Wiem, że mnie dawno nie było. Tego opka też nie. Przepraszam. Za bark komentarzy i twórczości. Przepraszam.
Dedykacja dla każdego, kto pamięta.
magiap
Siekałam bazylię. Nuciłam piosenkę lecącą w radiu, uśmiechając się lekko pod nosem. Mój kark był cudownie rozluźniony, a głowa praktycznie pusta i wolna od zmartwień większych niż niepocięcie sobie nożem palca. Nie powiem, pierwszy raz od Tego wydarzenia byłam w naprawdę, niezaprzeczalnie dobrym humorze. Od miesiąca rzeczy szły raczej po mojej myśli albo przynajmniej na moją korzyść. Tati podkablowała Andrew i Alkione o tym, że jest ze mną coś nie tak. Oni, po tym jak trzy dni na zmianę nie dawali mi żyć, i co gorsza leczyć, wydusili ze mnie zeznania na temat mojego stanu psychicznego i fizycznego. Byli w szoku, ale jak na nich przystało, zaraz wzięli się w garść i zaczęli mnie pilnować. Zaangażowali w to Tatianę, mojego grupowego i jeszcze kilka dziewczyn z domku Apolla. Skończyło się zarywanie nocy. Jak nie mogłam zasnąć albo po prostu bałam się iść spać, gadali ze mną, opowiadali mi historyjki i w ogóle zajmowali mnie czym popadnie, aż wreszcie usnęłam. Kilka razy dziewczyny nawet kładły się ze mną, żebym poczuła się lepiej. W dzień pilnowali, żebym rozbiła sobie przerwy i wolne oraz porządnie jadła. W tym akurat pomagały im nimfy i harpie z kuchni. Gotowały takie potrawy, którym po prostu nie mogłam się oprzeć, a jak nie zjawiałam się w stołówce, to dorywały mnie, kiedy gotowałam pacjentom. Na początku dostawałam piany, bo czułam się taka mała i bezradna, kiedy tak się mną zajmowali jak niemowlakiem. Ale szybko zrozumiałam, że jest mi to potrzebne, chociaż na trochę. Powoli przestawałam wyglądać jak trup. Częściej czułam się zrelaksowana i zadowolona z pracy. Świat zaczynał mieć sens.
Kolejnym światełkiem w szambie okazał się być Aleksander Żeglarczyk- rozwiązanie problemu Naszego Śpioszka.
W jednej z najstarszych książek z biblioteki Chejrona wspomniano o tym, że dzieci Posejdona mogą wykorzystywać wodę nie tylko do leczenia siebie. Było to jedno jedyne zdanie, słaba iskierka nadziei. Ale w końcu nadzieja to to, czego się nie porzuca, aż do końca. I tak, ja zaczęłam pomagać Aleksowi wrócić do jako takiej normy, ucząc go o ludzkim i zwierzęcym organizmie, i tym jak się go leczy. Ćwiczył na zwierzętach. Po tygodniu uleczył zadrapanie sikorki. Robił spaniałe postępy. Mówił, że im więcej wie, nim może to wszystko sobie lepiej wyobrazić, tym łatwiej jest naprawdę tego dokonać. Poświęcałam mu wolny czas, którego jakoś zrobiło się więcej, bo Clarisse z domku Aresa zadbała, żeby znaleźli się ludzie do pomocy w prowadzeniu obozowego szpitala. Okazuje się, że czuła się zobowiązana do tego, żeby mi pomóc, bo kiedyś udało mi się wyleczyć ją w ekspresowym tempie i dzięki temu zdążyła na jakąś super ważną randkę ze swoim chłopakiem, Chrisem. Aczkolwiek, nie do końca zgadzam się z jej metodami szukania „ochotników”. Zapewniły nie tylko pomocników, ale i gwałtowny wzrost liczby pacjentów ze złamaniami, skręceniami i stłuczeniami. Znalazło się też kilku ze wstrząśnieniem mózgu i jedna biedaczka z załamaniem nerwowym, która przyszła do lecznicy na kolanach z rozbieganym wzrokiem i łzami w oczach, błagając, żebyśmy znaleźli jej jakąś pracę.
Dzień zapowiadał się podejrzanie dobrze. Miły piątek bez większych zmartwień, śliczne słońce, mimo cienkiej, ale zauważalnej warstwy śniegu i nieprzyjemnego mrozu za oknem. Miałam jeszcze trzy godziny dyżuru, a potem mogłam wybrać się na wyprawę do lasu by zebrać te kilka roślin, które miały najlepsze właściwości lecznicze właśnie w zimie. Miałam przy okazji odwiedzić kilka nimf i przedyskutować z nimi pewien postulat do Chejrona i grupowych, który miałam im przekazać, jako rzecznika boginek przyrody w Obozie. One same miały mały problem w porozumieniu się, bo nie mogą oddalać się za daleko od swoich drzew, krzewów czy strumyczków. Tak czy siak, perspektywa optymistyczna.
Chyba właśnie dlatego, kiedy wrzucałam do sosu pomidorowego bazylię, do kuchni musiał wpaść Andrew.
Zdyszany wyglądał, jakby miał zaraz paść na zawał, ale tylko oparł się o szafkę, próbując uspokoić oddech. Zmierzyłam go uprzejmie zaciekawionym spojrzeniem sięgając po obieraczkę do marchewki.
– Nie wpada się do kuchni z takim rozpędem i w tak ubłoconych butach- mruknęłam zdegustowana.
– Mam ważne wieści- powiedział ignorując całkowicie moją uwagę. Miał potwornie zmieszany wyraz twarzy i patrzył na mnie z niepokojem. Przypominał mi trochę tych policyjnych negocjatorów, którzy próbują przekonać samobójcę, żeby nie skakał.
– To wykrztuś je z siebie- mruknęłam zirytowana odrywając się wreszcie od przygotowywania warzyw. Mina zrzedła mu jeszcze bardziej, chodź nie sądziłam, że to możliwe. Przełkną ślinę i wykrztusił dziwnie pustym tonem jedno zdanie, które zepsuło cały mój dzień.
– Syriusz jest w Obozie.
Wszystkie mięśnie mojego ciała zesztywniały, a palce zacisnęły na nożu leżącym koło mojej dłoni, na bambusowej desce. Świat sprawiał wrażenie spowolnionego i przygaszonego. Mój dobry humor wyparował od ręki, zastąpiła go czysta nienawiść i złość. Były tak intensywne, aż zrobiło mi się gorąco.
– Gdzie?- wykrztusiłam dziwnie spokojnie mimo rosnącej w moim gardle guli. Andrew obdarzył mnie pełnym niepokoju spojrzeniem i przez chwile wodził wzrokiem od mojej twarzy do noża w mojej dłoni.- Gdzie?- zapytałam ponownie, tym razem bardziej natarczywie, prawie gniewnie.
– Oprowadza jakąś nową, są już pewnie przy domkach- szepnął.
Te słowa zadziałały jak płachta na byka. Obróciłam się na pięcie, zrobiłam kilka szybkich kroków w stronę wyjścia, kiedy zdałam sobie sprawę, że drzwi własnym ciałem zasłania mi mój przyjaciel.
– Odłóż nóż- rozkazał.
– Dobrze- odparłam, poczym podeszłam do zlewu, opłukałam ostrze i położyłam je na suszarce, z której wyjęłam ciężka, żeliwną patelnię. Podeszłam do Andrew i zamachnęłam się garnkiem prosto w brzuch chłopaka. Te zgiął się w pół, odsłaniając mi wyjście.
– Sorry- mrugnęłam bez przekonania i ruszyłam biegiem ku domkom.
Dawno nie biegłam tak szybko. Nogi bolały mnie od wysiłku, skóra była nieprzyjemnie rozgrzana i nie dopuszczała do mnie chłodu. O udo obijał mi się sierp, natarczywie przypominając o swojej obecności. Odpięłam go wyuczonym ruchem i pochwyciłam w prawą, słabszą dłoń. Obozowe domki majaczyły na zasypanej śniegiem równinie, zbliżając się z każdą sekundą. Zaczynałam już dostrzegać zarys pięciu sylwetek stojących po środku placu. Po kilku kolejnych krokach rozróżniłam już nawet poszczególnych ludzi. Trzy nowe dziewczyny. Jedna miała rude loki, druga brązowe włosy, a trzecia była brunetką z czerwonymi pasemkami, wszystkie chyba w tym samym wieku. Nie zauważyłam nic więcej, bo obok nich stał Aleks, ze zmieszanym wyrazem twarzy mówił coś pośpiesznie do piątej osoby. To tam zatrzymał się mój wzrok.
Wszędzie poznałabym te brązowy loki, przygłupi uśmieszek i idiotyczny melonik, prezent od naszej mamy. W odległości pięćdziesięciu metrów ode mnie stała osoba, której nienawidziłam od lat. Mój przygłupi braciszek. Przystanęłam ogłuszona kolejną falą zalewającej mnie furii.
– Syriuszu Alfredzie Mes!- wrzasnęłam na całe gardło. Chłopak odwrócił się, zaskoczony i zmarszczył brwi na mój widok. Nie poznał mnie. ZNOWU. Tego była już na wiele. Ruszyłam w jego stronę, wolno, ale zdecydowanie i nieuchronnie, niczym rozpędzająca się lokomotywa.
I nagle drogę zagrodził mi Aleks.
– Eli, uspokój się trochę, proszę, to nicz…-zaczął, ale nie miał nawet szansy dokończyć, bo zasadziłam mu najlepszego z moich kopów prosto w brzuch. Zgiął się w pół, dając mi czas, żeby go wyminąć i wrócić na kurs, naelektryzowana gniewem jak burza.
W końcu stanęłam przed Syriuszem twarzą w twarz.
Nawet nie próbowałam z nim rozmawiać. Byłam na to o niebo za wściekła.
Zaczęłam od kopnięcia w piszczel, poprawiłam spoliczkowaniem go patelnią, po czym zamachnęłam się sierpem na jego brzuch i kiedy uniknął ciosu, odskakując do tyłu, trzepnęłam go garnkiem w tył głowy, którą pochylił obserwując trajektorię mojego ostrza. W każdy z tych ciosów włożyłam wszystkie emocje, które tłamsiłam w sobie od miesięcy. Skumulowana wściekłość, strach, bezradność i rozpacz sprawiły, że po ostatnim ciosie Syriusz zwalił się na ziemie jak worek kartofli, jęcząc lekko. Obrzuciłam go zgorszonym spojrzeniem.
– Prawdziwy heros nie jęczy po czymś takim- burknęłam i zrobiła coś, na co miałam ochotę od lat: splunęłam leżącemu u mych stóp bratu w twarz. Na koniec łaskawie, niby od niechcenia, spuściłam mu żeliwną patelnię na głowę, co spowodowało u niego utratę przytomności.
Stałam tak przez chwilę, napawając się zwycięstwem zmieszanym z resztkami furii, ciężko dysząc. W końcu wyprostowałam się, zamknęłam na chwilę oczy i ustabilizowałam oddech, uspokajając się pobieżnie. W końcu uniosłam powieki i odwróciłam się do osłupiałego Aleksa.
– Nic ci nie jest?- spytałam troskliwie.
– Tak, ze mną w porządku- odparł powoli, po czym zmarszczył brwi.- A z tobą?
– Jeszcze z nim nie skończyłam, ale jak już się w miarę wyładowałam, to mogę z nim pogadać- powiedziałam, patrząc krytycznie na bezwładne ciało brata.- Jak się obudzi, to go do mnie przyślij. Będę w kuchni, mam jeszcze trochę roboty. Oprowadź dziewczyny w jego zastępstwie, a jak skończysz, to wpadnij, dam ci jakąś maść na tego siniaka na brzuchu- oświadczyłam z przepraszającym uśmiechem i obróciłam się do nowych.- A wy wpadnijcie wieczorem do lecznicy na badania kontrolne i założenie karty zdrowia, dobrze?- wszystkie pokiwały zgodnie głowami, wcale nie wydając się zszokowane tym, że właśnie pobiłam kogoś do nieprzytomności.
Odwróciłam się z zamiarem odejścia i zrobiłam już nawet kilka kroków w kierunku kuchni, kiedy do głowy przyszła mi jeszcze jedna, przyjemnie szatańska myśl. Uśmiechając się trochę szaleńczo, przystanęłam i krzyknęłam na całe gardło, patrząc w niebo i układając dłonie w megafon wokół ust, tak, żeby cały na pewno Obóz usłyszał.
– Tak w ogóle, to ten chłopak, kiedy myśli, że nikt nie słyszy, słucha Biebera i One Direction!- wydarłam się i usłyszałam pojedyncze parsknięcia obserwatorów ukrytych za szybami domków. Na odchodnym rzuciłam jeszcze do nowych ostatnie zdanie, poparte szerokim, radosnym uśmiechem, wywołanym rozpierającą mnie ulgą, z powodu wyrzuconych na zewnątrz emocji.- Witam na naszym obozie!
***
Kiedy usłyszałam pukanie do drzwi kuchni, prawie już skończyłam przygotowywać już i tak spóźnione posiłki dla pacjentów. Zesztywniałam lekko z niepokoju, ze wzrokiem wbitym w czerwony sos, ale spokojnym głosem zaprosiłam brata do środka. Po takim przedstawieniu, kto inny mógłby to być? Rzuciłam na niego szybkie, wyniosłe spojrzenie.
Syriusz wszedł powoli, z niepewną miną. Ledwo powstrzymałam się od uśmiechu, aż zadrżały mi korciki ust. Udało mi się wprawić mojego przemądrzałego, wiecznie wyluzowanego braciszka w swego rodzaju zakłopotanie. Mój kolejny osobisty sukces tego dnia. Jednak poczucie tryumfu, natychmiast zgasło. Przypomniałam sobie, dlaczego muszę porozmawiać z tym kretynem. Przypomniałam sobie, co postanowiłam. Każdemu mina by zrzedła.
– Zapomniałaś patelni- powiedział, po chwili milczenia słabym głosem. Położył garnek na stole, który nas dzielił. Spojrzałam na przybrudzone żelazo i zebrałam się w sobie, żeby podnieść na niego wzrok, spojrzeć mu poważnie twarz. Odwzajemnił spojrzenie, trochę przestraszony i zdenerwowany. Nie dziwiłam mu się. Nigdy się tak jeszcze nie zachowywałam, nie byłam tak ekspresywna. Zawsze wszystko dusiłam w środku, a już na pewno nie odsłaniałam takiej gamy uczuć wobec niego. Wzięłam głęboki wdech i zaczęłam rozmowę, na którą tak długo czekałam, i której za razem tak bardzo się bałam.
– Czemu nie odpisałeś ani nie oddzwoniłeś przez te wszystkie miesiące?- spytałam cichym, ale pewnym głosem.- Jeden telefon, czy to tak wiele?
– Sadziłem, że znowu chcesz mi jakoś uprzykrzyć życie- odparł.
– I dobijałabym się tak uparcie miesiącami?- głos stał mi się piszczący z oburzenia i lekko sarkastyczny.- Aż tak wytrwałą suką nawet ja nie jestem, dziękuję za komplement.
– Stosunki pomiędzy nami były dość napięte przed moim wyjazdem, więc…- napomknął, ale mu przerwałam.
– Och, nie możliwe, żebyś mówił może o tym, że tydzień wcześniej próbowałeś mnie zabić, strasząc mojego pegaza podczas lotu?- rzuciłam ironicznym tonem.- Och, na śmierć o tym zapomniałam, dopóki nie wspomniałeś o tych „dość napiętych stosunkach”- przy ostatnich słowach wykonałam palcami znak cudzysłowu.
– Tak jak o tym, że tydzień wcześniej próbowałaś mnie otruć?!- wybuchnął, plując śliną na wszystkie strony.
– Nie, nie wierzę, że to wyciągasz!- wrzasnęłam, patrząc w niebo z niemą prośbą do bogów o przysmażenia tego debila jakimś łaskawie zabłąkanym piorunem.- Ile razy mam ci powtarzać, że nie miałam pojęcia, że jesteś uczulony na pyłki tych kwiatów! Skąd miałam wiedzieć, skoro nikt nie wiedział, nawet ty! Co ja gadam!- poprawiłam się pośpiesznie, wzburzona jego oślim uporem i zaślepieniem.- Nawet mama nie wiedziała! Ty nie wiesz nawet, na co byłeś szczepiony a na co nie! Własne zdrowie masz głęboko w du… w głębokim poważaniu- w ostatnim momencie ugryzłam się w język, przekonana, że jeśli pozwolę sobie na kolejne łagodne przekleństwo rozmowa zaraz zmieni się w wzajemną wymianę obelg.
– Naprawdę, jaki ja byłem głupi!- stwierdził szorstko. Na widok mojego zdziwionego spojrzenia [Nie, żebym się z nim nie zgadzała, ale co tak nagle go naszło olśnienie?], kontynuował głosem przepełnionym goryczą.- Kiedy Aleks powiedział mi, że chcesz ze mną pogadać i, że to coś poważnego, myślałem, że może chcesz przeprosić i się wreszcie pogodzić, ale widzę, że po prostu znowu się na mnie boczysz i naszła cię ochota małą kłótnię!
– Ja?! Przeprosić?!! Ciebie?!!!- wrzeszczałam, coraz wyższym głosem. Jak on śmiał! Ja miałabym go przeprosić za lata upokorzeń?! JA miałabym prosić o wybaczenie jego, starszego brata, który nawet nie pamięta mojego imienia, że wspominając o dacie urodzin i ulubionym kolorze?! Tego było już za wiele. Jeśli czara goryczy przelała się, kiedy zjawił się z nowymi obozowiczami po miesiącach milczenia, całkowicie zdrowy i równie bezczelny jak zwykle, to teraz trysnęła z niej fontanna czystej nienawiści. Ściszyłam głos do złowrogiego szeptu- Tak, mam ci coś ważnego do powiedzenia- oznajmiłam, patrząc na niego złowieszczo, wiedziałam jak moje następne słowa na niego podziałają. Ja po tylu miesiącach nie mogłam się do końca otrząsnąć z szoku.- Nasza matka nie żyje, Syriuszu- oznajmiłam.
Widząc po kolei szok, przerażenie, niedowierzanie i załamanie na jego twarzy, nie poczułam wcale mściwej satysfakcji, tak jak miałam nadzieję. W Prost przeciwnie, poczułam jak do oczu napływają mi łzy. Powróciły odczucia, jakich doznałam, kiedy sama się dowiedziałam. A przecież wiedziałam wcześniej, co się stanie, bo przez miesiąc siedziałam przy łóżku chorej matki. Dla niego to musiało być coś zupełnie niespodziewanego. Przynajmniej ja tak wierzyłam, przez te wszystkie miesiące.
– Jak?- wydusił, patrząc na mnie zdezorientowany.- Kiedy? Co się w ogóle stało?!
– To był rak- odparłam zachrypniętym głosem, ledwo przepychając powietrze przez zaciśnięte gardło.
– Co?!- wyksztusił, oburzony. Rozumiałam jego reakcje. Sama zachowałam się tak samo, kiedy mama oświadczyła mi, że umiera. Jednak jego następne zdanie nie brzmiało już tak niewinnie. Z twarzą wykrzywioną gniewem wyrzucił z siebie brzemienne w skutkach słowa.- Przecież miała mieć jeszcze co najmniej rok!
– Chorowała już od jakiegoś czasu, ale nic nie mówiła, nie chciała nas martwić…- urwałam, kiedy nagle uderzyło mnie znaczenie jego wyrzutu. Wzdrygnęłam się, kiedy jakby mnie spoliczkował. Przez kilka sekund staliśmy tak, patrząc na siebie, ja zszokowana, od wściekły na siebie, za wyjawienie sekretu, zakrywając usta dłonią. Kiedy otrząsnęłam się z szoku, wszelki ślad współczucia do brata zniknął. Momentalnie krew odpłynęła mi z twarzy, ręce jak dotąd oparte na blacie opadły luźno wzdłuż boków. Instynktownie ściągnęłam usta w cienka linię, wyprostowałam plecy i lustrując brata wzrokiem pełnym nienawiści i wyrzuty, cichym, ale złowrogim głosem, wyrzuciłam z siebie słowa oskarżenia.- Wiedziałeś, że była chora- oświadczyłam raczej niż zapytałam.
– Tak- odszepnął, wbijając wzrok z blat stołu stojącego przednim.
– I nic mi nie powiedziałeś?!- wrzasnęłam. – Jak mogłeś! Jak mogłeś mi to zrobić!
– Mama prosiła, nie chciała cię martwić…- zaczął się tłumaczyć, ale nawet nie pozwoliłam mu skończyć.
– Kiedy się dowiedziałeś?!- urwałam ostro. Spojrzał na mnie ponuro.
– Rok przed wyjazdem- odszepnął.
– Rok!- krzyknęłam. Oczy płonęły mi gniewem. O dziwo w jego ślepiach zobaczyłam podobne iskierki.
– Co by ci to dało?- odparł zimnym jak lód głosem.- Poza zmartwieniami, co by ci przyniosła świadomość, tego, że jest chora? Co byś zrobiła?
– Dałabym jej ten rok, który jak wspomniałeś powinna jeszcze mieć- odparłam równie chłodnym tonem. Spojrzał na mnie zszokowany.
– Co ty gadasz…- zaczął, ale po raz kolejny nie pozwoliłam mu dokończyć.
– Zmarłą wcześniej, bo nerki i wątroba nie wytrzymały chemioterapii- ucięłam szorstko, patrząc na niego wyzywająco.- Znam co najmniej dziesięć kuracji, które mogłyby temu zapobiec, gdybym dowiedziała się o jej chorobie chociażby trzy miesiące wcześniej- na dźwięk tych słów na jego twarzy odbiło się poczucie winy. Tym razem nie zawahałam się przed niczym. Postanowiłam go do reszty dobić.- A gdybym dowiedział się ROK wcześniej, mogłabym dać jej nawet i półtora roku więcej.
– Ja… nie wiedziałem- odparł drżącym głosem. Widziałam jak kuli się w sobie z poczucia winy, jak uginają się pod nim kolana.
– Oczywiście, że nie wiedziałeś- odszczeknęłam bezlitośnie.- Ale gdybyś mi powiedział o stanie mamy, zamiast zajmować się próbami dobicia kolejnego członka rodziny, to byś się dowiedział- moje słowa ociekały jadem. On z kolei świetnie palił mojego brata. Z każdym moim słowem coraz bardziej się kulił. Za palącym mnie żarem gniewu, zamajaczyło delikatne poczucie winy. Zemsta zemstą, ale to nie byłam ja. Ja nie kopałam leżących. Nie chciałam upaść jeszcze niżej, choć byłam świadoma, jak nisko już zeszłam. Zrozumiałam, że czas już najwyższy z tym skończyć. Z tą rozmową i z tym sporem.
Wzięłam głęboki wdech. Przyszykowałam się na to co muszę zrobić. Nie mogłam już dłużej tego znieść. Poczułam, jak gdzieś, w środku mnie kończy się długi proces w wyniku, którego z ostatniego hartowania wyłoniło się stalowe postanowienie, nie do zagięcia przez nic, poza czasem.
– Chejron pozwolił mi pogrzebać mamę na skraju obozu, w lesie, żeby nie musiała opuszczać Obozu, żeby ją odwiedzić- oświadczyłam głosem wypranym z emocji.- Chyba nie muszę ci mówić, że poza Obozem nie mamy już domu- dodałam patrząc znacząco na brata, który ciągle był skulony. Spojrzał na mnie, lekko zamglonym wzrokiem, ale pokiwał głową na znak, że przyjął wiadomość.
– A co z mieszkaniem?- spytał ciągle słabym głosem.
– Mama je sprzedała, żeby zapłacić długi za leczenie tydzień po tym jak wyjechałeś- odparłam spokojnie.- Jesteśmy na czysto, a twoje rzeczy zostawiłam w domku boga śmierci.
Zmierzyłam go spojrzeniem od stóp do głów. Skulony, pobladły, lekko się trząsł. Ta rozmowa go wycieńczyła. Z szuflady, którą harpie dały mi do własnej dyspozycji w kuchni wyjęłam zapłonki i prosty, biały znicz. Sięgnęłam też po bukiecik róż, który przygotowałam wcześniej w ogródku domku Demeter wracając z naszej bójki. Przysunęłam je do niego. Spojrzał na mnie, nie rozumiejąc, na wpół nieobecny.
– Idź na południowy skraj lasy, zapukaj w dowolne drzewo i powiedz, że jesteś bratem Elion i chcesz odwiedzić grób pani Mes- poinstruowałam go, nie patrząc na niego.- Sądzę, że powinieneś tam pójść. Pomodlić się, pomyśleć, albo po prostu go zobaczyć.
Chłopak się nie odezwał. Powoli odsunął się od blatu, ciągle jednak się na nim opierając, ruszył w stronę drzwi, niczym duch. Widziałam brzeg jego dłoni, przesuwający się po słojach drewna, które bezmyślnie obserwowałam, zbierając się na odwagę. W reszcie, kiedy już miał puścić się stołu, udało mi się wreszcie odzyskać władzę nad moim głosem.
– Jeszcze jedno- powiedziałam cicho, a Syriusz się zatrzymał. Nie podniosłam wzroku, dalej śledząc wzory na stole.- Nigdy się nie dogadywaliśmy- ciągnęłam niemal szeptem, ale mój głos się nie łamał.- Zawsze umieliśmy zadawać sobie tylko nawzajem ból. Rozmowa, którą przed chwilą odbyliśmy tylko to potwierdza. A po śmierci mamy, już nic nas nie łączy.
W końcu podniosłam wzrok i zmierzyłam się z jego spojrzeniem, próbując odgadnąć, czy wie, do czego zmierzam. Po jego zmarszczonych brwiach, wnioskowałam, że nie. Kontynuowałam więc.
– Od jutra nie będziemy już rodziną- oświadczyłam zdecydowanym głosem. Nie zważając na to, że otwiera usta, by mi przerwać, ciągnęłam.- Będziemy współ obozowiczami, tak jak każdy inny. Będę cię leczyć, jeśli będziesz tego potrzebował, a ty będziesz mnie bronić, jeśli ja będę tego potrzebowała. Będziemy zwracać się do siebie z szacunkiem, zapomnimy o tym co było, o kłótniach, ale i więzach, które nas łączą. Będziemy prawie jak obcy z czystym kontem- patrzyłam jak na jego twarzy powoli rysuje się zrozumienie, choć niekoniecznie aprobata.- Już nie jesteś moim bratem. I waż się nazywać się mnie siostrą- dodałam nieco gniewnie. Patrzył na mnie osłupiały przez moją wrogość, radykalność podjętych przeze mnie środków. Staliśmy tak, wpatrzeni w siebie, on zszokowany, ja zdeterminowana. Minęły co najmniej trzy minuty, zanim pękłam.
– A teraz won!- wrzasnęłam odwracając się od niego na pięcie.
Usłyszałam trzaśniecie zamykanym z impetem drzwi.
Odetchnęłam. Na chwilę zalała mnie ulga, że już po wszystkim.
Szybko jednak zniknęła.
Podeszłam do kuchenki, trzęsącymi się dłońmi wyłączyłam ogień pod kipiącymi garnkami i osunęłam się na podłogę, by w końcu zwinąć się w kulkę, oparta plecami o szafkę kuchenną z twarzą ukrytą pomiędzy ramionami, którymi obejmowałam kolana.
Już po wszystkim.
Mama nie żyje.
Syriusz nie jest moim bratem.
Zostałam sama. Nie miałam żadnej rodziny.
Już po wszystkim.
Pierwsze łzy pociekły mi po policzkach. Po kilku minutach rozpłakałam się już do reszty, skulona w przyjemnie ciepły kącie kuchni, oparta o szafkę koło rozgrzanego piekarnika. Nawet nie próbowałam się powstrzymywać. Nie było w tym żadnego sensu. Przecież i tak nikt po mnie tu nie przyjdzie.
Zostałam sama.
Już po wszystkim.
MAAAAAAGIIIIIIAPPPP!!!!!!! WRÓCIŁAŚ!!!!!!! *rzuca się biednej magiap na szyje* Nareszcie. Bosz, już myślałam, że zapomniałaś o RR, trochę cię nie było ;-;
Opko naprawdę dobre; gdzieśtam chyba jak mówiła o tym, że pilnowali ją, aby robiła sobie przerwy, podmieniłaś słowo, ale tak to świetnie. Niespodziewałam się, że zarząda od Syriusza nie bycia jej bratem. Nie ma co, pisz dalej!
A. Jeśli. Znowu. Znikniesz. To. Mój. York. Cię. Zaliże. Na. Śmierć 😀
Dzięki ,ze ktoś mnie jeszcze pamięta. Miałam trochę problemów, ale nigdy nie zapomniałabym o RR (za długo tu byłam, zrobiłam tu zbyt wiele życiowych przełomów).
Cieszę się, że ci się podobało. Postaram się też nadrobić twoje opka 😀
To było po prostu fenomenalne. Nie czytałam pozostałych części, ale i tak to opko to coś dla mnie. Opis odczuć bohaterki pod sam koniec genialny :). Nie wiem czy to możliwe, żeby te nowe obozowiczki w ogóle nie zareagowały. No bo gdyby przed tobą dziewczyna z patelnią znokautowała pierwszorzędnie jakiegoś gościa to nie wiem jak ty, ale ja na pewno zaczęłabym bić brawo! Ale jak tam wolisz. Czekam na cd.
Pozdrawiam.