście, nie mam nic przeciwko- naprawdę, nie miałem. Mogła się do mnie zwracać jak tylko chciała. Tylko niech
dalej opowiada, to może w końcu dojdzie do wydarzeń, które mnie zainteresują. Bo na razie dowiedziałem się tylko
o tym, że nogi Briany by mi się spodobały.
-No więc, Nate, pierwsze uczucie, pierwsza miłość to coś niezwykłego. Nadal byłam w nim zakochana, chociaż moja
duma nie pozwalała mi na trwanie w takim związku. Rozumiesz, z kimś kto mnie zdradzał. Byłam za dobre na to. Zasługiwałam
na coś lepszego, nie sądzisz?
-Oczywiście, ma pani, znaczy Jane, masz słuszność. Alexander, postępował źle względem ciebie i miałaś prawo go za
to nienawidzić
-Ależ ja go nie nienawidziłam- oburzyła się kobieta. -Kochałam go, nawet pomimo tego co mi robił. A raczej tego
co robił im- puszcza do mnie oczko. Nie wiem jak mam ten gest odebrać. Stwierdzam więc, że jest on z gruntu niewinny
i go odwzajemniam. Niech już kontynuuje, niech powie mi resztę.
-Więc, w tamten dzień już nie byłam z Alexandrem. Wiem, że żałował tego, że mnie stracił. Ale no cóż, jak mówiłam,
nie byłam jakąś głupią córką Afrodyty. Nie padnę mu w ramiona i nie przebaczę, tylko dlatego, że jest ładny
-Rozumiem, ale córka Afrodyty? To jakieś wyszukane porównanie, proszę pani? To znaczy Jane, przepraszam, ciągle
się zapominam
-Nie szkodzi, widzę, że cię to peszy. Nie musisz się do mnie zwracać po imieniu. I nie, córka Afrodyty to nie
porównanie
-Metafora?
-Też nie. Czysta prawda. Ja jestem dzieckiem od Demeter- mówi, a ja tylko zaciskam mocniej usta. Czy ona jest poważna?
To nie żarty, to poważna sprawa. Nie należy się aż tak kompromitować
-Pewnie, mi nie wierzysz Nate, ale to prawda. Te wszystkie mity i starożytne podania to nie fikcja. Musisz mi uwierzyć,
żebym mogła powiedzieć ci resztę- czy ona stawia mi warunek? To ultimatum? Więc, dobrze, będzie jak chcesz, ja
się podporządkuję. Po prostu mój raport będzie dość niepełny. Przecież nie napiszę do szefostwa o jakichś zapomnianych
bogach. I ich potomkach, za którego uważa się moja rozmówczyni.
-Nie mam żadnych dowodów, by podważać pani wiarygodność- kobieta uśmiecha się do mnie promiennie. Odwzajemniam uśmiech,
już według schematu. Myślę, że kiedyś moglibyśmy się zaprzyjaźnić.
-Więc, już od tygodni, były wciąż zamieszki- mówi
-Zamieszki wśród boskiej społeczności?-pytam
-Nie głuptasie. Bogowie mieszkają na Olimpie. Nigdy właściwie tam nie byłam. Nie wiem czemu. Może dlatego, że mało
kogo tam zabierano. Dawniej były podobno wycieczki. Ale od jakiegoś czasu zaniechano tego zwyczaju. Więc nigdy nie
poznałam swojej matki
-Bardzo mi przykro jest z tego powodu. Czy może pani opowiedzieć coś więcej o tych rzekomych zamieszkach?
-Mówiłam o zamieszkach, och ja głupia. Chodziło mi o napięcie, ciągle narastało. Wiesz, wszyscy szeptali, mówiono
o buncie. Mi to właściwie było obojętne
-O buncie? Buncie? Buncie przeciw komu?
-Przeciw bogom oczywiście, przeciw naszym rodzicom. To oni zesłali na nas tą Apokalipsę
-A więc, to gniew boży, sprawił, że wszyscy pomarli?
-Tak, właśnie, nigdy tego nie zrozumiem. Jak mogli? To nie do ogarnięcia
-Faktycznie, ale czy możesz to bardziej sprecyzować?
-Co?
-To, co się wtedy stało- zaczynałem już tracić cierpliwość. Jestem poważnym detektywem, przydziela mi się ważne
sprawy. Naprawdę muszę się w tym babrać, dlaczego? Czy to jest jakiś głupi żart, czy to jest kpina? Czy ta kobieta
jest w ogóle poczytalna? Czy ktokolwiek sprawdził to, zanim zacząłem przeprowadzać z nią wywiad?
-Nate, czy ty wierzysz?-pyta
-Religia, to indywidualna sprawa
-Ale czy wierzysz?-ponawia pytanie
-Nie jestem ateistą i to był mój wybór
-A czy twoi rodzice wierzą
-Owszem, dlatego zerwałem z nimi więzy
-Nie zaakceptowali, twojej ignorancji
-Tak, religia zawsze była dla nich ważna
-Widzisz, Nate, my też straciliśmy wiarę
-I to sprowadziło gniew boski? Dlatego bogowie się od was odwrócili?
-To miała być nauczka, dlatego przeżyłam. Żeby rozgłaszać, że musimy wierzyć, bo inaczej dosięgnie nas kara
-To nie ma zbyt sensu. I za bardzo kojarzy mi się z Biblią
-Prawda, nawet podobny jest motyw
-Dlaczego bogowie, mieliby zabijać własne dzieci?
-Żeby samemu nie przestać istnieć, to jest proste. Wszyscy na Olimpie są egoistami. I mówię to, chociaż wiem, że
teraz podsłuchują
-Słucham?
-Oni nas słyszą, słyszą każde słowo
-To jakaś paranoja, proszę być poważną
-Mówiłeś, że mi wierzysz- co mam odpowiedzieć. Czy ona naprawdę sądzi, że daję wiarę tej jej historyjce. Co za absurd.
Ale muszę się dowiedzieć. Więc dobrze, niech jej będzie na wierzchu.
-Oczywiście, tylko to takie nieprawdopodobne
-Och, ja cię rozumiem, też nie mogłam tego pojąć. No jak Zeusie- patrzy w sufit krzyczy. -Na moich rękach wykrwawiała
się Rita, twoja córka. Czy nie żałujesz swoich pochopnych decyzji, stary imbecylu- zwariowała, wniosek prosty, bo
obraża sufit. Nieważne, niech się ona w końcu skupi. Nie mam całego dnia, szkoda, że nie pozwoliłem przejąć
Charliemu inicjatywy. Oszczędziłoby to mi wielu bezsensownie spędzonych godzin.
-Przepraszam, czy może się pani zwracać bezpośrednio do mnie- napominam. Patrzy na mnie głupio, a później szybko
przytakuję.
-Rozumiem, że nie chcesz wzbudzić jego gniewu- szepczę. -Rozumiem to, wybacz mi moją nierozważność
-Tak właśnie o to mi chodziło- mówię zrezygnowany. -Po co go niepotrzebnie prowokować?- dodaję, czego szybko żałuję, bo
kobieta się nakręca
-Tak, jeszcze nam coś zrobi. Ja to pa licho, ale ty, jesteś taki młody. Nie mogę ryzykować twojego życia. Nate, czy
ty masz dzieci?- to pytanie wprawiło mnie w osłupienie, po co o to pyta? To nie jej sprawa. To sprawa niczyja. A
właściwie moja. Kręcę głową.
-Nie, nie mam- mówię, ale w gardle mam kluchę wielkości kamienia. -Nie mam- dodaję pewniej
-Ale miałeś?- jak ona to robi. Nie chcę jej o tym opowiadać. Ale muszę. Muszę nawiązać z nią więź, musi mi zaufać.
Więc dobrze.
-Nie, nie miałem. Moja córka już się martwa urodziła. Moja żona podzieliła jej los, wydając ją na świat
-Więc nie jesteś kawalerem?
-Jestem wdowcem, ale to jest nieistotne
-Pewnie twoi rodzice, zwalili to na kwestię wiary. Powiedzieli, że jest to gniew boży. Mylą się, to nie twoja wina
-Oczywiście, przepraszam, ale czy możemy o tym nie rozmawiać. Pomówmy o tym co się wtedy stało.
-Już ci mówię. Rzeki wystąpiły, wody zaczęły się przelewać, ich powierzchnia stała się nieograniczona. Szalała burza
-Jak biblijny potop?
-Właśnie, ale dużo bardziej makabrycznie. Ziemia połykała ludzkie ciała. To było okropne. Wdrapałam się na wierzę,
razem z Alexandrem. Stamtąd obserwowaliśmy to dzieło zniszczenia.
-Co się wtedy stało?
-Sama nie wiem i wciąż się obwiniam. To było takie nagłe i niespodziewane. Budynek zaczął się walić. Zapadaliśmy się.
Wtedy on zaklinował się wśród desek. Próbowałam mu pomóc, naprawdę bardzo się starałam. Ale wtedy sufit zaczął pękać,
On kazał mi uciekać. Ja go posłuchałam. Może gdybym została, zdołałabym go uratować
-To nie pani wina
-A właśnie, że moja. Zaraz potem, wszystko ucichło, jak makiem zasiał, panowała cisza. Wtedy się on ukazał.
-Kto? Kogo pani zobaczyła?
-Samego Zeusa. Wiem, że jest to nieprawdopodobne. Ale to on zstąpił we własnej osobie. Natasha była obok mnie,
trzymałyśmy się za ręce, Aaron dogorywał. Ale przeżył, a to najważniejsze. Przeżył. Bo nie dałyśmy mu umrzeć.
-To dobrze, ale co było dalej, co powiedział?
-Zeus? To co już mówiłam, abyśmy się nawróciły i abyśmy poszły też nawracać innych. To było nasze zadanie, nasza
misja, dzięki której ocaleliśmy
-Nikt z was nie zaprotestował?
-Owszem, ale to takie drastyczne. Anthony, mówiłam na niego Tony, dobry chłopak. Zaczął wyrzucać gromowładnemu
jego winy- w oczach Jane błyszczą łzy, nie wiem jak ją uspokoić. Ale domyślam się losu chłopaka. Wiem, że to
nieprawdopodobne. Wiem, że ona pewnie to wszystko zmyśliła. Ale patrząc na nią teraz żałuję, że musi to znosić.
Że musi to sobie przypominać i mi opowiadać. Tym bardziej, że ja nie biorę jej słów na poważnie. Oszukuję ją, przez
co czuję się okropnie. -W każdym razie, długo potem nie żył. Spalił się, on spalił go żywcem. Wył, a w powietrzu
czuć było odór palonego ciała. Strzelił w niego, strzelił w niego swym piorunem. Teraz myślę, że to dziwne, że mnie
ani Natashy nie dosięgnął pocisk. Stałyśmy tak blisko- pociąga nosem i zmiętą chusteczką ociera łzy z policzków.
-Tak blisko, że słyszałyśmy skwierczenie jego ciała. Tak blisko, że słyszałyśmy jego ostatnie słowa
-Jakie one były?
-Że to jest nieludzkie. Powiedział: „To jest nieludzkie i nie wolno temu patronować”. A później już go nie było i
stał się popiołem
-Przemówił mimo tego iż się palił. Nie krzyczał?
-Krzyczał strasznie, ale to powiedział. Te słowa, stały się celem mojego życia. Latami uciekałam, chowałam się i
ukrywałam. Ale wiem, że oni mnie już odnaleźli. I że mnie słuchają. Mimo iż zmieniłam imię i zmieniłam wszystko.
-Nie nazywa się pani Jane?
-Nie, jestem Alice. Alice, córka Demeter, która zawsze była jej posłuszna. Chociaż nigdy nie poznała swojej matki.
Nie mogłam więcej nosić tego imienia, było ono napiętnowane. Napiętnowane śmiercią Alexandra, Rity i Tony’ego
-Naprawdę mi przykro i rozumiem pani pobudki. Naprawdę. Ale myślę, że powinniśmy już kończyć- wstaję i chcę odejść,
ale jej głos mnie powstrzymuje.Przywołuje mnie ręką, żebym do niej podszedł. Następnie, każe mi się nachylić, bo chce mi coś zdradzić.
-Nate, jeżeli zginę to będziesz mieć dowód. Dowód na to, że mówiłam prawdę. A uwierz, jestem pewna swojej śmierci.
Uważaj na siebie, żeby oni ciebie- tu patrzy na sufit. -Też nie uznali za winnego- zostawia mnie, a ja wychodzę
nic nie mówiąc. Na korytarzu czeka na mnie Charlie. Przygląda mi się.
-Dziwnie wyglądasz. Coś się stało?- pyta
-Tak, nie mam niczego, to stara wariatka- pokazuję na drzwi za którymi znajduje się kobieta. -Tak naprawdę nie nazywa
się Jane Albert, a Alice. Nazwiska nie podała, ale to schizofreniczka. Zresztą tylko to słowo zdołałem zanotować.
Prawdopodobnie sama zabiła Alexandra, bo ją zdradzał. Ale teraz jest już tak zbzikowana, że nie stanowi zagrożenia.
Chodźmy, nie chcę więcej marnować tu czasu- jestem wściekły. Nic nie wyniosłem z rozmowy z tą Alice. Natomiast
ona się sporo o mnie dowiedziała. Między innymi to że miałem córkę. I że moja żona umarła wydając ją na świat.
I też to, że nie potrafię się dogadać z rodzicami. Ona wie o mnie niemal wszystko, a ja znam tylko jej imię. I kto
tu jest lepszym detektywem? Charlie obejmuje mnie ramieniem i zabiera na kawę. Opowiadam mu wszystko, a on przez
cały czas wybucha śmiechem. Ja też zaczynam się śmiać, a co mi tam. Ta kobieta ma nierówno pod sufitem, ale dostarczyła
rozrywki mojemu kumplowi. I mi też, latami będę wspominał tą rozmowę. Boję się tylko spotkania z naszym
szefem. Chociaż może i on się uśmieje. Bądź co bądź nie moją winą, jest to że ona jest już nienormalna. Trzeba
było ją wypytywać pięćdziesiąt lat temu. Zanim nie zbzikowała. Ale teraz to już jest sprawa zamierzchła. Pewnie i tak
większość z tych ludzi już pewnie by nie żyła.
Kiedy wracam do domu patrzę przez okno na Nowy Jork tętniący życiem. Kiwam tylko głową z rezygnacją, ludzie to mają
pomysły. Robię sobie kawę, piszę raport i kładę się spać. Nie chcę więcej myśleć o tej głupiej rozmowie.
Rano udaję się wraz z Charliem do biura. Szef jest niepocieszony wynikiem naszego śledztwa, ale się nie gniewa.
Nie odmawia uroku staruszce i zleca nam inną sprawę, o zupełnie innym podłożu. Gwałt, morderstwo, to coś akurat dla
nas. Dziewczyna była pełnoletnia, zaledwie od pół roku. Tak to zdecydowanie ciekawsze, od zbzikowanej staruszki.
Kiedy przeprowadzam wywiad z jej koleżanką, będąc u niej w domu, słyszę, że podają wiadomości z Domu Św. Patryka. Podchodzę
do telewizora, który ogląda brat Stacy, tejże przyjaciółki.
Wpatruję się w ekran i nie mogę pojąć.
„Sześć ofiar śmiertelnych, jedna spalona żywcem” -głosi napis, który pojawia się pod prowadzącą. A za chwilę widzę
zdjęcia ofiar, ostatnie zdjęcie Alice. Uśmiecha się na nim kobieta siedemdziesięcioletnia, ale pełna życia. Później
pokazują zdjęcie jej zwłok całych zwęglonych.
-Wow, ciekawe jak do tego doszło?- rzuca Darrin. Patrzę na niego, to jest jeszcze dzieciak. Ekscytują go takie
widoki.
-Są chyba rzeczy dla nas niepojęte
-Przecież to zwykła awaria, mówili, że to wszystko przez burzę, że piorun strzelił,…- uciszam go ręką
-Tak masz rację- i wychodzę. Niedokończywszy nawet rozmowy ze Stacy. Wsiadam do samochodu i jadę do biura.
Wchodzę do gabinetu szefa, on na mnie dziwnie patrzy, wcale mnie nie oczekiwał.
-Myślę, że powinniśmy ponowić sprawę dotyczącą katastrofy z 2016
-Po co? I tak wszyscy już nie żyją? Rano dowiedziałem się o śmierci tej staruszki
-Ale to nie jest takie jakie się wydaje. Ona nie kłamała, należało jej uwierzyć- mówię, ale Roberts tylko zaczyna się
śmiać.
-Nate, jesteś dobry w swojej pracy, po co tak szargasz sobie opinie, mówiąc, że należy uwierzyć od lat niepoczytalnej
kobiecie?
-Ale ona mi wyznała, że jak umrze, to ja- szef mi przerywa
-Więc może jej śmierć była zaplanowana?
-Skądże, spłonęła żywcem. Jak mogłaby to zorganizować? Miała prawie osiemdziesiąt lat
-Jeśli odpowiada za tę awarię, to dobrze, że jej już nie ma. Może twoja urocza staruszka, była zimnokrwistą morderczynią?
Sam mówiłeś, że podejrzewasz ją o zabójstwo tego chłopaka. Była niepoczytalna. Koniec, kropka
-Pewnie masz rację- oznajmiam i wychodzę. Jak ja się upokorzyłem i to jeszcze przed nim. Jest mi głupio, ale
coś mi każe wierzyć, że Jane, nie że Alice była ze mną szczera. A ja jej nie uwierzyłem. Nie dałem wiary jej słowom,
a teraz nie żyję. Nie podjąłem żadnych kroków, po prostu odłożyłem sprawę i zająłem się czymś bardziej interesującym.
Nie jestem z siebie dumny, zachowałem się nie jak zawodowy detektyw, ale jak amator.
Kolejnym razem, będę pamiętać, że powinienem być bardziej ufny, że powinienem wierzyć ludziom. Zanim ktoś straci
życie przez moją niekompetencję. Zanim ktoś straci życie, przez moją ignorancję. Zanim ktoś straci życie, po prostu,
nie chcę dopuścić już do niczyjej śmierci.
Teraz pojadę do Stacy, a później do Elizy. Obie widziały się z Angelą w dniu jej śmierci. Nie dopuszczę do kolejnego
morderstwa, znajdę sprawcę. Jeśli do tej pory byłem dobry, teraz będę lepszy. Bo teraz, właśnie teraz zdałem sobie
sprawę, że na szali leży ludzkie życie. Że ja mam je bronić, ochraniać, że to moja praca. Że to jest moje przeznaczenie.
Przepraszam cię Jane-Alice, za to, że ci nie uwierzyłem. Obiecuję, w przyszłości już nie popełniać takich błędów.
Obiecuję, że będę bardziej ufny, nawet jeśli, usłyszę coś nieprawdopodobnego. Bo czasem lepiej dać się ponieść i
wyjść na idiotę, niż doprowadzić do tragedii. Tak mnie uczono, odnośnie telefonu o podłożeniu bomby. Zastosuję
tą zasadę na większą skalę i wcielę ją w życie. Naprawdę głupio mi, że ta kobieta już nie żyje. Naprawdę żałuję, że
nie potrafiłem jej obronić. Ale mój żal nikomu nie ocali życia. Nie słowa, nie myśli, a działania są w mojej pracy
najważniejsze. Obiecuję Ci, Jane-Alice, że zacznę działać.
Agat
Wow… Muszę przyznać, że to całkiem fajne. Pomysł jest mega… Więcej prawdopodobnie nic już nie napiszę, bo nie umiem pisać komentarzy. Wiedz tylko, że mi się podobało 😉
Są błędy; brak kropek, czasem zły przecinek, ale podoba mi się. Dobry pomysł, wykonanie niezłe. A końcówka… miodzio. Lubię temat chorób psychicznych, jest ciekawy i daje spore pole do popisu.
Na prawdę, bardzo fajny pomysł. Też brawa za tytuł- rzadko kiedy ktoś wpisuje taki, że od samego zerknięcia mam ochotę poznać treść opka 😉
Fabuła ciekawa. Jak pisze carmel- temat chorób daje duże pole do popisu. I myślę, że całkiem fajnie ci wyszło. Oczywiście są błędy. Kilkakrotnie gubiłam się przez brak myślników itp, ale jest okay.