Kolejny rozdział tego „opowiadani” z dedykacją dla mojej przyjaciółki, która wytrwale czeka na kolejne rozdziały.
Pozdrawiam Rose02
Rozdział V „Pocałunek”
Izabel
Każdy kolejny pocałunek był jak łyk kwasu siarkowego. Czułam metaliczny posmak w ustach – smak krwi. Jessy przytrzymywał mnie mocno w obie, że zacznę się wyrywać. Jego dotyk parzył niczym lawa którą poparzyłam się ostatnio przy myciu talerzy. Tylko, że wtedy była to malutka kropla, a to było całe wiadro…
Jessy
– Jess, co Ty robisz? Nie możesz jej jeszcze zabić.
Zdezorientowany uniosłem głowę, piękna kobieta w czarnym chilonie, szła w naszym kierunku. Zdawała się unosić w powietrzu, karmelowe loki opadały na jej odkryte ramiona. Szafirowe oczy przepełnione smutkiem i rozpaczą patrzyły na nas ze współczuciem. Szła z wysoko uniesioną głową gotowa stawić czoła wszystkim przeciwnością losu. Mogła by przypominać którąś z tych starożytnych królowych albo nawet boginie gdyby nie te oczy. Nadawały jej wygląd osoby, która nigdy nie była szczęśliwa jakby całe jej życie było usłane nieszczęściem. Podniosłem się i stanąłem przodem do kobiety, zasłaniając Izabel. Będąc herosem nauczyłam się jednego, piękna kobieta pośrodku pustkowia nie wróży nic dobrego.
– Oj, Jessy, Jessy,Jessy. Spójrz co narobiłeś. – jej głos był cichy i melodyjny – Wiesz co by się stało gdybym nie zareagowała.
Patrzyłem się na nią nie mając pojęcia o co jej chodzi.
– Zabił byś ją, od co.
– Ja, ją zabił? Co ty mówisz! Nigdy bym jej nie skrzywdził. Lepiej powiedz kim jesteś i czego od nas chcesz!
– Ja mój drogi jestem Melophena, muza tragedii. Czego od was chce? Niczego, chce wam pomóc nic więcej patronuje waszej misji.
-Ty patronujesz naszej misji? To chyba jakieś kpiny, niby dlaczego muza tragedii miałaby patronować jakie kol wiek misji?
– Ze względu na waszą dwójkę. Twierdzisz, że nigdy byś nie skrzywdził – wskazała głową na Izabel , która zdążyła się już podnieść, a teraz stała za mną – To spójrz co uczyniłeś.
Odwróciłem się powoli w stronę córki Afrodyty. Obraz który zobaczyłem zmroził mi krew w żyłach. Izabel stała w podartej tunice, a z jej ust płynęła krew. Nadgarstki miała poparzone, a w niektórych miejscach rany zaczęły krwawić. Dopiero po chwili dotarł do mnie o co chodziło Melephemie, to ja jej to zrobiłem.
– Nie, nie, nie. To nie może być prawda. Bogowie… Izabel ja nie…
Izabel
Ból, zapierający dech w piersiach zniknął w momencie gdy Jessy zszedł ze mnie. Leżałam otumaniona, głosy docierały do mnie stłumione jedne należał do syna Morfeusza, a drugi do jakieś kobiety. Uniosłam powoli powieki Jessy stała tyłem do mnie, potargana koszula.. Chwila, koszulka? Skąd on wytrzasnął tą koszulkę? Przecież na arenie ćwiczył bez niej. Co jest grane? (Dobre pytanie, może go sama to spytaj, a nie pytasz samą siebie.)O bogowie głosie weź się już przymknij mamy ważniejsze sprawy na głowie niż koszulka tego niedorozwiniętego syna gościa który nic nie robi tylko chrapie. To tylko błahostka, ale Ty oczywiście musisz ją roztrząsać, po co skupić się na ważnych rzeczach jak na przykład fakt, że jestem cała we krwi, mojej ubranie jest w strzępach, a Jessy gada sobie z jakąś babką która wygląda jakby ktoś zamordował jej rodzinę na jej oczach…(Izabel, możesz się w końcu zamknąć! Lepiej byś się przyjrzała temu co dzieje się przed Tobą.) Zachowujesz się jak przestarzała guwernantka. ( Guwernantka? Skąd Ci to w ogóle przyszło do głowy?) Oj, cicho już bądź, ja tu próbuje ogarnąć co się dzieje, a Ty jak zawsze musisz mi przeszkadzać. Zawsze to samo, zawsze.(Grrryyy…)
Podniosłam się powoli z trudem łapiąc równowagę. Nogi mi się trzęsły, a w głowie kręciło niemiłosiernie. Widziałam przed sobą rozmazaną sylwetkę Jessy’ego i tajemniczej kobiety. Z czasem, gdy obraz zaczął się wyostrzać zaczęłam dostrzegać szczegóły. Kobieta była naprawdę piękna ciemne włosy doskonale kontrastowały z jej alabastrową cerą, podejrzewam, że gdyby się uśmiechnęła była by piękniejsza od Afrodyty. (Izabel, czy Ty przypadkiem nie przesadzasz, jak możesz tak w ogóle mówić, to jest kompletny brak szacunku.) Brak szacunku? Co Ty nie powiesz, jak dla mnie to jest mówienie prawdy!(Gdyby to chociaż była prawda to pół biedy, ale to jest stek bzdur.) Bogowie… Głosie weź się już przymknij! Ja tu próbuje ogarnąć o co chodzi z tą babką, co ona tu robi i czemu ten tam z nią gada, a Ty nic nie robisz tylko gadasz i gadasz…( No, a niby co ja mam według robić skoro jestem głosem, grać na basie ?) No w sumie racja, dobra teraz już siedź cicho.(Yyy…)Ej głosie, na czym ja tak właściwie skończyłam.( Z Tobą to gorzej niż z dzieckiem… Mówiłaś co zobaczyłaś jak Ci się przestało kręcić w głowie.) A dobra, teraz już pamiętam. Dzięki. Wracając naprzeciwko kobiety tyłem do mnie stał Jessy w potarganej koszulce.. (Znów ta koszulka)Taa, ta… I czymś co kiedyś było spodniami. Wiesz co głosie za te bokserki w misie jest na pierwszym miejscu mojej listy (nie)najprzystojniejszych. (Bela, to tylko bokserki.) Nie prawda bokserki są odzwierciedleniem duszy.( Znasz takie powiedzenie: Nie oceniaj gostka po bokserkach.) Nie ma takiego powiedzenia i Ty dobrze o tym wiesz, właśnie je wymyśliłaś. ( Wcale, że nie! Naprawdę jest coś takiego, sprawdź sobie w księdze powiedzeń.) Oj, nie pogrążaj się jeszcze bardziej.
Chodź nie widziałam twarzy tego pacana wiedziałam, że jest zdenerwowany. Stał wyprostowany z wysoko podniesioną głową, ramiona miał napięte, a dłonie zaciśnięte w pieść. Nie spodziewanie odwrócił się w moją stronę, nasze spojrzenia na chwilę się spotkały i zobaczyłam strach w jego oczach.
– Nie, nie, nie. To nie może być prawda. Bogowie… Izabel ja nie…- syn Morfeusza zachwiał się i zgiął w pół jakby ktoś przyłożył mu pięścią w brzuch. Patrzył się na mnie z przerażeniem w oczach. Nie no, czy ja jestem aż tak straszna?( Nie, Iz spójrz na siebie.) Przeniosłam wzrok z przerażonej twarzy Jessy’ego na swoje ciało. Nadgarstki miała poparzone w niektórych miejscach zaczęły krwawić, z ust sączyła się krew, a w miejscach gdzie moje ciało zetknęło się z jego ciałem miałam mniejsze lub większe oparzenia. W pewnym Momocie dotarło do mnie czemu on się tak na mnie patrzył… On mi to zrobił.
-O moja droga Izabelo. – kobieta zaczęła iść w moim kierunku- Musisz wybaczyć Jessy’emu on nie był świadom konsekwencji swoich czynów.
– Nie podchodź.- pomimo tego co przeszłam, mój głos był stanowczy i opanowany.
Kobieta zatrzymała się w połowie drogi. Jednak to całe mowocoś jest przydatne. ( Czaromowa debilu.) Jeden czort.
-Powiedz mi kim jesteś i czego od nas chcesz!- zrzuciłam jej wyzywające spojrzenie
-Jak już mówiłam wcześnie Jessy’emu jestem Melophena, muza tragedii. Patroluje waszej misji, a zjawiłam się tu, bo ten o ten- wskazała głową na stojącego nie opodal Jessy’ego – On o mały włos Cię nie zabił.
-Izabel, ja nie chciałem, naprawdę…- głos uwiązł mu w gardle, ukrył twarz w dłoniach, upadł na kolana i zaczął cichutko łkać, jak małe dziecko. Dokładnie tak zachowują się prawdziwi herosi. Pff…( Nie gadaj tyle, tylko go zwiąż.)Już lecę. Podniosłam torebkę z ziemi i zaczęłam powoli iść w stronę syna Boga snów.
-Jessy- powiedziałam łagodnie
Chłopak uniósł powoli głowę i spojrzał na mnie tymi swoimi ciemnymi oczami…
Wzięłam porządny zamach moją uroczą torebką i zdzieliłam go w głowę.( Brawo. Izabel-1, Jessy-1)A ten to za co ma ten punkt, hę?( Za to jak Ci przyłożył na początku waszej znajomości.) Ej, nie ma tak, ja mu potem też przywaliłam. Pamiętasz, taki ładny prawy sierpowy prosto w nos.(Masz racje, w takim razie Izabel-2, Jessy-1) Hahaha wygrywam pajacu. Jessy opadł na ziemie niczym marionetka po obcięciu sznurków podtrzymujących. Patrzałam z góry na jego bezwładne ciało wyglądał tak krucho, ze śladami łez na twarzy, poszarpanej koszulce i rosnącym guzem na czole pamiątce po mojej torebce. (Masz racje wygląda słodziutko) Dobra cofam to co powiedziałam wyglądam jak debil. Wielki, śliniący się debil z mandarynką na czole. I co lepiej? (Nadal wygląda słodko, przynajmniej nie patrzy na Ciebie jakby najchętniej nabił Cię na jakiś pal i podpalił.)Racja, racja oczywiście z tym drugim.
-Brawo Izabel świetny zamach myślałaś kiedyś o grze w baseball ?
Melophena podeszła do Jessy’ego oceniając szkody wyrządzone przez Śmiercionośną Puszystą Torebkę 2000
-Nic mu nie będzie nie jestem, aż tak silna- rzuciłam, ocierając krew płynącą po brodzie
-Masz racje, a teraz porozmawiajmy- kobieta wzięła mnie pod rękę i poprowadziła w stronę ławki, którą wyczarowała przed chwilą machnięciem ręki. Usiadłam na niej nie chętnie nie podobała mi ta uprzejmość z jej strony. (No tak, zawsze to samo ktoś jest dla Ciebie miły i od razu jest podejrzany. Nie pomyślałaś o tym, że ludzie mogą Cię lubić.) Mnie? Lubić? No teraz to mnie rozśmieszyłaś, leże nie wstaje.
-Izabel, przepraszam, że przerywam Ci twoje rozmyślenia, ale musimy porozmawiać.
-A o czym tu rozmawiać, idę na jakąś pierdolniętą misje…- z krzyżowałam ręce i wbiłam wzrok w ziemie
-O wypraszam sobie żadna misja, którą ja patronuje nie jest pierdolnięta.
-Powiedz mi czemu to właśnie Ty, a nie jakiś inny bóg ?
-Ze względu na waszą dwójkę.- posłałam mi ciepły uśmiech. Czyli jednak potrafi się uśmiechać.(To było bardzo nie taktowne.) Przecież ona tego słyszała, więc nie można uznać za nie taktowne.(To się nie liczy, to było nie taktowne i już!) Oj siedź już tam cicho zrzęda.(Ja zrzęda? Ja? A Ty to niby kto jesteś nic nie robisz tylko narzekasz i narzekasz. Głowa mnie już od tego boli.) Nie wiem czy zauważyłaś, ale Ty nie masz głowy.(A Ty znowu o tym samym rozmawiałyśmy już o tym, ja nie mam ciała.) Ja właśnie tym mówię.(Co… Ja… Kurde.)Hahaha.(Nie śmiej się)
-Naszą dwójką? Którą, bo nas idzie czwórka, więc o którą dwójkę z tych sześciu par Ci chodzi?
– O Ciebie i Jessy’ego oczywiście.
– O mnie i Jes…- Nie no to już jest przesada czy oni się wszyscy na nas uparli, ja go nawet nie lubię! (No tak nie lubisz go, ale całować się z nim mogłaś) To się nie liczy! Nie! Ach…
– No tak o was, jesteście taką uroczą parą- spojrzała na nieprzytomnego Jessy’ego
-Nie jesteśmy parą! Mnie i Jessy’ego nic nie łączy!- zerwałam się z miejsca i spojrzałam na nią z oburzeniem
– Nie jesteście? A to wcześniej to co było?
-Ja… Ja, nie…- spuściłam wzrok i usiadłam z powrotem na ławce. Czułam jak policzki mnie pieką.
-Izabel, kochanie- muza objęła mnie ramieniem- Ja wszystko rozumiem, nie musisz mi się tłumaczyć .
-Mhm- spojrzałam w niebo, chmury przysłoniły słońce, przymknęłam oczy rozkoszując się ciepłem promieni na mojej twarz
– Wygląda tak uroczo, że aż chciało by się go kopnąć. Dobrze gada
-Kusząca propozycja- mruknęłam
-Izabel…
-Hmm?
-Porozmawiajmy o waszej misji. Jak pewnie już wiesz jedno z was nie wróci ze wszystkimi.
-Jessy- powiedziałam beznamiętnie, chłopak poruszył się na dźwięk swojego imienia
-O nie, nie, nie mój drogi- spojrzała podirytowanym wzrokiem na budzącego się herosa- Nie ze mną te numery- machnęła ręką ,a niewidzialna siła rzuciła Jessy’ego na drzewo
-Co Pani robi! – patrzała jak ciało chłopaka uderza z głuchym łoskotem o drzewno, a on osuwa się po pniu
-Nie martw się kochaniutka nic mu nie będzie – powiedziała pstrykając palcami, a z mojej torebki zaczęły wylatywać paski, puderniczki, szminki… Ej, ta zołza podkrada mój pomysł!( No co za małpa.) I w taki oto sposób w jednej chwili cały mój plan został zrealizowany, ale nie przeze mnie. Co za ironia losu.
Melophena z dumą podziwiała swoje dzieło, kiedy w oddali rozległ się grzmot.
-Pora na mnie –oznajmiła, ucałowała i ruszyła przed siebie.
Zatrzymała się w połowie drogi
-A i uważaj na L…- nie dokończyła bo w tej samej chwili uderzył w nią piorun i zniknęła.
Niestety wraz z nią zniknęła ławeczka na której siedziałam przez co wylądowałam na ziemi. Patrzyłam zdezorientowana w miejsce gdzie jeszcze przed chwilą stała patronka mojej misji.,, Uważaj na L…” na jakie ,,L” mam uważać. Może chodziło jej o lasagne, która miała być na kolacje, albo na lipiec, albo na lód… ( Skończ już snuć te chore przypuszczenia. Wszystkie one są tak niedorzeczne jak to, że Jessy pokonał Minotaura LATARKĄ. Weź się w garść kobieto! Idziesz na misje, na każdym kroku będą czyhać niebezpieczeństwo nie możesz ciągle bujać w obłokach!) Skończyłaś? ( TAK) Masz racje pora się ogarnąć.
Podniosłam się z ziemi i ruszyła w stronę syna boga snu. Otrzepałam tyłek i kucnęłam przed Jessy’m . Jakaś natarczywa pomadka w odcieniu bardzo jasno różowym uderzała z impetem w czoło blondyna. Przegoniłam ją ręką i przyjrzałam się obrażeniom spowodowanym bliższym spotkaniem z moją torebką i jej zawartością. Tuż nad lewą brwią malował się wielki purpurowy guz, zamaskowany przez grubą warstwę podkładu, usta miał lekko rozchylone, a po brodzie płynęła krew. Do kompletu miał full makijaż. Tusz, oczy podkreślone delikatnymi kreskami i ciemnym cieniem do powiek, do tego róż na policzkach i krwisto czerwoną szminkę na ustach. Jeszcze tylko sukienka, jakaś fikuśna fryzura i spokojnie można go zapisać na wybory Małej Miss. ( A Ty znowu swoje wywody snujesz.) A co? Może mi powiesz, że to nie prawda.( W sumie. W wolnej chwili wypełnię formularz zgłoszeniowy) Ok, tylko nie zapomnij.( W życiu nie przepuszczę takiej okazji do pośmiania się.) Me to, widzisz jak my się dobrze rozumiemy.
,,O mały włos Cię nie zabił”, te słowo dźwięczały mi w głowie, dotknęłam delikatnie jego policzka. Na początku poczułam przyjemne ciepło jego skóry, a potem okropny ból przeszył mi dłoń. Krzyknęłam odrywając rękę, następne co pamiętam to pulsujący ból w głowie i ciemność. (Oto ogarnięta dziewczyna)
***
Stoję w centrum Nowego Jorku. Dookoła panuje przeszywająca cisza i nie przenikniony mrok. Słyszę tylko bicie serca i mój przyspieszony oddech. Zostałam sama, w środku czuje pustkę, jest jak nie załatana dziura przez którą wylatują wszystkie moje uczucia. Stoję rozglądając się bez celu, nie mam już po co biec, nie już dla kogo uciekać. Stoję i czekam, aż czarna mgła mnie pochłonie. Zaciągam się nią, jest ciężka i gęsta. Zaczynam się dusić, upadam na ziemie z trudem łapiąc powietrze. Z każdym oddechem w moich płucach krąży coraz więcej trującej substancji. Przez moimi oczami przelatują mi sceny z mojego życia.
Pierwszy piosenka, którą śpiewałam…
Pierwszy cios…
Krzyk ojca…
Wrzeszczę i rzucam się po ziemi, ryje palcami w ziemi , szukam jakiegoś punktu zaczepienia z rzeczywistością.
Znów przeżywam śmierć dziadka…
Krzyki…
Wystrzał pistoletu…
Paniczny bieg…
Dziadek w kałuży krwi…
Pierwszy dzień szkoły…
Chłopcy zaczepiający mnie na przerwie…
Obleśny ósmoklasista obmacujący mnie w pustej klasie…
Zmasakrowane ciało Jack’a…
Ostatni oddech Jessy’ego…
Szyderczy śmiech Rose…
I w jednej chwili wszystko znika jak za dotknięciem czarodziejskiej. Słońce rozświetla mrok, trująca mgła znika. Czuje ciepłą dłoń głaszczącą mój policzek i sen znika.
***
Powoli odzyskuje przytomność, słyszę warkot silnika, czuje jak auto podskakuje na wybojach. Próbuje zorientować się co się dzieje, lekko otwieram oczy, aby nie zdradzić nikomu, że odzyskałam przytomność. Na wpół leże na wpół siedzę na przednik siedzeniu terenówki Jack’a . Mam stłuczony dupę, prawdą dłoń owiniętą w bandaż, a głowa boleśnie pulsuje. Obok mnie siedzi za kierownicą siedział syn Apolla z zawziętą miną jechał 120 km/h, jakby go coś goniło. Na tylnim siedzeniu siedziała Rose z głową Jessy’ego na kolanach. (A ta zołza co robi? Wara od niego paniusiu!) Głosie opanuj się coś mi się zdaje, że nasza misja właśnie się zaczęła.
-Nadal nie rozumiem czemu musieliśmy opuścić obóz w takim pośpiechu. Jessy nie jest w najlepszym stanie. I po jakiego czorta ciągniemy tą idiotkę ze sobą, tylko będzie zawadzać. – powiedziała Rose tak wyniosłym tonem, że miałam ochotę wstać i jej przywalić
-No nie wiem Rose- oparł blondyn- Pewnie dlatego, że to jej misja, a my jej tylko towarzyszymy. A jedyną idiotką w tym samochodzie jesteś TY.
-Mówisz tak tylko dlatego, że ona Ci się podoba- Czy on naprawdę się zarumienił?( Nie wpadł twarzą w barszcz.)
-A musieliśmy tak szybko wyjechać…
-No? Dlaczego?
-Może dlatego, że Zeus ciska w nas piorunami.- jak na potwierdzenie słów chłopaka jeden z nich uderzył tuż przed maską, zmuszają go do gwałtownego skrętu w lewo. Dobra w co ten Zeus pogrywa, po jakiego grzyba wali tymi piorunami. Pierw dostało się biednej Melophenie, a teraz nam to już lekka przesada! Głosie znasz numer do tych tam na górze, ja zaraz sobie z nim pogadam. Piorunami? W nas? O nie, nie mój drogi nie ze mną te numer nikt nie będzie ciskał piorunami w Izabele Clarisse Shepard! ( Izabel, spokój. Oddychaj.) A jak myślisz co kurde robie? Ćwiczę balet? Nie wydaje mi się.
-Jack, uważaj drzewo
Blondyn zakręcił gwałtownie kierownicą przez co uderzyłam ramieniem w drzwi.
-Auuu…
-Cześć- chłopak uśmiechnął się słodko
-Cześć, Jack
-Jak się czujesz?- zapytał zatroskanym głosem
-Dobrze, wnioskuje, że to dzięki Tobie
-Taka praca.- zaśmiał się cicho
-Jack, hamuj!- krzyk Rose wdarł się do naszego dialogu
-Po co niby?- Jack spojrzał się na Rose
Spojrzałam się w tą samą stronę co ona.
-Jack! Stój!
-O co chodzi?- zapytał zdezorientowany
-O to- wskazałam palce na przyczyne naszego zamieszania
Na końcu drogi w granatowym garniturze stał Zeus. No to mam przerąbane.
Jeśli, ktoś w ogóle chce kolejną część niech skomentuje.
Bardzo lubię te opowiadanie.Zawsze jest z czego się pośmiać.
JA CHCE KOLEJNĄ CZĘŚĆ!
Nie szukam błędów, czy im podobnych. Dobra treść i cześć, nic dodać nic ująć.
Miło mi, że komuś poza moimi koleźankami się to podoba
Od co – ot co
O bogowie głosie weź się już przymknij mamy ważniejsze sprawy na głowie niż koszulka tego niedorozwiniętego syna gościa który nic nie robi tylko chrapie. – przeczytaj to. Tak jak jest tu napisane; bez przecinka czyli bez oddechu. Trudne, co? Chodzi oto, że tu i gdzieśtam jeszcze zapomniałaś przecinków. Dlatego podrzucę Tb ten link, ale tylko na przypomnienie, gdzie powinny być. W innych sytuacjach dobrze je stawałaś: http://www.prosteprzecinki.pl/zasady
No chyba, że mówienie tego bez wydechu to zabieg celowy. Wtedy mogłabyś jednak to bardziej podkreślić, bo ja np. nie jestem pewna.
No i przed ,,który” też jest przecinek.
Ale tak to mi się spodobało 😀 Pamiętam te opko, i to dobrze. No, moja droga, są wakacje, piękna pogoda i takie tam banały – czas pisać!
Genialne! Nareście doczekałam się kolejnej części! Proszę pisz szybko kolejną część. Powaliły mnie te kłótnie Izabell z głosem. Boskie.
Już się doczekać nie mogę
Jestem na blogu od niedawna, ale zdążyłam już przeczytać kilka historii, a twoja jest według mnie z nich najlepsza. Niecierpliwie czekam na kolejną część.