~*~
Nie było mnie długo, więc bez zbędnych wstępów.
Miłego czytania.
Raisa.
~*~
-Vivienne.
Melodyjny, kobiecy głos wzywał mnie, wyrywając z poprzedniego snu. Czułam jak mój duch wędrował z wiatrem, zmierzając do niego. Niósł mnie gorący podmuch Harmatanu, a Samum poniewierał mną w burzach piaskowych. Podążałam z odświeżającą bryzą oraz szybowałam w monsunach i wśród zamieci śnieżnych. Czułam każdy wiatr świata w sobie. Smakowałam je, poznając niczym coś zapomnianego. Ich imiona krążyły w mojej głowie, niosąc ze sobą chaos i swoją historie. Zwiedzałam miejsca zapomniane przez świat oraz niepoznane przez ludzi
Belat, helm, mistral, bora, yugo, tramontana, blizzard, lewanter, nortes, austrul, autan, bohorok, fen, chinook, sirocco, samum, harmattan, etezje, reshabar, afganiec, austral, autan, baggio, belat, bohorok, breva, brickfielder, bryza, buran, burster, chinook, cordonazo, etezje, gregale, helm, karif, leste, lewanter, morka, mistral, nortes, pampero, papagayo, patagon, ponente, reshabar, chamsin, hamsin, seistan, sirocco, solano, suchowiej, sudestada, sumatra, urazo, szamal, temporales, tergal, tivano, tramontana, vendavales, wardawak , zonda i wciąż nowe wiatry wypełniały mój umysł, niosąc do celu, w jedno miejsce, ku wzywającemu mnie głosowi.
Nagle wszystko się zatrzymało. Wzięłam głęboki oddech, czując po raz pierwszy prawdziwy smak powietrza. Poruszyłam delikatnie palcami delektując się szmerem. Uniosłam powieki z lekkim łoskotem. Jasne światło mnie oślepiło, zanim powoli dostrzegłam kontury mebli. Otaczały mnie regały pełne książek i gabloty z pożółkłymi pergaminami, czy starymi eksponatami. Drewniane półki uginały się pod papierowym ciężarem. W powietrzu unosił się delikatny zapach wilgoci, jak w starej jaskini lub głębokiej piwnicy.
-Vivienne.
Jakby kierowana inną wolą, poszłam za głosem. Miałam wrażenie, że krążę w labiryncie, lecz wtedy znalazłam się w okrągłym, wolnym od regałów, miejscu. Na środku stał okrągły stół z trzema krzesłami. Jedno z nich zajmowała smukła kobieta odwrócona do mnie plecami. Pochylała się nad stertą kartek i książek. Szybkim ruchem założyła za ucho lok, który uciekł z luźnego koka. Rozejrzałam się szybko szukając jakiejkolwiek pomocy, czy wskazówki, gdzie trafiłam.
-Podejdź- mruknęła, unosząc lekko dłoń.
Niepewnie zbliżyłam się do niej. Czułam się jakbym zasnęła w koszmarze na jawie i obudziła się z dziwnego snu w jeszcze mniej zrozumiałym koszmarze. Znów nie pojmowałam, co się dzieje, a tego nienawidziłam. Chciałam znów znać swoje życie i mieć nad nim kontrolę. Spojrzałam na kobietę za stołem. Miała na sobie długą, brązową suknię, podkreślającą beżową szarfą talię. Dostrzegłam znajome rysy twarzy, ale dopiero, gdy odwróciła się i podniosła na mnie swoje spojrzenie, zyskałam pewność.
-Beth?- spytałam, nie wierząc własnym oczom. Przecież nie minęło aż tak dużo czasu od naszego spotkania. Jak mogła się tak postarzeć? Teraz wyglądała jakby miała na karku już czterdziestkę.
-Nie- odparła. Odetchnęłam z ulgą, o której zaraz zapomniałam.- W tej postaci mam na imię Elizabeth.
-Dobrze- odparłam skołowana.
Wstała z gracją, rozciągając swoje wiśniowe usta w ciepłym uśmiechu. W jej liliowych oczach dostrzegłam iskierki rozbawienia.
-Dalekowidząca, czy znasz już swoją drogę?
-Drogę?
-Czy znasz już swoją prawdę?
-Tak.
Spojrzała na mnie wymownie wyraźnie widoczną drwiną w oczach.
-Nie? Nie wiem. Nie potrafię stwierdzić nawet, czy to nie jest jakiś pokręcony koszmar!
-Czy sądzisz, że Edym należy do twojego koszmaru?- spytała, siadając. Miała zastanawiający wyraz twarzy. Zupełnie jak Carl, kiedy wiedział o czymś, ale nie chciał się przede mną zdradzić. Czyżby znała Edyma? Najpierw Jasmina, a teraz jeszcze Beth, czy jeśli woli Elizabeth. Czułam się coraz bardziej zagubiona w tym dziwnym świecie, do którego zostałam wrzucona.
-Nie! On… ja nie… my… A żeby to!- warknęłam, siadając.- Nie rozumiem.
-Świat, który znałaś okazał się być zaledwie cząstką czegoś większego. To może być powodem do frustracji i irytacji.
Rzuciłam jej rozbawione spojrzenie.
-Mylę się?
-Tak. Nie czuję ani frustracji ani irytacji.
Poruszyła delikatnie palcami, a kartki w otwartych książkach przewróciły się. Wciągnęłam głośno powietrze, skamieniała.
-Dopiero poznajesz mój świat, więc pozwól sobie pomóc- powiedziała, wstając. Podeszła do jednego z regałów i wyciągnęła z niego białą księgę. Położyła ją na stole, rzucając przeciągłe spojrzenie na nowe strony książek. Otworzyła ją, ale wszystkie kartki były identycznie białe, co okładka.
-Ona pokazuje to, czego się nie dostrzega, choć jest najważniejszym elementem odpowiedzi, co nam umyka, co widzimy tylko kątem oka- wyjaśniła.-Połóż na nią swoją dłoń.
-Coś jak kule jasnowidzów?- spytałam, wypatrując podstępu. Mama zawsze powtarzała mi, że oni są zwykłymi oszustami. Jedynie fakt, że jedni wyglądali na bardziej wiarygodnych, oznaczał, iż byli bardziej wyrachowani i mieli już dłuższe doświadczenie w swoim tak zwanym zawodzie.
– Połóż na nią dłoń.
Delikatnie dotknęłam księgi, a na stronie, którą musnęłam dłonią, wykwitły ciemniejące plamy. Z cichym westchnięciem, zerwałam się z krzesła. Czułam serce, które zaczęło obijać się w mojej piersi, kiedy pomyślałam, ile kłopotów sprowadziła na siebie, dotykając okładki mojej książki. Zadrżałam.
-Co ty zrobiłaś?!- spytałam, ale mój głos był tak cichy, że wątpiłam, czy mnie w ogóle usłyszała.
Elizabeth pochyliła się nad książką, jakby zapominając o mojej psychozie, kiedy z każdą chwilą cofałam się o krok w tył.
-Co to jest?- szepnęłam.
Podniosła na mnie oczy koloru ochry, a źrenice miała tak wąskie, jak głodny drapieżnik na polowaniu po wyczuciu krwi. Zamrugała szybko i miała wrażenie, że dostrzegła kropelkę krwi w kącikach jej oczu. Kiedy spojrzała na nie drugi raz jej oczy odzyskały dawną liliową barwę.
– Kiedyś nazywali to καθρέφτης της αλήθειας, czyli zwierciadło prawdy- przemówiła swoim hipnotyzujący głosem, skinając na mnie ręką.
-To nie lustro- mruknęłam przestraszona, czując się lekko otumaniona.
-Zwierciadła zbyt często się tłukło, więc moja… więc nieliczni zamienili je w książki.- Nie uszła mojej uwadze zmiana jej wypowiedzi, ale kiedy podeszłam bliżej i zobaczyłam, co znajduje się w książce, zapomniałam, żeby ją o to zapytać.
-Nico di Angelo- szepnęłam, rozpoznając go.- Ale po co mi on?- rzuciłam opryskliwie, pamiętając, że obraził Carla.
-Nie tobie. Jesteś powierniczką książki, co oznacza, że to książka jego potrzebuje albo jest z nim związana.
-Mam mu ją dać?
-Nie wiem- mruknęła, pocierając skroń.- Ta tajemnica jest przede mną ukryta. To twoja droga i tylko ty możesz zdecydować, którędy pójdziesz- odparła, podchodząc do jednej z gablot pod ścianą.- Ja mogę jedynie pokazać ci kilka drogowskazów i tropów.- Postawiła przede mną rzeźbione pudełko.- Oto kolejne.
-Kolejne?- spytałam, próbując unieść wieko.
-Masz moją perłę i czy to nie ja oddałam ci twoje zdrowie- zachichotała.- Poradziłam również Aidzie, aby ofiarowała ci podwójne ostrze.
-Co?
-Twój nóż ma podwójne ostrze, które poniekąd jest zakazane, więc się nim lepiej nie chwal-zastrzegła.- Jednakże dzięki niemu będziesz w stanie obronić się przed prawie wszystkim.
-Jasne.
-Hmm- mruknęła, mrużąc lekko oczy.
-Co?
-Nie ważne.
-Dla mnie ważne. O co ci chodziło, każda wskazówka jest mile widziana w rozmowie z tobą?
– Jasmine Lavard- powiedziała, smakując te imię.- Interesująca osóbka, nieprawdaż?
Skinęłam lekko głową, czując kwaśny smak w ustach.
-Ostatnio ją obserwowałam- oświadczyła, pokonując całe pomieszczenie w długich krokach.- Ma o tobie wyjątkowo mylne przeświadczenie.
-Ona myśli?
-Słucham?
-Chciałabym wiedzieć, co o mnie myśli- wycedziłam z trudem nad sobą panując.
-Sądzi, że jesteś idealna, a twoje życie jest jak z bajki.
-Jest zazdrosna?- spytałam cicho.
-Zostałaś wybrana przez Madame, chodziłaś do niej na nauki, odebrałaś jej chłopaka, na którego… hm… polowała?
-Nie, my nie…! Ona sądzi, że moje życie jest idealne?
-Tak.
-Więc się myli.
-Doprawdy?
-Nic o mnie nie wie! I ty również!
-Więc mi opowiedz, dlaczego jesteś taka idealna.
– Ja? Nawet nie wiesz, przez jakie piekło przeszłam, żeby na takie wyglądało. Gdyby ktoś teraz mnie zbadał stwierdziłby, że byłam… byłam… maltretowana. W tamtej szkole, gdy nie osiągało się pożądanych wyników… – Głos mi się załamał. Z trudem przełknęłam gorzkie łzy.- Więc nauczyłam się ziół, aby złagodzić swoje cierpienia i ukryć to przed moją rodziną. W końcu to moja mama poświęcała się dla mnie, abym mogła chodzić do tak elitarnej szkoły. Tylko, że w broszurce nie było napisane, że dzieci zwykłych ludzi będą bite za nieposłuszeństwo, czy choćby błąd w pracy. Dla przykładu. Zapisałam się na gimnastykę, żeby nie musieć wyjaśniać stłuczeń, krwiaków… złamań.
W wieku jedenastu lat miałam wstrząśnienie mózgu, bo zostałam zepchnięta ze schodów. Czasem wszystko staje się zamazane jakby patrzyła na świat zza brudnej szyby lub po prostu czarne. Tracę wzrok, bo mam uszkodzoną część mózgu. Przed dwudziestką oślepnę… -wycedziłam ledwo utrzymując świadomość na tyle, żeby nie krzyczeć.- Ludzie mnie przerażają, ale skrywam ten strach za postawą zbuntowanej dziewczyny, krzycząc w środku. Nawet mojemu przyjacielowi, który zna mnie od maleńkości, nie mówiłam o tym, choć każda chwila tam mnie zmieniała. Stawałam się coraz bardziej przerażoną, zamkniętą w sobie, małą dziewczynką, której nikt nie przyszedł na pomoc. Ukrywam to pod maską idealności. Najmniejszy szmer w nocy doprowadza mnie do palpitacji serca. Nie dlatego, że jestem taka wspaniała, ale po prostu boję się spać. Każdy poranek witam z niedowierzaniem, że jeszcze się nie poddałam, wychodząc z roli i z bóle w sercu, że nikt nie może mi pomóc. Mój ojciec nie żyje, a ja nie ufam nikomu… Nie ufam nikomu na tyle, żeby opowiedzieć swoją prawdziwą historię- szepnęłam. Przełknęłam gulę w gardle i poczułam niepohamowany gniew, który rozpalił mnie.- Czy dalej uważasz, ze moje życie jest idealne?! Mój ojciec miał zbyt wielu wrogów, dlatego Carl uczył mnie przetrwać, kiedy będę musiała zabrać ze sobą brata i uciekać. Gdy wchodzę do jakiegoś miejsca, najpierw sprawdzam wszystkie drogi ucieczki. Nie zostawiam sobie marginesu błędu. Muszę być idealna albo utracę jeszcze kogoś, na kim mi zależy!
-Teraz rozumiem, czemu wybrała właśnie ciebie- oświadczyła z radosnym uśmiechem.
Chciałam na nią krzyknąć, ale nagle poczułam dotyk na swojej skórze. Był tak obcy, że przyprawiał mnie o okropne mdłości i gęsią skórkę.
-Co się dzieje?
Elizabeth spojrzała na mnie marszcząc lekko brwi.
-Zbyt długo zatrzymałam cię przy sobie. Ktoś próbował wybudzić twoje ciało- wyjaśniła.- Jak mogłam to pominąć?
-Co takiego?- spytałam rozdygotana, kiedy poczułam coś na mojej twarzy i zimny dreszcz przeszył mnie na wskroś.
-Za chwile się obudzisz i musisz zorientować się, co dzieje się z twoim ciałem. Jeśli to atak, broń się. Jeśli nie, nie wzbudź podejrzeń. Będziemy ci pomagać, ale z ukrycia. Ja i on, choć jeszcze o tym nie wie.
I popchnęła mnie, zmieniając z powrotem w pył, który poniósł wiatr do mojego ciała, a ostatnią rzeczą, jaką świadomie zauważyłam był kamienna podłoga.
Najpierw usłyszałam głosy. Były ciche, ale z każdą chwilą stawały się wyraźniejsze. Zupełnie jakby ktoś ustawiał radioodbiornik na określoną częstotliwość, choć myśl, że ktoś albo coś majstrowało przy mojej głowie nie była zbyt miła.
-Postradałeś zmysły?- zawołał obcy głos.
-Myślałem, że to tylko draśnięcie- odparł mu inny.
-Ty myślałeś?! W ogóle wiesz, co to znaczy?
-Błagam…
-Jak chcesz na kogoś krzyczeć to możesz na mnie, ale najpierw jej pomóż- wtrącił się kolejny.
-A co ja robię?!
Wtedy pojawiły się inne doznania. Czułam zimno stołu, na którym leżałam, powietrze, które wpompowywano we mnie przez maseczkę na twarzy, obcy dotyk sprzętu medycznego na skórze, mrowienie w nadgarstku, gdzie zapewne miałam wenflon. Nos drażnił mi zapach środków dezynfekujących. Chciałam się poruszyć, wyrwać stamtąd. Nienawidziłam szpitali i lekarzy. Odkąd pamiętam miałam do nich awersję. Nagle poczułam palący ból w ramieniu, kiedy ktoś oderwał od nie opatrunek. Z trudem powstrzymałam się od krzyku, ale nie zdążyłam go zatrzymać, kiedy coś wbiło się w moją rękę.
-Ona jest przytomna!
Wierzgnęłam, odrywając coś ze skóry i strącając jakieś przedmioty na podłogę.
-Straciła tyle krwi, że nie powinna. Przytrzymaj ją- nakazał głos i ponownie wbił mi coś w rękę.
Spróbowałam ponownie, ale cztery silne ręce mnie przytrzymały. Zanim kolejna fala bólu rozsadziła moje ciało, popadłam w miłe odrętwienie, nie mając kontroli nad własnym ciałem.
*****
Nagle poczułam, że muszę się obudzić. Nie wiedziałam, dlaczego. Nie otworzyłam powiek, ale z przyzwyczajenia chwilę nasłuchiwałam. Ktoś chrapał przy moim łóżku, ale byłam pewna, że to nie on był powodem mojego niepokoju.
: Vivienne– znajomy głos zaskoczył mnie i ucieszył.
: Carl?
: Wstań, nie masz zbyt wiele czasu.
: Na co?
: Łowczynie się zbliżają. Musisz uciekać.
Czułam powoli obejmujące mnie zimne macki strachu. Otworzyłam powieki i opuściłam nogi na podłogę. Namacałam opatrunek na ramieniu i wyczułam pod nim szwy.
Zabrali mnie do lekarza- żachnęłam się w myślach.
Ostrożnie odłączyłam się od kroplówki, która stała przy moim łóżku. Przy drzwiach stał fotel, na którym spał Will, przykryty swoją skórzaną kurtką. Obok niego na stoliku leżały moje ubrania. Rumieniąc się stwierdziłam z oburzeniem, że miałam na sobie tylko bieliznę i podkoszulek. Najciszej jak umiałam podeszłam do stolika, żeby zabrać swoje rzeczy. Ubrałam się pospiesznie, ale nie założyłam butów, a plecakpostawiłam obok.
: Co teraz?- spytałam walcząc z bólem i wzbierającą we mnie paniką.
: Podejdź do szafki przy drzwiach.
Była cała oszklona i pełna medykamentów. Bez trudu ją otworzyłam.
: Zabierz opatrunki i trochę leków– poradził.
Spakowałam wszystkie leki, których działania byłam pewna, a do tego dwie butelki wody, które stały obok. Wypiłam również jednym haustem resztę kawy Willa, za którą była mu wdzięczna. Kiedy chciałam nacisnąć klamkę drzwi, powstrzymał mnie jego głos.
: Wyjdź oknem.
Przełknęłam głośno ślinę i otworzyłam je na oścież. Wiatr wtargnął do środka, poruszając zasłoną.
: Skocz.
Przygryzłam dolną wargę i wyrzuciłam plecak, starając się, żeby nie wpadł na jakieś krzaki i nie narobił hałasu. Szybko wsunęłam nogi w buty i mocno je zasznurowałam.
: Skacz, Viv– pośpieszał mnie.
Wbiłam wzrok w gałąź drzewa poniżej okna, kiedy usłyszałam ciche wycie wilków w oddali. Strach chwycił mnie za gardło, a serce przyspieszyło.
: Skacz!
Opuściłam nogi za okno i skoczyłam. Spadając, chciałam złapać się gałęzi, ale zamiast tego uderzyłam w nią, wywołując jeszcze większy ból. Upadłam głucho na stara rabatę, rozdzierając koszulę.
: Wstawaj!
Zacisnęłam zęby i wstałam, przezwyciężając zawroty głowy. Namacałam po ciemku swój plecak. Zarzuciłam go na plecy, starając się nie zwracać uwagi na falisty ruch podłoża.
: Gdzie teraz?
: Na południe.
Rozejrzałam się niepewnie i ruszyłam we wskazanym kierunku powolnym truchtem. Wiedziałam, ze poruszam się za wolno, ale każdy krok powodował kolejne fale bólu, a oczy stopniowo zachodziły mi mgłą.
: Carl?
: Tak, Viv?
: Co ze mną będzie?- spytałam w ostatniej chwili unikając bolesnego spotkania z płotem sąsiedniego budynku.
: Nie wiem. Starałem się czegoś dowiedzieć, ale wszyscy milczą. Czegoś się boją.
: Ja też się boję- pomyślałam, zanim się powstrzymałam.
: Nie jesteś sama.
: Przepraszam– mruknęłam, pokonując w kilku susach ulicę.
: Za co?
: Wciągnęłam cię w coś, czego żadne z nas nie rozumie, a przecież jestem dla ciebie nikim. Masz własne życie. Masz przyszłość. Masz Susi.
: Zamknij się i słuchaj mnie uważnie! Ja, Carl Falyen-tane-Keerow, przysięgam na płomień w mym sercu, że uznaję Vivienne Shepard za moją siostrę, bez względu na wszystko, co niesie dla niej i dla mnie los. I każdy, kto nazwie ją swoją siostrą, będzie moim bratem albo siostrą. Mój namiot będzie jej namiotem, mój koń jej koniem, moja tarcza jej tarczą. Ani krew, ani ogień, ani woda, ani ziemia, ani żelazo nie staną między nami. To usłyszał płomień i niech zostanie w nim zapisane.
: Carl, ja…?
: Jesteś moją siostrą. Nasze serca biją wspólnym rytmem, oddychamy, myślimy, czujemy, a nawet jesteśmy w jedności. Więc zapamiętaj, ty też masz przyszłość, tylko jeszcze jej nie odkryliśmy, Viv. Wierzysz mi?
Nie odpowiedziałam.
: Viv?
Milczałam, skupiając się, żeby na coś nie wpaść, co w moim stanie było bardzo trudne. Jeszcze nigdy nie musiałam uciekać przed kimkolwiek, będąc ranną i wyczerpaną. Czułam zimno promieniujące z moich kości i ociężałość moich mięśni przytępionych lekami. Wiedziałam, że jeśli zaledwie cztery dni tak bardzo mnie zmęczyły to mogę nie dać rady dotrzeć do mojego celu. Słyszałam za sobą odgłosy pogoni. Zbliżali się do mnie z każdą chwilą, a ja nie miałam siły przyspieszyć. Upadłam potykając się o własne nogi. Boleśnie uderzyłam kolanami w betonowy chodnik.
: Viv!
: Nie uda mi się- pomyślałam.
: Nie! Nie poddawaj się!
: Carl, ja…
: Zrób to dla mnie, dla swojej mamy, dla swojego brata. Zrób to za swojego ojca!
Drżąc podniosłam się z ziemi i oparłam się ciężko o fasadę sklepu.
: Dobrze. Pozwól mi pomóc. Dam ci siłę, której potrzebujesz.
: Jak sobie życzysz, bracie.
Poczułam delikatny dreszcz wzdłuż kręgosłupa, kiedy się ze mną łączył i nutkę dumy w jego umyśle. Poruszyłam ramionami. Nie czułam się jakoś lepiej. Było mi po prostu odrobinę lżej.
: Coś jest nie tak– pomyślałam.
: Nie mam takiej kontroli jak ty nade mną– oświadczył wyraźnie wstrząśnięty.
Mimo wszystko zaczęłam powoli iść i przyspieszać, zanim o tym pomyślałam. Poruszałam się ociężale i byłam pewna, że słychać mnie w promieniu kilku mil. Kiedy w końcu zaczęłam biec, czułam, że pogoń jest zbyt blisko mnie. Każdy szelest w przydomowych ogrodach, każdy szmer i błysk światła w oknach mieszkań przyprawiał mnie o palpitację serca. Wiatr próbował zerwać mi czapkę z daszkiem z głowy, kiedy przekraczałam kolejne dzielnice miasta. Błąkałam się w labiryncie betonu, piachu, brudu i mroków nocy. Chwiejnym krokiem minęłam grupkę roześmianych mężczyzn. Zerknęłam przez ramie i zauważyłam, że banda wyrostków podążała za mną. W duszy błagałam siły rządzące tym światem, aby odpuścili, zanim znajdą się w niebezpieczeństwie z mojego powodu. Czułam się jak bohaterka uwielbianych przez Matta filmów akcji, ale jakoś nie podnosiło mnie to na duchu, bo przecież, skąd miałam wiedzieć, czy ta historia będzie miała dobre zakończenie. Dyszałam, wycieńczona, ale wciąż uparcie parłam do przodu. Teraz czułam na karku cuchnący oddech kolejnej pogoni. Zaklęłam siarczyście pod nosem i przyspieszyłam nieznacznie, jakby z zimna. Nawet z pomocą Carla, z trudem utrzymywałam narzucone sobie tępo. Nagle dostrzegłam otwartą furtkę cmentarza przed sobą.
: Carl?
: Tak?– jego odpowiedź pojawiła się niemal równocześnie z moim pytaniem, jakby na nie czatował.
: Czy jesteś synem greckiego bóstwa?– zadałam pytanie, które jakby od zawsze unosiło się w przestrzeni mojego umysłu.
Nastała cisza, która przytłoczyła mnie, jak wody przytłaczają topielca. Choć niedawno przysiąg mi tak wiele, to było dla niego trudne. Nie zważając na głos rozsądku, szybkim ruchem otworzyłam furtkę i wbiegłam na cmentarz, lecz zanim postawiłam stopę na ziemi umarłych usłyszałam już tylko jego cichy szept, zanim jakaś siła zerwała nasze połączenie.
: Tak, jestem herosem.
Przepraszam za czcionkę. Powinno być tak:
-Vivienne.
Melodyjny, kobiecy głos wzywał mnie, wyrywając z poprzedniego snu. Czułam jak mój duch
wędrował z wiatrem, zmierzając do niego. Niósł mnie gorący podmuch Harmatanu, a Samum
poniewierał mną w burzach piaskowych. Podążałam z odświeżającą bryzą oraz szybowałam
w monsunach i wśród zamieci śnieżnych. Czułam każdy wiatr świata w sobie. Smakowałam
je, poznając niczym coś zapomnianego. Ich imiona krążyły w mojej głowie, niosąc ze sobą
chaos i swoją historie. Zwiedzałam miejsca zapomniane przez świat oraz niepoznane przez
ludzi
Belat, helm, mistral, bora, yugo, tramontana, blizzard, lewanter, nortes, austrul, autan,
bohorok, fen, chinook, sirocco, samum, harmattan, etezje, reshabar, afganiec, austral, autan,
baggio, belat, bohorok, breva, brickfielder, bryza, buran, burster, chinook, cordonazo, etezje,
gregale, helm, karif, leste, lewanter, morka, mistral, nortes, pampero, papagayo, patagon,
ponente, reshabar, chamsin, hamsin, seistan, sirocco, solano, suchowiej, sudestada, sumatra,
urazo, szamal, temporales, tergal, tivano, tramontana, vendavales, wardawak , zonda i wciąż
nowe wiatry wypełniały mój umysł, niosąc do celu, w jedno miejsce, ku wzywającemu mnie
głosowi.
Nagle wszystko się zatrzymało. Wzięłam głęboki oddech, czując po raz pierwszy prawdziwy
smak powietrza. Poruszyłam delikatnie palcami delektując się szmerem. Uniosłam powieki
z lekkim łoskotem. Jasne światło mnie oślepiło, zanim powoli dostrzegłam kontury mebli.
Otaczały mnie regały pełne książek i gabloty z pożółkłymi pergaminami, czy starymi
eksponatami. Drewniane półki uginały się pod papierowym ciężarem. W powietrzu unosił się
delikatny zapach wilgoci, jak w starej jaskini lub głębokiej piwnicy.
-Vivienne.
Jakby kierowana inną wolą, poszłam za głosem. Miałam wrażenie, że krążę w labiryncie, lecz
wtedy znalazłam się w okrągłym, wolnym od regałów, miejscu. Na środku stał okrągły stół
z trzema krzesłami. Jedno z nich zajmowała smukła kobieta odwrócona do mnie plecami.
Pochylała się nad stertą kartek i książek. Szybkim ruchem założyła za ucho lok, który uciekł z
luźnego koka. Rozejrzałam się szybko szukając jakiejkolwiek pomocy, czy wskazówki, gdzie
trafiłam.
-Podejdź- mruknęła, unosząc lekko dłoń.
Niepewnie zbliżyłam się do niej. Czułam się jakbym zasnęła w koszmarze na jawie i obudziła
się z dziwnego snu w jeszcze mniej zrozumiałym koszmarze. Znów nie pojmowałam, co
się dzieje, a tego nienawidziłam. Chciałam znów znać swoje życie i mieć nad nim kontrolę.
Spojrzałam na kobietę za stołem. Miała na sobie długą, brązową suknię, podkreślającą
beżową szarfą talię. Dostrzegłam znajome rysy twarzy, ale dopiero, gdy odwróciła się i
podniosła na mnie swoje spojrzenie, zyskałam pewność.
-Beth?- spytałam, nie wierząc własnym oczom. Przecież nie minęło aż tak dużo czasu od
naszego spotkania. Jak mogła się tak postarzeć? Teraz wyglądała jakby miała na karku już
czterdziestkę.
-Nie- odparła. Odetchnęłam z ulgą, o której zaraz zapomniałam.- W tej postaci mam na imię
Elizabeth.
-Dobrze- odparłam skołowana.
Wstała z gracją, rozciągając swoje wiśniowe usta w ciepłym uśmiechu. W jej liliowych
oczach dostrzegłam iskierki rozbawienia.
-Dalekowidząca, czy znasz już swoją drogę?
-Drogę?
-Czy znasz już swoją prawdę?
-Tak.
Spojrzała na mnie wymownie wyraźnie widoczną drwiną w oczach.
-Nie? Nie wiem. Nie potrafię stwierdzić nawet, czy to nie jest jakiś pokręcony koszmar!
-Czy sądzisz, że Edym należy do twojego koszmaru?- spytała, siadając. Miała zastanawiający
wyraz twarzy. Zupełnie jak Carl, kiedy wiedział o czymś, ale nie chciał się przede mną
zdradzić. Czyżby znała Edyma? Najpierw Jasmina, a teraz jeszcze Beth, czy jeśli woli
Elizabeth. Czułam się coraz bardziej zagubiona w tym dziwnym świecie, do którego zostałam
wrzucona.
-Nie! On… ja nie… my… A żeby to!- warknęłam, siadając.- Nie rozumiem.
-Świat, który znałaś okazał się być zaledwie cząstką czegoś większego. To może być
powodem do frustracji i irytacji.
Rzuciłam jej rozbawione spojrzenie.
-Mylę się?
-Tak. Nie czuję ani frustracji ani irytacji.
Poruszyła delikatnie palcami, a kartki w otwartych książkach przewróciły się. Wciągnęłam
głośno powietrze, skamieniała.
-Dopiero poznajesz mój świat, więc pozwól sobie pomóc- powiedziała, wstając. Podeszła do
jednego z regałów i wyciągnęła z niego białą księgę. Położyła ją na stole, rzucając przeciągłe
spojrzenie na nowe strony książek. Otworzyła ją, ale wszystkie kartki były identycznie białe,
co okładka.
-Ona pokazuje to, czego się nie dostrzega, choć jest najważniejszym elementem odpowiedzi,
co nam umyka, co widzimy tylko kątem oka- wyjaśniła.-Połóż na nią swoją dłoń.
-Coś jak kule jasnowidzów?- spytałam, wypatrując podstępu. Mama zawsze powtarzała mi,
że oni są zwykłymi oszustami. Jedynie fakt, że jedni wyglądali na bardziej wiarygodnych,
oznaczał, iż byli bardziej wyrachowani i mieli już dłuższe doświadczenie w swoim tak
zwanym zawodzie.
– Połóż na nią dłoń.
Delikatnie dotknęłam księgi, a na stronie, którą musnęłam dłonią, wykwitły ciemniejące
plamy. Z cichym westchnięciem, zerwałam się z krzesła. Czułam serce, które zaczęło obijać
się w mojej piersi, kiedy pomyślałam, ile kłopotów sprowadziła na siebie, dotykając okładki
mojej książki. Zadrżałam.
-Co ty zrobiłaś?!- spytałam, ale mój głos był tak cichy, że wątpiłam, czy mnie w ogóle
usłyszała.
Elizabeth pochyliła się nad książką, jakby zapominając o mojej psychozie, kiedy z każdą
chwilą cofałam się o krok w tył.
-Co to jest?- szepnęłam.
Podniosła na mnie oczy koloru ochry, a źrenice miała tak wąskie, jak głodny drapieżnik na
polowaniu po wyczuciu krwi. Zamrugała szybko i miała wrażenie, że dostrzegła kropelkę
krwi w kącikach jej oczu. Kiedy spojrzała na nie drugi raz jej oczy odzyskały dawną liliową
barwę.
– Kiedyś nazywali to καθρέφτης της αλήθειας, czyli zwierciadło prawdy- przemówiła swoim
hipnotyzujący głosem, skinając na mnie ręką.
-To nie lustro- mruknęłam przestraszona, czując się lekko otumaniona.
-Zwierciadła zbyt często się tłukło, więc moja… więc nieliczni zamienili je w książki.- Nie
uszła mojej uwadze zmiana jej wypowiedzi, ale kiedy podeszłam bliżej i zobaczyłam, co
znajduje się w książce, zapomniałam, żeby ją o to zapytać.
-Nico di Angelo- szepnęłam, rozpoznając go.- Ale po co mi on?- rzuciłam opryskliwie,
pamiętając, że obraził Carla.
-Nie tobie. Jesteś powierniczką książki, co oznacza, że to książka jego potrzebuje albo jest z
nim związana.
-Mam mu ją dać?
-Nie wiem- mruknęła, pocierając skroń.- Ta tajemnica jest przede mną ukryta. To twoja droga
i tylko ty możesz zdecydować, którędy pójdziesz- odparła, podchodząc do jednej z gablot pod
ścianą.- Ja mogę jedynie pokazać ci kilka drogowskazów i tropów.- Postawiła przede mną
rzeźbione pudełko.- Oto kolejne.
-Kolejne?- spytałam, próbując unieść wieko.
-Masz moją perłę i czy to nie ja oddałam ci twoje zdrowie- zachichotała.- Poradziłam również
Aidzie, aby ofiarowała ci podwójne ostrze.
-Co?
-Twój nóż ma podwójne ostrze, które poniekąd jest zakazane, więc się nim lepiej nie chwal-
zastrzegła.- Jednakże dzięki niemu będziesz w stanie obronić się przed prawie wszystkim.
-Jasne.
-Hmm- mruknęła, mrużąc lekko oczy.
-Co?
-Nie ważne.
-Dla mnie ważne. O co ci chodziło, każda wskazówka jest mile widziana w rozmowie z tobą?
– Jasmine Lavard- powiedziała, smakując te imię.- Interesująca osóbka, nieprawdaż?
Skinęłam lekko głową, czując kwaśny smak w ustach.
-Ostatnio ją obserwowałam- oświadczyła, pokonując całe pomieszczenie w długich krokach.-
Ma o tobie wyjątkowo mylne przeświadczenie.
-Ona myśli?
-Słucham?
-Chciałabym wiedzieć, co o mnie myśli- wycedziłam z trudem nad sobą panując.
-Sądzi, że jesteś idealna, a twoje życie jest jak z bajki.
-Jest zazdrosna?- spytałam cicho.
-Zostałaś wybrana przez Madame, chodziłaś do niej na nauki, odebrałaś jej chłopaka, na
którego… hm… polowała?
-Nie, my nie…! Ona sądzi, że moje życie jest idealne?
-Tak.
-Więc się myli.
-Doprawdy?
-Nic o mnie nie wie! I ty również!
-Więc mi opowiedz, dlaczego jesteś taka idealna.
– Ja? Nawet nie wiesz, przez jakie piekło przeszłam, żeby na takie wyglądało. Gdyby ktoś
teraz mnie zbadał stwierdziłby, że byłam… byłam… maltretowana. W tamtej szkole, gdy nie
osiągało się pożądanych wyników… – Głos mi się załamał. Z trudem przełknęłam gorzkie
łzy.- Więc nauczyłam się ziół, aby złagodzić swoje cierpienia i ukryć to przed moją rodziną.
W końcu to moja mama poświęcała się dla mnie, abym mogła chodzić do tak elitarnej
szkoły. Tylko, że w broszurce nie było napisane, że dzieci zwykłych ludzi będą bite za
nieposłuszeństwo, czy choćby błąd w pracy. Dla przykładu. Zapisałam się na gimnastykę,
żeby nie musieć wyjaśniać stłuczeń, krwiaków… złamań.
Przez tą czcionke troche się pogubiłam ale twój komentarz wszystko wyjaśnił Część jest naprawde fajna, błędów raczej nie było
Czekam na CD 😛