Z dedykacją dla Suchej17. Prośba: jeśli przeczytasz skomentuj!
—
– Amorki
Pęd powietrza boleśnie muskał mi twarz. Zacisnęłam mocno powieki, ale pomimo tego czułam łzy na policzkach i ich słony smak. Było mi ciężko oddychać przez co trochę kręciło mi się w głowie. Niemal czułam jak grawitacja ściąga mnie, a raczej nas ku ziemii. Miałam ochotę krzyczeć, protestować i wyrywać się.
Nagle pod nogami poczułam grunt. Zdawał się być nierówny. Chęć ucałowania ziemii przestała być w mojej głowie żenadą. Mimo tego uczucia nie miałam jednak zamiaru otwierać oczu. Bałam się, że gdy tylko to zrobię to wrażenie powierzchni pod stopami pryśnie niczym sen. Chciałam w to wierzyć nawet jeśli nie było prawdą.
– Możesz już otworzyć oczy – prychnął Sam.
Niepewnie i powoli zaczęłam podnosić powieki. Ujrzałam ocean i ląd na dole. Jak się okazało znajdowaliśmy się na pochodni trzymanej przez statuę wolności. Nie była tą samą. Ta obecna powstała po zburzeniu poprzednej. Miała być źródłem nadziei dla ludzi na odzyskanie wolności.
Czułam, że kryje się w niej jakaś mroczna siła. Zatruwała swoją chorą ambicją już i tak podupadłą aurę tego miasta. Przyprawiała mnie o ostry ból głowy i mieszała mi w myślach.
– C-co my tu robimy? – spytałam ciągle roztrzęsiona. – Mieliśmy być w Rio!
Rzucił mi sarkastyczne spojrzenie i przysunął się bliżej.
Moje serce zaczęło walić, bębnić i próbować uciec. Patrzyłam z przerażaniem na niego.
– Musimy kogoś odwiedzić – szepnął jadowitym tonem wprost do mojego ucha.
Coś zaczęło mnie zastanawiać. My? Jacy my? Przecież on mnie ledwo zna.
– Znam cię lepiej niż myślisz – mruknął jak najbardziej poważnie.
Uniosłam sceptycznie brew i przyglądałam mu się badawczo. Jego twarz nie posiadała żadnego wyrazu, a oczy było zimne i jakby zastygłe. W ogóle nie przypominały tych ciepłych brązowych oczu sprzed dwóch tygodni (jeśli dobrze to policzyłam). Jedynie włosy pozostałe niezmienne. Gęste i rozczochrane w odcieniu jasnej czekolady. Sądzę, że ktoś kto by nas teraz zobaczył powiedziałby, że jakaś para ma ciche dni. Naprawdę musieliśmy tak wyglądać.
Odrzuciłam te myśli. Nie miałam na nie czasu ani ochoty.
Ni stąd, ni zowąd Sam stanął przede mną zasłaniając mnie przed czymś. Słyszałam jak wydał z siebie coś na kształt warczenie wilka. Zastanawiałam się przed czym, a raczej przed kim mnie tak bronił.
– Spadaj stąd pomocie Ziemii – warknął.
Usłyszałam szyderczy chichot i dźwięk bosych stóp.
– Od kiedy tak bardzo zależy ci na jej życiu, Sammy? Od kiedy jest tak bliska twemu sercu? Od kiedy… – niedane jej było dokończyć.
Niebo pociemniało. Błyskawice sypały się na prawo i lewo. Lunął deszcz. Nie była to mżaweczka, ale ulewa, po której w ciągu kilku sekund byłam przesiąknięta do suchej nitki. Zerwał się wiatr i niemal widziałam jak tworzy się małe tornado. Kierowało się w naszą stronę.
Czułam, że to nie jest normalne i, że coś mnie do tego ciągnie. Szłam w jego kierunku. Byłam jak zahipnotyzowana.
Czyjaś ręka chwyciła moją dłoń.
– Co ty wyrabiasz? – warknął Sam i pociągnął mnie do siebie.
Odepchnęłam go i popatrzyłam w oczy (ale ze mnie romantyk).
– Nie zwariowałam do końca, jasne? – odparłam ostro.
– Kogo chcesz o tym przekonać? Mnie? Czy siebie? – spytał retorycznie.
Odwróciłam się do niego plecami. O co ten cały cyrk? To jedno małe, no może nie koniecznie, tornado.
Wzięłam rozbieg i wyskoczyłam przez barierkę. Czułam się jak inna osoba. Po prostu szłam sobie po niebie. Tak, po niebie!
Słyszałam tylko głos.
– Zawodzisz i nie słuchasz. Lekceważysz i ignorujesz. Co mam z tobą zrobić? – mamrotał do siebie. – Mimo to jesteś mi potrzebna więc cię nie zabiję. Για τη δύναμη του ουρανού, είτε ένα προϊόν μου έλα μου καλείτε[1]
Tornado pochłonęło mnie i zabrało w jakiś równoległy świat. Wspomnienia ludzkości wirowały wokół mnie. Wyróżniało się to, którego bym sama nie wybrała. Nie dotyczyło mnie niczym. A może jednak…
***
Mężczyzna w szarym płaszczu i kapturze na głowie stał w deszczu. Znoszone buty i mundur z odznaczeniami były widoczne niemal dla każdego kto by się lepiej przyjrzał. Głowę miał opuszczoną i pokrytą licznymi bliznami twarz. Woda nie trzymała się jego.
Z ciemności dookoła wyłoniła się postać. Blondynka w czarnym kombinezonie i butach na szpilkach. Uśmiechnęła się promiennie na widok osobnika płci przeciwnej i podeszła do niego żwawym krokiem. Poznałam w niej Nyks.
– Bradley, dlaczego chciałeś się spotkać? Co jest tak ważne?- zapytała bogini.
Mężczyzna ściągnął kaptur i spojrzał na nią z wyrzutem.
– Co to za dziecko? – spytał twardo.
Pani ciemności rozpromieniła się bardziej i zauważyłam w jej oczach błysk podniecenia.
– Czyż to nie jest oczywiste? Czyż nie cieszysz się z własnej córki, synu Heliosa? – kolejne retoryczne pytania. Mam ich dość. Słyszycie? Dość!
On nie wydawał się być zaskoczony. Zdawało mi się, że kąciki jego ust uniosły się nieznacznie.Teraz wiem czemu przeciwieństwo cienia. Ciemność i słońce… Ojciec herosem… Mój mały móżdżek tego nie ogarnia.
– Brianna… – mruknął w zamyśleniu, a we mnie coś drgnęło. – Brianna Ladris… Zaiste będzie wielkim dzieckiem półkrwi, tylko czymże zasłużyła sobie na taki los.
Zatkało mnie. Mój… mój ojciec po piętnastu, czy nawet licząc od dziś szesnastu latach, nie próbował mnie szukać? Nie chciał mnie znaleźć? I co? Może jeszcze myślicie, że mam się cieszyć? Ta, po byku…
– Gdzie ona jest? – zapytał z poważnym wyrazem twarzy.
Uśmiech na twarzy Nyks zamarł.
– Spotkasz ją w swoim czasie –odparła tajemniczo i zninęła w cieniu.
To ona?! To jej wina, że nie spotkałam ojca?! Już ja z nią porozmawiam…
Sceneria się zmieniła. Stałam na polu bitwy.
Mój tato walczył w pierwszych szeregach. Szło mu to niespotykanie dobrze. Rozsiewał wokół siebie promienie słoneczne choć słońca nie było na niebie.
Raz po raz rzucały się na niego potwory. Dźgnął piekelnego ogara w miejsce gdzie powinien mieć serce, a ten opadł na podłożę miażdżąc telchina. Mężczyzna włożył sobie ostrze pod pachę tym samym przebijając dwie empuzy, które zmieniły się w pył i rozwiały na wietrze.
Otarł ostrze i stanął na małym wzniesieniu obserwując bitwę. Wyjął z kieszeni fotografię. Byłam na niej ja! Spojrzał na nią, uśmiechnął się ponuro i ruszył w dalszy bój.
***
Pokazał mi to. Ten, który siedział mi w głowie i panował nad niebem. Chciał mojego cierpienia i agonii. Czemu, czemu ja się pytam, cały świat jest taki okrutny? Dlaczego nie da mi chwili wytchnienia, tylko atakuje raz po razie? W końcu opadnę z sił. Jestem tego pewna.
Nie możesz dać się tak łatwo złamać, próbowałam dodać sobie odwagi. Jemu właśnie na tym zależy. Chce cię zniszczyć psychicznie. Nie daj się!
Nie miałam pojęcia gdzie się teraz znajdowałam. To było ciemne pomieszczenie oświetlane jedynie blaskiem pochodni. Całkowicie puste emanowało potęgą i starodawnością. Czułam moc i energię, która wypełniała ten pokój. Pewnie to ta nadzieja, nadzieja szaleńców. Smutek, radość, żal, gniew, gorycz, zadowolenie. Wszystkie uczucia naraz, zarówno te dobre, jak i te złe.
Nade mną pochylała się moja matka, a za nią stało dziesięć postaci. Bogini miała zamknięte oczy i zmarszczone brwi, wyglądała na skupioną. Ciekawscy gapie śledzili każdy jej gest i ruch z niemałym zainteresowaniem. Nie miałam pojęcia co ich tak zachwycało.
Podniosłam się tak, że mogłam usiąść i jeszcze raz uważnie spoglądałam po pomieszczeniu.
– Co ja tu robię? – zapytałam zdezorientowana.
W tłumie dało się słychać poruszenie.
– Widzisz kiedy Nyks i twój ojciec byli w sobie zakochani… – zaczęła jakaś dziewczyna, ale jej przerwałam.
– Wiesz, że nie o to mi chodzi – warknęłam zirytowana.
– Witam w mojej siedzibie – mama pomogła mi wstać i wskazała reką na dzieciaki przede mną. – Oto nasi sojusznicy. Alison przedstaw Bree wszystkich.
Ruda dziewczyna z piegami o niebieskich oczach, wystąpiła z tłumu z uśmiechem.
– Jestem Alison, córka Afrodyty – przedstawiła się. – Sądzę, że najprościej będzie tak. Dimitri – wskazała na ciemnowłosego chłopaka o zimnych, niebieskich oczach – jest synem Chione, nie zwracaj uwagi na jego akcent.
Chłopak zezłościł się na uwagę o jego akcencie.
– Demande pardon – odparł ze złością.
– Jak mówiłam – kontynuowała dziewczyna. – To jest Ethan, syn Aresa jest z Rio więc kocha balować – blondyn z zielonymi oczami skłonił się teatralnie i uśmiechnął. – Nick, syn Ateny, Anglik jest zbzikowany, cały dzień siedzi z nosem w książce – kolejny rudy, tym razem chłopak, najwyraźniej nie był zachwycony opisem Alison. – Carmen, córka Hadesa, pochodzi z Lizbony.
Różowowłosa dziewczyna wykonała znak „victory”.
– Hakuna Matata – zażartowała, a kilka osób parsknęło śmiechem.
– Wracając do tematu. Gabe, syn Zeusa, kolejny francuz – brunet chyba nie zauważył, że o nim mowa. – Noel, syn Posejdona, Egipcjanin, a nie wie nic o Egipcie – blondyn tylko zachichotał. – Stacie, córka Apolla, prosto z Grecji – jasnowłosa dziewczyna poprawiła sobie fryzurę i zaczęła gonić Ethana z odświeżaczem do ust. – No i Eddie, syn Dionizosa z Barcelony, diler coli na masową skalę, jeżeli chodzi o naszą siedzibę – koleś miał czarne włosy i irokeza.
Wszyscy stanęli jak do zdjęcia, wrzeszcząc: „Cheese”.
– No jest jeszcze Sam, ale pewnie go znasz – zacisnęła wargi, żeby nie wybuchnąć śmiechem, a reszta nawet tego śmiechu nie kryła.
Spojrzałam na nich pytająco.
– Nie powiedział ci? – zakpiła Carmen. – Wiedziałam, że się nie odważy. Eddie, gdzie moje cztery drachmy?
Chłopak podał jej monety z miną męczennika.
– Ale czego nie powiedział? – czułam się jeszcze bardziej obco i nieswojo.
Ta ciekawość doprowadzała mnie do szału. Powiedz, no powiedz!, darłam się w myślach.
Ethan otoczył mnie ramieniem.
– Mamy zdradzić ci jego wielką tajemnicę? On by nas zabił, w końcu to jego żywioł, nie? – gadał jakby do siebie.
Usłyszałam chrząknięcie i wszyscy skamienieli. Bogini ciemności prowadziła Sama przez środek.
– Może jej wytłumaczycie co tu robi – zaproponowała ostro.
Ethan spuścił głowę i odsunął się w tył.
– Nick! – chłopak stanął na baczność, a jego oczy zastygły ze strachu. – Proszę zdać sprawozdanie z ostatnich poczynań zespołu!
– Przygotowaliśmy sprzęt do misji, a transport jest w stanie produkcji – zameldował.
– Świetnie – mruknęła. – Bree pomożesz im napaść na arsenał w Rio de Janiro.
– A czemu tam? – zapytała Carmen.
Też mnie to ciekawiło. I czemu od razu napaść? Nie jestem złodziejem więc nie zamierzam kraść. Jeśli ktoś tak sądzi to się grubo myli.
– Ponieważ tam jest największy oddział produkcji broni na świecie – wyjaśniła Nyks. – Ćwieczenia do skoku zaczynają się od jutra. A to jest wasz nauczyciel.
Z cienia wyłoniła się mała dziewczynka z promiennym uśmiechem. W podskokach podeszła w naszym kierunku i pomachała do nas.
– Cześć, jestem Gaja! – przedstawiła się.
Wszyscy zamarli ze zdziwienia i strachu. Samo to imię wywoływało trzęsienia ziemii. Na sam jego dźwięk wszystkie żywe istoty drżały ze strachu. Trochę jak Lord Voldemort czy Sauron naszych czasów (powiedzmy, że literatura, muzyka i sztuka po zwycięstwie Gai miała zastój).
Hmmm. Było sporo błędów, ale nie będę ich tu wypisywać. Poprzednich części nie czytałam, więc trochę trudno mi było się połapać. Czytałam dość nieuważnie, bo jestem zajęta. Ogólnie raczej średnio mnie wciągnęło, ale i tak jest lepiej niż moje pierwsze opko i następne w sumie też ;). Pomysł na fabułę nawet mi się podobq, aczkolwiek nie bardzo wiem kim jest Sam i tak dalej. Jest dobrze, ale pracuj, a będzie lepiej.
PS Dzięki za dedykację. Pisz dalej, a ja jak będę miała czas to przeczytam :P.
PS 2 Chyba jestem hipokrytką, nie uważasz?
Nie, nie jesteś. Pogódź się z tym :*