Trzeci rozdział mojego opowiadania. Znów jest Will. Trochę poczekaliście, ale długość może zakwalifikuje się w wasze standary. Mam nadzieję, że nie zanudzicie się na śmierć przy moich jak zwykle fascynujących opisach. Ich pisanie zajmuje jakieś 5-10 minut, a potem sprawdzenie pół godziny 😉 Jane.
//////////////////////////////////////
– Wysiadać!- warknął jeden ze strażników. Will prychnął cicho, lecz z mniejszym niż zazwyczaj zapałem. Nie było przyzwyczajony do tak pogardliwego traktowania. W Nowym Jorku zwracano się do niego bosko. Półbosko.
Gdy tylko statek przybił do brzegu, został otoczony przez chmarę smoków. O ile większość pasażerów nie widziała w nich nic niezwykłego, chłopiec przejrzał Mgłę, i zobaczył, że wśród krążących nad skalnym brzegiem stworzeń nie było ani jednego ptaka, jak prawdopodobnie wyobrażali to sobie ludzie. Will spostrzegł kilku herosów, którzy jak on widzieli rzeczywistość. Nie znał ich. Może to ci legendarni Rzymianie?
-Ruszać się, tylko żwawo! – warknął prowadzący ich długim rzędem smok. Wtem zobaczył cel ich podróży – wielki, majestatyczny plac. Nie zrobił na nim szczególnego wrażenia. Plac jak plac. Bardziej denerwował się co się na nim wydarzy. Gdyby chcieli się nas pozbyć, już by to zrobili – myślał. Wtedy ktoś popchnął go i wylalądował na ziemi. Jego czarna kurtka i tak była cała w pyle i morskiej wodzie, a spodnie i buty pokryła cienka warstwa błota. Podniósł się bez zapału i rzucił żałosne spojrzenie w stronę swojego prześladowcy. Spostrzegł szczupłą postać, chłopca w jego wieku o bystrych, srebrno-zielonych oczach. Will skrzywił się. Chłopak mógł być w jego wieku. Był bardzo spokojny i wcale nie zwracał uwagi na niemożliwe przystojnego chłopaka o iście żałosnym wyrazie twarzy. Może nie widział w Willu niczego wyjątkowego. Jeszcze jeden chłopak w nie lepszej niż jego sytuacji. Nic nie wskazywało na to, że to właśnie on go popchnął. Czarnowłosy Heros wzruszył więc tylko ramionami i zrezygnany kontynuował monotonną wędrówkę na plac.
Bezustannie siąpił deszcz, a na ulicach Londynu zalegała mgła. Will nie czuł się komfortowo wśród tak wielu znienawidzonych przez niego stworzeń. Sprytnie ukrywał swoje uczucia. Wolał się nie narażać tej dziwnej społeczności. Co więcej, nigdzie nie zauważył ludzi. Aleje miasta były szerokie i przestronne, przechadzały się nimi niewielkie Smoki. Wyglądały naprawdę żałośnie i Willowi prawie zrobiło się ich żal. Prawie. A prawie robi wielką różnicę.
Chłopiec jednak się mylił. Nie zaprowadzono ich na plac, lecz w jego podziemia. Było tam mnóstwo olbrzymich komnat, stworzonych z myślą o smokach i wiele więcej klatek. Budowanych z myślą o ludziach – pomyślał Will. Zrobiło ku się sucho w gardle, a puls przyśpieszył. Oddech stał się płytki i urywany. Mimo tak gwałtownej reacji organizmu na niebezpieczeństwo, Will w przeciwieństwie do większości herosów potrafił okiełznać uczucia i stłumić gwałtowną potrzebę działania i zapał tak powszechny u półbogów. Przychodziło mu to o wiele łatwiej, bowiem nigdy nie miał ADHD. Nie zdecydował się na beznadziejną walkę. Ani ucieczkę. Poczekamy-zobaczymy – radził często kolegom. Ale nie, chrzanić Willa, walić to, lecieć na totalnym spontanie, bez planu przeciwko całym setkom potworów! Nigdy żaden z nich tak nie powiedział, ale chłopak wyczytał to z ich twarzy. Po raz pierwszy Heros ucieszył się, że nie ma tu jego obozowych kumpli. Nie chciał ich wsparcia. Will nie mógł też liczyć na pomoc żadnego z bogów. Panowała tu dziwna moc, magia, która wydawała się odcinać go od całej boskiej mocy. Mimo swojego trudnego położenia zachował kamienną twarz, idealną jak zawsze. Patrzył na wszystko tymi samymi oczami, wyrażając pożałowanie dla całego świata i lekką irytację, a także rozbawienie całą tą sytuacją. Przybrał tym samym maskę, która ukrywała jego prawdziwe uczucia. Dla przeciętnego pasażera statku Will pozostał tym samym irytującym, aczkolwiek czarującym i błyskotliwym młodzieńcem. Chłopak cieszył się czasem ze swojego aktorskiego talentu, a wykorzystywał go w różnoraki sposób: od uwodzenia nimf, przez zwodzenie zwykłych ludzi i nadzwyczaj sprawne posługiwanie się Mgłą, po oczywiście oszukiwanie potworów, a następnie zabijanie ich. Ale takie rzeczy robił każdy Heros. A Will miał swoje sekrety, o których nie wiedział nikt. Nawet bogowie. A prawda, niczym stara fotografia na strychu Wielkiego Domu, z czasem wyblakła i przestała być taka oczywista.
Najpierw zaprowadzono ich do niedużej sali, gdzie czekał ma nich niewielki, ale ładny i zadbany, wystrojony w klejnoty smok. Przyglądając się każdemu z osobna mruczał uwagi w języku, którego Will nie tyle nierozumiał, co nawet nie próbował słuchać. Zajęty był oglądaniem pokoju, a raczej groty o niesamowicie wysokim sklepieniu i przylegających do niej pomieszczeń. Chociaż było wiele wyjść, to prawdopodobnie nawet ten mały smok mógłby go złapać. Chłopiec powoli zaczynał rozumieć panujący tu dziwny system hierarchii. Przy tak marnym rozmiarze smok musiał być wyjątkowo utalentowany lub wpływowy. Tylko najwyżej położone stworzenia mogły sobie pozwolić na tak kosztowną biżuterię z klejnotów. Prestiż, sława i pieniądze – zaśmiała się w duchu z iście wisielczym humorem. Gdy ocknął się z rozmyślań spostrzegł, że ma sali została mniej niż połowa Nowojorczyków. Zdziwiony zastanawiał się, co się z nimi stało, a gdy przypomniał sobie metalowe klatki przypominające cele więzienne, porzucił tę ponurą myśl i postanowił bardziej się pilnować. Po chwili zaprowadzono pozostałe osoby do pojedynczych komnat. Jeszcze nie wiedział, co szykują Smoki. I co się z nim stanie.
Kiedy Will wszedł do przeznaczonego mu pokoiku, na fotelu siedziała dziewczyna. Była z pewnością niedużo od niego starsza i bardzo piękna. Najpierw chłopak był zdziwiony, a po chwili poczuł ulgę, że jednak są tu jacyś ludzie. Potem jednak jej miejsce zajęła frustracja, a następnie złość. Kiedy patrzył, jak panienka piłuje sobie paznokcie i udaje że go nie widzi, a potem wstaje i obrzuca go spojrzeniem, jakby był jakimś wyjątkowo ładnym okazem egzotycznego ptaka, nie wytrzymał.
– Co ty sobie wyobrażasz?! Co tu się wy…. – nawet nie dokończył zdania, bo dziewczyna szybko i zwinnie objęła go od tyłu i zasłoniła mu usta dłonią. Jej włosy lekko musneły jego policzek. Pachniała wiśniami. Powoli ochłonął. Puls zwolnił, oddech się wyrównał. Złość i bezradność zastąpiła chęć działania. Mógł oczywiście się jej wyrwać, ale nie zamierzał denerwować jedynej osoby, która mogła powiedzieć co tu się dzieje. Powoli wysunął się z jej objęć i uważnie zlustrował wzrokiem.
Miała około 180 cm wzrostu i była tylko trochę od niego niższa. Krótkie, miodowe włosy były zadbane i modnie przycięte. Nie miała sukni, lecz czerwone, obcisłe spodnie i szkarłatną tunikę. Jej ubiór zszokowałby niejednego dżentelmena, ale dla Willa nie był on wcale niestosowny. Heroski nigdy nie nosiły sukni, które były bardzo niewygodne i przeszkadzały walczyć. Czymś normalnym było dla niego również zachowanie dziewczyny. Przyzwyczaił się już do zakochanych w nim herosej nierzadko nawet córek Afrodyty, rzucający się mu na szyję. „To nie moja wina że jestem tak szaleńczo przystojny” – zwykł przy tym mawiać.
-***-
Ciąg Dalszy NASTĄPI……
fajne opko czekam na następną część
Kiedy następna część!!!!!!!!!!!!!!!!!