Seria się kończy, czas pozabijać bohaterów i w ogóle XD Po trzech miesiącach ruszam tą zastałą CA, radujcie się, Śnieżynki (zamknij się, nikt się nie uraduje ;_;)
Dedyk dla Carmel.
Pozdrawiam
Chione
Gdy Mirabelle wyszła, spojrzałam pustym wzrokiem na pomalowaną na morski kolor ścianę. Z nadgarstka spływała mi gęsta, czerwona krew, rozbryzgując się na podłodze z niemal niesłyszalnym „plum”.
Krew jest piękna. To ona pozwala mi żyć. Nie daje mojemu serce stanąć, wtłacza się w żyły i ożywia narządy wewnątrz swoim przepływem. Jednostajnym, pewnym. Ona wie, co robić. A ja nie. Zaburzam jej pracę, przecinając skórę, pozwalam życiodajnemu płynowi obficie opuszczać moje ciało. Jestem głupia.
A ona niesamowita.
Ja próbuję cierpieć, a ona mnie ratować. Ale przegrywa. Jestem silniejsza od niej. A chciałabym nie być – pomyślałam.
– Holt? – z rozkmin wyrwał mnie znajomy głos. Niestety nie mogłam sobie przypomnieć, czyj był.
– Holt? – głos znów się powtórzył.
Słowo obiło się o moją głowę. Holt. Tak miałam na nazwisko. Chyba. Ale przecież już nie byłam sobą. Czego mogłam być pewna?
Otworzyłam zmęczona powieki i spojrzałam na przybysza.
Był wysoki, opalony. Na twarzy miał uśmiech, który powoli zaczynał zmieniać się w wyraz zmartwienia. Usta z półksiężyca wygiętego w górę, opadły w wąską kreskę. Nerwowo przeczesał dłonią brązowe włosy. Była cała poorana bliznami. Niebieskie oczy przeskoczyły ze mnie na sufit.
– Hej – powiedział cicho.
Spojrzałam na niego z mieszaniną zdziwienia. Irish Dave. Co on tu do diabła robił? Był jednym z herosów, których kiedyś uratowałam przed zgrają potworów. Długa historia.
– Czemu nie ma Christiana? – zapytałam z lekką paniką.
– Christian musiał pilnie pojechać do miasta. I przysłali mnie… Mirabelle przysłała.
Westchnęłam i jeszcze bardziej skuliłam się pod ścianą.
– Masz mnie pilnować? – warknęłam. – Jak ona? Nie potrzebuję waszej litości.
– To nie litość. To przyjaźń i sentymenty. Niespłacone nigdy długi wdzięczności.
Spojrzałam na niego zdziwionym wzrokiem, po czym głośno przełknęłam ślinę.
– Ty… ty uważasz mnie za przyjaciółkę?
– Oczywiście, Ewo. Oczywiście.
Bez ostrzeżenia przyklęknął obok mnie i wziął mnie delikatnie na ręce. Czułam jego ciepłe, opiekuńcze dłonie przez materiał piżamy. Dawały mi poczucie bezpieczeństwa. Przyjaźń daje poczucie bezpieczeństwa.
Położył mnie na łóżku szpitalnym, przykrył kocem, odgarnął włosy z twarzy i zaczął grzebać w szufladzie szafki stojącej obok.
– Gdzie to jest? – mruczał cicho pod nosem.
Wyciągnął z mebla biały bandaż.
A ja coś ogarnęłam. Mirabelle nie przyniosła żadnej ostrej rzeczy. Tylko zawołała Irisha i mu o wszystkim powiedziała. Papla.
Chłopak zawinął mi nadgarstek w białe płótno. Siedziałam cicho. Bo co niby miałam powiedzieć?
– Ewo, czemu zawsze ładujesz się w największe i najgorze kłopoty? – spytał cicho, siadając obok na łóżku.
– Bo jestem taka – odpowiedziałam zdecydowanie. – Świat mnie nie chce. Ja tu nie pasuję, ja tu przeszkadzam – nabrałam powietrza. – Próbujecie się mnie wszyscy pozbyć, choć nawet o tym nie wiecie. Jestem dla was kłopotem. Piątym kołem u wozu.
Twarz chłopaka z łagodnego wyrazu zmieniła się w zimny i zdecydowany.
– Chodź – warknął i pociągnął mnie za dłoń.
Ściągnął koc z mojego ciała i niemal siłą postawił na nogi.
– Dave, co ty wyprawiasz? – warknęłam.
– Chcę ci udowodnić, jak bardzo jesteś zakłamana, Holt – odparł.
– Obawiam się, że skoro chcesz to udowodnić, to będziesz musiał mnie nieść, bo sama na pewno nie pójdę – odpyskowałam.
– Dobrze – stwierdził po prostu.
Poczułam jak grunt usuwa mi się spod nóg, a Irish bierze mnie w „koszyczek” zrobiony ze swoich rąk. Jedną dłoń położył mi pod plecy, a drugą w zgięcie kolan.
Kopnął drzwi i wyszedł ze mną na korytarz Wielkiego Domu.
– Zapytamy się wszystkich, co sądzą o Ewie Holt – szepnął mi do ucha. – I zobaczymy.
– Ale przecież nie wiedzą jeszcze, że ja… to ja. Wiesz, o co mi chodzi – zaprostestowałam.
– Owszem, nie wiedzą. Łatwiej będzie im mówić, nie mając pojęcia, że jesteś nią… sobą – odparł spokojnym głosem.
Zeszliśmy po schodach. Ściany Wielkiego Domu od podłogi do sufitu obwieszone były fotografiami. Niektórymi nowymi, a niektórymi czarnobiałymi i wyblakłymi, tak że postacie na nich były ledwo widoczne. Gdzieś tu powinno być…
Zobaczyłam je. W zielonej ramce. Wisiało między zdjęciem Chejrona, a herosa, którego parę lat temu Dionizos zamienił w delfina i po ponownej transformacji w człowieka coś poszło nie tak i chłopak na zawsze pozostał z twarzą delfina. Ale nie o tym teraz.
Na fotografii wykonanej dwa lata temu przez Percy’ego stałam uśmiechnięta obok Christiana. Syn Hekate wyglądał o wiele mniej poważnie niż teraz. Zresztą ja tak samo. Niesamowite jest to, jak przykre doświadczenia potrafią zmienić człowieka. Jak z całkowitego dziecka mogą nagle zrobić doświadczonego dorosłego. To smutne, jak z błogiej niewiedzy o świecie, zostajemy nagle brutalnie wyciągnięci na światło dzienne.
Chwila, gdy przechodziliśmy obok zdjęcia, wydawała mi się być wiecznością. W końcu drzwi wejściowe Wielkiego Domu zamknęły się za nami.
Irish postawił mnie na nogi i szarpnął za dłoń. Na werandzie siedziała dziewczyna, którą mniej więcej kojarzyłam, Tanya od Aresa. Brązowe włosy miała ściągnięte w cienki kucyk z tyłu głowy, oczy przymknięte. Nogi opierała o wysłużony, stary podnóżek. W dłoni ściskała papierosa, wokół unosiło się trochę dymu. Była pełnoletnia, ale i tak mnie to zdziwiło. W Obozie niewielu paliło.
– Ekhem – chrząknął natarczywie Irish.
Tanya otworzyła błyskawicznie oczy i zerwała się na nogi. Z miną winowajcy rzuciła szluga na ziemię i przydeptała go butem.
– Co chce ode mnie hermesiątko? – spytała podejrzliwym głosem. – Hermesiątko i… ktoś.
– Co sądzisz o Ewie Holt? – rzucił prosto z mostu Irish.
Tanya zamrugała. Pewnie spodziewała się wszystkiego, tylko nie tego.
– O… Holt?
– Robimy ankietę – pośpieszyłam z odpowiedzią i zaśmiałam się głupim głosikiem Mirabelle.
– Holt ma równo pod sufitem w przeciwieństwie do Ciebie, Irish – stwierdziła tylko córka Aresa, kompletnie mnie ignorując i opadła z powrotem na fotel.
– Czyli… zaliczona – szepnął mi do ucha syn Hermesa.
Tanya legła w fotelu i ani myślała wstawać, więc uznaliśmy jej przemowę za zakończoną.
– Hej, czy to nie Mistral? – spytałam chłopaka.
Dziewczyna szła przez boisko do siatkówki, blond włosy powiewały za nią na wietrze.
Moja dawna najlepsza przyjaciółka. W sumie nie wiem, co się z nami stało. Po prostu… pojawił się Christian, a to co było pomiędzy mną, a Mistral nagle zniknęło.
A może tego czegoś nigdy tam nie było.
– Missie, Missie! – zawołał Irish, machając do niej ręką.
Zatrzymała się, chwilę popatrzyła, a moment potem ruszyła w naszą stronę.
– Hej – powiedziała, uśmiechając się lekko do syna boga złodziei, a mnie zaszczycając długim, taksującym spojrzeniem. – Co to za jedna?
– Nie będziemy rozmawiać, o tym, kim ja jestem – odpowiedziałam chłodno. – Co sądzisz o Ewie Holt?
– O mojej Ewie? – upewniła się.
– Tak – odparł Irish.
– Ewcia… była kiedyś moją najlepszą przyjaciółką. Jak mam mówić o niej źle? Jednak też jak mam nie mówić o niej źle, skoro rzuciła mnie w kąt jak niepotrzebną zabawkę? Po prostu znalazła sobie innych, lepszych ode mnie przyjaciół. Ale ja to rozumiem. Bo ja też. Uważam ją mimo wszystko za niesamowitą osobę – Mistral nabrała powietrza. – Wciąż ją kocham.
Zmięła w palcach materiał swojej bluzki z kotem i wielkim napisem MEOW.
Syn Hermesa uśmiechnął się do niej z zakłopotaniem.
Ja nie powiedziałam nic. Co miało znaczyć „wciąż ją kocham”? No co?
Nie miałam pojęcia. A słowa wypowiedziane przez Mistral zabolały.
– Dzięki – odparł. – Tam jest Jacob, o!
Pociągnął mnie do chłopaka z brązowymi lokami opadającym szelmowsko po obu stronach głowy. Uśmiechał się do mnie przez całą ich rozmowę. Powiedział, że nigdy ze mną nie rozmawiał, bo go tak onieśmielam. Podziwia mnie i wielki za odwagę i poświęcenie, jakimi wykazuję się na każdym kroku.
Odwagę i poświęcenie… Gdzie odwaga w tym, że się samookaleczałam?
Potem zaliczyliśmy jeszcze parę osób. Żadna nie powiedziała na mój temat złego słowa. Wszyscy uważali mnie za niesamowitą osobę po przejściach i przeżyciach, które pchnęły ją w objęcia depresji. Ale wciąż ją kochają.
Ja taka nie byłam. Kłamali. Musieli.
Po jakimś czasie powiedziałam Irishowi, że jestem zmęczona. Nie protestował, odniósł mnie prosto do pokoju. Powiedział mi, żebym spała, on musi iść, ale potem ktoś do mnie przyjdzie. Na pewno kogoś przyśle, mam się nie martwić, jestem w bezpiecznych rękach.
Zasnęłam z dziwnym, przyjemnym uczuciem w sercu. To, co zrobił było dla mnie… wyciągnął uśmiech na moją twarz. Po raz pierwszy od śmierci Mateusza Uczynił cud. Ludziom jednak trochę na mnie jeszcze zależało. Chyba. Zrobił mi nadzieję, że jednak mój świat nie zawalił się w całości, skoro syna Apolla już nie ma na tym świecie.
Mirabelle
Sądzę, że jestem chora psychicznie. W sumie nigdy nie twierdziłam, że jestem zdrowa. Ale taką mnie wychowano – na sadystkę, nieczułą na cierpienie kogoś innego, będącą w stanie sama zadać ból i męki, nawet zabić i w ogóle nie czuć żalu ani wyrzutów sumienia.
Nic mnie nie rusza. Jestem skałą.
Gdy Ewa rzuciła się na mnie, przyszedł mi do głowy szatański pomysł – skoro i tak zniszczyłam jej już życie, czemu by jej… nie zabić? Przecież sama chciała się ciąć, powoli wykrwawiać, wypuścić z siebie życie, niczym powietrze z przedziurawionego balona. Umrzeć. Śmierć jej kochaneczka zupełnie ją dobiła, pozbawiła sił do dalszej walki.
Spojrzałam na swoje piękne odbicie w lustrze. Patrzyłam jej oczami, miałam jej serce, jej ciało.
Prędzej, czy później zmuszą nas do powrotnej zamiany. Znów stanę się tą… brzydotą. Społczeństwo mnie odrzuci. Będąc nią, mając jej ciało, mogę stać się kimś innym, uciec od tamtej Mirabelle. Zacząć życie od nowa. Jeśli jednak zabiję Ewę, zrzucę winę na kogo innego albo na nią samą i to udowodnię, zostawią mi to ciało.
Wyjęłam z szuflady pierścień, który niegdyś podarował mi Kadir. Rozejrzałam się po jednym z wielu pokojów Wielkiego Domu, w którym umieścił mnie Christian. Zaufał mi, zamiast trzymać w zimnych lochach pod Obozem. Ale czy to ważne? Kolejny człowiek, którego zmanipulowałam.
Paznokciem nacisnęłam wielki szmaragd na pierścieniu. Rozległo się ciche „klik” i klejnot odskoczył. Była tam. Trucizna. Nieco białego proszku wewnątrz. Jeden łyk tego rozpuszczonego w wodzie powaliłby słonia. A co dopiero jedną, wyczerpaną i wycieńczoną nastolatkę. Jednak to na wszelki wypadek. Bo skąd Ewa miałaby truciznę? Planem „A” był nóż. Nóż należący do Holt.
Uśmiechnęłam się, wyciągając go zza paska. Znalazłam tę rzecz w jej szufladzie w domku Ateny. Skąd miała wiedzieć, że niedługo zostanie splamiony jej własną krwią?
Napisane, nie mam pojęcia jakim cudem, weny nie było, pomysłu też, to opko jest… czymś XD
Za literówki serdecznie przepraszam, jednak po autokorekcie w moim Wordzie pozostał akt zgonu…
Buziaki
Chione
Zabiję za tą końcówkę ;-; Ale cieszę, że wreszcie przysłałaś CA. Kocham to opko – było pierwszym jakie przeczytałam na RR i mam do niego mocny sentyment. Tak więc masz je szybciutko kontynuować!
Dziękuję za dedyke.
Szybko znaczy w miesiąc, zamiast w trzy?
Znaczy się w tydzień, ale miesiąc jeszcze jakoś przeżyję.
Ale pamiętaj Carmel, że Twoja PC też ma się pojawić 😛
Eeeeee…. Pojawi się, ale za… czas nieokreślony.
Heheh, pierwsze zdanie w przedmowie: „Seria się kończy, czas pozabijać bohaterów”. Nie no, sama prawda z życia wzięta :’)
Dokładnie <3
Wstęp jak zwykle pisany na spontana, bez późniejszych poprawek i na zasadzie "co ślina na język przyniesie" :P.
Opko czytałam dość dawno, ale obiecałam komentarz jak tylko będę na kompie… no więc go piszę. 😛 Ta część bardziej mi się podobała niż poprzednia… nie wiem czemu. Może dlatego, że poprzednia była tak dawno temu, że wiesz… błędów wypisywać mi się ie chce, no i też taka prawda, że nie chce mi się odświeżać treści opka. Znasz mnie, straszny ze mnie leń 😉 Ogólnie podobało mi się, ale… ale czegoś mi brakło. Nie potrafię tego zdefiniować. W każdym razie pisz dalej. 😀
I co ja tu mam pisać? Genialne;) Świetne, opisy, przemyślenia- ogólnie całość bardzo mi się podoba;) Pisz dalej, chcę wiedzieć co będzie;)
Tak, zabij ich wszystkich! Kill’em all!
To nie zabrzmiało miło, ;______;.
Tylko, że ja już po prostu czuję, że tracisz serce do Ewy i innych bohaterów. Napisałaś w końcu już chyba z 70 części. To dużo. Masz prawo być zmęczona Ewą.
Ale opko mimo to genialne. Uwielbiam Twój płynny, poetycki styl, świetne porównania, nieco zbytnie dramatyzowanie, trochę nienaturalne wypowiedzi, a to wszystko składa się na pojęcie „Chionistyczne”. Kocham Twoje genialne rozkminy, xD.