Jamie
Adam patrzył na greckich herosów z pogardliwym uśmieszkiem na twarzy. Jego towarzysze stali kilka kroków za nim, wyprostowani, na baczność, z kamiennymi twarzami i rządzą mordu w oczach. Jamie próbował doszukać się w nich czegoś z dawnego życia, jakiegoś śladu z czasów zanim dali się owładnąć przez mrok. Nie potrafił. Nie potrafił znaleźć w nich ani odrobiny światła. Zamiast tego, zacisnął dłoń na rękojeści swojego miecza.
– Czego od nas chcecie? – spytał ze złością.
Syn Erebu przekrzywił głowę.
– Czemu od razu tak gniewnie, synu światła? Przyszliśmy z misją dyplomatyczną…
– Nie chcemy z wami żadnych układów! – wrzasnął Misiek, przerywając mu. Z całej jego postawy biła agresja. – Spadajcie stąd albo wam nogi z tyłków powyrywam!!!
Adam ledwo powstrzymał chichot.
– Właśnie tego się po tobie spodziewałem, błogosławiony synu Aresa.
– Że jak mnie nazwałeś?!
– Właściwie to miałem nadzieję, że będę mógł porozmawiać z córką Ateny – Adam zdawał się nie słyszeć wyzwisk wykrzykiwanych po grecku przez Michaela. Całą swą uwagę skupił na szarookiej blondynce. Ginny schowała swój sztylet za szlufkę krótkich spodenek.
– Nie jesteśmy zainteresowani niczym, co masz nam do zaoferowania – powiedziała, prostując się i przelewając w swój głos całą odwagę oraz pewność siebie, na jaką mogła się zdobyć. Spojrzała mu prosto w oczy. – Odejdźcie stąd.
Czarnowłosy Rzymianin zmarszczył brwi, zupełnie jakby się zmartwił, mówiąc:
– Bądźcie pewni, że nie przystając na nasze warunki, ześlecie na siebie jedynie niepotrzebne cierpienie. Zresztą – jego wzrok stał się mroczny – koszmary naszego pana już krążą między wami. Wierzcie mi lub nie, ale prędzej czy później doprowadzą was one do szaleństwa.
– Przestań pieprzyć! – ryknął jeszcze raz Misiek, dobywając miecza. Adam gestem ręki powstrzymał swoich kompanów od ataku. Posłał Jamiemu spojrzenie spode łba.
– Nie dojdziemy do porozumienia, prawda? – bardziej stwierdził niż spytał.
– Nie. Nie ma takiej możliwości – odparł Jamie, napinając mięśnie.
Adam jakby na to czekał.
– W takim razie musimy was zabić.
Szóstka wojowników Pitcha Blacka natarła na herosów. Błysnął spiż mieczy i noży, świsnęły rzemienie biczy, brzęknęły cięciwy łuków. Okropny zgrzyt tarcia metalu o metal wdarł się do uszu wszystkich walczących. Jamie zacisnął mocno zęby i zaparł się nogami. Trzymał miecz obiema rękami, odpierając atak Adama. Jego czarny jak smoła sierp z łatwością mógłby przeciąć Jamiego na pół. Chłopak poczuł jak ostrze rozdziera rękaw jego koszulki, raniąc skórę. Obaj krzyknęli, odskakując od siebie. Sekundę później, blondyn ciął w pierś swojego przeciwnika, próbował wbić mu miecz między żebra lub zaatakować nogi. Jednak każdy jego ruch został sparowany. Szalony uśmiech satysfakcji błądził po twarzy Adama, a oczy lśniły głęboką czernią. Zamachnął się sierpem, tworząc potężną falę mroku, która powaliła Jamiego na ziemię. Syn Eteru zamarł.
– Jak? – wyszeptał, podnosząc się szybko z podłogi. – Odebrałem ci moc, nie powinieneś móc zrobić czegoś takiego!
Adam wzruszył ramionami.
– Racja, nie powinienem – odpowiedział. – I nie mogę. Już nigdy nie będę tkać mroku oraz cienia… Ale Pitch Black obdarował mnie nową mocą! – z okrzykiem triumfu rzucił się na blondyna. – Potrafię… przemienić… strach przed ciemnością… na fale mocy! – mówił między atakami. – Zdajesz sobie sprawę, ilu ludzi boi się ciemności?! A im jest ich więcej, tym silniejszy jestem! Oto potęga Pitcha Blacka! Nie macie z nim żadnych szans – dodał, zbliżając twarz do twarzy Jamiego.
Jamie odparował cios i w odpowiedzi zaatakował. „Czy coś takiego jest możliwe? Czy mam wierzyć w jego słowa?” – myślał, cały czas starając się trafić swojego przeciwnika. Wykonał szybki unik, kiedy zakrzywione ostrze celowało w jego szyję. Schylił się, po czym błyskawicznie kopnął bruneta w brzuch. Adam cofnął się o dwa kroki, wydając z siebie głuchy dźwięk krztuszenia i wybałuszając oczy na wierzch. Jamie wrzasnął, a jego miecz rozbłysnął pod wpływem mocy, którą w niego przelał. Zaatakował, uwalniając światło. W ostatniej sekundzie starły się ze sobą dwie bronie oraz siły: biała z czarną. Herosi napierali na siebie, zaciskając zęby, a pot spływał po ich skroniach i karkach. Nagle Adam uśmiechnął się jednym kącikiem ust.
– Wygląda na to, że nie zakończymy tego za jednym razem. Szkoda, ale zostawimy was na razie, jednakże uprzedzam… – zniżył głos do ledwo dosłyszalnego szeptu – wasza podróż nie będzie łatwa i przyjemna.
Po tych słowach rozwiał się w cień, zostawiając osłupiałego Jamiego samego. Pozostali rzymianie również zniknęli, nie protestując, ani nie podważając decyzji swojego przywódcy. Misiek, który właśnie przyduszał syna Bellony do masztu, zaklął po grecku i uderzył pięścią w drewniany filar. Jack pomógł podnieść się, półleżącej na pokładzie, Ginny. Widocznie została mocno odepchnięta przez swojego przeciwnika. Dziewczyna otarła krew z rozciętej wargi, drugą ręką odgarniając włosy z czoła swojego chłopaka i dotykając powstałej tam rany. Nagle Rozi krzyknęła z przestrachem:
– Jamie, ty krwawisz!
Blondyn z zaskoczeniem spojrzał na swoje prawe ramię i poczuł, że robi mu się niedobrze. Jednak to nie było delikatne draśnięcie, jak do tej pory myślał. Adam zranił go naprawdę mocno. Cały rękaw T-shirtu zabarwił się na czerwono od krwi, zaś sama rana wyglądała nadzwyczaj odpychająco. Dopiero teraz, kiedy opadła adrenalina, poczuł okropny ból promieniujący w całej ręce. Palce mu zesztywniały i upuścił miecz. Rozi podbiegła do niego, po czym podtrzymała w pasie, bo ugięły się pod nim kolana.
– Muszę cię szybko opatrzyć! Dasz radę zejść po schodach? – spytała z troską.
Jamie skinął głową, ignorując szum w uszach. Powoli, krok po kroku, dotarli w końcu do ambulatorium. Rozi posadziła chłopaka na jednym z łóżek, kazała mu się nie ruszać, a następnie przyniosła potrzebne leki, opatrunki oraz miskę z ciepłą wodą. Uklękła przed Jamiem i ostrożnie ściągnęła z niego szaroniebieską koszulkę z żółtą, uśmiechniętą buźką. Jemu samemu nie było do śmiechu. Blondyn skrzywił się, gdy poruszył ramieniem.
– Bardzo boli? – Rozi namoczyła biały, kwadratowy ręczniczek w wodzie, wykręciła i obmyła jego ramię.
– Bywało gorzej, ale… najlepiej też nie jest – odparł, patrząc jak krople wody spływają w dół po jego jasnej skórze, mieszając się z krwią.
Córka Chloris skinęła głową na znak, że rozumie. Sięgnęła po wodę utlenioną w żelu i bardzo delikatnie wsmarowała ją w zranienie chłopaka. Następnie nałożyła na to jakąś białą maść i potem sprawnie założyła opatrunek. Na koniec sięgnęła po plastikowy słoiczek z żółto-pomarańczowymi cukierkami w kształcie prostopadłościanów. Ambrozję. Odkręciła wieczko, wyciągając naczynie w stronę Jamiego. Chłopak sięgnął po cukierka. Rozpakował go z przezroczystego papierka i włożył sobie do ust. Od razu poczuł smak świeżego, jeszcze ciepłego chleba z odrobiną masła. Aż przymknął oczy z zadowolenia. Umysł podsunął mu obraz jego taty, tego śmiertelnego, wyjmującego z pieca pieczywo, krojącego ogromnym, ostrym nożem grube pajdy, podającego mu je z szerokim uśmiechem. Już dawno nie jadł takiego domowego chleba. Bardziej wyczuł, niż dostrzegł, że Rozi mu się przygląda, nadal klęcząc.
– Co jest? Coś nie tak? – spytał, otwierając oczy.
– Nie, nie! Po prostu… – dziewczyna zarumieniła się lekko, odwracając wzrok. – Ja… lubię patrzeć, jak się uśmiechasz. Wygląda to niesamowicie, ponieważ to trochę tak jakbyś… – zrobiła nieokreślony ruch ręką, rumieniąc się jeszcze bardziej. – Promieniał!
Jamie nagle roześmiał się, a Rozi zrobiła zawstydzoną minę.
– Hej! Nie śmiej się ze mnie!
– Przepraszam, to nie… To nie z ciebie! – chłopak starał się powstrzymać śmiech i spojrzał prosto w jej piękne, brązowe, trochę obrażone oczy. – Miło coś takiego usłyszeć.
Widząc, że nadal jej nie przekonał, pochylił się i ją pocałował. Prosto w usta. Trzy sekundy wystarczyły, aby złość na dobre opuściła córkę Chloris i by oddała pocałunek. Uśmiechnęła się do niego, po czym wstała, splatając ręce za plecami.
– Wolisz odpocząć tutaj, czy w swoim pokoju?
– A muszę w ogóle odpoczywać?
– Jamie… – głos Rozi przybrał niebezpieczny ton.
– No dobrze. W takim razie pójdę do siebie.
Od godziny leżał na łóżku, na lewym boku, żeby odciążyć zranione ramię, i myślał o Pitchu Blacku. Bóg koszmarów tak zaprzątał jego głowę, że pokusił się o poproszenie Ginny o jakieś książki na jego temat. Niestety, nie znalazł w nich zbyt wielu informacji. A jeśli już, to niezbyt przydatne. Nigdzie nie napisano ani słowa o jakichś specjalnych lub niezwykłych umiejętnościach magicznych boga. Po raz wtóry przeczytał zaledwie kilka linijek tekstu:
„Fobetor (także Ikelos; Phobetor; Icelus) – jeden z czterech bogów snów. Syn Hypnosa (władcy wszystkich snów) i Pasithey (bogini halucynacji) oraz brat Morfeusza i Fantasosa. Fobetor był uważany za personifikację nocnych koszmarów. Pojawiał się w złych snach w postaci potwora, zwierzęcia, lub jakiegokolwiek innego obiektu nieożywionego. Źródłem jego mocy był strach, lęk oraz przerażenie. Przez wieki nadawano mu nowe imiona: Boogeyman, Pitch Black, czy Bobo. Zawsze jednak chodziło o tę samą postać.”
Zrezygnowany, zamknął obszerny tom o mitologii greckiej. W pozostałych trzech książkach nie było nic innego niż to. Westchnął, obróciwszy się na plecy.
I co miał sądzić o słowach Adama? Czy Pitch Black mógł być rzeczywiście tak potężny? Jeśli owszem, to był on najgroźniejszym przeciwnikiem, z jakim cała szóstka miała kiedykolwiek do czynienia. Słyszał, że Hypnos jest bogiem, któremu ulegają wszyscy pozostali. Nawet Olimpijczycy nie śmieli go lekceważyć. Ale, czy tak samo było z Pitchem Blackiem?
Przez kilkanaście sekund bezmyślnie wpatrywał się w sufit. Nie. Jeśli choć jeszcze chwilę spędzi na takim bezczynnym leżeniu, to chyba oszaleje! Zerwał się na nogi, co było niezbyt mądrym pomysłem. Musiał przytrzymać się ściany, czekając aż miną mu zawroty głowy i znikną mroczki przed oczami. „Pamiętaj Jamie, nie gwałtownie!” – rozkazał samemu sobie, a następnie poszedł do kuchni. Co prawda mieli magiczne naczynia z Obozu, ale od czasu do czasu, lubili sami coś ugotować. Eva właśnie szykowała późny obiad, który mógłby być również wczesną kolacją, zważywszy na godzinę szesnastą pięćdziesiąt dwie. Jamie zauważył, że córka Apolla ma zabandażowaną lewą dłoń i plaster na policzku. Mieszała coś energicznie drewnianą łyżką w dużym garnku. Kątem oka zauważyła jego obecność, ale nie przerwała pracy.
– Pomóc ci w czymś? – zaoferował w końcu.
– Masz. Spróbuj i powiedz, czy dobre – dziewczyna nabrała czegoś, co wyglądało jak gulasz, na łyżkę, podmuchała i podsunęła Jamiemu pod nos. Blondyn spróbował i rozpoznał smak luizjańskiej potrawy zwanej gumbo, w którego właśnie przygotowaniu, specjalizowała się Eva.
– Ja bym dodał odrobinę ostrej papryki i będzie świetne.
– Tak właśnie myślałam – przytaknęła Eva, sięgając po przyprawę. Dosypała trochę czerwonego proszku, zamieszała i z zadowoleniem wsadziła sobie łyżkę do buzi.
– Bomba! – stwierdziła z zadowoleniem. – Zawołasz resztę?
– Jasne – zgodził się ochoczo Jamie.
Kilka minut później już siadali do stołu w mesie. Córka Apolla nałożyła wszystkim solidne porcje, widząc wygłodniałe twarze Michaela oraz Jacka. Jedli, rozmawiali i śmiali się całkiem beztrosko, ciesząc się trwającą chwilą. Przynajmniej teraz mogli na chwilę zapomnieć o niebezpiecznej misji, potworach i prześladującym wszystkich półbogów, losie. Po skończonym posiłku, Jack i Ginny sprzątnęli brudne naczynia, a reszta kłóciła się o kolejność dzisiejszych wart. Dziewczyny stwierdziły, że Jamie nie powinien w ogóle stróżować tej nocy, ponieważ był najbardziej poszkodowany ze wszystkich, na co sam zainteresowany podniósł oburzony krzyk, że nic mu nie będzie i żeby nie traktowały go jak kalekę. Misiek stanął w obronie kolegi, oferując, że będzie z nim w parze.
– Oj dajcie spokój! – zwrócił się do Rozi i Evy. – Przecież nie będziemy się tam siłować ani uprawiać walk gladiatorów!
– A w piątek, to niby, co robiliście?! – zawołały poczerwieniałe na twarzach heroski.
Jamie i Misiek posłali sobie znaczące uśmieszki. Taaa… urządzanie konkursu na najszybsze załadowanie balisty nie było dobrym pomysłem. Przynajmniej dla niektórych. Oni i Festus Junior bawili się wyśmienicie. Niestety później nieźle im się oberwało po uszach za te wygłupy. Sprzeczali się jeszcze trochę, kiedy do mesy wrócili Jack i Ginny. Oboje otoczeni przez Złoty Piasek, moc Hypnosa, która prowadziła ich przez całą podróż, od opuszczenia groty boga snów.
– Słuchajcie – zaczął Jack, przejeżdżając sobie dłonią po włosach. – Możliwe, że już znamy, tak mniej więcej… – te słowa wypowiedział ze szczególnym naciskiem. – Dokładne położenie Pałacu Snów…
Wszyscy momentalnie ucichli.
– A… ale jak to? – spytał Jamie.
– Junior i Piasek jakoś się wreszcie dogadali. I… – przerwała, bo złota wstęga piasku pociągnęła ją ponaglająco za włosy. – Chyba koniecznie chcą, żebyśmy poszli na górę.
Nie trzeba im było dwa razy powtarzać. Migiem znaleźli się na górnym pokładzie. Podeszli do panelu sterowniczego, a spiżowy smok wydał z siebie wesołe gwizdy. Wyraźnie był z siebie bardzo zadowolony. Ginny wstukała jakieś komendy i na ekranie pojawiła się mapa kuli ziemskiej. Przyjaciele pochylili się nad nią tak nisko, że wszyscy stykali się głowami, prawie dotykając nosami monitora. Na mapce pojawiła się złota linia, która wiła się po „całym świecie”. Nagle złapała trop, przesuwając się w stronę Ameryki Północnej. Kiedy pojawiło się jej powiększenie, a potem dokładna ilustracja przedstawiająca U.S.A., zamieniła się w kropkę i spoczęła w jednym miejscu. Bardzo konkretnym miejscu. Półbogom opadły szczęki.
– Ja pierniczę – wyszeptał Misiek.
– Nie do wiary! – dodała Rozi.
– Na gacie Hadesa – powiedziała niedowierzająco Eva.
– O święty Posejdonie – wymamrotał Jack.
Jamie po prostu wgapiał się w ten jeden błyszczący punkt, zaś Ginny uśmiechnęła się od ucha do ucha.
– To, kto ma ochotę złożyć wizytę prezydentowi?
Bowiem Złoty Piasek pulsował światłem wskazując, jako cel Waszyngton. Stolicę Stanów Zjednoczonych Ameryki.
Super, super super 😀 😀 😀 Jamie i Rozi…. słodziutko <3 ;* ;* No a Misiek jak zawsze wymiata 😀
Misiek na prezydenta *-* Stanowczo jestem za! Już widzę tą wspaniałą gromadkę w białym domu ^^ Wiesz, jakoś nigdy nie przepadałam za Rozi i Jamie’m. Nie jako para, bo jako para są okay, ale jako osoby mi nie leżeli. Po prostu ;* ale za to Eva *3* Na a Misiek… <3 Ich to kocham 😀 !
Pisz szybko ciąg dalszy, bo robi się ciekawie i to bardzo ;p
Ciekawe zwroty akcji i wszystko świetnie opisane ^^ Dla mnie Jamie jest spoko, ale nie lubię Rozi, sama nie do końca wiem czemu. Jednak Jack, Eva i Misiek ♥
Miło, że coś takiego piszecie (Już wiem, co czuje wujek Rick czytając zażalenia np. na temat Jasona XD) Ale to oznacza, że mam przed sobą duże wyzwanie. Przekonać Was do moich bohaterów! (Oczywiście nic na siłę! Do niczego nie zmuszam i nie namawiam!) Po prostu czasem ciężko mi jest „wybić” Jamiego i Rozi, kiedy z taką łatwością bawię się kreując Jacka, Ginny, Miska oraz Evę. 😉 Za to wierzcie mi na słowo, Czwórka to nie byłoby to samo co Szóstka 😀
Doskonale cie rozumiem. Ten problem co zrobic, jak „ulepszyc”bohatera zeby go więcej osób lubilo. Ja najczęściej miałam to w przypadku tych „poważniejszych” bohaterów, którzy zazwyczaj mieli spełniac funkcje tłumaczenia, rozwijania wszystkiego co się w opku działo. I nie moglam sobie pozwolić na następną, lekko myslna i nonszalancka postać.
To duże wyzwanie, potwierdzam. No ale żebyś ty sobie z nim nie poradziła? 😉 na 10000% ci się uda!!! Ja w to nie wierzę- jaaa to naj naturalniej na świecie wiem 😀
PrzepraszamZa błędy ale walczę z telefonem i autokorekta.
Aaaaaaw *o* Jak ty cudownie piszesz ;D
Po 1 (powtarzam się, ale muszę to powiedzieć): Misiek i Eva <3 No tego nic nie pobije!
Po 2: Misiek wymiata ^^ Kocham gościa ;D
Po 3: Ja chcę cd! Ja chcę Pitch Blacka!
I co najważniejsze- ja chcę koszmary i cierpienie bohaterów *.*
Czekam na ciąg dalszy ;*
Nie wiem co mam ci napisać… Na prawdę. Siedzę i myślę.
Cóż, zacznijmy od tego, że ja Jamiego lubię. Jest taki poczciwy ;’) Ale i tak Misiek jest jednak bezkonkurencyjny ;3 i tak, Ann24 popieram: Misiek na prezydenta!!! ;D