~*~
Witam po dłuższej przerwie. Nie jestem w pełni zadowolona z tej części, ale mimo wszystko ją publikuje. Gdyż, choć preferuje opisywać akcje lub uczucia to opowiadanie musi zawierać również miejsca przejściowe. I to jest jedno z takich miejsc przejściowych, które pociągnę może jeszcze przez następną część.
Z dedykacją dla tych, którzy skomentują.
Raisa
~*~
Spokojnym krokiem skierowałam się do centralnej części wsi, aż nie znalazłam się na rynku głównym. W czasie, kiedy blade promienie słońca muskały kamienny plac, ludzie rozstawiali swoje stragany. Czujna okrążyłam rynek, zapamiętując drogi ucieczki, jak uczył mnie tata. I choć śpieszyło mi się, aby oddalić się od łowczyń jak najdalej, to zaczekałam aż miejscowi ludzie zaczęli poruszać się pomiędzy stoiskami. Zapoznana już z rozmieszczeniem straganów długimi krokami podeszłam do sklepiku z odzieżą. Ignorując nachalną sprzedawczynię, wybrałam granatowa czapkę z daszkiem i cztery chusty z mikrofibry. Udałam wielce zadowoloną z zakupu, przeglądając się w lustrze, kiedy starałam się ukryć włosy i oczy, które niestety rzucały się w tłumie szarych ludzi. Jednym ze skrajnych stoisk był stragan miejscowego aptekarza. Ku mojemu zdziwieniu w swoich artykułach miał nawet mydło własnej produkcji, które z radością kupiłam, ponieważ zapomniałam zabrać ze sobą kosmetyczki.
-Niewiele obcych można spotkać o tej porze w naszym miasteczku- odezwał się dobrze zakonserwowany staruszek w poszarzałym swetrze.
Uśmiechnęłam się do niego, ale nie odpowiedziałam. Zamiast tego rozejrzałam się w poszukiwaniu miejsca, gdzie mogłabym kupić mapę oraz napełnić menażki wodą.
-Czego szukasz, młódko?
-Młódko?- zachichotałam w duchu z użycia tak starego wyrażenia.- Wody, ojcze. Poszukuje wody- odparłam, dygając się jak na kostiumowych filmach.
Jego oczy roziskrzyły się, patrząc na mnie.
-Na końcu tej ulicy- odparł, wskazując drążącą dłonią na rudawe domy.- Tam stoi stara studnia, a za nią dom z kwitnącymi kalinami, w którym mieszka nasz policjant, jeśli potrzebujesz pomocy- mruknął, wskazując na pokryte krwią ucho, które rozcięła mi strzała.
Z trudem zachowałam spokojny wyraz twarzy, odchodząc. Z sercem obijającym się boleśnie po klatce piersiowej, podążyłam wskazaną uliczką. Kiedy dotarłam do studni, natychmiast lodowatą wodą umyłam ucho z krwi. Następnie napełniłam menażki do końca, nie wiedząc, kiedy znowu będę miała na to okazję. Co chwila moje zlęknione spojrzenie wędrowało na dom za mną z małą tabliczką- Policja. Potrząsnęłam głową dla zebrania myśli. Dopiero wtedy przy kamieniach studni dostrzegłam wymizerniałą roślinkę. Kiedy przyjrzałam jej się dokładniej zobaczyłam, że rósł tam kurzyślad polny. Zaśmiałam się cicho ze swojego szczęścia, zrywając wszystkie listki. Umyłam je dokładnie i zawinęłam w jedną z chust, które miały mi służyć, jako ręczniki. Oparłam się o studnie zastanawiając się, gdzie mogłabym kupić mapę. Nieustannie wracałam spojrzeniem do domku za mną, aż wreszcie zirytowana wstałam gotowa zapytać policję o lokalny sklep. Po cichu uchyliłam starą furtkę i przeszłam obok dwumetrowego drzewa obsypanego na łysych gałęziach białymi i różowymi kwiatami o słodkim zapachu. Musnęłam delikatnie nierozwinięty pąk, kiedy drzwi od domu otworzyły się szeroko, a w nich staną brunet o ciemnych oczach w mundurze. Dostrzegłam pomięty kołnierzyk koszuli i cienie pod oczami, świadczące o nieprzespanej nocy w pracy. Nonszalancko oparł się o framugę, upijając łyk z parującego kubka.
-W czym mogę służyć?- zapytał głębokim głosem, poprawiając na nosie okulary. Obrzucił mnie wnikliwym spojrzeniem.
-Dzień dobry, chciałam zapytać o jakiś lokalny sklep, gdzie mogłabym kupić mapę, ponieważ na targu nie znalazłam takiego stoiska – odparłam, starając się panować nad głosem.
-Na komisariacie rozdajemy mapy – odparł, odsuwając się lekko, aby zrobić mi miejsce.
Czułam zimny dreszcz, gdy przekraczałam próg, ale ku mojemu zdziwieniu nie uczynił nic, co mogłoby wskazywać na złe zamiary. Znalazłam się w skromnym gabinecie albo jak on to nazwał komisariacie. Podszedł do kontuaru szperając w tonach papieru.
-Jakaś konkretna?
-Wybrzeża zatokowego.
-Nie będę takiej miał….. A może całych Stanów?
-Niech będzie- wysiliłam się na lekki ton, walcząc z moją własną paranoją.
-Proszę- Podał mi złożony dokument.- Czy mogę jeszcze w jakiś sposób pomóc,…?
-Lizzy.
Zdobył się na zmęczony uśmiech.
-Czy mogę jeszcze w jakiś sposób pomóc, Lizzy?
-Nie sadzę- odparłam, biorąc mapę.- Do widzenia i dziękuję, panu- rzuciłam, nie czekając na odpowiedź.
Szybkim krokiem ruszyłam główną droga, aby wydostać się z miasteczka, zanim zaczęłyby się pytania. Dopiero koło południa zrobiłam sobie krótki postój, siadając w cieniu drzew. Napiłam się i zjadłam małą rację, gdyż zdecydowałam się nie odwiedzać miast. Wyciągnęłam mapę i odszukałam na niej Long Island. Miałam duży kawał drogi przed sobą. Wyznaczyłam sobie trasę do wieczora i podążyłam dalej. Nie interesowały mnie widoki. Skupiałam się tylko na tym, aby nie zgubić drogi. Nagle przede mną usłyszałam trzask gałęzi. Poczułam falę adrenaliny, która wypełniła moje żyły. Gdyby to było zwierze usłyszałabym dalsze hałasy, ale wokół zapanowała okropna cisza. Niby od niechcenia poprawiłam pasek z nożem, kiedy z krzaków wyszło kilku niedorostków.
-Kogo my tu mamy?- wycharczał wyższy, wyszczerzając się w lubieżnych uśmiechu.
Spróbowałam ich obejść, ale barczysty szatyn złapał mnie za nadgarstek.
-Nie chcę kłopotów- mruknęłam.
: Carl!
-Słuchaj, ona nie chce kłopotów- zaśmiał się jego niższy kolega.- Ale my chcemy się tylko zabawić, maleńka.
: Carl, pomocy!
Napięłam mięśnie i uderzyłam go w pierś, kiedy do mnie się zbliżył. Zakrztusił się i upadł na plecy, tracąc oddech.
-Trzymaj ją- warknął, a jego kolega spróbował unieruchomić mi drugą rękę, ale wyrwałam się i zdzieliłam go pięścią. Celowałam w brodę, ale na jego nieszczęście trafiłam w nos. Po chwili buchnęła z niego krew, ale odskoczyłam, dzięki czemu nie zalała mi bluzy. Odwróciłam się na pięcie i zwiałam, aż się za mną kurzyło, zanim którykolwiek ze sprawnych chłopaków ruszyło za mną. Niestety niedaleko ubiegłam, bo wkrótce łysy pas wyznaczał droga, na której byłam zbyt widoczna, więc byłam zmuszona wbiec w drzewa. Pędziłam przez zarośla, odtrącając gałęzie. Nie miałam pojęcia, dokąd pędzę, ale uparcie kierowałam się do przodu. Za moimi plecami słyszałam wrzaski, ścigających mnie chłopaków. Przeklinali i wyliczali, co mi zrobią, jak mnie złapią. Wtedy usłyszałam donośny wystrzał i jednocześnie ramię przeszył mi nagły ból. Szyderczy śmiech rozbrzmiał, zagłuszając echo wystrzału. Potem to już tylko mogłam oskarżać złośliwość losu, kiedy potknęłam się o korzeń, upadłam na ranną rękę i ześlizgnęłam się po zboczu. Zaciskając mocno zęby zasłoniłam głowę, oplatając ją rękami. W końcu znieruchomiałam na dnie zarośniętego chaszczami płytkiego wąwozu. Leżałam, łapiąc oddech, kiedy usłyszałam kolejne wystrzały i hałas kroków zbliżającej się bandy. Z trudem wstałam, kiedy moje ramię płonęło żywym ogniem. Stłumiłam krzyk, kiedy wspinając się po grząskim gruncie zahaczyłam ręką.
-Jesteś nasza- usłyszałam głos za sobą. Spięłam się po raz ostatni i pobiegłam przed siebie. Przerażona wpadłam na drogę tuż przed nadjeżdżający harley. Pisk opon, zagłuszył mój śmiech chłopaków, którzy wypadli tuż za mną z bronią w ręku. Głucho uderzyłam w bok pojazdu i ogłuszona poturlałam się po asfalcie. Po chwili poczułam delikatny dotyk na szyi.
-Stójcie!- krzyknął męski głos nade mną.- Postrzelili ją.
Jęknęłam cicho, przetaczając się z bolącego ramienia na plecy.
-Słyszysz mnie?- spytał, uciskając ranę. Poczułam paraliżujący ból. Zawyłam w duszy.- Słyszysz mnie?!
-Tak- syknęłam, wałcząc z chęcią przywalenia mu. Powoli otworzyłam oczy i spróbowałam dostrzec coś, pomimo krwawej mgły.
-Jak masz na imię?
Nie odpowiedziałam, przeżywając mękę w milczeniu. Obawiałam się choćby poruszyć mięśniem twarzy, żeby nie wywołać kolejnej fali bólu.
-Mów do mnie i nie zasypiaj!- Potrząsną mną, powodując kolejną falę cierpienia.
-Ava. Ava Watteau – mruknęłam, próbując wymyśleć dobre kłamstwo, pomimo przeżywanej agonii. Ramie paliło mnie żywym ogniem, a cały kręgosłup po głowę bolał mnie po bliskim spotkaniem z jego harleyem.
-Dobrze, Ava. Co cię tu sprowadza?
-Jadę do Nowego Jorku- wysyczałam, decydując się na półprawdę. Zaciskając zęby, skupiłam się na opanowaniu zawrotów głowy. Musiałam ruszać.
-Nie ma ich, ale zdążyłem się im przyjrzeć- wtrącił się drugi głos.-Musimy zabrać ją do szpitala.
– Nie powieziesz jej przecież na nim, nie utrzyma się.
-Nic mi nie będzie- wtrąciłam się i usiadłam walcząc z mdłościami. Czułam skórcze, które targały moimi wnętrznościami. Odepchnęłam ból na drugi plan, skupiając się na tym, że pościg za mną trwa.
-Musisz….
-Nie- mruknęłam, ściągając z ramion plecak. Jedną ręką wyjęłam z niego apteczkę i odciągnęłam się na pobocze. Nie śmiałam spojrzeć w oczy tamtym mężczyznom, dlatego zdjęłam z siebie bluzę i koszulę, których rękaw był zalany krwią. Siedząc w samym podkoszulku, obejrzałam ranę. To było na szczęście tylko draśnięcie, choć mocno krwawiło.
-Daj- mruknął wysoki blondyn.
Spojrzałam na niego nieufnie.
-Jest weterynarzem, więc może ci pomóc. W takim stanie nie zawieziemy cię do szpitala.
Niechętnie zgodziłam się i oddałam mu opatrunek, którym uciskałam ranę.
-Dany przynieś sok, musimy zapobiec szokowi- kazał swojemu towarzyszowi.
Zaśmiałam się w myślach, słysząc jego słowa. Przecież nie wykrwawiam się, a jedynie muszę opatrzyć draśnięcie.
-W apteczce mam krwawnik, rdest ptasi i werbenę- mruknęłam.
-Co takiego?- spytał Dany, podając mi sok. Dostrzegłam wdzięczność w spojrzeniu weterynarza.
Upiłam łyk. Sok był taki dobry, a w dodatku uspokoił moje wnętrzności.
-Krwawnik działa przeciwkrwotoczne i przeciwzapalne, rdest ptasi przyspiesza gojenie się ran, a werbena jest przeciwbólowa- wyliczyłam i upiłam potężny łyk soku.
-Stary, może ona sama powinna się opatrzyć- mruknął speszony.
– Po prostu wyjmij z apteczki lawendowy woreczek, wyjmij cztery liście i zgnieć je. Użyj jodyny, czerwona buteleczka, oczyszczając mi ranę, a potem nanieś na nią miazgę z rdestu ptasiego i opatrz- wyjaśniłam spokojnym głosem, zdając sobie sprawę, że to Dany jest starszy, a mój lekarz może mieć nie więcej jak dwadzieścia lat. Aby się uspokoić, wypiłam małymi łykami zawartość butelki.
-Powinniśmy zawieść cię do szpitala- mruknął Dany.
-Nie widzę takiej potrzeby- mruknęłam, oglądając swoją koszulę. Zwinęłam ją w kłębek i postanowiłam wyprać oraz zaszyć przy najbliższej okazji. Ostrożnie założyłam bluzę, uważając na opatrunek.
-To, chociaż pozwól nam cię podwieźć- wtrącił się weterynarz.- Potrąciłem cię.
-No, co ty. Nie zauważyłam- mruknęłam sarkastycznie.
-Tylko cię podwieziemy.
-A dokąd jedziecie?- spytałam od niechcenia, rozmyślając o korzyściach. Dzięki nim mogłam znacznie oddalić się od łowczyń.
-Do Oakland- odparł Dany.
-Zgoda- mruknęłam, z trudem pakując swoje rzeczy do plecaka jedną ręką, który wyrwał mi weterynarz.
Dany pomógł mi wstać, kiedy jego towarzysz przymocowywał mój bagaż do swojego harleya.
-Tak w ogóle to się nie przedstawiliśmy…
-To jest Ava- krzyknął weterynarz.- Ava Watteau.
Uśmiechnęłam się mimo woli.
-Jestem Dany Connors, a mój brat William.
-Will- krzyknął, choć staliśmy już obok niego.- Po prostu Will, ile jeszcze muszę ci o tym przypominać.
Dany uśmiechnął się pobłażliwie, pomagając mi usiąść za Willem. Delikatnie przysunęłam się do niego, oplatając go zdrową ręką w pasie.
-Nie szarżuj, kochasiu- mrukną na odchodnym Dany.
-Trzymaj się- rzucił Will, ruszając.
Cała ręka zdrętwiała mi, ale dzięki temu nie czułam bólu. Oparłam się policzkiem o jego plecy. Zaczęłam myśleć, aby zapoznać się częściowo ze swoją sytuacją. Jakby nie patrzeć, ułatwili mi podróż na Long Island, choć mnie nie znali. Zamiast zastanawiać się nad moim transportem, spróbowałam uporządkować sobie informacje.
Autorka pamiętnika miała na imię Alessa. Była sierotą i kiedyś mieszkała w sierocińcu w małym miasteczku i, o ile to możliwe, była powiązana z bogami Aidy. Oprócz tego byli jacyś ONI, jej władcy. Z jej wypowiedzi wynikało, że była ich własnością. Dodatkowo miała kogoś, kto był jej drogi i nie mogła się z nim kontaktować ze względu NICH. Chciał ukrywać korespondencje z tą osobą za pomocą sposobu brata śmierci. Jakiej śmierci? Kim jest ta śmierć? Kolejną sprawą były jej pytania w ostatnim wpisie. Wynika z nich, że ktoś ważny dla niej umarł, zostawił ją, zanim stała się jakaś zmiana. Ma ojca, ale nienawidzi go, ponieważ ją zdradził. W jaki sposób? No i jeszcze tajemniczy ON. Może to jej ukochany. Nail Condogie, który jak wspomniała może być tylko anagramem. Ale kogo? Poza tym ona wiedziała coś o Long Island. Napisała o jakimś wypadku z obozem i nomami, ale nie miałam pojęcia, o co mogło jej chodzić.
Zanim się obejrzałam zasnęła, przytłoczona nieprzespaną nocą, pościgiem i raną. Obudziłam się dopiero, kiedy zatrzymaliśmy się na postój w jakimś przydrożnym barze. Zirytowana tym, że nie zdążyłam przemyśleć mojej sytuacji, kiedy Dany podszedł, żeby pomóc mi zsiąść. Poszłam z nimi na obiad, a Will zaoferował, że postawi mi obiad, bo, jak przypomniał mi kolejny raz, potrącił mnie. Zgodziłam się, musząc oszczędzać pieniądze. Usiedliśmy przy dużym stole i czekaliśmy na obsługę. Z westchnieniem oparłam się.
-Jeszcze chce ci się spać?- zaśmiał się Dany, kiedy zasłoniłam usta ziewając.
-Miałam kiepską noc- odparłam.- Jak daleko zajechaliśmy?- spytałam, patrząc na słońce, kiedy Will poszedł do toalety.
-Nie było zbytnich przeszkód- odparł z nosem w karcie dań.- Do wieczora dojedziemy.
Skinęłam i wyjęłam z kieszeni mapę. Przejechałam palcem od Oakland do Nowego Jorku. Pomiędzy nimi musiało być przynajmniej trzydzieści mil.
-Będziesz mogła przenocować u nas- mruknął, kiedy odprawił kelnera.
-Dlaczego?
-Słucham?
-Dlaczego, przecież już i tak mi pomogliście podwożąc mnie i stawiając teraz obiad?
-Will cię potrącił.
-Sama na niego wpadłam, uciekając.
-Will właśnie ma trudny okres- szepnął, jakby zapadając się w sobie.- Jego dziewczyna umarła i właśnie wracaliśmy z pogrzebu.
-Rozumiem- mruknęłam, patrząc jak wysoki, przystojny chłopak podchodzi do baru.
-On wini się za jej śmierć, ponieważ zginęła w wypadku, a to on nauczył ją jeździć.
-A teraz potrącił mnie- szepnęłam, pojmując powagę sytuacji.- Rozumiem, ale wystarczyłoby zwykłe przepraszam i tyle.
-Pozwól, że to on zadecyduje, co wystarczy- rzucił, kiedy zbliżył się kelner z naszym zamówieniem.
Skupiłam się na zjedzeniu dużej porcji frytek i tortilli z warzywami oraz na wypiciu gigantycznej szklanki soku pomarańczowego. Will patrzył na mnie, szukając oznak słabości, kiedy do nas dołączył. Uśmiechnęłam się do niego pokrzepiająco. Wtedy na małą scenę wszedł właściciel lokalu, ogłaszając wolną scenę, co oznaczało, że każdy mógł zaśpiewać.
-Will- mruknął Dany, mrugając porozumiewawczo.
-Nie.
-Will.
-Nie, stary.
-Will?
-No dobrze – mruknął, wstając.- Ale tylko raz.
-On śpiewa?
-Ma niezwykły głos.
: Idź do niego.
Zamknęłam oczy.
: Carl?
: Zaśpiewaj z nim– poprosił i zamilkł.
Otworzyłam oczy oraz pomimo pytającego spojrzenia wstałam i poszłam w ślad za Willem. Spojrzał na mnie zaskoczony, kiedy weszłam na scenę.
-Co ty…?
-Zaśpiewaj ze mną- poprosiłam.
Nie odpowiedział, ale podał mi drugi mikrofon. Zapadła grobowa cisza. Gorzej już być nie mogło. Mruknęłam do dźwiękowca tytuł piosenki i czekałam. Usłyszałam niskie dźwięki i instrumenty dęte. Will posłał mi pytające spojrzenie, ale w odpowiedzi tylko wskazałam na ekran ze słowami.
Głęboko w oceanie, martwi i odrzuceni,
gdzie niewinność zgorzała w płomieniach.
Miliony mil od domu, idę naprzód.
Jestem przemarznięty do szpiku kości, jestem…
Żołnierzem zostawionym samemu sobie, nie znam drogi.
Pnę się po szczytach hańby.
Czekam na wezwanie, z dłonią na piersi.
Jestem gotowy na walkę i przeznaczenie– wyśpiewałam czystym głosem, wkładając w te słowa całą moją bezradność, gniew i niepokój spowodowany ucieczką. Musnęłam dłonią Willa, który rozpoczął swoją część.
Dźwięk brzęku żelaza utkwił w mojej głowie.
Huk bębnów dyktuje
rytm upadków, liczbę umarłych.
Rosnący ryk rogów, na czele.
Od zarania dziejów do końca dni.
Będę musiał uciekać, daleko.
Pragnę poczuć ból i gorzki smak
krwi na moich ustach, ponownie.
Uśmiechnęłam się, stając przy nim i zaśpiewaliśmy razem ostatnią zwrotkę.
Ta śnieżna nawałnica parzy moje dłonie.
Jestem przemarznięty do szpiku kości, jestem…
Miliony mil od domu, odchodzę
nie pamiętam twoich oczu, twojej twarzy.*
Poczekaliśmy aż wybrzmią ostatnie dźwięki i zaczęłam schodzić po schodach, ale zatrzymałam się, kiedy pomachał do mnie właściciel lokalu.
– Macie niesamowite głosy.
Skinęłam zdawkowo.
-Zaśpiewajcie jeszcze z dwie, trzy piosenki, a nie zapłacicie nic za obiad- zaproponował.
– Zapytam- oparłam, zmierzając do stolika.
-Byliście świetni- oznajmił Dany.
-Właściciel się z tobą zgadza i proponuje układ. Ja z Willem zaśpiewamy jeszcze trzy piosenki, a nie płacimy za obiad. Co ty na to?
-Jestem za.- Uśmiechnął się.- Ale ustalmy, co zaśpiewamy.
Wzruszyłam ramionami.
-Sadzę, że powinniście zaśpiewać po jednej sami i jedną wspólnie- mruknął Dany.
-Co razem?- spytałam.
-Wiem, chodź- mruknął tajemniczo Will, idąc do dźwiękowca.
Kiedy ponownie stanęłam na scenie, rzuciłam szybkie spojrzenie na tekst piosenki i odetchnęłam z ulgą. Znałam ją bardzo dobrze. Przygryzłam dolną wargę, starając się odegnać wspomnienia o mamie. Ona uwielbiała tą piosenkę.
-Na zmianę- szepnął Will. Skinęłam i zaczęłam.
Nie lubię przechadzać się po tym starym, pustym domu.
Więc złap mnie za rękę, przejdę z tobą, moja droga.
Schody skrzypią, gdy kładę się spać, nie mogę przez to zasnąć.
To dom próbuje ci powiedzieć, żebyś zamknęła oczy.
Czasami nie mogę zaufać nawet samej sobie.
Umieram, gdy widzę cię w takim stanie.
Bo chociaż prawda może się różnić,
ten statek bezpiecznie zaniesie nasze
ciała do brzegu.
W mojej głowie jest pewien stary głos, który wciąż mnie powstrzymuje.
Więc powiedz jej, że tęsknię za naszymi pogawędkami.
Wkrótce to wszystko się skończy i zostanie pogrzebane wraz z naszą przeszłością.
Bawiliśmy się na zewnątrz, gdy byliśmy młodzi.
I pełni życia, i pełni miłości.
Czasami myślę, że się mylę, a mam rację.
To twój umysł płata ci figle, moja droga.
Bo chociaż prawda może się różnić,
ten statek bezpiecznie zaniesie nasze
ciała do brzegu.
Nie słuchaj tego, co mówię.
Wszystkie krzyki brzmią tak samo.
Bo chociaż prawda może się różnić,
ten statek bezpiecznie zaniesie nasze
ciała do brzegu.
Odszedłeś, odszedłeś, odszedłeś daleko.
Patrzyłam, jak znikałeś.
Wszystkim, co mi po tobie pozostało, jest twój duch.
Teraz jesteśmy rozdarci, rozdarci, rozdarci od siebie i nic nie możemy zrobić.
Pozwól mi odejść, wkrótce znów się spotkamy.
Nie, czekaj, czekaj, czekaj na mnie!
Proszę, zostań tu!
Widzę cię, gdy zasypiam.
Nie słuchaj tego, co mówię
Wszystkie krzyki brzmią tak samo
Bo chociaż prawda może się różnić,
ten statek bezpiecznie zaniesie nasze
ciała do brzegu.
Nie słuchaj tego, co mówię
Wszystkie krzyki brzmią tak samo
Bo chociaż prawda może się różnić,
ten statek bezpiecznie zaniesie nasze
ciała do brzegu.*
Widownia oszalała, choć według mnie nie było to mistrzowskie wykonanie, ale mimo to zrobiłam miejsce na scenie Willowi, który wziął gitarę. Skąd ją wziął? Nie wiem. Przysiadłam koło dźwiękowca, który uśmiechnął się uroczo do mnie, a wtedy Will zaczął grać utwór Eda Sheeran’a – „You Need Me, I Don’t Need You”. Był świetny, a jego głos idealnie pasował do gitary. Spojrzałam na słońce, irytując się naszym postojem. Kiedy rozbrzmiały brawa, wstałam i poprosiłam Willa, aby mi zagrał, wysoko uniósł brwi. Potrząsnęłam głową, dając mu do zrozumienia, że nie będę nic wyjaśniać. Uderzał lekko w struny. Postanowiłam zostawić publiczność w niedosycie i zaśpiewałam piosenkę „Demons” grupy Imagine Dragons, starając się wydobyć jak najwyższe tony. Kiedy skończyłam Dany patrzył na nas z uchylonymi ustami. Zignorowałam go, wracając na miejsce po moją kurtkę. Wypiłam resztkę soku, zanim zarzuciłam ją na ramiona. Nawet, gdy wychodziliśmy widziałam zawiedzenie na twarzy właściciela lokalu.
Z westchnieniem usiadłam za Willem i oparłam się o jego plecy.
-Dobranoc- mruknął, ruszając.
Zasnęłam ponownie, uśmiechając się rozbawiona.
Śniłam.
A właściwie nie śniłam, lecz stałam na klifie. Za mną była pustka, ciemność, nicość, mrok.
Chaos- odezwał się Głos w mojej głowie.
Przede mną była przepaść do wody. Gniewne fale rozbijały się o nagą skałę. Nieznana mi siła uniosła moją dłoń, którą przeczesałam długie włosy.
Wiesz, co musisz zrobić- odezwał się ponownie Głos.
Moje usta same wykrzywiły się w coś pomiędzy uśmiechem a grymasem gniewu. I ku mojemu przerażeniu mimowolnie zrobiłam krok naprzód.
Spadłam.
Woda otoczyła mnie szczelnym kokonem i pchnęła w głąb morza. Otworzyłam usta, a moje płuca wypełniła woda.
Dobrze- skomentował Głos.- Pozwól mi cię prowadzić i poznaj moją historię, Dalekowidząca.
Ciemność.
Poczułam czyjeś silne, szorstkie dłonie. Dotykały mojej skóry. Moich ramion. Wynurzyliśmy się z wody. Zimny wiatr przeszył mnie do szpiku kości.
Ciemność.
-Otwórz oczy!- Zachrypnięty męski głos nie pozwalał mi odpłynąć.
Czułam twarde drewno pod sobą. Uchyliłam powieki, ale obraz wokół mnie wirował.
Ciemność.
-Zostań ze mną!- rozkazał mi, ale nie wiedział, jaki ciepły i miękki był mrok.
Poczułam jego miękkie wargi na moich ustach. Wdmuchnął mi powietrze do płuc. Zaczęłam się krztusić, wypluwając wodę. Delikatnie przesunął mnie na bok. Z nos i ust płynęły mi strużki słonego płynu. Po raz pierwszy odetchnęłam świeżym, morskim powietrzem. Zamrugałam, aby przyzwyczaić się do światła. Przy mnie klęczał wysoki chłopak o cudownie zielonych oczach. Ciemne kosmyki mokrych włosów oblepiały mu czoło i kark. Potrząsnął głową rozbryzgując wodę. Uśmiechnął się do mnie. Poczułam jak bierze mnie na ręce. Przywarłam do niego, aby nie osunąć się, gdy świat ponownie zawirował wokół mnie. Mokre, słabe dłonie ześlizgnęły się z jego umięśnionego, opalonego torsu. Zmęczona pozwoliłam powiekom opaść. Następne, co poczułam to wygodne posłanie i ciepły koc. Odgarnął mi z czoła mokre włosy. Jego dotyk sprawił, że ogarnęło mnie dziwne ciepło.
-Nic ci nie będzie- szepnął, a ja odpłynęłam w ciemność.
„Człowiek zupełnie nie wie, kiedy tonie, ani która kropla wody wyznacza mu koniec. „
Poczułam ciepłe promienie słońca na twarzy. Gwałtownie zerwałam się z łóżka. Moje osłabione nogi nie wytrzymały i osunęłam się na podłogę. Dysząc leżałam na ziemi. Usłyszałam skrzypienie zawiasów oraz kroki w podkutych butach. Silne ręce podniosły mnie i posadziły na łóżku. Głowa opadła mi na pierś.
-Nic ci tu nie grozi- powiedział spokojnym głosem, jak do przerażonego, dzikiego zwierzęcia.
-Skoczyłam- szepnęłam półprzytomna.
-Będę za drzwiami- powiedział, udając, że nie słyszał mojej uwagi.- Wyjdź jak będziesz gotowa. Rozumiesz?
Nie ufając swojemu głosowi, pokiwałam głową. Zabrał dłonie z moich ramion i wyszedł. Usiadłam w kącie na łóżku. Objęłam rękami kolana, kiwając się na piętach w przód i w tył. Starałam się uspokoić, ale szloch we mnie wzbierający był trudnym przeciwnikiem. Przełykałam łzy, zaciskając zęby. Nigdy nie czułam się równie obco w moim ciele.
Wstań- nakazał mi Głos.- Nie możesz zmienić wspomnień, ale musisz je poznać. Wstań!
Usłuchałam, nie wiedząc, co ja tutaj robię. Ostrożnie, nie ufając nogom, podniosłam się z kucek. Usiadłam na podłodze, rozglądając się uważnie po pokoju. Toporne, drewniane łóżko znajdowało się dokładnie naprzeciwko drzwi. Na prawo ode mnie stała prosta sosnowa szafa. Na jej lewych drzwiach wisiało długie lustro. Po drugiej stronie pokoju znajdowało się okno ze stolik z jednym krzesłem. Całe wnętrze było surowe, ale zdecydowanie przytulniejsze niż…
Niż mój pokój w Ich domu- dokończył za mnie Głos.
-Kim jesteś?- szepnęłam.
Spójrz w lustro- nakazał mi.
Podeszłam do lśniącej powierzchni. Długie kruczoczarne włosy były splątane i skołtunione, pomimo spinek o szafirowych główkach. Stalowoszare oczy spod wachlarzy długich, ciemnych rzęs miałam zaczerwienione, a usta spękane. Nie wierzyłam w to, co widziałam. Poruszyłam się, a obce ciało poruszyło się wraz ze mną. Miałam na sobie szafirową suknie, która wysychając na mnie, wygniotła się. Szybko przeczesałam palcami włosy i zaplotłam je w warkocz, zupełnie jakbym to zrobiła z moimi.
Idź- nakazał Głos.- Musisz zobaczyć jak najwięcej.
Podeszłam do drzwi. Rzuciłam jeszcze jedno, ostatnie spojrzenie w lustro. Zatrzymałam rękę kilka centymetrów od klamki. Dłoń wyraźnie mi drżała. Wzięłam szybki oddech i nacisnęłam klamkę. Weszłam do dużego, przestronnego pomieszczenia, będącego czymś pomiędzy kuchnią, jadalnią i salonem. Na środku znajdował się stół z czterema krzesłami. Naprzeciwko mnie znajdowały się kolejne drzwi. Na lewo zauważyłam kuchnie- piec, sosnowe szafki, kamienny blat. Na prawo stała komoda, a nad nią wisiało kilka półek z różnymi książkami, muszlami, obrazem i innymi przedmiotami.
Przy stole siedział ciemnowłosy chłopak, ubrany w luźną koszulę, spodnie z grubego materiału. Obok niego haftowała dziewczyna. Była od niego zdecydowanie niższa, ale widocznie starsza. Zgadywałam, że jest jego matką. Ubrana w prostą, błękitną sukienkę i fartuch, wydawała się być mocno opalona. Ciemne włosy przyprószone gdzieniegdzie siwizną związała w kok, odsłaniając wysokie czoło i niebieskie oczy.
-Usiądź- powiedział chłopak, wskazując krzesło naprzeciwko niego.
Siadaj!
Spełniłam ich prośby niechętnie, ponieważ naprzeciwko mnie stał talerz z parującym jedzenie. Ziołowy zapach sosu sprawił, że dostałam ślinotoku.
Co się ze mną dzieje- pomyślałam.
Za późno- oznajmił mi Głos.
Skosztowałam jedzenia, ale nie czułam smaku. Powoli traciłam panowanie nad ciałem. Czułam się jak wtedy, gdy pomogłam Carlowi .Stałam obok nie mojego ciała jako eteryczna istota. Spojrzałam jeszcze raz na dziewczynę za stołem, zanim rozwiałam się jak poranna mgła.
~*~
* Woodkid – Iron
Little talks- Of Monsters And Men
Hm, myślę że mimo wszystko część można zaliczyć do nawet udanych. Uwierz mi, czytałam na tym blogu o wiele gorsze Opka, które autorzy wychwalali pod niebiosa. Długość odpowiednia: zdążyło zaciekawić, ale nie zanudzić. Jest fajnie.
Przepraszam za czcionkę. Nie wiem, co się stało, bo wszystko wysłałam w jednej i tej samej.
Genialne opko, było pare literówek ale to nic
Mam tylko jedno ale, mianowicie to że Viv jest troche za bardzo idealna np. jeździ konno, ma piękny głos, zna rośliny i ich właściwości, potrafi sama się opatrzyć, strzela z łuku, gra w szchy (jak dla mnie umiejętność grania w graniczy z cudem 😀 ) itp.
Wprawiasz mnie w kompleksy 😛
Ale tak poza tym to opko jest super. Jest orginalne co sprawia że jest ciekawe ale też zaskakujące czekam na CD