Hej wszystkim!
PROLOG
Mimo narastającego tłoku na placu, trudno byłoby nie zauważyć przechodzącego samym jego środkiem smoka. Mimo swoich sporych rozmiarów i wagi, był on jeszcze bardzo młody. W okolicach przebywało przynajmniej kilkanaście innych smoków znacznie masywniejszych i cięższych. Młody smok był jednakże najdłuższym stworzeniem na placu, lecz niemożliwym było spostrzec to z powodu wielu małych smoków przydeptujących jego gładki ogon.
Plac był piękny. Złote zdobienia, mieniące się wieloma kolorami opale i cenne kruszce pokrywały każdy centymetr jego powierzchni. Otaczały go wysokie trybuny, nadające się zarówno dla największych smoków, jak i dla ich mniejszych pobratymców. Do placu prowadziła wspaniała droga, nie mniej majestatyczna, skrząca się w promieniach wstającego słońca. To właśnie nią szły smoki zmierzające na uroczystość.
Największe kładły się niczym olbrzymie lwy w trybunach z najlepszym widokiem. Te uprzywilejowane, raczej przeciętnej wagi, siadały tylko trochę wyżej. Nawet dla tych najmniejszych, jeśli miały jakiejkolwiek znajomości, przygotowano wygodne miejsca w górnych lożach, skonstruowanych z myślą o maksymalnym zwiększeniu widoczności, aby każdy siedzący tam smok zobaczył uroczystość. Młodsze lub mniej wpływowe smoki zmuszone były do pozostania poza trybunami w okolicach placu.
Gdy młody smok stanął na środku placu i rozłożył ogromne skrzydła, stworzenia zebrane na trybunach mimowolnie westchnęły, wpatrzone w przypominające ogień piękne, czerwone i żółte wzory. Smok uderzył skrzydłami, wzniósł się nad plac i zaryczał donośnie. Najmniejsze z zebranych skuliły się ze strachu, większe zaś kiwały głowami z aprobatą.
Podczas prezentacji Rada Smoków powinna zadecydować o losie podrośniętego już smoczątka oraz określić jego pozycję społeczną. Czasem zdarzały się przypadki, że potomkowie najznamienitszych smoczych rodów nie musieli się prezentować, by osiągnąć wysokie miejsce w hierarchii. Małe smoki nie zawsze były skazane na porażkę – dzięki swojemu ubarwieniu, charakterowi lub specjalnej zdolności mogły wyróżnić się ponad te większe, ale bardziej przeciętne.
Spojrzenia wszystkich było zwrócone na prezentującego się smoka.
Skrzydła. Płonęły.
Jego skrzydła płonęły.
~*~
Will wpatrywał się w odległe, poszarpane wybrzeże Anglii. Londyn majaczył w oddali niczym senna mara, skąpany w chmurze chłodnej mgły.
Chłopiec fuknął cicho niczym wściekły, dziki kot spłoszony przez psa, błąkający się samotnie po ciemnych uliczkach Nowego Jorku. Po kilku tygodniach monotonnej podróży przez Atlantyk Will był co najmniej zirytowany.
W wolnym czasie, którego miał pod dostatkiem, wyżywał się na innych pasażerach statku o imieniu Temeraire. Dlaczego wrócił na Stary kontynent po tym, jak przed laty jego przodkowie uciekli z Anglii w poszukiwaniu lepszego życia?
Tam był kimś. Wielkim herosem. Może nie takim, jakim go sobie wyobrażali.
Will powinien być wesoły, układać poematy i piosenki, mówić wierszem. Jak na syna Apollina przystało. Jak każdy zabijał potwory, i był w tym chyba najlepszy, latał na swoim karogniadym pegazie o wdzięcznym imieniu Blaze, opiekował się nim nad wyraz pilnie, i oczywiście podrywał oniemiałe na jego widok heroski… O tak, Willowi wiele można było zarzucić, ale nie że jest brzydki. Miał czarne, lśniące włosy i duże, fiołkowe oczy. Mimo swojego wyjątkowego uroku osobistego i coraz większej liczby wielbicielek oraz rosnącej popularności wśród młodego pokolenia herosów, płynął teraz w stronę Anglii, do miejsca, gdzie przedstawia stu laty usytuowany był ogień zachodu, by już nigdy nie wrócić do Nowego Jorku.
Will skrzywił się nagle na widok kilku małych smoków radośnie krążących wzdłuż wybrzeża. Jego twarz wyrażała co najmniej dezaprobatę, jeśli nie nazwać tego obrzydzeniem. Nienawidził ich. Smoków. Napawały go wstrętem, te ich śliskie łuski i palczaste skrzydła, połączone przezroczystą błoną. Ślepy był na ich piękno, na dostojne i płynne ruchy, na wielobarwne umaszczenie. Nie podziwiał ich potęgi i siły. Widział w nich potwory. Nie odczuwał jednak na strachu na widok tych stworzeń. Kiedy żył w Nowym Jorku wykorzystywał każdą okazję na odesłanie ich do Tartaru. Jeszcze nie wiedział, że jego życie w Anglii może być od Smoków uzależnione.
***
Piękna, czarna smoczyca wpatrywała się w publiczność swoimi niepokojąco niebieskimi oczami. Wszystkie Smoki były zachwycone kryształowym wzorem na jej skrzydłach. Wydawała się być całkiem bezbronna. Po chwili niespodziewanie wzniosła się w powietrze niemal bezszelestnie, tak, że nikt tego nie zauważył.
Powoli robiło się ciemno. Cienie spowiły plac i ulice. Zapalono pośpiesznie pochodnie. Nie było czasu na uruchamianie latarni. Każdy z obecnych chciał czym prędzej zakończyć prezentację młodej smoczycy. Zaniepokojone Smoki zebrane na placu nie oczekiwały nagłego zniknięcia prezentującej się smoczycy. Co więcej, prawie żaden z nich nie widział w ciemności. Była to nader rzadka umiejętność, zwłaszcza w tych okolicach.
Kiedy Smoki zastanawiały się nad tym niespodziewanym zwrotem akcji, plac zaczął żyć własnym życiem. Opalizujące w dzień kryształy zaczęły błyszczeć w mroku niezwykłym światłem. Opale rzucały niesamowite cienie na złocenia, które pogłębiały niemal magiczne wrażenia. Jeszcze żaden smok nie był tutaj o tej porze. Po raz pierwszy mieli okazję podziwiać piękno klejnotów i bogatych ozdób nocą.
Gdy wszyscy zgromadzeni oglądali niezwykłą grę cieni, smoczyca rozpoczęła prawdziwe przedstawienie. W zamieszaniu i powszechnie udzielającym się zachwycie zdołała zgasić łopotem skrzydeł światła zapalone o zmierzchu. Nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, zniknął cały blask klejnotów. W około rozległy ze zgromadzonych. Nagle w niepamięć poszedł wcześniejszy występ ognistego smoka. Nic nie mogło się równać błyskom kryształów i opali, które nagle zastąpiła ciemność i niepokojąca… Cisza.
Szumiała im w uszach. Nikt nie śmiał jej przerwać ani choćby zagłuszyć.
Nagle Smoki usłyszały niezwykłą muzykę niczym zawodzenie wiatru. Niepokój zagościł w ich sercach i rósł w miarę potężnienia melodii. Nikt nie potrafił stwierdzić skąd płynie muzyka ani jaki jest jej źródło.
Nagle ujrzeli ogień. Oślepił ich deszcz iskier gdy smoczyca przyleciał tuż nad zgromadzonymi smokami. Rozległ się głośny aplauz wyrażony cichymi jak na te stworzenia rykami i drapaniem pazurami o marmur wbudowany w złote trybuny, specjalnie do tego przeznaczony. Mimo to smoczyca głośnym rykiem dała znać, że to jeszcze nie koniec występu. Skruszone, i lekko zlęknione jęki wyraziły pokornie zgodę. Czarna niczym noc smoczyca zaśmiała się w duchu, po czym przeszła do głównej części przedstawienia.
Jej ciemne skrzydła załopotały ostatni raz niemal bezszelestnie, po czym opadły po wylądowaniu ich właścicielki na szczycie wschodniego podestu z obsydianu rzeźbionego w piękne wzory na kształt dębowych liści, lekko posrebrzane. Teraz zaczęły błyszczeć bladym światłem, a wokół smoka zgromadziła się chmara świetlików błyskających delikatnie w ciemności.
Na trybunach rozległy się pomruki aprobaty, a kilka stworzeń wydało westchnienia zachwytu. W okolicach placu zebrało się niemało smoków zaintrygowanych nocnymi hałasami. Wtedy smoczyca rozłożyła swoje piękne już za dnia kryształowe skrzydła. Zanim zebrani zdążyli zareagować na ich widok, upiornie błyszczących wśród mroku, rozległa się ponownie niezwykła muzyka, która kilka godzin wcześniej przeraziła wszystkie stworzenia, a teraz spotęgowała niezwykłe wrażenia.
Wtem Smoki oślepił nagły wschód słońca, spotęgowany kryształową mozaiką skrzydeł smoczycy, która zaryczała donośnie na widok zdziwionych i oniemiałych smoków. Po chwili zerwała się ze swojego miejsca i z głośnym łopotem skrzydeł, dość nietypowym dla jej cichego sposobu poruszania.
~*~
– Wysiadać!- warknął jeden ze strażników. Will prychnął cicho, lecz z mniejszym niż zazwyczaj zapałem. Nie było przyzwyczajony do tak pogardliwego traktowania. W Nowym Jorku zwracano się do niego bosko. No, półbosko.
Gdy tylko statek przybił do brzegu, został otoczony przez chmarę smoków. O ile większość pasażerów nie widziała w nich nic niezwykłego, chłopiec przejrzał Mgłę, i zobaczył, że wśród krążących nad skalnym brzegiem stworzeń nie było ani jednego ptaka, jak prawdopodobnie wyobrażali to sobie ludzie. Will spostrzegł kilku herosów, którzy jak on widzieli rzeczywistość. Nie znał ich. Może to ci legendarni Rzymianie?
-Ruszać się, tylko żwawo! – Warknął prowadzący ich długim rzędem smok. Wtem zobaczył cel ich podróży – wielki, majestatyczny plac. Nie zrobił na nim szczególnego wrażenia. Plac jak plac. Bardziej denerwował się, co się na nim wydarzy. Gdyby chcieli się nas pozbyć, już by to zrobili – myślał. Wtedy ktoś popchnął go i wylądował na ziemi. Jego czarna kurtka już była cała w pyle i morskiej wodzie, a spodnie i buty pokryła cienka warstwa błota. Podniósł się bez zapału i rzucił żałosne spojrzenie w stronę swojego prześladowcy. Spostrzegł szczupłą postać, chłopca w jego wieku o bystrych, srebrno-zielonych oczach. Will skrzywił się. Chłopak mógł być w jego wieku. Był bardzo spokojny i wcale nie zwracał uwagi na niemożliwe przystojnego chłopaka o iście żałosnym wyrazie twarzy. Może nie widział w Willu niczego wyjątkowego. Jeszcze jeden chłopak w nie lepszej niż jego sytuacji. Nic nie wskazywało na to, że to właśnie on go popchnął. Czarnowłosy Heros wzruszył więc tylko ramionami i zrezygnany kontynuował monotonną wędrówkę na plac.
Bezustannie siąpił deszcz, a na ulicach Londynu zalegała mgła. Will nie czuł się komfortowo wśród tak wielu znienawidzonych przez niego stworzeń. Sprytnie ukrywał swoje uczucia. Wolał się nie narażać tej dziwnej społeczności. Co więcej, nigdzie nie zauważył ludzi. Aleje miasta były szerokie i przestronne, przechadzały się nimi niewielkie Smoki. Wyglądały naprawdę żałośnie i Willowi prawie zrobiło się ich żal. Prawie. A prawie robi wielką różnicę.
Chłopiec jednak się mylił. Nie zaprowadzono ich na plac, lecz w jego podziemia. Było tam mnóstwo olbrzymich komnat, stworzonych z myślą o smokach i wiele więcej klatek. Budowanych z myślą o ludziach – pomyślał Will. Zrobiło ku się sucho w gardle a puls przyśpieszył. Oddech stał się płytki i urywany. Mimo tak gwałtownej reakcji organizmu na niebezpieczeństwo, Will w przeciwieństwie do większości herosów potrafił okiełznać uczucia i stłumić gwałtowną potrzebę działania i zapał tak powszechny u półbogów. Przychodziło mu to o wiele łatwiej, bowiem nigdy nie miał ADHD. Nie zdecydował się na beznadziejną walkę. Ani ucieczkę. Poczekamy – zobaczymy – radził często kolegom. Ale nie, chrzanić Willa, walić to, lecieć na totalnym spontanie, bez planu przeciwko całym setkom potworów! Nigdy żaden z nich tak nie powiedział, ale chłopak wyczytał to z ich twarzy.
Po raz pierwszy Heros ucieszył się, że nie ma tu jego obozowiska kumpli. Nie chciał ich wsparcia. Will nie mógł też liczyć na pomoc żadnego z bogów. Panowała tu dziwna magia, wydawała się odcinać go od całej boskiej mocy. Mimo swojego trudnego położenia zachował kamienną twarz, idealną jak zawsze. Patrzył na wszystko tymi samymi oczami, wyrażając pożałowanie dla całego świata i lekką irytację, a także rozbawienie całą tą sytuacją. Przybrał tym samym maskę, która ukrywała jego prawdziwe uczucia. Dla przeciętnego pasażera statku Will pozostał tym samym irytującym, aczkolwiek czarującym i błyskotliwym młodzieńcem. Chłopak cieszył się czasem ze swojego aktorskiego talentu, a wykorzystywał go w różnoraki sposób: od uwodzenia nimf, przez zwodzenie zwykłych ludzi i nadzwyczaj sprawne posługiwanie się Mgłą, po oczywiście oszukiwanie potworów, a następnie zabijanie ich. Ale takie rzeczy robił każdy Heros. A Will miał swoje sekrety, o których nie wiedział nikt. Nawet bogowie. A prawda, niczym stara fotografia na strychu Wielkiego Domu, z czasem wyblakła i przestała być taka oczywista.
Najpierw zaprowadzono ich do niedużej sali, gdzie czekał ma nich niewielki, ale ładny i zadbany, wystrojony w klejnoty smok. Przyglądając się każdemu z osobna mruczał uwagi w języku, którego Will nie tyle co nie rozumiał, co nawet nie próbował słuchać. Zajęty był oglądaniem sali i przylegających do niej pomieszczeń. Chociaż było wiele wyjść, to prawdopodobnie nawet ten mały smok mógłby go złapać.
Chłopiec powoli zaczynał rozumieć panujący tu dziwny system hierarchii. Przy tak marnym rozmiarze smok musiał być wyjątkowo utalentowany lub wpływowy. Tylko najwyżej położone stworzenia mogły sobie pozwolić na tak kosztowną biżuterię z klejnotów. Gdy ocknął się z rozmyślań spostrzegł, że ma sali została mniej niż połowa Nowoyorczyków. Zdziwił się, co się z nimi stało, a gdy przypomniał sobie metalowe klatki przypominające cele więzienne, porzucił tę ponurą myśl i postanowił bardziej się pilnować. Po chwili zaprowadzono pozostałe osoby do pojedynczych komnat.
Kiedy Will wszedł do przeznaczonego mu pokoiku, na fotelu siedziała dziewczyna. Była z pewnością niedużo od niego starsza i bardzo piękna. Najpierw chłopak był zdziwiony, a po chwili poczuł ulgę, że jednak są tu jacyś ludzie. Potem jednak jej miejsce zajęła frustracja, a następnie złość. Kiedy patrzył, jak panienka piłuje sobie paznokcie i udaje, że go nie widzi, a potem wstaje i obrzuca go spojrzeniem, jakby był jakimś wyjątkowo ładnym okazem egzotycznego ptaka, nie wytrzymał.
– Co ty sobie wyobrażasz?! Co tu się wy…. – nawet nie dokończył zdania, bo dziewczyna szybko i zwinnie objęła go od tyłu i zasłoniła mu usta dłonią. Jej włosy lekko musneły jego policzek. Pachniała wiśniami. Powoli ochłonął. Puls zwolnił, oddech się wyrównał. Złość i bezradność zastąpiła chęć działania. Mógł oczywiście się jej wyrwać, ale nie zamierzał denerwować jedynej osoby, która mogła powiedzieć co tu się dzieje. Powoli wysunął się z jej objęć i uważnie zlustrował wzrokiem.
Miała około 180 cm wzrostu i była tylko trochę od niego niższa. Krótkie, miodowe włosy były zadbane i modnie przycięte. Nie miała sukni, lecz czerwone, obcisłe spodnie i szkarłatną tunikę.
~*~
– Jak masz na imię?
– Will.
Jasnowłosa dziewczyna wpatrywała się w chłopaka swoimi złotymi oczami. Wydawła sie być szczerze zainteresowana jego historia. Will opowiadał jej już od dłuższego czasu o Ameryce i Nowym Yorku.
– Kim jesteś? Co tu sie dzieje?- palnął cicho Will, mimo ze obiecał sobie o nic na razie nie pytać.
– Mam na imię Saphira. Urodziłam sie w B…
– Najpierw powiedz mi o tym miejscu. Gdzie jestem? To jest Londyn?
– Może ograniczysz sie na razie do jednego pytania?
Will prychnął jak miał w zwyczaju i spojrzał z wyrzutem na swoją rozmówczynię.
Saphira roześmiała sie na ten widok, ale w duchu pouczyła się, że musi uważać na tego chłopaka. Will miał w zwyczaju nadzwyczaj wprawnie manipulować ludzkimi uczuciami. Nie pokazała tego po sobie i odparła:
– Tak, to Londyn. Ale nie taki, jaki miałeś okazję poznać.
– Nie miałem – odparł machinalnie.
– I nie będziesz miał. Wszystko się zmieniało.
– Co się do cholery zmieniło?! I co tu chodzi?! Gdzie są wszyscy ludzie? – Gdy wykrzyczał się ze złości, powoli ochłonął i kontynuował już spokojniejszym, lecz wciąż pełnym jadu głosem – I co te ohydne, straszne potw…- Chciał skończyć, ale stworzenia robią na ulicach? – Niemal wypluł słowa opisujące Smoki i cicho przeklął po starogrecku.
– Willu, spokojnie. Wszystkiego dowiesz się w swoim czasie. Mamy teraz ważniejsze sprawy do omówienia.
– Co jest ważniejsze?? – zapytał z udawanym przejęciem Will.
– To, co się z tobą teraz stanie.
~*~
Powinna być szczęśliwa. Przypłynął statek, a z nim nadzieja. Wszystkie Smoki szykowały się do uroczystości. Rzadko zdarzała się taka okazja.
– Już są – krzyknął jakiś mały kurier. Jak na sygnał wszystkie stworzenia wylgnęły na plac i zajęły należne im miejsca na trybunach. Nastała pełna wyczekiwania cisza.
– Oto oni.
~*~
– Więc może ten? – Zapytał po raz kolejny prowadzący uroczystość smok.
– Nieee, zbyt pospolity….- Różowa smoczyca nieśpiesznie przeniosła wzrok na następnego kandydata. Nagle z trybun doszedł ją krzyk przewodniczącego:
– Flegmo, doprawdy, ile można czekać? Nie damy Ci następnej szansy. Bierzesz czy nie?
– Biorę, biorę – odezwała się apatycznie Flegma bez cienia entuzjazmu. Z widowni rozległy się smutne szmery u szepty smoków, które nie miały szans na dokonanie wyboru. Flegma powlekła się w stronę swojego domu, a tak właściwie jaskini. Za nią niepewnie szedł niski, ale szczupły brunet. W jego piwnych oczach migotały iskierki rozbawienia i wesołości, ale też strachu. Prawdopodobnie nikt mu nie wyjaśnił, co się tu dzieje. Ale Will wiedział.
Saphira najpierw kazała mu iść się umyć i przebrać w wybrane przez nią ciuchy. Z początku trochę się sprzeciwiał, ale chęć poznania prawdy była zbyt kusząca, a dziewczyna obiecała wszystko mu wyjaśnić, gdy już się ogarnie. Po kąpieli Will przyjrzał się dokładnie wybranym ubraniom. Włożył białą koszulę i czarne, drogie spodnie z podbitej wełną skóry. Do tego wykonane podobnie buty? Ujdzie. Potem przyjrzał się marynarce i kamizelce, i jednomyślnie stwierdził, że zrezygnuje z nich na rzecz długiego, czarnego płaszcza. Jeszcze raz tęsknie spojrzał w stronę swoich starych ubrań, lecz były zbyt zniszczone podróżą by mógł je nałożyć. Gdy wrócił do pokoju, Saphira przyjrzała mu się krytycznie, ale chyba nie miała nic przeciwko lekkiej zmianie dokonanej przez chłopca. Ruszyła w stronę szafki na kosmetyki. Will jeszcze nie wiedział, co go czeka…..
– Co ty sobie wyobrażasz!?- Krzyknął, gdy blondynka nażelowała mu włosy jakimś paskudztwem i przymierzała się do psiknięcia jakąś śmierdzące wodą.
– Musisz ładnie wyglądać na ceremonii – odparła niewzruszona i spróbowała przypudrować mu twarz.
– Co to jest, jakieś Miss London?!?!?!
– Ceremonia Wyboru – odpowiedziała zrezygnowana i odłożyła kosmetyki.
– Opowiedz mi o niej, proszę.. – Szepnął jej do ucha Will. Saphira westchnęła jeszcze i zaczęła:
– Kiedyś Londyn był normalnym miastem pełnym ludzi, a Smoki wykorzystywano do przesyłania wiadomości – oczywiście z kurierem na grzbiecie, lub do walki. Wtedy miały kapitana i całą załogę. Były ślepo przywiązane do swoich kapitanów, a całą załogę traktowany jak rodzinę, lecz również swoją własność. Rzadko kiedy smok rezygnował ze swojego porucznika lub chociaż gońca. Za kapitana gotów był oddać życie i zrobić wszystko. Nie wszędzie tak było. W Chinach, gdzie sztukę hodowli smoków opanowano do perfekcji, były one szanowne i traktowane jak ludzie, a nawet lepiej. I właśnie jajo Chińskiego smoka dotarło do Anglii… to długa historia, a my nie mamy czasu – ucięła.
– Wszystkiego dowiesz się później. Opowiem ci o tym po uroczystości. Obiecuję.
Will westchnął tylko i zrezygnany powlókł się za Saphirą w stronę wyjścia na plac. Zatrzymali się w niewielkiej sali przy ciężkich wrotach. Dziewczyna szepnęła, by poszedł za nią. Chłopiec poszedł cicho za nią. Dotarli do niewielkiego balkoniku, z którego widoczny był cały plac.
– Musze Cię tu zostawić – powiedziała smutno. Will trochę się zmartwił, że zostanie sam, a poza tym nawet polubił Saphirę.
Na plac została wywołana następna osoba, tym razem dziewczyna. Miała miodowe włosy i bursztynowe oczy. Nie wyróżniałaby się w Obozie, ale tutaj wydawała się wzbudzić niezwykłe zainteresowanie. Według zasad po wejściu kandydata każdy smok może się o niego ubiegać, o ile siedzi na trybunach.
Wyjątkiem była Flegma. Ta stara, zasłużona smoczyca miała pierwszeństwo i otrzymała możliwość targowania się ze względu na swój wiek. Teraz jednak to wyższe od rangą Smoki będą je miały. Według reguł jeśli na dziedzińcu wyląduje smok, może go przebić tylko większy lub piękniejszy. Jego miejsce może zająć również stworzenie posiadające specjalne zdolności, na przykład widzenie w ciemności. Najczęściej jest to umiejętność plucia kwasem, rzadziej zianie ogniem. Istniały też inne zdolności…. Tak niespotykane, że posiadający je smok z góry otrzymał wysokie miejsce w hierarchii.
Na placu wylądowała biała smoczyca, znany wśród swoich pobratymców jako Allice. Nie mogła się pochwalić zbyt imponującym rozmiarem, nie posiadała też żadnych dodatkowych zdolności. Była jednak bardzo piękna, jej łuski lśniły od klejnotów, skrzydła zdobiła jedwab, a pazury były pokryte białym złotem. Należała do jednej z niezwykłych japońskich ras, a zanim się wykluła, spędziła w jaju ponad 50 lat. Odziedziczyła znaczny majątek po rodzicach, którzy zginęli podczas wojny. Była jeszcze bardzo młoda, a już posiadała wysoką pozycję społeczną.
Po krótkiej naradzie ze starszymi smokami przewodniczący uroczystości skinął głową na malutkiego, zielonego smoka. Mógł być wielkości konia. Podał on dziewczynie jakiś papier i spytał cicho o imię. Dziewczyna mruknęła coś i podpisała dokument. Wtedy uradowana smoczyca złapała w łapy dziewczynę i wzniosła wesoło w powietrze. Po chwili jednak przypomniała sobie, że to jeszcze nie koniec.
– Jak masz na imię? – zapytała uroczyście Allice. Po chwili padła ostrożna odpowiedź:
– Carmel.
To imię bardzo do niej pasowało, do jej karmelowych włosów i złotych oczu. Dziewczyna patrzyła na swoje piękne buty i długą, czerwoną suknię. Być może bała się następnego pytania. Smoczyca odezwała się bardzo poważnie:
– A więc Carmel, jakie imię mi nadasz?
Na trybunach zapanowała cisza. Po dłuższej chwili Carmel odparła białej smoczycy:
– Camille. Nadaje ci imię Camille.
Rozległ się głośny aplauz. Smoczyca złapała Carmel. Najpierw przeleciała nad trybunami z dziewczyną na grzbiecie. Ta śmiała się i machała do smoków.
Przewodniczący uśmiechnął się na myśl o wesołej smoczycy. To dobrze, że dziewczyna ją polubiła. Nie każdy smok był akceptowany przez kandydata. Oliwka, a raczej Chione, była bardzo miła, energiczna i zawsze radosna. Carmel przypadł do gustu również wygląd i swobodne zachowanie smoczycy. Będą razem tworzyć zgraną parę.
Potem wywołano jeszcze kilka osób, ale Will już nie zwracał na to uwagi. Myślał o tym, czy ktoś go wybierze. Co się dzieje z osobami, których nikt nie chce? Saphira mówiła, że to mało prawdopodobne, ponieważ każdy smok chce mieć towarzysza.
– Następny.
Will chwiejnym krokiem wyszedł na plac.
~*~
Kiedy go zobaczyła, przestała zwracać uwagę na pozostałe smoki. Chłopak wyróżniał się spośród poprzednich kandydatów. O ile tamci pokazywali się w frakach, czarnych surdutach lub marynarkach, on wyszedł w długim, skórzanym płaszczu awiatora, czyli członka smoczej załogi. Cały jego strój był przystosowany do lotu. Takich ubrań nie przygotowywano już od kilkunastu lat, więc skąd je miał? Kiedyś, gdy smoki brały udział w wojnach ludzi…
Zebrani westchnęli na widok chłopca.
Przez chwilę zapragnęła zabrać go do domu. Mógłby poczytać jej książki, a ona kupiłaby mu piękne ubrania i ozdoby. Chciała przestać siedzieć sama w domu, zrobić coś dla siebie. Miała też dosyć surowego mięsa. Bardzo lubiła ryż i warzywa, ale nie mogła jeść surowych. Kupiłaby rożen i kocioł oraz zatrudniła kucharzy. Nie mogła zrobić tego sama. Tylko smoki posiadające ludzkich towarzyszy mogły zatrudniać służbę. Inaczej padłoby podejrzenie, że smok chce i zjeść. Przedtem zdarzały się takie przypadki. „Brr! Ohyda!” – pomyślała.
Wszystkie smoki zazdrościłyby jej takiego towarzysza.
Po chwili jednak przypomniała sobie jedną rzecz, o której nie powinna zapominać – ludzie to nie zwierzęta, nie pupilki domowe. Tak jak smoki mają uczucia i wolną wolę. Ale mimo chęci zabrania chłopca, jej podejście do tego całego procederu się nie zmieniło. Czuła niezachwianą chęć zaatakowania przewodniczącego, tego mizernego jaszczura! Jak mógł dopuścić do takiej sytuacji!? Żeby ludzi traktować jak maskotki! Zero empatii!
Podczas gdy jej myśli zalewała ponownie fala gniewu, w duchu życzyła czarnowłosemu herosowi szczęścia. Tak, musiał być półbogiem. Tylko oni i nieliczni śmiertelnicy widzieli smoki. Czasem zastanawiała się, jak widzą ją śmiertelnicy. Właśnie dlatego tutaj ludzie byli bardzo ważni. Tylko niektórzy mogli zostać ze smokami. Reszta była wysyłana do OLBRZYMICH hodowli bydła, rozciągających się w całej Szkocji, oraz nielicznych farm. To właśnie z nich korzystała.
Wiedziała o tym ze starych ksiąg, które znalazła w piwnicy pewnego domu, gdy była jeszcze malutka. Uwielbiała czytać, ale teraz była za duża na przewracanie stron czy chociaż przeczytanie tytułu. Kiedyś jednak to robiła i dowiedziała się wielu rzeczy, o których pozostałe smoki nawet nie śniły. Gdy powiedziała o swojej pasji przyjaciółce, Camille, bardzo się zdziwiła. Nawet jej brat, który przypominał ją w większym stopniu niż inne smoki, nie rozumiał jej miłości do książek. W przeciwieństwie do niej, spokojnej i cichej smoczycy, był bardzo porywczy i nieco zarozumiały. Jej jednak też nie brakowało charyzmy. Nie była flegmatyczna jak…. Flegma? Miała burzliwy temperament, lecz ujawniała go tylko czasem. Tliła się w niej również iskra, której nie potrafiła ugasić. Jej brat twierdził, że to po matce. I chociaż to on odziedziczył po niej iście „ognisty” temperament, to był równie rozważny jak ojciec. A mimo że ona, cicha i pokorna, a także mądra i rezolutna, ciekawa świata smoczyca prawie nie przypominała brata, to na pewno musiała odziedziczyć coś po matce. Ucięła swoje rozważania, gdy w powietrze wzbił się smok. Arsonist.
***
Will chwiejnym krokiem wyszedł na plac.
Z początku oślepił go blask klejnotów i złota. Zbyt dużo czasu spędził w ciemnym pokoju z jedynie niewielkim okienkiem, przez które oglądał uroczystość. Powoli jego oczy przyzwyczaiły się do światła i rozejrzał się dookoła. Był na tym placu, który widział przedtem. Prowadziła do niego długa droga. Z zewnątrz, przytłoczony wydarzeniami całego dnia, nie zwrócił uwagi na istotne szczegóły. Powoli zapadał zmierzch, a zachodzące słońce oświetliło wszystkie kosztowności, którymi ozdobiony był plac. William zamyślił się. Na widok błyszczących opali, promieniującego złota, srebra i obsydianu… zaparło mu dech. Dosłownie. Przez chwilę przestał nawet oddychać, po porostu wpatrywał się w TO WSZYSKO. Poznał się już na smoczym zamiłowaniu do bogactw i pięknych rzeczy, ale coś takiego? Przerosło to jego wszystkie wyobrażenia. W całym Nowym Jorku nie znalazłby tylu kosztowności, by ozdobić chociaż o połowę mniejszy plac, nie mówiąc już o drodze i pomniku. No właśnie, pomniku.
Na środku stał olbrzymi posąg smoka w całości wykonany z cennych kruszców. Był prawie cały czarny, wykonany z twardego, ciemnego obsydianu. Jego głowę zdobiła kreza. Była wykonana z czarnych opali, jedwabiu i czystego srebra. A może białego złota? Jego skrzydła były wykonane z tych samych materiałów, oprócz niesamowitych niebieskich opali i diamentów tworzących piękny, plamisty wzór na ich końcówkach. Miał bardzo długi ogon, smukłe łapy. Siedział na srebrzystym, czarnym postumencie z niebywałego marmuru, poprzecinanego srebrnymi żyłkami.
Will teraz spojrzał na smoki. Nie zdarzył jednak, bo już po chwili COŚ zaczęło się dziać.
Na jego widok smoki zamarły.
Z początku zapanowało poruszenie, ale już po chwili na placu wylądował smok. Cechował się potężną budową ciała. Will widział przez skórę i stalowe mięśnie potwora. Jego nienawiść do smoków powróciła ze zdwojoną siłą.
Przyglądał się stworzeniu usiłując zachować spokój. Nie chciał się na własnej skórze przekonać, czy smok ten posiada jakieś specjalne umiejętności. Chłopak obejrzał go dokładnie i raczej wykluczył tę możliwość. Bardzo rzadko zdarzały się przypadki, gdzie smoki wagi ciężkiej umiały ziać ogniem lub pluć kwasem. Tylko parę orientalnych ras z Turcji byłoby w stanie to zrobić zważywszy na te okoliczności. W głowie herosa powstawał misterny plan ucieczki lub, jeśli będzie trzeba, walki. Dużo wiedział o smokach z ksiąg pochodzących z czasów, gdy były one zaprzęgane przez ludzi. To o tym opowiadała mu Saphira. Był dość duży, a jego ogniste, czerwone łuski lśniły niemal jak otaczające go kosztowności. Groźne oczy jeszcze raz uważnie zlustrowały Willa. Na trybunach rozległy się nieprzychylne mu syki zebranych.
Czarnowłosy chłopak był co najmniej zaniepokojony swoim położeniem. Sądząc po reakcji pozostałych smoków trafił na podejrzanego typa. Wróg publiczny, czy co? „Może i wygląda groźnie, ale raczej nic mu nie zrobi, prawda?” – spytał sam siebie, niepewny, jaką odpowiedź spodziewał się usłyszeć. No cóż, wciąż żył, co prawdopodobnie o czymś świadczyło. Will nie był jednak do końca przekonany. „Lepiej spodziewać się najgorszego” – podsumował swoje rozmyślania. Wtedy z widowni rozległo się ciche, pojedyncze warknięcie. Nie uszło ono uwadze ognistego smoka. Zaśmiał się gardłowo i zapytał kpiącym głosem pewny swojej dominacji nad innymi smokami i strach, którym trzymał je w ryzach.
– No co, kto mi się sprzeciwi? Tchórze, nie macie ze mną szans…
– Ty wredna kreaturo… – zaczęła Camille, smukła smoczyca która dopiero przed chwilą wróciła na Ceremonię. Należała do najpiękniejszych smoków, lecz gdyby doszło do walki, co często zdarzało się podczas Ceremonii Wyboru, nie miałaby szans przeciwko Arsonistowi.
Przewodniczący przerwał im, zanim doszło do kłótni. Odezwał się zmęczonym całą sytuacją głosem, bez cienia nadziei na twierdzącą odpowiedź:
– Czy ktoś ma cokolwiek przeciwko?
Zapadła cisza. Ale nie na długo. Po chwili loży dobiegł ich dźwięczny i piękny, aczkolwiek stanowczy głos:
– Owszem. Ja mam.
Spojrzenia zebranych zwróciły się w stronę, z której padła odpowiedź, ale nikogo tam nie spostrzegli. W tym czasie smoczyca wylądowała obok Arsonista z głośnym rykiem. Ten cofnął się nieznacznie na jej widok. Z trybun rozległy się podekscytowane warknięcia. Szykowała się potyczka.
Przewodniczący martwił się. Chłopiec ten był już ostatnią osobą, ale dzień dobiegał końca. Słońce właśnie chowało się za horyzontem, a jego ostatnie promienie oświetlające plac dogasały. Jeśli dojdzie do walki, to stanie się to w ciemnościach.
Smoki mierzyły się wzrokiem. Arsonist warknął rozentuzjazmowany, a Will z przerażeniem patrzył, jak plunął jadem w kierunku smoczycy. Mylił się. Najwyraźniej stworzenie, które go wybrał należało do jednej z tureckich ras. To niedobrze. Nawet bardzo niedobrze. Poza tym Arsonist był dużo masywniejszy od przybyłej smoczycy.
Dopiero teraz chłopak uważnie zlustrował spojrzeniem przeciwniczkę jadowitego smoka. Posiadała piękne, czarne jak noc łuski i kryształowe skrzydła. Jej głowę zdobiła kreza. Była smukła, miała długie łapy i ogon. Różniła się od innych smoków, ale nie przypominała też Arsonista. Musiała należeć do jednej z tych chińskich ras, o których wspomniała Saphira. Saphira! Will żałował, że dziewczyny nie było z nim. Na pewno udzieliłaby mu rady lub opowiedziała o tych rasach. Smoki zaczęły ryczeć na siebie. Żaden z nich nie chciał ustąpić.
Will zauważył jeszcze jedno. Skoro Arsonist umiał pluć jadem, co było dość rzadką umiejętnością, smoczyca musiała być…. No właśnie, by mierzyć się z takim smokiem… musiała być albo bardzo wpływowa… nie, wtedy jadowity smok musiałby ustąpić, albo… no właśnie. Smoczyca musiała posiadać jakąś specjalną umiejętność.
Podczas gdy smoki prezentowały swoją siłę i próbowały wystraszyć przeciwnika, słońce całkowicie skryło się za horyzontem. Powoli zapanowały egipskie ciemności. Smoki na trybunach były podekscytowane zbliżającą się walką. Już raz były na placu nocą, wtedy też ta sama smoczyca zaprezentowała im swoją niezwykłą moc. Teraz jednak miejsca nie oświetlały klejnoty, wręcz przeciwnie, ich blask zanikł całkowicie.
Na szczęście, po wielu bezsennych nocach spędzonych na strzelaniu z łuku w niemal całkowitych ciemnościach, Will że świetnie widział w ciemności. Jego zmysły się wyostrzyły, a on sam schował się w kącie między lożami a drogą. We wnęce, gdzie kiedyś musiał stać jakiś posążek, nie było go prawie widać. Obserwował smoki. Arsonist wydawał się lekko zaniepokojony zapadającą nocą. Cofnął się o kilka kroków i by dodać sobie animuszu, zaryczał donośnie.
Jeden ze smoków na widowni wypuścił strumień ognia. Blask płomieni rozjaśnił na chwilę plac, ale po chwili mrok powrócił ze zdwojoną mocą.
Przewodniczący, który widział w ciemnościach, zapytał przymierzające się do starcia smoki:
– Ach, moi drodzy, naprawdę zamierzacie walczyć?
Smoki pewne podjętej decyzji przytaknęły. Przewodniczący tylko pokiwał głową i spytał jeszcze raz, lecz uzyskawszy tą samą odpowiedź, dodał jeszcze:
– Pamiętajcie, że to walka na śmierć i życie. Jeśli któreś z was ucierpi…- zawahał się, patrząc na smoczycę – nikt nie poniesie za to odpowiedzialności. Warunkiem zwycięstwa jest… pokonanie przeciwnika. Nie musicie zabijać, wystarczy jak jedno z was będzie niezdolne do walki. Lub się podda. Zrozumiano? A, i każda pomoc, której udzielicie walczącym – tu zwrócił się do zebranych na trybunach – będzie karana. Walka zostanie przerwana, a ten tu młody człowiek – wskazał na Willa, ale smoki nie widziały tego w ciemnościach – zostanie stracony. – Na te słowa zebrani zaczęli wyć i zawadzić, okazywali sprzeciw.
– No dobrze, rozważymy z radą tę możliwość później. Niech zacznie się starcie.
Gdy zza chmur wyjrzała blada tarcza księżyca, w jego nikłym świetle rozpoczęła się walka.
Arsonist odszedł na drugi koniec dziedzińca i odwróciwszy się do smoczycy rozłożył szeroko swoje pierzaste skrzydła, których końcówki musnęły ziemię. Will dopiero teraz zauważył, że łuski jadowitego smoka przypominały pióra. I nie były bordowe, jak mu się przedtem wydawało, lecz srebrne z zielonymi końcówkami, a przedtem tylko odbijały blask słońca niczym lustro. Teraz nie przypominał „płomiennego smoka”, za którego wziął go przedtem. Wokół ciała Arsonista powstała jakby srebrna łuna, ale Will nie wiedział, czy to złudzenie optyczne, czy może łuski smoka świecą własnym światłem…
Smoczyca – o imieniu Lana, jak usłyszał z trybun – wyciągnęła swoje długie ciało i też rozłożyła skrzydła, których delikatna błona przeświecała między kryształami, a ciemnoniebieski, a może raczej czarny, kolor zdawał się mdły w porównaniu z barwą długich, lśniący łusek jej tureckiego przeciwnika.
Will spojrzał na inne smoki. Na trybunach siedziało może ze czterdzieści. Te kilka największych, z pewnością wagi ciężkiej, znajdowało się prawie na ich poziomie. Wszystkie były ozdobione taką ilością złota i srebra, że mogłyby zawstydzić każdą księżną.
W pewnym momencie wszystkie smoki jednocześnie zaryczały pełnym głosem i stanęły na tylnych łapach. Zanim ten hałas ucichł, Arsonist wzniósł się w powietrze, a Luna pomknęła za nim.
Ich pierwsze przeloty były zwykłymi popisami. Lana rzuciła się na szybującego przed nią smoka i natychmiast odskoczyła, próbując skusić go do nieostrożnego ataku. Arsonist kłapną tylko paszczą, ale nie starał się zbliżyć do przeciwniczki. Will doszedł do wniosku, że sam plac wytyczał granice obszaru ich walki i że wypadnięcie poza te granice lub oddalenie się od placu było równoznaczne z poddaniem się.
Lana zrobiła pętle ku księżycowi i wzbiła się wysoko z wysuniętymi do przodu srebrnymi – Cholera, to podstęp… – Will usłyszał za sobą czyiś syk. Odwrócił się i spostrzegł przyczajoną w ciemności Saphirę.
– Hej… – zaczął, ale dziewczyna uciszyła go i wskazała na arenę.
Smoczyca zanurkowała na odsłonięty grzbiet Arsonista i kiedy była już blisko, drugi smok przekręcił swoje ciało niemal na wznak i dzięki temu mógł na nią czekać z odsłoniętymi i już lśniącymi od jadu kłami. Nad trybunami dał się słyszeć cichy syk aprobaty; smoki wyprostowały się, niecierpliwie czekając na dalszy rozwój wypadków. Klejnoty na placu zaczęły emanować niezwykłym blaskiem, a księżyc majaczył nad placem, rozjaśniając go bladym światłem. Will zaczął się wtedy domyślać, że, o dziwo, jasność drogocennych kamieni jest uzależniona od… nastroju panującego na placu?
Lana jednak nie dała się zwieść. Już zaczęła zmieniać kierunek, odbijając od prostej linii, po której rozpoczęła atak. Niezwykle wyglądała na tle tarczy księżyca. Minęła Arsonista w odległości tylko nieco większej od zasięgu jego uderzenia. Było to tylko kilka centymetrów, a nie, jak sądził Will, metrów. Potem, zataczając krąg, pomknęła w stronę granicy wyznaczonej przez drugi koniec dziedzińca.
– To był dość ładny manewr. Zauważyłeś, że nawet nie spróbował splunąć na Lunę? Musi mieć bardzo ograniczoną ilość jadu, bo inaczej mógłby spróbować to zrobić albo może ją ugryźć, żeby był jakiś rezultat- szepnęła Saphira.
Will miał już dosyć tej walki . Planował uciec, gdy wszystkie smoki będą zajęte potyczką, ale teraz uniemożliwiała mu to siedząca za nim Saphira. Nie wiedział, czy została tu wysłana by go pilnować, czy przyszła z własnej woli. Nawet ze swojej wnęki czuł jej słodkie perfumy. Siedziała na starych schodach, od dawna nieużywanych przez smoki. Miała na sobie wiśniową sukienkę, która odcinała się na tle złocistej skóry dziewczyny. Włosy zaplotła w prosty warkocz. Wyglądała całkiem ładnie, gdy skupiała się na walce i cicho komentowała posunięcia obu smoków, opowiadała chłopakowi o podstawowych smoczych manewrach. Czy nie jest jej zimno? – Pomyślał czarnowłosy heros i od razu skarcił się w duchu za swoją troskę.
Will oparł się o złotą wnękę. Była tak przyjemnie chłodna… gdy zaczął przysypiać, poczuł na twarzy łaskotanie włosów i po chwili Saphira oparła mu głowę na ramieniu. Popatrzył na nią. Miała długie, czarne rzęsy i piękne złote oczy. Lekko lśniły w ciemności. Chłopak był zdziwiony, że jeszcze się nie sprzeciwił, ale to chyba zmęczenie pozbawiło go zwykłej mu ironii i sarkazmu, nie miał siły nawet zaśpiewać głupiej piosenki o smokach, którą wymyślił jeszcze na statku. No cóż, jeszcze przyjdzie na to czas. Na razie powinien był skupić się na walce.
Arsonist wzbijał się niemal pionowo w górę, wyginając ciało w lewo i prawo oraz odsłaniając kusząco brzuch. Na tę prowokację smoczyca chętnie odpowiedziała. Wystrzeliła do przodu, pokonując dzielącą ich przestrzeń z otwartą szeroko paszczą. Will przez chwilę myślał, że zamierza użyć swojej zdolności, ale zamiast tego znowu skręciła, tym razem w dół, i przemknęła pod tureckim smokiem tak, że jej najeżony kolcami ogon otarł się o brzuch jadowitego smoka. Cios nie był mocny, ale na pewno zdenerwował Arsonista.
Dumna Lana przerwała na chwilę walkę i przeleciała nad trybunami wyciągając imponująco swoje długie ciało.
Arsonist wykorzystał jej chwilę nieuwagi i wzniósł się wysoko w powietrze. Smoczyca zauważyła swoją niekorzystną pozycję i usiłowała nieporadnie podlecieć wyżej zataczając wynoszące się kręgi i jednocześnie próbując obserwować jadowitego smoka. Była to niewygodna pozycja i po chwili straciła cierpliwość i po prostu zaczęła wzbijać się w górę.
Arsonist natychmiast zanurkował ku niej, wyciągając przed siebie łapy z obnażonymi pazurami. Mknął ku Lunie z zatrważającą szybkością.
– Och, nie!- wyrwało się Saphirze i nawet Will wiedział, że sytuacja jest naprawdę zła. Domyślał się, że impet uderzenia rzuci ją w dół, na kamienie, gdzie oszołomiona będzie łatwą do odbicia ofiarą. Saphira nie widziała żadnego wyjścia z tej sytuacji oprócz rzucenia się w bok, poza granicami placu.
Gdy Arsonist był już naprawdę blisko, smoczyca przestała unosić się w powietrze naprzeciw jadowitemu smokowi, runęła wraz z nim ku ziemi.
Jego prędkość była większa; w mgnieniu oka znalazł się przy niej i sycząc głośno, uderzył, ale ona szarpnęła głowę w bok i zaatakowała pazurami zmuszając, żeby trzymał się z daleka. Potem oba smoki na powrót się rozdzieliły. Żeby utrzymać się w powietrzu musiały wykonać zwroty, po czym wściekłe dysząc, wzbiły się znowu wyżej.
Odleciał w obie strony, po czym dotarły do przeciwnych końców dziedzińca i zaczęły tam krążyć, żeby trochę odetchnąć i poszukać jakiejś przewagi, kiedy już wyrobiły sobie opinię o przeciwniku.
Arsonist krążył leniwie, wyłączając od czasu do czasu ogonem w sposób sugerujący, że jest gotów robić to jeszcze bardzo długo. Przez cały czas uważnie obserwował Lanę, a jego szczęki były lekko rozwarte, ale nie wykonał żadnego ruchu świadczącego o zamiarze ataku.
– Och, niech go szlag – jęknął Will.
Tym razem nie musiał nawet odsłaniać brzucha, żeby ją zwabić. Smoczyca, która zdążyła zatoczyć kilka kół, była już wyraźnie znudzona bezczynnością i parskała niecierpliwie. W końcu opuściła swoją pozycję, rezygnując z przewagi, jaką jej dawała, i pomknęła w stronę Arsonista. On zakończył swoje koło i wydawało się, że zacznie nowe, z którego wyszedłby akurat na czas, żeby się z nią spotkać, ale kiedy smoczyca się do niego zbliżyła, nagle uderzył z całej siły dwa razy skrzydłami i wystrzelił do przodu z zaskakującą szybkością, otwierając szeroko paszczę. Cofnął głowę, co nadało mu na chwilę wygląd gotowej do uderzenia kobry, i plunął, ale właśnie wtedy, gdy to zrobił, nadlatująca mu na spotkanie Luna rozwarła szeroko szczęki.
Z jej gardła trysnął ogień, który dzielącą oba smoki przestrzeń zmienił we wnętrze rozpalonego pieca. Cienki strumień trucizny trafił w płomienie i spalił się. Uniosła się przy tym chmura czarnego, drażniącego dymu i oba smoki skręciły gwałtownie w przeciwne strony, żeby się od niej oddalić. Arsonist, którego pysk i przednie łapy nosiły czarne ślady poparzeń, jaskrawo kontrastujące z pięknymi barwami łusek, wydawał ciche okrzyki bólu. Luna nie miała litości dla aroganckiego smoka i zatoczywszy krąg, rzuciła się w pogoń. Naciskała go mocno, wysyłając kolejny płomień, przed którym uskoczył w bok, a potem jeszcze jeden, i nagle znowu wszystkie smoki zaryczały, gdyż Arsonist przesunął się poza granice dziedzińca i zanurzył się w wodach Tamizy.
~*~
Stał na dziedzińcu. Pod stopami czuł twarde płyty. Panował mrok. Will nic nie widział w tumanach gęstej, czarnej mgły.
Nagle z ciemności wyłonił się Apollo. Dla herosa normalką byli ukazujący się w snach bogowie. Zdziwiony był raczej okolicznościami spotkania. Fuknął. Nie przypadło mu do gustu to WSZYSTKO. Smoki, walki, wizje i koszmary, i…
Przez chwilę zatęsknił za obozem. Za lekcjami szermierki, za nauką strzelania z łuku (tak na marginesie bardzo dobrze sobie ze wszystkim radził), walkach z potworami (jeszcze żył, co o czymś świadczyło) i znajomymi, za całym fejmem… Nie! Nie po to uciekł z obozu, by teraz za nim tęsknić!
Skierował spojrzenie na Apollina i fuknął po raz kolejny. Fukania nigdy za dużo. Nie miał teraz ochoty na jakieś bzdury… Po chwili zapytał niezbyt grzecznym, ba, obraźliwym tonem:
– Czego chcesz, Apollinie?
Bóg westchnął zrezygnany. Nie wyglądał dobrze. Jego złote włosy były przyprószone siwizną, wesołe zwykle oczy zgaszone. Miał na sobie prosty strój do polowań w wyblakłych odcieniach szarości i brązu, dawniej pewnie zielony, zniszczony przez wiatr i morską wodę. Na jego plecach Will zobaczył pusty kołczan, bóg trzymał w ręku łuk. Majdan* był popękany i pokryty błotem, a cięciwa wystrzępiona od częstego używania. Bóg odparł szybko chłopakowi, siląc się na wesoły ton:
– Hejka Will. Może popracujesz trochę nad dobrymi manierami, co?
– Po co tu przyszedłeś? – Chłopak wykręcił się od pytania.
Apollo odłożył zniszczony łuk i kołczan na poszarzałe płyty placu. Gdy mgła zaczęła trochę opadać, heros spostrzegł, że jest w olbrzymim pomieszczeniu o wysokim sklepieniu. Nad jego głową przemieszczały się czarne, burzowe chmury i obłoki szarego, gryzącego dymu. Wkoło widział ruiny, wielkie popękane głazy i szczątki jakiś budowli. Jedynym światłem było niewielkie palenisko, prawie puste. Leżało tam tylko kilka szczap, powoli dogasające kawałki drewna. Nagle w ledwo majaczące ognisko uderzył piorun, a nieliczne węgielki zaczęły tlić się z większą mocą.
– Willu, nie jest dobrze. Bogowie… czas ich panowania dobiega końca. Obawiam się, że nie będę mógł ci pomóc…
– Apollo! Jesteś moim ojcem! Możesz… Musisz coś zro…
– Nie, nie mogę. Przepowiednia. Przepowiednia nie wspomną nic o…
– Przecież potrafisz! Przenieś mnie do… choćby do obozu!… Jaka przepowiednia?
– Nie w tym rzecz… Po prostu… – Will po raz pierwszy zobaczył boga, który się wahał. Nie zdążył jeszcze przemyśleć tego, co powiedział mu Apollo, o upadku bogów, o trudnej sytuacji w Nowym Jorku.
– To bardzo ważne. Musisz wysłuchać przepowiedni.
***
3 lata wcześniej…
Słońce wschodziło nad Obozem Herosów, rozpraszając ciemność, zalewając światłem Arenę, Wielki Dom i 12 mniejszych.
Wszyscy herosi budzili się i szykowali do śniadania. Nawet największe śpiochy wstały tego dnia wcześnie, z własnej woli lub względnie obudzone przed rodzeństwo. Szykował się pełen wrażeń dzień.
Poprzedniego dnia do obozu przybył niezwykły posłaniec z wiadomością od Artemidy. Była to piękna, srebrna łania. Pojawiła się na skraju lasu. Zauważyła ją jedna z córek Ateny i od razu powiadomiła Chejrona. Niestety, nikt inny już jej nie zobaczył. Gdy opiekun herosów pojawił się na miejscu, tam, gdzie do niedawna stało niezwykłe zwierzę, leżała tylko wiadomość od Artemis:
Drogi Chejronie,
Jutro, W Południe, Do Obozu Zawitają Moje Łowczynie. Przyprowadzą Ze Sobą Gościa.
Przywitajcie Je Godnie. Artemida.
***
W większości domków robiło się coraz gwarniej, herosi krzyczeli i śmiali się głośno. Nie wszędzie oczywiście. Domek Hery zawsze był pusty, a ten Artemidy zapełniał się tylko, gdy na miejscu pojawiały się Łowczynie. Był jeszcze jeden wyjątek.
W jednym z domków nie było nikogo. Od dawna nie zamieszkał tam żaden półbóg. Na pólkach leżały resztki ziół, po kątach walały się popękane części broni, w zakurzonych szafach wisiało kilka pogryzionych przez mole płaszczy łowieckich, leżały tam też puste lub pełne zardzewiałych strzał kołczany, popękane ze starości i zaniedbania cięciwy i całe łuki. Pod sufitem było mnóstwo pajęczyn.
Cisza szumiałaby w uszach. Ale nikt tam nie wchodził. Uważano to za miejsce za przeklęte …
***
Łowczynie! ŁOWCZYNIE!
Po pośpiesznie zjedzonym obiedzie herosi wręcz umierali z niecierpliwości. Już po kilku minutach ktoś zaczął krzyczeć, i wszyscy herosi podekscytowani biegali we wszystkie strony.
Przy bramie zaparkował Biały Qashqai. Pojawił się znikąd, jakby z powietrza, nie przejechałby przecież przez gęsty las. Wysiadła z niego młoda, na oko 18-letnia dziewczyna z ładnymi, brązowymi włosami i orzechowymi oczami. Nosiła spodnie khaki i zieloną kurtkę. Na włosach miała srebrną opaskę. Zaraz za nią z auta wyszedł chłopak, 11 letni blondyn z niebieskimi oczami. Rozejrzał się z przestrachem i złapał starszą koleżankę za rękę.
Dziewczyna dała znak i z samochodu wysiadła reszta Łowczyń. Przywitały się grzecznie z Chejronem i żeńską częścią obozowiczów a po chwili szybko pomknęły do domku Artemidy.
Została tylko ich przywódczyni i owy „gość”. Dziewczyna podeszła do opiekuna herosów i szepnęła mu coś do ucha, uśmiechnęła się do chłopca i kazała mu słuchać się tego „Miłego, starszego pana”, a „Miły starszy pan” wziął blondyna na grzbiet, choć rzadko to robił, i pognał do Wielkiego Domu. Do wyroczni. Ale o tym wiedziała tylko dziewczyna.
***
Chłopiec zginął po 7 miesiącach. „To się zdarza, przecież był herosem, a Ci mają niebezpieczne życie” – mówili inni. Ale ja tak nie uważam.
Bo to nie był przypadek. To nie mógł być przypadek. Ten chłopiec… Nawet nie pamiętają, jak miał na imię… On był synem Apolla. Pierwszym, który pojawił się w Obozie od wielu miesięcy.
Jego starsze rodzeństwo, które przybyło przed nim do Obozu już nie żyło. Sam ten fakt nie zszokowałby herosa, zdarza się, że wielu* herosów ginie w wielu* bitwach, na wielu* misjach. O tak, to bardzo „chwalebne” , „waleczne” zginąć w walce. Jak to się mówi? Dobra Śmierć. Ale dzieci Apolla nie miały Dobrej Śmierci.
W domku mieszkało czternastu herosów. Zaczęło się bardzo niewinnie. W domku obok, szóstce, wybuchł Grecki Ogień. Zanim udało się go pozbyć, zapaliły się również Domki obok.
To był początek końca.
Bo następnego dnia w domku siódmym brakowało herosa. Po niezliczonych godzinach poszukiwań znaleziono tylko jedną rzecz: Obozowy Naszyjnik. Z jednym koralikiem.
Kiedy tydzień później grupowa domku obudziła się rano z paskudnym bólem głowy, była ich już tylko dwunastka. A nad drzwiami wisiał naszyjnik zaginionej. Przeżyła w Obozie 2 lata.
Zaczynał się właśnie Długi Weekend, gdy syn Aresa wyszedł potrenować na arenę. I znalazł trzy koraliki naszyjnika Obozowego. Pobiegł do domku siódmego, ale było już za późno. Brakowało kolejnego Obozowicza.
W bibliotece domku Ateny jedna z jej córek szukała jakiś informacji o… zapomniała o czym, gdy znalazła pod regałem naszyjnik. Nowy naszyjnik. 4 letni naszyjnik.
A potem usłyszała krzyk.
Zbierając truskawki, dzieci Demeter zobaczyły coś dziwnego. I nie był to wąż. To było 5 koralików nawleczonych na rzemyk. No i co? Została ósemka.
Myślicie, że nikt się nie zorientował? Mylicie się. Zauważyli. Ale nic nie mogli poradzić.
Tego nie dało się zatrzymać.
W końcu zostało tylko jedno. Grupowa.
Popełniła samobójstwo. Wskoczyła do jeziora.
Kiedy szukali jej ciała, znaleźli coś jeszcze.
Całą czternastkę.
***
Kiedy dokładnie siedem miesięcy po chłopcu w Obozie pojawiła się córka Apollina, Chejron opowiedział jej to wszystko. Wysłuchała przepowiedni. I uciekła.
Nie wiedzą, czy umarła. Nie wiedzą, czy przeżyła.
A czas ucieka. Przepowiednia spełni się rychło.
***
William jest synem Apolla i wie jedno: albo wypełni misję i powstrzyma to wszystko, albo zginie. A siedem miesięcy później pojawi się następny.
KONIEC CZĘŚCI PIERWSZEJ
No, nareszcie to nadrobiłam. Nadrabiam właściwie.
Nadal jest nieco chaotycznie i powiem szczerze, ze gdybym nie miała za sobą kilku powieści Naomi Novik, nie zrozumiałabym, o co chodzi ze smokami. Jest zdecydowanie za mało opisów; wprowadzasz tu zupełną nowość, w postaci smoków, więc musisz wszystko dokładnie wyjaśnić, co jak działa, czym zajmują się załogi, że obecność smoków jest i zawsze była czymś naturalnym… Brakuje mi tego. Po prostu trzeba się domyślać. A jeżeli nie masz w głowie zaplecza technicznego w postaci kilku przygód Laurence’a… No, może być ciężko.
Brakowało mi też porządnej sceny rozmowy Willa z Saphirą (to imię <3). To byłaby świetna okazja do wprowadzenia czytelnika w świat.
'Pamiętajcie, że to walka na śmierć i życie. Jeśli któreś z was ucierpi…' – to mnie rozwaliło. Prawie jak moja ciocia i jej: "Jasiu, nie bij brata, bo go uderzysz!". Trochę maślane to masło, nie uważasz?
Chciałam napisać, ze powinnaś jednak wyjaśnić, co Will robi w Londynie, ale doszłam już do końca tekstu i wiem.
Natomiast… Akcja gna i pędzi, a do tego całość jest chaotyczna i tylko pozornie uporządkowana.
To dopiero początek Twojej przygody z pisaniem, przynajmniej z tego co wiem, więc mogę pochwalić. Fabuła jest w porządku, opisy trochę jeszcze kuleją, styl dopiero się formuje… Ale pisz, pisz dalej, pisz dużo, poprawiaj, i mów o tym z ludźmi. Nie mam ni chęci ni możliwości, by tutaj omówić Ci każdy jeden błąd… Ale tak ten, to mogłabym to zrobić.
Opko nie jest jeszcze mistrzostwem, wiele mu brakuje. Składa się w dużej mierze ze scen walki, które same w sobie są ciężkie do opisania, aczkolwiek poradziłaś sobie z tym nie najgorzej. Brakowało tylko płynności i lekkości… Która przyjdzie po napisaniu tysiąc pięćset osiemdziesiątego szóstego opisu sceny walki. Czy coś koło tego.
Ale, mówię, warstwie fabularnej nie można wiele zarzucić. Czytało się też dosyć przyjemnie (i szybko), więc… Czekam na część drugą.
Stary kontynent- powinno być Stary Kontynent
„gdzie przedstawia stu laty usytuowany był ogień zachodu” -nie bardzo rozumiem tę część zdania
„Nie odczuwał jednak na strachu na widok tych stworzeń”- nie powinno być tego pierwszego „na”
„W około rozległy ze zgromadzonych.” – nie wiem o co chodzi
„rósł w miarę potężnienia melodii” -dla mnie, ale może tylko dla mnie to dziwnie brzmi. Narastania/ zwiększania dzwięku
” jaki jest jej źródło” -jakie, rodzaj nijaki
„smoczyca przyleciał” -przyleciała
„Po chwili zerwała się ze swojego miejsca i z głośnym łopotem skrzydeł, dość nietypowym dla jej cichego sposobu poruszania.”
– można by tu dodać odleciała, albo po prostu usunąć „i”
„Nie było przyzwyczajony” -był
heros nie pisze się z dużej litery, bo to nie jest nazwa własna.
Nowoyorczyków -Nowojorczyków
musneły- musnęły
Wydawła- wydawała
zainteresowana jego historia- historią
ze- że
„wykrzyczał się ze złości”- wykrzyczał się, chyba wystarczy
wylgnęły- wylęgły
„szmery u szepty smoków” ?
Chińskiego smoka- albo oba wyrazy z dużej, albo z małej
„wydawała się wzbudzić ” -wzbudzać
” od rangą” – od niej rangą
„Tak niespotykane, że posiadający je smok z góry otrzymał wysokie miejsce w hierarchii.” – myślę, że tu bardziej by pasowało „otrzymywał”
” biała smoczyca, znany wśród swoich pobratymców jako Alli”
– znana
„skrzydła zdobiła jedwab” -zdobił
po porostu- po prostu
„Jego głowę zdobiła kreza.” -jak kreza mogła zdobić głowę, skoro to kołnierz?
zdarzył- zdążył (kontekst)
„Po chwili loży dobiegł ich” -zgubiłaś „z”
” stworzenie, które go wybrał”- wybrało
„wyć i zawadzić” -zawodzić
Arsonist kłapną- kłapnął
czyiś syk- czyjś
Odleciał w obie strony- odleciały
wyłączając od czasu do czasu ogonem- wymachując
„Przepowiednia nie wspomną nic o…”? -nie wspomina
Muszę coś przyznać. Twoje opisy zapierają dech w piersiach. Wszystko jest takie szczegółowe i dokładne. Błędów, prawie nie ma, a te które wypisałam dotyczą przede wszystkim, rodzajów, albo są to literówki. Sugeruję ci, żebyś zawsze po napisaniu, przeczytała tekst, aby skorygować właśnie takie niedopatrzenia. Najbardziej podobały mi się opisy i koniec. Koniec jest zdecydowanie najciekawszy.
Duży plus też za to, że twoja postać jest taka dorosła. Przez to rozumiem, że Will w ogóle mnie nie irytuje, nie ma głupich odzywek, ma fajny charakter, jest poważny, ale też interesujący.
Czekam na kontynuację, pisz dalej. I dla jasności, ten komentarz to nie hejt, nie jest negatywny, wypisałam ci to, żebyś na przyszłość mogła uniknąć takich błędów.
Ja też dziś nadrobiłam! 😀 I nie żałuję :)Ciekawe i wciągające, serio. Cóż, nie wiem, co mam ci jeszcze napisać, bo chyba… no wiesz, że jest git
Tylko zgadzam się z Kivą, że faktycznie, pomysł na rozmowę z Saphirą byłby dobry
Ja czytałam niektóre części, więc ogarnęłam i przyznam, że całkiem mi się podoba. Nieźle opisujesz smoki, a i jest dość ciekawa fabuła. Pisz dalej.