Dla Pomony.
Moja początkowa nadzieja, że towarzysze tej tułaczki będą cicho rozwiewa się po paruset metrach. Myślałem, że to baby biadolą, a nie mężczyźni. Cóż, życie zaskakuje. Ich pierwszy temat dotyczy mojej osoby, poszeptują między sobą i zasypują mnie pytaniami, które staram się ignorować, bądź zbywam prychnięciem . Później już tylko marudzą, to brak widoczności, to jacy oni są strasznie głodni i jak ich wszystko boli. Mam ochotę powybijać im zęby.
Docieramy, w końcu. Głowa mnie boli przez tych debili. Omiatam spojrzeniem chatę, którą nazywam „domem”. Jest to bardziej szopa niż dom. Cała zbita z przegniłych już desek, jedna dziura mająca robić za okno i drzwi jako jedyne nie z drewna tylko z metalu. Wygląda jakby miała się zaraz rozpaść. Mam ochotę się śmiać. To ostatni prezent od mojego ojca, jak ja go nienawidzę. Idiota, drań, durny bóg tej durnej części świata. Marzę by mu przywalić, wbić mu miecz w tą wredną gębę. Zaraz jednak karcę się w duchu, wciąż jestem za słaby. A on w końcu jest ponad herosów.
Rozwiązuję drut.
-Gdzie jesteśmy?- głupkowato pyta Czarny.
-A nie widać?- jego niepewna mina i zagubiony wzrok nieomal doprowadzają mnie do wybuchu. Z trudem się powstrzymuję przed przyłożeniem mu i zamiast pozbawić go zębów tłumaczę powoli, jak dziecku.-To coś w rodzaju mojej bazy. Tu wracam po ukończonym polowaniu, odpoczywam, jem, jednym słowem mieszkam tu.
-Ale skąd tu to?- postanawiam, że skoro odpowiedziałem na jedno pytanie to równie dobrze mogę odpowiedzieć i na to.
-Podarek od taty, a dokładniej to był przekaz żebym się wynosił. – znów poczułem odrazę do Hadesa.
-Ty chyba za nim nie przepadasz- stwierdził tym razem Biały dla odmiany.
– Nie, skądże. Uwielbiam mojego tatusia- włożyłem w te słowa tyle ironii, że można ją było kroić nożem. Zauważyłem lekkie zmieszanie wywołane na ich twarzach, chwyciłem więc za zimną klamkę.- Czekajcie tu- zatrzasnąłem za sobą drzwi nim zdążyli mnie zasypać gradem pytań.
Wnętrze nie wyglądało wiele lepiej niż na zewnątrz. Całość dzieliła się na dwa pomieszczenia. Łazienka, czyli odgrodzony paroma dechami pokój. Był tu sedes, zlew i wanna. Skąd się brała woda? Nie mam pojęcia. Po prostu była, tak samo jak gaz, czy ogień w piecu. Nie miałem za to oświetlenia. Druga część składała się z łóżka i szafek, oraz kuchenki i wspomnianego wcześniej kominka. Miałem pełno jedzenia. Wszystko co było mi potrzebne zamawiałem przez posłańca.
Podchodzę do kanapy i przesuwam ją nieco do tyłu. Uderzam butem w deskę, która unosi się w górę pod siłą nacisku. Schylam się i wyciągam zawartość skrytki. To głównie broń. Z namaszczeniem dotykam moich narzędzi. Przypinam pasek noży do rzucania, umieszczam strzały i łuk na plecach, biorę w ręce sztylet. To była jej broń. Znów zalewają mnie wspomnienia. Pamiętam jak ćwiczyła. Jej subtelne ruchy przypominały taniec, zabójczy taniec. Uśmiechała się do mnie… Dość. Wbijam nóż w podłogę, po chwili jednak go wyciągam i chowam do specjalnej kieszeni spodni. Resztę sprzętu pakuję to starego plecaka. Trafia tam też mój zapas ambrozji i nektaru, oraz gotówka. I ta ludzka i boska. Jest tego sporo. Nie zawsze poluje od tak sobie, często dostaje płatne zlecenia, one również przychodzą przez kuriera, nie wiem nawet kto mi je zleca. Nie obchodzi mnie to. Czasem nawet co mądrzejszy potwór przychodzi do mnie chcąc pozbyć się rywala. Co wiąże się z ryzykiem dla zleceniodawcy. Uśmiecham się. Pamiętam jak pokroiłem jednego takiego…
-Już?!- głosy zza drzwi wyrywają mnie z słodkich wspomnień.
Wzdycham ciężko. Zarzucam plecak na ramię i wolno wychodzę na dwór.
-Co teraz?- mówią niemal równocześnie, co mnie strasznie irytuje.
-Teraz załatwimy wam transport- patrzę na ich zdziwione miny. Naglę czuje się jak w przedszkolu.- Musicie chyba jakoś wrócić? Załatwimy wam piekielnego ogara.
-Takiego jak pani O’Leary ?- oczy Czarnego robią się wielkie jak spodki.
-Tak, właśnie takiego- tłumaczę cierpliwie.
Ponownie staram się odciąć od ich rozmowy i znów mocuję nas drutem. Czeka nas kawałek drogi. Wciąż dręczyła mnie myśl jak tę przerośnięte pieski zniosą wieść o tych dwóch debilach. Będzie ciężko je do nich przekonać…
Poruszanie się tutaj w tych ciemnościach nie jest najłatwiejsze. Kieruję się głównie instynktem. Istoty mroku zawsze coś do siebie ciągnie. To taka jakby astralna nić prowadząca nas do siebie. Z czasem nauczyłem się ją kontrolować, rozróżniać która ścieżka prowadzi do kogo. Więc teraz idę i mam pewność, że się nie zgubię. Im bliżej tym wyraźniej widzę tę drobną strużkę światła znikającą gdy jest się za blisko. Teraz wydaje się być niemal namacalna, więc jestem blisko.
Wedle moich przypuszczeń po chwili widzę pierwszego zwierza. Porusza się powoli, pewnie, z typową dla tego gatunku dumą. Jest ogromny, jeden z większych jakie widziałem. Patrzę na jego wielkie pazury, ostre niczym miecze i ciemną grzywę. Ogar zbliża się kierowany nowym zapachem. Głosy zza mnie cichną i słychać tylko jego miarowy oddech. Patrzy mi w oczy, ale to nie ja go ciekawie. Po chwili skupia się na moich towarzyszach. Powoli nas rozwiązuję i szeptem nakazuje im spokój.
Jest parę sposobów na przekonanie do siebie tego potwora. Na żmudne i zazwyczaj bezowocne próby przyzwyczajenia go do siebie nie miałem czasu. Pozostała jeszcze walka. Nie mogę użyć miecza, jest mi potrzebny żywy. Więc pozostaje tylko…
Odkorkowuję butelkę zwisającą z łanczuszka na mojej szyi. Jest nieduża, mniej więcej wielkości jednego palca wskazującego, przez co niepozorna. To moja największa broń.
Okrążam tego przerośniętego buldoga starając się odciągnąć go dalej od kolegów. Idzie za mną dokładnie tak jak zaplanowałem. Zamykam oczy i staram się skupić.
Wielka czarna masa uderza go prosto w nos. Jego wielkie pazury wczepiają się w ziemię i zostawiają za sobą dziury, których nie wstydził by się dobry pług. Warczy głośno i rzuca się na mnie. Z trudem odskakuję na bok unikając ciosu, chyba nie doceniłem jego szybkości. Zaciskam ręce w pięści zmieniając bezkształtną wcześniej masę w dokładne odwzorowanie moich dłoni. Myślą kieruje je pod brzuch potwora. Tym razem ciosy są mocniejsze. Ogar wylatuje w powietrze i turla się na bok. Błyskawicznie jednak się podnosi. Wytrzymałe zwierzę, stwierdzam. Wielkie cielsko rzuca się na mnie. Tego się nie spodziewałem, jego wielki pysk zbliża się do mojej twarzy. Czuję jak ten ciężar oddziałuje na moje ciało, zgniatając mi kończyny. Boli jak diabli.
-Durny kundlu…- mój głos jest słaby i charczący.
Uwalniam więcej mroku z buteleczki. Ciemna bariera odrzuca ogara daleko do tyłu. Pora na ostateczni cios. Kości strzykają mi wrogo gdy wstaję. Splatam ręce, a mrok automatycznie oplata psa. Powoli podnoszę go w górę, co sprawia mi niezwykłą trudność. Ciężki gnojek. Rzuca się na boki co znacznie utrudnia sprawę, do tego strasznie wyje. Jego łapy młócą powietrze w bezsilnych staraniach uwolnienia. Jest już parę metrów nad ziemią, siły mnie opuszczają. Upadam na jedno kolano i ostatni wysiłkiem rzucam nim o kamienną ścianę. Huk jest ogromny.
Świat wiruje, z ust i nosa strumyczkiem leci mi krew. Upadam twarzą w piasek, drobne kamyczki wbijają mi się w policzek. Ledwo łapie oddech. Mimo wszystko walka była udana, uśmiecham się. Dźwigam się na nogi zataczając się przy tym jak pijak, w końcu jednak udaje mi się utrzymać jako taką równowagę i ruszam w kierunku pokonanego przeciwnika.
Kładę mu nogę na pysku i przyciskam go do ziemi. Już nie warczy, piszczy za to jak zbity szczeniak. Wola walki naglę gdzieś ucieka. W jego wzroku pozostaje jedynie oddanie, oraz uległość. Uznaje mnie za pana, tego który go pokonał. Kolejny potwór do listy pokonanych. Prycham rozbawiony. Uznaję, że już wystarczy i powoli zdejmuje z niego but. Dosłownie podkula ogon. Mimo, że wielokrotnie przewyższa mnie wzrostem wyraźnie się mnie boi. Widzę jak jego wielkie mięśnie napinają się gdy wstaje. Klepie go po głowie, na co odpowiada radosnym wzrokiem. Niespodziewanie jego język wędruje do mojej twarzy. Fuu. Okropieństwo.
-Zły pies- odpycham go stanowczo.
-Jesteś wspaniały!- ich miny wyrażają bezgraniczny podziw. Nie żeby zależało mi na opinii tych dwóch, ale nie powiem, moja duma została miło połechtana.- Eee… a co teraz?
-I zepsuliście efekt- nie mogę się powstrzymać od komentarza.
-Jaki efekt?- mam ochotę palnąć Czarnego w ten pusty czerep.
-Nieważne- z trudem powstrzymuję się przed wybuchem.- Wsiadajcie- gestem pokazuje piekielnego ogara.
-C-co? Wsiąść? Na to?- Nie, na jednorożca.
-Tak. I jeśli nie chcesz mnie wkurzyć pakuj tyłek na psa i nie marudź!
-Nie ma uprzęży-zauważa Biały.
-Co mnie to obchodzi?! Właź, chyba że mam Ci pomóc!- zaciskam pięści.
Po wielu groźbach z mojej strony i błaganiach z strony tych głupków, w końcu sadzam ich na ogarze, który doprowadza mnie do szału kręcąc się przy nowym zapachu.
Oddycham głęboko.
Jestem padnięty, ale stwierdzam, że dam jakoś radę. Nie cierpię podróży cieniem. Biegnę, a za mną ogar. Świat zaczyna się zamazywać, aż w końcu wszystko znika…
Ps. Następna część z rysunkiem głównego bohatera. 😛
Premus
„tę przerośnięte pieski” -te
Ta część jest rewelacyjna, nie ma się do czego przyczepić. Świetne opowiadanie, czekam na ciąg dalszy.
Rewelacyjna? Nie, przynajmniej nie dla mnie. Rewelacyjny jest S. King lub N. Sparks itp. Ale te opko w porównaniu z DM (1) jest naprawdę dobre. Czyta się płynnie i szybko, nic nie zawadza. I prawie bez błędów. Ładnie.
Tak, rewelacyjna. Wszystko mi się podoba. Po co miałabym zaniżać ocenę? Strasznie mi się podoba, pisz dalej.
Moim zdaniem opowiadanie jest wspaniałe, z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy
Jest lepsze o poprzedniej części to jest pewne ! 😀
Mi się naprawdę podoba, bo piszesz naprawdę (znowu to pisze) naprawdę dobre opisy walki. Widać, że w końcu zacząłeś zwracać uwagę by pisać dłuższe i bardziej szczegółowe opisy. Pracowałabym jeszcze nad dialogami w twoim przypadku by były bardziej rozbudowane i przyciągające uwagę. No cóż pozostaje nam tylko czekać na kolejną część ^_^
PS: Dziękuje bardzo za dedykacje!
Już polubiłam głównego bohatera 😀
Dzięki za miłe komentarze. Bardzo mnie to motywuje. Postaram się wzbogacić dialogi. 😉
Tak jak pisałem w postscriptum oprócz opowiadania będzie też rysunek. 😛