Trzecia część. Dedykacja dla każdego kto skomentuje.
Ps Jeśli ktoś ma pomysł co może dalej z nimi stać to niech to powie, każdy pomysł się przyda
Amorki
Śnił mi się ten sam koszmar co zawsze. Śmierć mojej babci. Siedzimy sobie spokojnie i rozmawiamy. Nagle niebo rozdziera błyskawica, która trafia akurat w nasz dom. Na miejscu gdzie trafiła stoi teraz troje mężczyzn. Patrzą raz na mnie raz na moją babcię. W końcu podchodzą do mnie i głaszczą po głowie, choć nie stało się nic złego. Ten, który pachnie morzem trzyma mnie unieruchomioną na krześle. Do mojej babci podchodzą pozostali. Jeden chwyta jej ręce z tyły, a drugi wyciąga sztylet. Przykłada go do jej gardła i powoli przeciąga tworząc czerwoną, krwistą kreskę na jej szyi. Z czasem zdaję sobie sprawę, że nie chcą jej zabić szybko i bezboleśnie. Miotam się, wyrywam i krzyczę by zostawili ją w spokoju. Oni jednak tylko uśmiechają się z politowaniem. Rzucają ją na podłogę by wykrwawiła się na śmierć. Podbiegam do niej i staram się zatamować krwotok pomimo mdłości, które próbują mną zawładnąć.
– Pomóż mi, Bree – jęczy babcia. Tak bardzo się staram, ale przez łzy nic nie widziałam. Dzwoniłam do lekarzy, niestety nie mają teraz czasu. Klęczę teraz w kałuży krwi, najblizsza mi na świecie osoba wije się na podłodze, w męczarniach konając. Po długiej chwili męki bierze oddech po raz ostatni.
– Pomóż mi… – już nigdy więcej się nie odezwała, nigdy więcej mi się nie pokazała. Zawiodłam ją, prosiła o pomoc, a ja nie mogłam nic zrobić. Padam na podłogę w krwi. Jedyne dźwięki, które przerywają ciszę to mój spazmatyczny szloch. Potem jest tylko jasność, której nie mogę dosięgnąć.
Sen się zmienił.
Nad pustką górował ciemny tron jakby utkany z nocy. Pod nim leżały stosy czaszek. Na nim zaś siedziała kobieta. Miała blond włosy, czarne, puste oczy i czarną szatę. Na ustach gościł szatański uśmieszek. Obok stał w cieniu chłopak, którego znałam. W ręku trzymał bicz, a dookoła niego znajdowały się wilki w pozycji bojowej. Uśmiechał się do mnie kpiąco. Spojrzałam po sobie. Zazwyczaj w snach jestem tylko obserwatorem. Tutaj jednak byłam ubrana w białą sukienkę i ciemny diadem. Moje bose stopy przenikało zimno. Włosy miałam zaplecione w warkocz.
– Powrót księżniczki cienia – oznajmił Sam poważnym tonem.
„Księżniczki cienia? O co tu chodzi? Może im nie chodzi o mnie…”
Bicz chłopaka smagnął moją rękę pozostawiając krwawiący ślad. Z bólu upadłam na kolana. Zacisnęłam wargi, żeby nie zawyć z bólu. Straciłam kontrolę nad kończyną, która bezwładnie zwisała wzdłuż tułowia. Spojrzałam na sprawcę ze złością.
– Co ty wyprawiasz?! – krzyknęłam wstając.
Chłód zapanował w ciemności. Kobieta wstała z tronu i szła w moim kierunku, a raczej unosiła się nad ziemią. Promieniowała od niej władczość i dostojność. Kiedy przemówiła czułam się tak jakby całe szczęście i radość mnie opuściły.
– Nie złość się – zaczęła spokojnie choć w jej oczach malował się gniew. – Dziwne…
Przypatrywała się mi jakby patrzyła na jakiś żadki okaz. Czułam się strasznie niezręcznie.
– Co jest takie dziwne? – zapytałam niepewnie.
Sam spojrzał na mnie z politowaniem, poruszając wargami, które układały się w słowa: „Już nie żyjesz, mała” po czym przejechał sobie palcem po szyi.
Odpowiedziałam mu takim samym niemym tonem tylko, że z żądzą mordu na twarzy. „Nie mów do mnie mała”. Zaśmiał się kpiąco i wystąpił o dwa kroki w przód. Ja zaś cofnęłam się z obrzydzeniem.
– A chociażby to, że jako moja córka, córka ciemności, nie powinnaś roznosić wszędzie światła. Jesteś… inna. Dajesz nadzieję – powiedziała z uznaniem. Jej twarz miała nieodgadniony wyraz twarzy.
– Dziękuję?
– Nie wiem czy to powód do szczęścia – mruknął chłopak.
Moja… mama? Rzuciła mu nieznoszące sprzeciwu spojrzenie mówiące: „Zamknij się!”. Ta cała sytuacja mnie przerastała. Najpierw tracę babcię (jak zawsze we śnie), a potem odzyskuję mamę? To chyba jakieś kpiny!
– Przepraszam ale… – niedane mi było dokończyć.
Kobieta zaśmiała się czystym i melodyjnym śmiechem. Był to prawdziwy śmiech, nie jakiś sarkastyczny, czy nerwowy. Prawdziwy.
– Nie wiesz kim jestem? – pokiwałam z zażenowaniem głową. – Jestem Nyks, twoja mama. Nie martw się przywykniesz, kiedy razem będziemy panować u boku Gai. Znajdziemy cię, a raczej Sam cię znajdzie.
Chłopak spochmurniał i rzucił bogini błagalne spojrzenie. Wilki zaczęły warczeć na mnie, a ja spojrzałam w ich stronę i wszystkie oślepły. Moja cierpliwość miała swoje granice. Nie będę wysłuchiwać skowytu zwierząt bo to nie jest „Animal Planet”.
– Interesujące… – mruknęła Nyks.
Oboje spojrzeli na mnie z podziwem i lękiem. Miałam wrażenie, że się zarumieniłam, bo policzki zaczęły mnie piec. Wokół mnie zaczęła się ujawniać poświata, drobna, ale wytarczająco jasna bym zaczęła coś widzieć.
Skupiłam się intensywniej i w mojej ręce powstała kula światła. Ujrzałam bordowe kafle na podłodze, która wyglądała jak stół ofiarny nieczyszczony kilka lat, strażników w czarnych zbrojach stojących nieruchomo i usłyszałam jęki dochodzące zza wrót po drugiej stronie pomieszczenia.
– Jak… jak ty to zrobiłaś? – Samowi odebrało mowę. Szczęka opadła mu aż do podłogi. Gdyby nie to, że miałam fatalny nastrój już tarzałabym się ze śmiechu na widok jego miny. Bezcenne.
– Sama nie wiem – wydukałam. – Że tak umiem to źle?
– I to bardzo. Wiesz ile księżniczek ciemności zginęło przed tobą przez taką właśnie moc? To jest złe.
Spojrzałam na niego ze strachem. Zginęło? Jak to zgineło? I jakich znowu księżniczek ciemności?
– Co za księżniczki ciemności?
– Córki Nyks, które są przeciwieństwami ciemności. Jesteście… wyjatkowe – długo zastanawiał się nad drugim słowem, co wystraczyło, by w moich myślach pojawił się inny wyraz „mutant”. I dokładnie tak się czułam.
Bogini wyciągnęła rękę uciszając go po raz drugi.
– Przyjdziemy po ciebie, Bree – jej głos się oddalał. – Przyjdziemy po ciebie…
Wyciągnęłam rękę w jej stronę, ale nic nie wyczułam.
Scenieria się zmieniła. Teraz stałam na pustyni. Dokoła tylko piasek. Z nieba słychać głos.
Księżniczka Ciemności świat zjednoczy,
Niebo lub Ziemię pokona.
Ostatnią wojnę stoczy,
Nim w męczarniach skona.
Światłość ciemności nie równa,
Miłość cierpienia zwycięscą.
Decyzja umarłych trudna,
Zwycięstwo przypadnie szaleńcom.
Przerażenie nie było dobrym określeniem moich uczuć. Targały mną emocje nie do opisania. Ten głos… Siedzi w moich myślach non stop. Nie daje mi chwili wytchnienia.
Nim w męczarniach skona, wers, który najmniej mi się spodobał. Ja nie mogę umrzeć! Ja nie chcę umrzeć! A to, że mam pokonać Niebo lub Ziemię… Dobry, żart. Ha, ha, ha koń by się uśmiał.
Śmierć. To pojęcie było mi takie obce choć byłam świadkiem wielu z nich. Większość spowodowałam. Nie miałam wyrzutów sumienia. Tylko słabi je mają. Tylko słabi okazują uczucia. Nie jestem słaba. Śmierć to początek końca. Ścieżka, którą każdy z nas musi podążyć. Czemu aż tak mnie przerażała? Byłam aż taka słaba, że się bałam?
Od tych myśli oderwało mnie oślepiające białe światło. Budziłam się.
Leżałam w czymś podobnym do solarium ale przezroczystym. Dookoła były tylko białe ściany. Przytłaczające. Naprawdę, biały jest przytłaczający i to bardzo. Ta pustka i to poczucie osamotnienia przez wszystkie inne żywe istoty. Czułam się jak w więzieniu. Nienawidzę siedzieć w zamknięciu.
Spróbowałam się ruszyć. Nic. Jeszcze raz. Żadnego efektu. Spojrzałam po sobie. Nie byłam ubrana jak kiedyś. Miałam białą spódnicę, czarno białą bluzkę z dziurami na ramionach i białe, wysokie trampki.
Wszystkiego najlepszego, powiedział głos Nyks w moich myślach.
Świetny prezent. Dała mi nowe ciuchy ale już nie uwolniła.
W moje ręce wbite było ze sto igieł. Każda w innym kolorze. Przeszedł mnie dreszcz. Nienawidzę igieł! Tak trudno to zrozumieć?! Jeden jedyny raz niech los zrobi coś dla mnie! To byłaby miła odmiana.
Usłyszałam trzask drzwi i kroki w pomieszczeniu. Ktoś szedł w moim kierunku. Wszystkie mięśnie mojego ciała się napięły.
Udawaj nieprzytomną. No chyba, że chcesz skończyć w pudle…
Dlaczego ten głos jest taki wkurzający? I zawsze ma racje? Nie, on nie ma racji. On tylko irytuje. Nie zamierzam go słuchać. Jakieś pretensje? Wasz problem. To w końcu moje życie.
– Przepraszam, mógłby mi ktoś powiedzieć co ja tu robię? – zapytałam.
– Jak śmiesz się odzywać po tym co zrobiłaś! –syknęło coś z rogu.
Zaczęłam się zastanawiać co ja takiego zrobiłam? Przecież leżę w tej izolatce niemal związana. I to ja komuś przeszkadzam? Dobre sobie.
– A mogę wiedzieć co takiego zrobiłam? – spytałam niepewnie.
Obecność drugiej osoby w tym pokoju sprawiała, że mój instynkt wołał: „Wiej!”. Nigdy go nie słucham, znaczy instynktu. Nie potrzebuję go. Sama dam sobie radę.
Tak samo jak z Samem? On cię wykiwał pamiętaj o tym, Bree.
Nienawidzę tego głosu. Czy on ogląda jak filmy moje wspomnienia? Jak tak, to niech skończy ten maraton.
– Przez ciebie niewinne dziecko leży całe sponiewirane, ot co – wrzasnęła kobieta.
– Ja jej nic nie zrobiłam. Chciałam ją uratować! – odwarknęłam.
– O tym zadecyduje La Corte Suprema de Justicia – wychodząc z pokoju zaczęła kląć.
Króciutkie streszczenie czemu mówi, jeśli ktoś nie zauważył, po hiszpańsku. Otóż w 2060 roku Hiszpania najechała Usa i to z powodzeniem. Przejęli cały kraj w niecały rok. Nie mieliśmy szans, za bardzo byliśmy zajęci wojną z Gają.
A nie mówiłem
Żałuję, że ten głos nie ma tyłka bo bym go mu skopała.
Oooo jak brzydko. Uważaj na słowa, młoda damo.
Wywróciłam oczami i z towarzyszącym mi nieustannym bólem, wstałam wyrywając wszystkie kable, igły i co tam jeszcze było w moim ciele.
Przypomniało mi się jak we śnie wytworzyłam kulę światła. Skupiłam się i cisnęłam nią w ścianę. Na początku widziałam tylko dym, a potem dziurę w ścianie.
Pewnie zostałabym dłużej, gdyby nie to, że rozbrzmiał alarm. Przeraziłam się i wyskoczyłam z dziesiątego piętra, przy okazji zahaczając o coś.
Co mi strzeliło do głowy?!
Zamknęłam oczy oczekując na upadek. Wiatr boleśnie chłostał moje ciało. Leciałam plecami do ziemii uśmiechając się smutno i żegnając się w myślach ze światem.
Uderzyłam w coś, ale nic mi się nie stało. Niepewnie otworzyłam oczy. Wylądowałam w jego rękach. Widząc moje zmieszanie uśmiechnął się szatańsko. Miał na sobie czarny podkoszulek i ciemne dżinsy. Na nogach miał trampki, a brązowe włosy rozwiewał wiatr.
– Nyks mówiła, że przyjdę więc jestem – powiedział z samozadowoleniem. – Chętnie bym zobaczył jak zostaje z ciebie tylko plama krwi, ale dostałem bardzo dokładne rozkazy.
Spróbowałam wyswobodzić się z jego uścisku, ale nie chciał mnie puścić. Nie mogłam znieść jego widoku. Zalewała mnie wtedy fala obrzydzenia i nienawiści.
Pierwszy mój odruch walnęłam go z całej siły pięścią w rękę.
– Aaaa… ale masz prawy sierpowy – teraz to ja się śmiałam..
– Postaw mnie na ziemii – rozkazałam przez zaciśnięte zęby.
– Jak chcesz – odparł i puścił mnie, a ja upadłam na tyłek.
– Uważaj co robisz, skunksie. Jeszcze nie wybaczyłam ci jednej zdrady, to zaliczam jako drugą – krzyknęłam.
Podał mi rękę bym wstała, ale ja wstałam sama. Czułam się tak jakby w mojej głowie wybuchła bomba atomowa. Nie byłam w stanie trzeźwo myśleć. Ręce zacisnęłam w pięci tak mocno, że wbijałam sobie paznokcie w skórę.
– Ej, uspokój się co? – powiedział przestraszony.
– Dlaczego? Dlaczego mam cię w ogóle słuchać?
– Jeśli nie chcesz bym spłonął, uspokój się – poinstruował.
Ja ratować jego?! Nie ma szans. Nic dla niego nie zrobię.
Pomimo tego jakoś się uspokoiłam. Dlaczego? Tego nie wiem. Miałam ochotę uderzyć go w twarz, skopać, wystrzelić w kosmos, zakopać żywcem, spalić, ożywić i znów zakopać. Chciałam się po prostu odwrócić i odejść. Ale coś mi nie pozwalało.
Nadal mu ufasz, zaśmiał się głos.
Nie prawda
Prawda
Nie
Tak
Nie
Uderzyłam go z liścia z całej siły.
– Au, a to za co? – jęknął.
– Komar – mruknęłam z uśmiechem.
Nagle złapał mnie w talii i przyciągnął do siebie.
– Co ty wyprawiasz?!
– Chyba nie umiesz latać, prawda?
Kiedy tylko to powiedział na plecach wyrosły mu czarne skrzydła. Rozwinął je i stały się jeszcze większe. Mieniły się w słońcu. Uśmiechnął się z zadowoleniem i zaczął nimi poruszać.
– Puść mnie! – próbowałam się wyrywać. Na co złapał mnie jeszcze mocniej. Unosiliśmy już z dziesięć metrów nad ziemią. Przeszedł mnie dreszcz.
Mam drobny lęk wysokości. No tak wyskoczyłam z dziesiątego piętra. I co z tego? Na widok wysokości mdli mnie. Tak jakby tam środku ktoś miał biureczko i wciskał guzik na wysokości. Zawirowało mi w głowie, a widok zaczęła spowijać mgła. Wiatr jakoś ratował sytuację, dzięki czemu jeszcze byłam trzeźwa.
Jeszcze raz spojrzałam w dół próbując się uspokoić. Widok statuy wolności był niesamowity z dołu, a z góry był jeszcze piękniejszy. Panorama miasta wyglądała bardziej jak makieta. Samochody i ludzie jak figurki dla dziecka.
– Lepiej się trzymaj do Rio daleka droga – kiedy tylko to powiedział zaczęliśmy spadać.
No nie! Dwa upadki w ciągu jednego dnia? Jakiś bunus czy co? Tafla wody była niebezpiecznie blisko. Sam cały czas mnie trzymał co było mega wkurzajace. Nie zamierzam umrzeć razem z nim!
Ciekawe, podobało mi się 😉
Dziękuję 😀