~Z góry przepraszam za opóźnienie i bardzo ubogą długość tekstu, ale brak czasu i zawody sprawi, że nie miałam czasu przysiąść do pisania. Dziękuję Falkonowi za natchnienie mnie do napisania tej i następnej części. Dedykacja dla Raisy. ~
~Pozdrawiam LadyEsmera~
Kłamczucha siedziała na ziemi pokrytej mchem. Plecami opierała się o pień drzewa. Nuciła pod nosem jedną z piosenek Sabatonu, machając stopą do rytmu. Spakowany plecak leżał obok, a na nim moja kusza. Nienabita i zabezpieczona. Klony zabrały mój motocykl. Obiecali, że odstawią go całego i zdrowego. Akurat…
Reszty ekipy ekspedycyjnej nie było. Przez chwilę miałem obawę, że przyniosą tyle szpargałów, że w życiu się z tym wszystkim nie zabierzemy. Liczyłem jednak, na ich zdrowy rozsądek i ducha tułaczki.
Jess bawiła się ozdobnym nożem podrzucając go w dłoni. Też tak kiedyś próbowałem… Zużyłem pół apteczki żeby zatamować krwotok. Nigdy więcej nie próbowałem naśladować Kłamczuchy. Są rzeczy i czynności, które jej wychodzą lepiej i nie będę próbował temu przeczyć.
Pierwsza pojawiła się Annabeth i Percy. Nie mieli wielkich tobołów, co bardzo minie ucieszyło.
– Cześć – Percy był wesoły, tak samo jak jego towarzyszka. Próbowałem się uśmiechnąć, co chyba wyszło mi niezbyt dobrze, bo Kłamczucha zachichotała. Grzecznie odpowiedziałem na przywitanie.
– Witam towarzyszy! – zawołała wesoło Jessica, unosząc dłoń w powitalnym geście. – A gdzież się podziewa reszta?
– Już idą – odparł Percy uśmiechając się szeroko.
– Mogłabym cię o coś zapytać? – Annabath podeszła do Kłamczuchy. Ta przesunęła się odrobinę, robiąc jej nieco miejsca na derce, na której siedziała. Dziewczyna przycupnęła obok niej.
– Postaram się odpowiedzieć na twoje pytanie. Zobaczymy co z tego wyjdzie.
– Oh. To nie będzie trudne pytanie. Jak weszłaś do obozu? Nie wyglądasz na półboga.
– Nie wyglądam? – Kłamczucha zsunęła kaptur z głowy i spojrzała na Annabeth roześmianymi, błyszczącymi oczyma.
– No bo wiesz… no… niby po wyglądzie nie… eee… – Annabeth zarumieniła się.
– Tylko się droczę – zaśmiała się Oszustka – Wiem co miałaś na myśli i owszem, nie jestem herosem. Mam natomiast swoje sztuczki, których jak na razie ci nie zdradzę.
– Jesteś zwykłym człowiekiem? – Annabeth nie dawała za wygraną. Za wszelką cenę próbowała wydobyć coś z Jessicy. Ale nie na próżno nazywano ją Kłamczuchą. Choć i tak byłem zaskoczony. Jak dotąd nie skłamała.
– Noo… nie koniecznie. A właściwie to prawie w ogóle.
– Dlaczego nazywają cię Oszustką?
– Eh… dużo pytań zadajesz – westchnąłem biorąc małą kuszę z plecaka i przyczepiając ją do paska.
– Kto pyta, nie błądzi – Kłamczucha spojrzała na mnie wymownie. Do końca życia będzie mi wypominać, jak z Jazonem wpadliśmy do pieczary Enigmy, a to dlatego, że nie chciałem zapytać o drogę (długa historia może innym razem opowiem). – Nazywają mnie Oszustką, bo nią jestem. Uwarunkowania genetyczne
– Genetyczne? – zdziwiła się Annabeth.
W naszą stronę szła Clarisse. Z plecakiem na plecach i z tą hardą miną, wyglądała jak Spartanin szykujący się na wojnę.
– Jestem gotowa do drogi – oświadczyła z tryumfem.
– Bardzo się cieszę – odburknąłem. – Nadal czekamy na dwóch spóźnialskich.
***
Nico i ten duży, którego imienia zapamiętać nie mogę, przyszli po półgodzinnym spóźnieniu. Chciałem trzasnąć im gadkę o kulturze, w którą wlicza się punktualność, ale Kłamczucha słusznie stwierdziła, że nie nadajemy się do takich kazań. Skończyło się więc na tym, że poburczałem sobie pod nosem.
– Kilka prostych zasad – zacząłem stając przed grupką obozowiczów. Kłamczucha wciąż siedziała pod drzewem, podśpiewując. Tym razem Rammstein. – Na wyprawie rządzę ja! Nie kwestionujecie mojego zdania, nie sprzeczacie się.
– Nie mam zamiaru cię słuchać! – krzyknęła Kłamczucha. Zamachnęła się i rzuciła szyszką w barierę. Przeszła na wylot – Ty, patrz! A z nożem już tak łatwo nie idzie!
– Jess – westchnąłem głośno – Wyprawa będzie niebezpieczna, niewiadomo na co się natkniemy. Jesteście gotowi?
Przytaknęli niepewnie.
To był pierwszy raz kiedy poczułem strach.
***
Kłamczucha z pełną gracją przeskoczyła nad zwalonym pniem drzewa. Podążyłem tuż za nią. Zbliżaliśmy się do szosy. Musimy się dostać do wejścia Tartaru, ale oczywiście nie tego głównego. To byłoby za proste…
– Jak się dostaniemy do Greenwich? Taryfą chyba drogo wyjdzie – zagadnęła Jess.
– Przecież wejście do Tartaru jest w Hollywood – zdziwił się Nico.
– Chodzimy swoimi drogami. Nie chcemy wchodzić głównym wejściem – uśmiechnąłem się. – W Greenwich, tuż koło autostrady jest pieczara. Jeżeli ktoś umie szukać, znajdzie zejście do Tartaru.
Zamyśliłem się. Jak dostać się tam w, w miarę szybki sposób. Moglibyśmy buchnąć samochód, ale oczywiście szlachetni herosi nie tolerują takich zagrywek. A szkoda, bo niemu sielibyśmy płacić za bilet w śmierdzącym autokarze.
– Idziemy na najbliższy przystanek autobusowy. Mam nadzieję, że macie na bilety, bo ja wam fundować nie będę.
W ciszy, przerywanej jedynie chrzęszczeniem obsuszonych gałęzi i liści pod naszymi stopami, przemierzaliśmy leśne ostępy. Delikatny wiatr szarpał koronami drzew.
– Oszustko – Spojrzałem przez ramię na idącą w zamyśleniu Jessicę. – Chyba nie wyjdziesz w takim stroju do ludzi?
– Co…? – burknęła nieprzytomnie. – Ach tak… Zapomniałam.
Zrzuciła plecak z ramienia. Wylądował tuż przed jej stopami.
– Brązowe, czy rude? – zapytała. Reszta posłała mi pytające spojrzenia.
– Lepsza nowa ruda, niż stara blondyna – odparłem.
Wyczułem delikatną wibrację powietrza. Jess oparła dłoń o pień drzewa i pochyliła się. Ze świstem wypuściła powietrze. Jej dłoń zaczęła się zmieniać. Palce wydłużyły się, a paznokcie pokrył różowy lakier. Ręka stała się drobniejsza. Jess skurczyła się kilka centymetrów. Odetchnęła głośno. Sięgnęła do zapięcia peleryny i z szarpnęła ją.
Przed nami stała dziewczyna o krótkich, rudych włosach. Oczy miała błękitne, w tęczówkach plątał się radosny błysk. Zadarty nosek i wąskie wargi nadawały jej dziecięcego wyglądu.
– I jak? – Herosom kopary opadły. Baranim wzrokiem patrzyli na odmienioną Jess i krótkich, dżinsowych spodenkach i koszuli w kratkę. Uśmiechała się serdecznie.
– Bomba – odparłem biorąc od Oszustki pelerynę i wciskając ją do plecaka. Percy wyglądał tak, jakby chciał coś powiedzieć, ale nie umiał ubrać myśli w słowa.
– Ale jak?! – Clarisse podrapała się po głowie, palcem wskazując na Jess. Ta zarzuciła plecak na ramię i ruszyła niezgrabnym krokiem w kierunku szosy. Podśpiewywała pod nosem, już bez wcześniejszej melodyjności.
– Kim ona jest? – Annabeth spojrzała na mnie, a ja pozostawiłem jej pytanie bez odpowiedzi.
*** *** ***
– Nie ma pieniędzy, nie ma biletu. Prosta zasada – Od dziesięciu minut próbowaliśmy namówić kierowcę autokaru, żeby przewiózł nas na kredyt. Nie szło nam to. Kłamczucha stała z boku, przytupując nerwowo nogą.
– Bardzo prosimy – Jeszcze raz spróbowała Annabeth.
– Nie ma mowy. To nie wolontariat. – Zacisnąłem zęby. Kiwnąłem na Oszustkę. Uśmiechnęła się, a w jej oczach można było dostrzec spojrzenie dawnej, bezwzględnej Jess.
Pochyliłem się i spojrzałem kierowcy prosto w oczy. Zmarszczył brwi. Moje spojrzenia zajarzyło się czerwienią.
– Zabierzesz nas ze sobą – mój głos był gruby, tubalny. Dudnił w uszach. – Nie będziesz zadawać zbędnych pytań. Zapomnisz, że nas widziałeś, jak tylko opuścimy autobus.
Kierowca nieznacznie kiwnął głową. Machnąłem głową, nakazując reszcie zając miejsca wewnątrz pojazdu. Podreptaliśmy na tył pojazdu. Usiadłem na swoim miejscu i oparłem głowę o chłodne szkło. Odetchnąłem cicho, przełykając ślinę. W ustach czułem nieprzyjemny smak pomarańczy. Nie wiem, czy tylko ja go odczuwam po tym, jak Jess użyje na mnie iluzji.
– I co? – Kłamczucha usiadła obok. Założyła nogę na nogę. – Jak mi wyszło?
– Genialnie – uśmiechnąłem się do niej. Nico rzucił nam ponure spojrzenie i usiadł siedzenie przed nami. Zapowiada się długa podróż.
Super. Cieszę się, że dodałaś tutaj jakiegoś nieherosa. Czekam na następną część 😉
Super, uwielbiam twoje opowiadanie.
I błagam wyjaw w końcu kim jest Jessica.
Wybacz nico_23, ale ja wolałabym, żeby Oszustka pozostała tajemnicą. To niewiadoma, a ja ogromnie lubię niewiadome w opowiadaniach.
Krótkie, ale trudno. Czekam z niecierpliwością.