~*~
Po długiej nieobecności z dedykacją dla komentujących.
Raisa
~*~
-Vivienne!
Zadrżałam, kiedy oplótł mnie swoimi ramionami, starając się podźwignąć z posadzki. Przewróciłam się na plecy z jękiem, gdy kolejna fala bólu zalała mnie. Odgarnął mi włosy z twarzy, przyglądając się mi badawczo.
-Nic mi nie jest- mruknęłam niemrawo, odpychając go.
Miałam zamiar ukrywać fakt jak bardzo jestem obolała po wczorajszym eksperymencie i dzisiejszej ucieczce, ale w jego oczach kryło się zbyt wiele sprzecznych uczuć-strach, radość, złość, ulga, irytacja, niepewność…
-Nic mi nie jest- powtórzyłam głośniej.- Udało mi się uciec.
Poruszyłam się zażenowana, kiedy nieprzyjemne ciepło oblało mój kark. Uśmiechnął się blado, rozumiejąc powód mojego rumieńca. Odsunął się ode mnie, unosząc obronnie ręce do góry. Zaciskając zęby usadowiłam się pod ścianą, a on zajął miejsce naprzeciwko mnie. Obrzuciłam go szybkim badawczym spojrzeniem. Był cały, choć lekko poobijany. Pęknięta warga, zapowiedź sińca na szyi i płytki oddech, świadczący o obitych żebrach. Walczył. Czy wygrał? Kto był jego przeciwnikiem? I do kroćset, dlaczego się na mnie tak patrzy?! Nerwowym ruchem poprawiłam włosy, ale ignorowałam go przez prawie dwie minuty, kiedy to poczułam się skrępowana. Speszona spuściłam oczy, przyciskając książkę do siebie. Uciekłam. Znowu udało mi się zbiec, choć nie goniło mnie coś zwykłego. Poczułam jak bezwiednie moje usta rozciągnęły się w coś na kształt uśmiechu.
-Co to?- Skinął głową na mój skarb, odrywając ode mnie na chwilę oczy.
Mimowolnie przycisnęłam książkę mocniej do serca, zła na siebie, że pozwoliłam mu ją choćby zobaczyć.
-Nic- warknęłam i szybkim ruchem schowałam ją w plecaku.
Skąd ta zaborczość?
-Jeśli nie chcesz, to nie musisz mi o niczym mówić- odparł łagodnie, przyglądając mi się jak zakładam buty do biegania.
-Chce wiedzieć, co się stało- mruknęłam, przeczesując palcami włosy.
-Zapewne.
Z trudem powstrzymałam się od warknięcia czegoś niemiłego, przygryzając wnętrze policzka. Wzięłam głęboki oddech i powoli wypuściłam powietrze z płuc. Miałam czas. W Domu byłam bezpieczna. Obrzucił mnie zaskoczonym i podejrzliwym spojrzeniem, kiedy doprowadzałam się do porządku, zamiast nękać go pytaniami.
Na odpowiedź zawsze przyjdzie czas- pomyślałam, przypominając sobie powiedzenie ojca.
Pociągnęłam nosem, przykuwając ponownie spojrzenie z Jordana, ale zignorowałam go. Zamrugałam gwałtownie, czując nieprzewidywalne pieczenie oczu. Sprawdziłam stan swojego ciała po kolejnym zaskakującym lub normalnym jak na mnie dniu. Poprawiłam sukienkę i przygładziłam włosy, potargane od szaleńczego biegu. Wszystko po to, aby wyprowadzić go z równowagi.
-Nie jesteś ciekawa?
-Jestem- odparłam obojętnym tonem, śmiejąc się w środku.
-Nie chcesz wiedzieć, co się stało?
-Chcę.
Czekał, a ja milczałam wpatrując się w niego.
-O nic mnie nie zapytasz?
-Nie.- Wyjęłam wodę i upiłam kilka łyków.
-Dlaczego?!
Otarłam usta wierzchem dłoni.
-Jeśli nie chcesz się ze mną tym dzielić, to sama z czasem dojdę do prawdy. Nie sądzisz?- spytałam unosząc delikatnie brew.
-Masz rację, Bereniko- odparł głos za mną.
Zerwałam się z ziemi, przyciskając do siebie plecak. Serce waliło mi jak oszalałe, wpompowując we mnie nową porcję adrenaliny.
-Myślałaś, że mi uciekłaś?- spytał Ares.
Jordan stanął pomiędzy nami, odbierając mi plecak. Chciałam zaoponować, ale w porę ugryzłam się w język. Ares nie mógł wiedzieć, gdzie jest książka.
-No proszę, kto by pomyślał? Syn Hermesa staje w obronie uciekinierki!
-Na trzy uciekamy- mruknął do mnie Jordan, nie pozwalając mi przetrawić nowych informacji.
Nie- pomyślałam.- Oboje nie mamy szans.
Spojrzałam na mój plecak. Książka. To ona musiała pozostać bezpieczna, a nie ja. O nią chodziło. Jej należało strzec. Dostrzegłam jedyne wyjście, w którym ona się ostaje.
-Jeden- szepnął, minimalnie poruszając ustami.
Ale jakim kosztem– mruknął Carl, wypełniając mój umysł. Czułam jego poczucie winy, że nie połączył się ze mną wcześniej, złość, że mi nie pomaga, rozdarcie i rozpacz, bo nie był pewny jak postąpić, należał do świata, w którym ja byłam zbiegiem, a on musiał podporządkować się Aresowi oraz miłość do mnie, tak czystą i niewinną, że nie wierzyłam, iż w tym brutalnym świecie jest ona możliwa.
-Uczyłeś mnie, że warto się poświęcić dla sprawy, choćbym jej nie rozumiała!
Odsłoniłam przed nim to, co do niego czułam, a jego rozpacz przytłoczyła mnie niczym nieprzewidziana fala.
-Nie wolno ci! Zabraniam!
-Dwa.
-Przykro mi…
-Zaklinam cię, Vivienne!– krzyknął, wypełniając mój umysł swoim żalem.- Siostro!
Z ogromnym trudem wypchnęłam go z myśli i zignorowałam poczucie winy oraz warczące stworzenie u nóg Aresa, które nawet przestało wydawać mi się groźne. Miałam plan. Skupiłam się z całych sił.
-Proszę- wymamrotałam, przykuwając uwagę bóstwa wojny..
-O co, Bereniko?
– Proszę, wysłuchaj mnie!- krzyknęłam z całą mocą, na jaką było mnie stać.
Nagle za nami pojawiły się otwarte drzwi. Nie tracąc czasu, pchnęłam Jordana z moim plecakiem i zatrzasnęłam je, zanim Ares znalazł się u mojego boku. Chciał złapać za klamkę, ale ona rozpłynęła się w powietrzu niczym poranna mgła.
Rzucił mi mordercze spojrzenie. Skuliłam się niepewna i przestraszona, choć dumna.
-Przywołaj je.
-Nie.
-Przywołaj drzwi.
– Nie.
Złapał mnie za kark, zmuszając do pochylenia się.
-Przywołaj drzwi, czarownico!
-Nie!- warknęłam i zapłaciłam za to mocnym uderzeniem w tył głowy. Opadłam na kolana. Mroczki zatańczyły mi przed oczami, a w ustach czułam metaliczny smak krwi, kiedy przygryzłam sobie język. Podniosłam na niego oczy, lecz stał do mnie plecami. Obok niego zamigotała kobieca sylwetka, która szybko zblakła. Wyplułam krew.
-Nie ważne- warknął.- To ty mi byłaś potrzebna. Z nim rozprawię się później- wysyczał mi do ucha, a ja nie wiedzieć, czemu znów straciłam przytomność.
*****
Ocknęłam się czując każdy mięsień mojego ciała, jako oddzielne i wspólne źródło bólu. Nie wiedziałam, gdzie jestem, dlatego nie otworzyłam oczu i pozostałam w bezruchu, nasłuchując. Przez czterdzieści spokojnych oddechów leżałam, nie śmiąc nawet wziąć głębszego wdechu. Miałam wprawę, dlatego żaden najmniejszy mięsień nie poruszył się bez mojej zgody. Niestety nie byłam w stanie się skupić, gdy ponad wszystko inne wybijał się ból. Zirytowana swoją nieporadnością rozluźniłam całe ciało, a dyskomfort zszedł na drugi plan. Powoli uspokoiłam serce, zagłuszające pozostałe dźwięki, które teraz oddaliły się i przycichły. Ogarnęła mnie przyjemna cisza. Moje myśli płynęły spokojnie, stały się mało ważne, odległe i obojętne- mój stan, Jordan, Casa Della Notte, Ares, Carl, mitologia grecka… książka, wszystko. Czułam spokój i wewnętrzne wyciszenie. Miałam wręcz wrażenie, że lekko wewnętrznie się uśmiechałam. Powoli przeniosłam uwagę na swój oddech.
Oddychałam lekko, równo i spokojnie.
Powoli przeniosłam uwagę na prawe ramię. Było ciężkie. Wyjątkowo dużo ważyło, tak wiele, że nie mogłam nim poruszyć. Całe moje ramię i ręka były przyjemnie ciężkie i bezwładne.
Oddychałam równo, lekko i spokojnie.
Przeniosłam uwagę na lewe ramię. Było ciężkie. Wyjątkowo dużo ważyło, tak wiele, że nie mogłam nim poruszyć. Całe moje lewe ramię i ręka były przyjemnie ciężkie i bezwładne.
Oddychałam równo, lekko i spokojnie.
Tym samym sposobem unieruchomiłam prawą i lewą nogę, głowę, mięśnie twarzy, szyi, barków, pleców, miednicy, klatki piersiowej oraz podbrzusza, kończąc na uczuciu ciężkości obejmującym całkowicie moje ciało jednocześnie. Następnie tym, samym schematem podążyłam z odczuciem ciepła. Powoli odzyskiwałam czucie w kończynach, gdzie zanikał ból.
Otworzyłam oczy. Leżałam wśród ciemności. Była gęsta, ale w miarę jak się w nią wpatrywałam rozrzedziła się, przybierając barwę szarości. Przesunęłam dłonią po posadzce, na której leżałam. Nagle ciemność została wyparta przez delikatne światło, które zamajaczyło za mną. Instynktownie podniosłam się, ignorując protesty organizmu. W świetlistej mgle stała kobieta, sądząc po szczupłej sylwetce i długich włosach. Wydawała się być młoda, choć trudno było to stwierdzić, gdy opary okrywały ją szczelnie niczym płaszcz. Zmrużyłam oczy, ale obraz rozpłynął się w powietrzu niczym fatamorgana.
Klęczałam w dusznej kamiennej celi, zastanawiając się, czy już oszalałam. Niczym innym nie byłam w stanie tego wyjaśnić. Odkaszlnęłam, pozbywając się guli w gardle. Oblizałam spierzchnięte usta. Powoli wstałam i przeszłam celę, sprawdzając wszystkie ściany. Brak drzwi, okien, szyb, krat, otworów, czy choćby odpływu lub wentylacji. Usiadłam pod ścianą, podwijając wygodnie nogi.
-Cudownie- westchnęłam.- Zamknięta w lochu- burknęłam pod nosem.
Przeczesałam palcami po włosach. Były przetłuszczone. Czyli byłam nieprzytomna przynajmniej dzień, góra dwa, co wyjaśniałoby kiszki grające mi marsz pogrzebowy i suchość w ustach.
-Da- da -da –dam- zamruczałam, gdy coś skrzypnęło, a drzwi ukryte w ścianie zostały otwarte. Kąciki ust drgnęły mi, gdy uświadomiłam sobie trafność tej melodii.
W świetle stał Ares, którego rozpoznałam bez trudu, mimo zmiany stroju na prześcieradło, które swoją drogą musiało być przewiewne, ułatwiając przebywanie w tych temperaturach. Obok niego stanęła czarnowłosa kobieta ubrana w prostą szatę, zrobioną prawdopodobnie z tego samego rodzaju prześcieradła. Pewnym krokiem weszła do mojej celi, chyba próbując obrzucić mnie jakimś spojrzeniem, ale niestety całe pomieszczenie pozostawało w mroku, przysłaniającym również jej twarz.
-Powinnaś wstać i złożyć mi pokłon, śmiertelniku- oświadczyła wyniosłym, znudzonym tonem.
Rzuciłam rozbawione spojrzenie na Aresa, który dalej stał w drzwiach. Wyraźnie dostrzegłam w jego oczach wyczekiwanie. Tylko na co? Na mój… pokłon… dla tej kobiety? Jego niedoczekanie. Dość głupawych pokłonów, dygnięć, czy czego tam jeszcze nie zapomniano od prehistorii. Odeszłam od Madame, więc nie zamierzałam już robić żadnej z tych rzeczy.
Będę się kłaniać tylko tym, którzy zasłużą na mój szacunek- pomyślałam, uśmiechając się do tej myśli.- Czyli komu?
-Możliwe, że powinnam, ale czy to zrobię to już inna kwestia- odparłam, dalej siedząc.
-Jak śmiesz…- syknęła, a ja skuliłam się w sobie, ale zamilkła, słysząc rechot za plecami. Gwałtownie odwróciła się. Ramiona Aresa trzęsły się z wesołości.-Niech Artemis się nią zajmie- rozkazała Aresowi, który skrzywił się nieznacznie, gdy go minęła.
– Είμαιμια ευχάριστη έκπληξημετηνεπανένωσημαζί σας, τον Άρη.- Jestem mile zaskoczona z ponownego spotkania z tobą, Aresie- zagadnęłam, starając się przybrać neutralny ton głosu.
Oparł się nonszalancko o coś, co można by uznać za futrynę.
-Είσαικαλά, μικρέ. Δεν έχωδειαυτό τοθυμό.- Dobra jesteś, mała. Dawno nie widziałem jej takiej wściekłej.
-Δεν θαυποκλιθείμπροστά σε κάποιονπουδεν το αξίζει.- Nie będę się kłaniać przed kimś, kto na to nie zasłużył- wyłożyłam mu moje postanowienie.
– εσκεμμένως- Roztropnie.
Podwinęłam rękawy sukienki, którą wciąż miałam na sobie, wystawiając moje posiniaczone ręce na światło dzienne. Czy oni rzucali mną, kiedy mnie tu nieśli, czy co?- zastanowiłam się, starając się nie zapominać o Aresie.
-Μπορείτε να μου πείτε ποιος ήταν?- Powiesz mi, kim ona była?
-I πρόσβαλε ματιών κουκουβάγια Αθηνά- Właśnie znieważyłaś sowiooką Atenę.
Skrzywiłam się nieznacznie, próbując przyswoić do siebie konsekwencje obrazu Homerowskiej bohaterki. Wyprostował się, a ja przez chwilę miałam wrażenie, że z jego pleców wyrastają mgliste skrzydła. Zamrugałam, przekrzywiwszy głowę, ale one zniknęły. Ares złapał klamkę drzwio- ściany.
– Τελευταία ερώτηση- Ostatnie pytanie.
Spojrzał prosto na mnie, pomimo mroku. Wytrzymałam to spojrzenie, tak jak silne jak Aidy.
-Ποιος είναι ο Άρτεμις?- Kim jest Artemis?
-Twoją pogonią- odparł w mowie powszechnej i zamknął drzwi, które na powrót stały się ścianą.
Zrezygnowana opadłam na posadzkę, przykładając policzek do kamienia. Przymknęłam powieki.
Artemis…
Moja pogoń…
Pogoń…
Pogoń?
Pogoń!
Gwałtownie usiadłam, uświadamiając swoją głupotę.
To Artemida!!!
Wielka Łowczyni.
Bogini łowów, zwierząt, lasów, gór, nagłej śmierci.
Zadrżałam, ale bynajmniej nie z zimna. Powoli opadłam z powrotem na posadzkę, zaciskając powieki, aby odciąć się od tego świata.
To jej łowczynie goniły mnie bez powodzenia. Może być przez to zła. Udało mi się uciec, a to chyba nie lada wyczyn. Czyli będzie wściekła. Może jej się pokłonie. Widać greckim bóstwom zależało na wyznawcach. Artemida. Chyba zasłużyła na mój szacunek. Chyba. W końcu to ona uczyła swoje łowczynie polować, a im kilka raz prawie udało się mnie dopaść. To zobowiązuje.
Poczułam chłód na policzku. Otworzyłam oczy i odskoczyłam od postaci obok. Kobieta we mgle pochylała się jeszcze przez chwilę nad miejscem, gdzie leżałam. Wyprostowała się z gracją i usiadła. Wpatrywałam się w nią niedowierzając, gdy udało mi się przebić przez mgłę ją otaczającą. Miała na sobie zwiewna, przeszywana złotą nicią szatę ze skrzącymi się ornamentami, która cicho powiewała przy każdym pełnym gracji i wdzięku ruchu. Nieskazitelna cera mogła wzbudzić zazdrość, a pełne usta, barwy soku z młodych jagód i oczy wyraziste, koloru nieba, hipnotyzująco przyciągały spojrzenie. Długie ciemne włosy spoczywały rozpuszczone na bladych ramionach. Gdy przekrzywiła głowę, dostrzegłam pióra wplecione w niektóre z długich pasm. Lśniąca kobieta z mgły była po prostu przepiękna.
-Kim jesteś?- szepnęłam i wzdrygnęłam się, nie rozpoznając swojego głosu.
-Nie mam imienia, prawdo- odparła melodyjnym głosem.
Przygryzłam dolną wargę, rozważając jej odpowiedź.-Czym jesteś?
Uśmiechnęła się, ukazując rzędy idealnych, białych zębów.
-Jestem jedną z Lampades.
-Powinnam, wiedzieć, o czym mówisz?- spytałam, zanim ugryzłam się w język.
-Lampades to nimfy podziemi, czarów i rozdroży. Jestem jedną z towarzyszek Hekate.
-Która jest boginią podziemi, czarów i rozdroży, jak mniemam?- dodałam próbując wyciągnąć coś ze swojej pamięci.
-Niewiedza nie jest niczym złym- odparła z zaskakującym ciepłem w głosie.
-Co tu robisz?
-Moja pani jak zauważyłaś jest boginią rozdroży, a ty jesteś rozdrożem. Od ciebie zależy wiele decyzji. Możesz sprowadzić śmierć lub zwrócić życie w zależności od decyzji podjętych przez Olimpijczyków, zmuszających cię do innych rozwiązań. Masz przed sobą tyle wyborów, że nawet ona nie była w stanie zobaczyć twojej drogi, a Mojry nie wiedziały jak tkać. To… niespotykane.
-Nie rozumiem- mruknęłam.
-Mimo zmian w twoim życiu, nie zmieniłaś się.
Rzuciłam jej puste spojrzenie.
-Jesteś śmiertelniczką, ale mimo to przystosowałaś się. Stałaś się ostrożna, wykorzystałaś spryt. Uciekłaś łowczyniom. Zmieniłaś swój wygląd nie do poznania. Zwiodłaś Aresa.
-I obraziłam Atenę- dodałam do listy.
-To niezbyt dobrze- mruknęła, marszcząc brwi.- To wiele zmienia.
-Co to dla mnie oznacza?- Zaryzykowałam męczące mnie pytanie.
-Czym jest dla ciebie wiara?
-Wiara?
-Tak.
Zastanowiłam się. To wbrew pozorom było trudne pytanie.
-Wierzę, wiec jestem przekonana o słuszności, ufam. Jestem gotowa walczyć i poświęcić za coś siebie. Nigdy nie zostawię tego. Nie zapomnę.
Nimfa zmarszczyła lekko zgrabny nosek i zaśmiała się cicho.
-Zaskakujesz mnie. Jesteś bystra, a o tym nikt mnie nie poinformował.
-Ktoś cię informował? O mnie?
-Daniel. Przed nim również roztacza się wiele wyborów. Często z nim rozmawiam, choć jest mniej fascynujący niż ty.
Zaskoczona i równocześnie wściekła, starałam się panować nad wyrazem twarzy.
-To ja pomogłam mu odżyć po śmierci jego rodziny- dodała dumna.
Spojrzała pustym wzrokiem na mnie, oceniając, a ja musiałam przygryźć dolną wargę, żeby nie palnąć czegoś głupiego.
-Powinnam już odejść- oświadczyła, wstając jednym płynnym ruchem. Jeszcze nigdy nie widziałam, żeby ktoś miał w sobie tyle wdzięku i czaru.- Zbliża się Artemis, a nikt nie powinien wiedzieć, że z tobą rozmawiałam.
Kolejna- żachnęłam się w myślach.- Najpierw Beth, a teraz jeszcze ta nimfa.
Zmierzyła mnie spojrzeniem.
-Jesteś głodna i spragniona- stwierdziła.- Powinnam była pomyśleć o tym wcześniej, wybacz.- Doskoczyła do mnie i ofiarowała mi pocałunek.- Wrócę, zanim cię skrzywdzą- dodała i zniknęła rozpływając się we mgle.
Gdy z cichym skrzypieniem ponownie otwarto drzwi, wciąż siedziałam zaskoczona i zgorszona z dłonią przyciśniętą do ust. Podniosłam nieprzytomne spojrzenie na wchodzących i zadrżałam.
Mieli mnie skrzywdzić?
Najpierw w mojej celi pojawił się Ares. Przebrał się. Teraz miał na sobie czerwoną, obcisłą koszulkę, czarne dżinsy z myśliwskim nożem u pasa oraz czarny, skurzany płaszcz. Nosił poza tym okulary przeciwsłoneczne w bordowych oprawkach, a jego twarz była najokrutniejszym, najdzikszym obliczem, jakie w życiu widziałam. Zmienił się nieodpoznania. Czarne włosy miał teraz obcięte na rekruta, a policzki znaczyły liczne blizny. W dłoni niósł sześć pochodni, które umieścił jakimś sposobem na ścianach. Śledziłam jego ruchy z zainteresowaniem, gdyż jedna część mnie, ta rozsądna, krzyczała, żebym mu nie ufała i miała się na baczności, kiedy inna przypominała, iż jak na razie był on najnormalniejszą anomalią nowego świata.
-Witaj- odezwał się delikatny, dziewczęcy głosik.
Natychmiast podążyłam spojrzeniem ku niemu. W świetle pochodni stała dziewczyna, która mogła mieć, co najwyżej dwanaście lat. Kasztanowe włosy spięła w kucyk, odsłaniając srebrne oczy, które w świetle ognia błyszczały złotem. Nosiła prosty, wygodny strój podróżny, który pokrywał jeszcze kurz. Na plecach miała kołczan, w dłoni srebrny łuk, a przy pasie zestaw noży.
Wstałam i złożyłam jej wyrafinowany ukłon, którego nauczyła mnie Madame. W jej oczach błysnęła nieznana mi iskierka, a obok Ares zamruczał coś cicho.
-καΑρτέμιδος -Pani Artemido- powiedziałam i z największą godnością, na jaką było mnie stać w takich warunkach, wyprostowałam się.
-Mówmy w twoim języku, tak będzie wygodniej- zaoferowała z nieprzeniknionym wyrazem twarzy i usiadła na środku celi.
-Jeśli taka jest twoja wola, pani- odparłam, dalej stojąc.
Ares znowu wymruczał coś niezrozumiałego, ale zignorowałam go.
-Usiądź, proszę- zwróciła się do mnie, wskazując naprzeciwko siebie.
-Jak sobie życzysz, pani- odparłam, siadając jak uczyła mnie Madame.
Ha, jednak jej lekcje na coś się zdały- pomyślałam, przypominając sobie nudne lekcje wysławiania, ruchów oraz etykiety.
Ares stanął za nią , opierając się plecami o ścianę. Artemida chyba oczekiwała, że coś powiem, ale znając zasady, które wbiła mi Madame, nie odezwałam się słowem, cierpliwie czekając. Nie potrafiłam bym powiedzieć jak długo pozostałyśmy w bezruchu. Ona w dosłownym, ja prawie. W jakimś celu Carl kazał mi siedzieć w bezruchu przez kilka godzin, a Sea wytrwale powtarzała mi, że cierpliwość jest jedną z najważniejszych cnót.
-Jak masz na imię?- spytała, świdrując mnie spojrzeniem.
-Mam wiele imion, pani- odparłam, wybierając bezpieczną odpowiedź.
-Jakie jest twoje prawdziwe imię?
-Nie wiem, pani.
Zamyśliła się przez chwilę.
-A jak się do ciebie powinnam zwracać?
-Mówią na mnie prawda, pani.
Skinęła głową.
-Chciałabym złożyć ci wyrazy szacunku, pani- powiedziałam, zanim zrozumiałam jak głupio to zabrzmi.
-Dlaczego?
Zerknęłam za nią. Ares wyraźnie interesował się naszą rozmową w odróżnieniu od poprzedniej boskiej wizyty.
-Twoje łowczynie, pani, były wyjątkowo dobre w… w swojej pracy.
-Uciekłaś im- zauważyła z dzikim błyskiem w oku.
-To prawda, pani, ale nie umniejsza to ich zdolności.
-Chyba nie zdajesz sobie sprawy z zaistniałej sytuacji. Jesteś tylko śmiertelniczką, a uciekłaś Łowczyniom Artemidy. Najlepszym z najlepszych. Jak sądzisz, ilu ofiarom udało się zbiec?
-Nie wiem, pani.
-Żadnej. W ciągu ostatnich wieków żadnej nie udało się im wymknąć, szczególnie, gdy z nimi byłam.
Żadnej.
-Ale tym razem nie było cię z nimi, pani- strzeliłam.
Zmierzyła mnie spojrzeniem.
-To prawda- przyznała i wstała jednym zwinnym ruchem.- Zdenerwowałaś Atenę.
-Jestem tego świadoma, pani- odparłam, unosząc wyżej głowę, aby patrzeć jej w oczy.
-Więc albo jesteś odważna albo głupia.
Odwróciła się do wyjścia.
-Jest też trzecia opcja- mruknęłam sama do siebie.
-Jaka?- Zatrzymała się, mierząc mnie ponownie zimnym spojrzeniem.
-Mogę być odważnym głupcem, pani- odparłam, wstając i skłoniłam się jeszcze raz, choć już wyszła.
~*~
Miłych wakacji 😉
Już od dawna czekałam na tą część. Jak zwykle świetne. Było kilka literówek, ale nawet w książkach się zdarzają
Jeju, sama nie wiedziałam, jak bardzo się za tym stęskniłam, póki nie przeczytałam. Cud, miód i malinki, a choć malinek teraz dużo, to Twoje najlepsiejsze, aż z tego wszystkie za pierwszym razem napisałam „Cód, miut”…
I w końcu mamy bogów… Artemida taka jakaś spokojna, jak na człowieka, pardon, boga rozmawiającego ze swoją ofiarą…
Czekam, czekam na ciąg dalszy z niecierpliwością.
Ja też za tym tęskniłam 😀 To jedne z lepszych opek jakie tu czytałam – akcja, opisy, uczucia. Wszystko. Mam nadzieje, że więcej takich przerw nie będziesz robiła 😉
Co ja ze sobą zrobię do następnej części?
Będę się włóczyć bez celu i szukać sensu życia bez Twoich opek…
Jane