Kolejna część, już trzeci rozdział… To chyba mój rekord XD Dedyczka leci do: Jane (za smoki), Cass (która zgodziła się zostać moją betą <3) i dla wszystkich co skomentowali poprzednia część.
Kiedy doszłam do domu, zachodzące słońce malowało różnokolorowe pasma pośród obłoków, rzucając przy okazji złociste cienie na okoliczne budynki.
Burza przeszła już dawno, jednak wciąż na chodnikach i ulicach lśniły wielkie kałuże. Moje ubranie nadal było mokre i nieprzyjemnie lepiło się do ciała, lecz myśli miałam skierowane w inną stronę.
Wiktor. Eryk. Wiktor i Eryk, ci dwaj kompletnie odmienni bracia. Wmawiałam sobie, że oni mieli urojenia, że kłamali. Tylko czemu nie mogłam w to uwierzyć?
Czemu sądziłam, że mówią prawdę? Czemu miałam ochotę do nich wrócić, aby mi wszystko powiedzieli? Czemu przyjęłam do wiadomości, że to stowarzyszenie Chaosu porwało moją matkę? Czemu w ogóle im wierzyłam?
Nie mieli dowodów na poparcie swoich słów. Dlaczego uznałam ich wyjaśnienia za prawdziwe?
To hormony. Tak, to musi być ich wina. Ten cały okres dojrzewania… Yhm, to wszystko wyjaśnia.
Ale jednak to nic nie tłumaczyło.
Westchnęłam ciężko, odganiając od siebie te myśli. Ale ONI powracali. Ci… Herosi, jak siebie nazwali. A dokładniej ich oczy. Te czekoladowe bruneta i zielone szatyna. Było coś w ich wzroku, w ich spojrzeniu, jakaś znajoma iskierka, której pochodzenia nie umiałam dociec.
Przygryzłam wargę, kręcąc głową, jakby w ten sposób mogłabym ich wyrzucić z mojej głowy. Nie zadziałało. Moje zdziwienie nie było zbyt monstrualne.
Stanęłam przed furtką, kładąc dłoń na klamce. Uniosłam wzrok. Dom wyglądał zwyczajnie. Ten sam żywopłot, te same drzewa przy fasadzie, te same kwiaty na ganku. Nic się nie zmieniło. A przecież przez te kilka godzin wiele się wydarzyło.
Zdaje się, że straciłam matkę. Zdaje się, że upadło wszystko, w co wierzyłam. Zdaje się, że już nic nie będzie takie same. Zdaje się, że jestem sierotą. Zdaje się, że straciłam poczucie bezpieczeństwa. Zdaje się, że moje życie będzie inne.
Tylko zmieni się na lepsze, czy gorsze?
Ale najgorsza była bezsilność, która powoli, jak zimny, stalowy sztylet wbijała się we mnie, zostawiając krwawiące ślady. Nic nie mogłam na to poradzić, mogłam się starać, krzyczeć, wrzeszczeć i złościć, ale i tak to nic nie da.
Byłam za słaba, za mało wiedziałam, za mało umiałam. Jak mogłam więc pomóc osobie, którą kochałam całym sercem?
Otworzyłam furtkę. Rozsunęła się z cichym skrzypnięciem, a ja nadal stałam w miejscu. Bałam się…
Zabawne jest to, że tam wróciłam. Do miejsca, które wciąż mi przypomina o wszystkich złych rzeczach, które w nim przeżyłam. Ale gdzie miałam się udać? Z powrotem do herosów? Nie mogłam. Musiałam sobie wszystko poukładać.
A co jeśli, ci co porwali moją matkę, wrócili tu i na mnie czekają? Ale jednocześnie jaka była szansa, że tu są? Może myśleli, że poszłam do jakiejś przyjaciółki?
Mam pięćdziesiąt procent szans, że ich tam nie ma. Chyba warto zaryzykować, czyż nie?
Wolno stawiając kroki, podeszłam na ganek, potem do drzwi. I właśnie w tamtym momencie, inteligentna ja, zorientowałam się, że nie ma kluczy od domu. Przygryzłam wargę. Chyba… Muszę rzeczywiście zanocować u mojej przyjaciółki, Forest.
Znałyśmy się od dziecka, przez długi okres chodziłyśmy razem do szkoły, dopóki ona nie zamieszkała w internacie. Mimo to, nasza przyjaźń przetrwała i często widywałyśmy się właśnie w wakacje, kiedy razem jeździłyśmy konno, czy strzelałyśmy z łuku. Traktowałam ją jak siostrę, zawsze przy mnie była i wybaczała mi moje liczne wady, wspierając mnie, kiedy tego potrzebowałam. Kiedy nie była w gimnazjum, mieszkała z ojcem zaledwie dwie przecznice stąd, więc daleko nie musiałabym iść.
W sumie… Tak, to najlepszy wybór. Ona mi pomoże, zrozumie, doradzi. Nie uzna za wariatkę. Uśmiechnęłam się do swoich wspomnień. Nie, raczej uzna mnie za wariatkę i będzie udawać psychologa. Za to ją kocham. Za jej poczucie humoru. Za jej empatię. Za jej wygłupy. Za tą radość, którą wokół siebie roztacza, jak płomień świecy oświetla drogę w ciemnym tunelu. Za to, że przy mnie była, kiedy wszyscy się odwrócili.
Gdy już miałam się zawrócić, zobaczyłam, że drzwi nie są domknięte. W tamtym momencie powinnam uciec jak najdalej stąd. Lecz moja samobójcza natura dała o sobie znać, stanowczo uruchamiając moją wrodzoną ciekawość.
Jak można się domyślić, pchnęłam je lekko i przedpokój stanął otworem. Wstrzymałam oddech, czując jak puls mi przyspiesza. Wytężyłam słuch, ale usłyszałam tylko głośne bicie mojego serca i mogłabym przysiąc, że każdy je słyszał w promieniu kilku kilometrów.
Poczułam nieprzyjemny uścisk strachu w gardle. Więc tak wygląda przerażenie… Dobrze wiedzieć.
Przekroczyłam próg. Nic na mnie nie skoczyło zza rogu, więc początek był dobry. A skoro początki są najtrudniejsze, to powinno być coraz lepiej i przeżyję. Powinnam się cieszyć i radować, ale coś nie dawało mi spokoju.
Tylko to „coś” nie chciało się przedstawić.
Na palcach, wzdrygając się na każde najmniejsze skrzypnięcie podłogi, dotarłam na piętro. Sama do końca nie wiem, czemu akurat skierowałam się tam, ale chyba chciałam sprawdzić, czy może moja matka nie śpi spokojnie w łóżku, a całe zajście było tylko halucynacją…
I wtedy usłyszałam głos. Dziewczyny, dochodzący z sypialni Cassidy. O mało nie umarłam, ale starałam się zbytnio nie panikować i schowałam się za drzwiami do mojego pokoju, pozostawiając szparę, przez którą widziałam korytarz.
– Ty też to słyszałeś? – mruknął Głos. O ile to możliwe, poczułam jak kamienieję z przerażenia. Zacisnęłam mocno pięści, boleśnie wbijając sobie paznokcie w dłonie. Ałć.
Zamknęłam usta, wstrzymując oddech. Na korytarz wyszła dziewczyna w moim wieku, ubrana była w czarną, skórzaną kurtkę i spodnie w takim samym kolorze. Ciemne włosy miała upięte w kok. Nie wyglądała groźnie, ale długi, lśniący miecz trzymany w dłoni na pewno zliczał się do przerażających rzeczy, szczególnie jak widzi się go u młodej dziewczny.
– Nikogo tam nie ma, daj spokój, Malo – mruknął inny głos, chłopięcy. – Idźmy stąd, tu jej nie ma, czekamy już ponad godzinę…
– Piotrze! Musimy ją zabrać, zanim zrobią to ci z Alfy! Wiesz dobrze, jaka jest cenna – przerwała jej Mala.
Ja? Cenna? Brzmi to jak początek niezłego dowcipu. Zapewne mnie z kimś pomylili. No bo… Nie jestem jakoś specjalnie utalentowana, uczę się przeciętnie, do najładniejszych nie należę, niby jak mogę być istotna?
Ale mimo to, miło słyszeć takie słowa. Szkoda, że nijak się mają do rzeczywistości.
– Malo. Najpewniej już tu nie wróci. Musiałaby być naprawdę głupia, aby to zrobić – rzekł twardo Piotr, wychodząc na korytarz.
Strój miał identyczny jak dziewczyna, tylko włosy miał koloru beżowego. A kiedyś tak lubiłam ten kolor… Teraz go znienawidzę. Super.
I jeszcze do tego mnie obraża. Ja nie jestem głupia… Tylko nierozważna. Pufnęłam bezgłośnie.
Może ma jednak trochę racji…
– Rzeczywiście. Wybacz, zapewne jest u Forest, stamtąd jej nie wyciągniemy, pozostaje tylko czekać. Ale na wszelki wypadek, sprawdźmy jeszcze w parku – odparła brunetka schodząc po schodach, niemal bezgłośnie.
– Jak chcesz… – burknął Piotr, podążając za nią. Wypuściłam gwałtownie powietrze, gdy tylko usłyszałam trzask zamykanych drzwi i odetchnęłam z ulgą, opadając na łóżko.
Mój pokój nie był za duży i widać było, że należy do nie do końca normalnej osoby. Każdy fragment błękitnych ścian pokryty był doszczętnie plakatami, przez które nawet nie byłam do końca pewna, czy mój pokój jest nadal niebieski. Kiedyś białe biurko, zawalone stertą książek, pomazane było farbami przez moją dziecięcą manię. Na łóżku panował nieład, sterta poduszek leżała w dziwacznej konstrukcji w rogu, a sponiewierana kołdra tylko w połowie znajdowała się na meblu. Od razu widać, że utrzymywanie porządku nie należy do moich zalet.
Właściwie, kochałam bałagan, bo w nim wszystko umiałam znaleźć.
Cała się trzęsłam od emocji, które jeszcze chwilę temu mną zawładnęły.
Ale najgorsze były pytania, bez odpowiedzi. Otaczały mnie, jak woda o zbyt dużym ciśnieniu, powoli mnie miażdżąc, jakbym była aluminiową puszką.
Skąd znali Forest? Czemu od niej mnie nie wyciągną? Czemu sądzą, że jestem cenna? Po co wkładają tyle wysiłku w próbę pojmania mnie?
Nie, nie, nie. Dość. Koniec pytań. To było za dużo jak na jeden dzień, więc zwinęłam się w kołdrę, opatulając się nią jak kokonem, i po wielu minutach, zapadłam w niespokojny sen.
***
Gdy się obudziłam, ujrzałam nad sobą parę czekoladowych oczu i wielki uśmiech. Wiktor.
Nie wiem czemu, ale lubię to opowiadanie. Jest takie…naturalne. Takie luźno napisanie. Dobrze się je czyta.
A bohaterka zachowuje się prawdziwie.
Fajnie wymyśliłaś z tym stowarzyszeniem Chaosu i Alfy i Omegi.
No i ja nadal nie wiem czyim dzieckiem jest. Pff…
I…pfff…nie mam pomysłu na dalszą część komentarza. -_-
No a teraz zasiadaj do Worda i pisz dalszą częśc. I to migiem.
Wiktooor *-*
Mój komentarz poznałaś wcześniej, ale no… Ja tu piszę, to jest boskie! <3
Kocham to i wgl *-*
Fajnie to wymyśliłaś. (geniusz!) Dziewczyna jest naturalna, Di :3
I dlaczego ty tak pięknie piszesz? ;_; Też chcę tak pisać… ;-;
No, teraz pisz w Wordzie teraz mi kolejną część <33 Czekam na nią :33