„Nazywam się Klara Shelws”
„Jestem sumą sprzeczności, nie mogącą się ustatkować”
„Tylko jeden może przeżyć. Jeśli my sami nie będziemy się zabijać, ktoś zrobi to za nas”
„Zostałam najmłodszą triumfatorką Półboskich Gier”
„Wygraj dla mnie”
Jesteś silna?
To pytanie dźwięczy w moich uszach po obudzeniu się. Siadam na łóżku i patrzę nieprzytomnym wzrokiem na mój skromny pokój. Zapach morza pobudza zmysł węchu, i już po chwili czuję woń palonego materiału. Patrzę na granatowe, jedwabne firanki, które się tlą. Normalka. Zwykle tak jest. Jednym ruchem ugaszam płomień.
Wstaję i przeciągam się. Słyszę ten głos, tak upiornie cichy, spokojny, stonowany, powtarzający to samo pytanie: czy jesteś silna?
Nie przejmuję się tym zbytnio i ubieram trampki, zupełnie nie zwracając uwagi na to, że nie są zawiązane. Idę do łazienki, półprzytomna. Otwieram drzwi, zamykam je na klucz i zrzucam piżamę. Wchodzę pod prysznic i puszczam gorącą wodę. Zamykam oczy.
Przed oczami staje mi obraz sprzed… kilkunastu lat.
W pięknie i bogato urządzonym domu bawi się kilkuletnia dziewczynka. Jest ubrana w ładną, kremową sukienkę, która już dawno się pobrudziła przez ciągłe przesuwanie jej po ziemi. Bajeczne loczki małej są związane w wysokiego kucyka, a w ciemnobrązowych oczach błyszczą iskierki rozbawienia. Dziewczynka wiruje na dywanie w kolorze mleka, śmiejąc się. Z sosnowej sofy patrzy na nią matka. Kasztanowe, niezbyt długie włosy ma spięte w kucyka. Oczy, identyczne jakie ma jej córka, patrzą na maleństwo z troską. Na jej twarzy maluje się straszne napięcie, jakby na coś czekała, ale to „coś” nie jest zbyt dobrą rzeczą. Kobieta uśmiecha się z przymusem i klaszcze, gdy dziewczynka się kłania. Właśnie skończyła występ, więc jej matka nie chce jej popsuć humoru. Wstaje, bierze małą na ręce i sadza ją na sofie.
– Muszę iść do toalety, zaraz wracam – kobieta rozgląda się nerwowo. Kieruje swoje kroki do łazienki i, szurając dość starymi kapciami, otwiera drzwi i wchodzi do toalety.
Dziewczynka bierze do rączki skraj narzuty okrywającej kanapę i mnie ją zapalczywie. Rozgląda się niespokojnie, wprawiając w ruch sofę. Słyszy dziwny dźwięk, który wprawia ją w niepokój. Nic nie rozumie, wie tylko, że za chwilkę zdarzy się coś naprawdę złego. Otwiera czerwone usta, aby wrzasnąć do mamy, żeby wracała, wzięła ją stamtąd, ochroniła ją. Nie zdążyła.
Słychać straszny, wręcz potworny ryk. Drzwi stają w płomieniach, firanki zapalają się, a po chwili już wszystko w holu trawi ogień. Dziewczynka wrzeszczy jak opętana, boi się. Matka wylatuje z łazienki, staje przed córeczką i osłania ją swoim ciałem. Płomienie wkraczają do salonu, pochłaniają sprzęty i osmalają ściany. Mała przytula się do uda matki, drżąc na całym ciele. Kobieta wyciąga dłoń przed siebie i próbuje ugasić pożar. Jednak sprawia tylko tyle, że ogień powiększa się, a dywan zapala. Bierze córeczkę na ręce i podbiega do małego, wąskiego okna.
– Idź, kochanie! – wrzeszczy, przeciskając dziewczynkę przez otwór. Ta czepia się jej, nie chce puścić. W końcu jednak daje za wygraną i upada na trawę. Krzyczy, obraca się wokół własnej osi. Po chwili zauważa wielkiego, brzydkiego olbrzyma. Posiada on tylko jedno oko na środku czoła oraz parę naprawdę pryszczatych rąk, które wystrzeliwują ogień. Mała cofa się, wpada na tylnią furtkę i z wrzaskiem wyskakuje na ulicę. Wpadłaby pod samochód, ale rozgarnięty kierowca z piskiem zatrzymuje pojazd. Wysiada i zaczyna wrzeszczeć, w czasie gdy dziewczynka ucieka do jednej z bocznych uliczek. Przedziera się przez setki ton kurzu, które ją nieprzyjemnie kręcą w nosie. Przystaje, przerażona i zapłakana.
Otwieram gwałtownie oczy. Natychmiast czuję, jak moja skóra parzy, jak jest mi duszno, jak bardzo dużo wody leje się z słuchawki od prysznica. Natychmiast zakręcam kurek i wzdrygam się. Odgarniam aksamitną zasłonę i wychylam głowę poza kabinę prysznicową. O kurde, przeniosłam się na Antarktydę, czy co? Wychodzę na dywanik łazienkowy i jak najszybciej sięgam po ręcznik. Wycieram się nim dokładnie i szczelnie otulam.
– Gdzie, do cholery, jest ten szlafrok? – mruczę wściekle, bo coraz bardziej marznę.
Rozglądam się i próbuję go zlokalizować. Zamiast szlafroka mój wzrok pada na stertę ubrań. Z uśmiechem wkładam na siebie dżinsowe spodenki sięgające mi do połowy ud, pomarańczową obozową koszulkę i trampki w tym samym kolorze. Szukam moich ulubionych kolczyków o barwie dojrzałych mandarynek. Oczywiście nie znajduję ich, więc mocno wkurzona otwieram drzwi do łazienki, kieruję się do lustra i staram się rozczesać moje włosy, równocześnie szczotkując zęby.
– Czyżbyś szukała twoich ulubionych kolczyków w kolorze dojrzałych mandarynek?
Do pomieszczenia wparowuje moja przyjaciółka- Tamara. W niebieskich oczach dostrzegam, zresztą jak zawsze, tę nutkę ironii i sarkazmu. Blond włosy opadają jej swobodnie na piersi, a na wysokim czole widać kilka krost. W wyciągniętej ręce trzyma moje ukochane ozdoby do uszu.
– Nie chcę nic mówić, ale widziałam, jak Kevin wczoraj kradł wszystkie pasty i zaniósł je do domku Hermesa. Nie, nie wiem, co tam robił – wyszczerzyła się.
Posyłam jej spojrzenie pełne wyrzutu i natychmiast wypluwam ślinę zmieszaną z pastą. Płuczę jamę ustną i wycieram twarz ręcznikiem. Podchodzę do Tam i odbieram jej kolczyki.
– Jak ty mnie dobrze znasz – uśmiecham się. – No wiem, nigdy nie wiadomo, co ten gówniarz od Hermesa wymyślił.
– Phi, wytrzymuję z tobą od kilku lat, nie ma lepszej próby cierpliwości.
Wkładam kolczyki do uszu i nadal siłuję się z moimi wysychającymi włosami.
– Kto tu mówi o cierpliwości – pokazuję jej język. – Przez ten czas dobrze opanowałam riposty, więc bój się, bo jak ci raz odpyskuję…
– Tak, wiem, mistrzowie uczą się od mistrzów.
– To było bez sensu, wiesz o tym?
– Jasne. Ty też jesteś bez sensu, skarbie. A teraz po prostu nie cackaj się z tymi kłakami tylko zwiąż je w byle jaką kitkę i chodź już.
– Zwariowałaś? – patrzę na nią jak na niedorozwiniętą umysłowo. – W życiu!
W ostateczności zaplatam włosy w warkocza, spinając je błękitną gumką. Tuż po tym Tam wywleka mnie z domku i ciągnie na śniadanie.
Siadam przy stoliku domku Posejdona, a ona Hekate. Puszcza mi oczko i zamawia sobie kanapki z Nutellą. Tyle czasu, a nawet nie zmieniła ulubionej rzeczy na śniadanie…
Przeżuwając swój jogurt z płatkami owsianymi i owocami myślę o tym jednym zdaniu: „Jesteś silna?” . Nie to, żeby mi się coś takiego często nie zdarzało, ale… akurat tym razem to wzbudziło we mnie szczególny niepokój. O co chodziło? Miałam wiele snów na naprawdę różne tematy, więc dlaczego ten wzbudza u mnie poczucie niebezpieczeństwa? Czemu?
Kończę jeść i wstaję. Idę prosto do przyjaciółki i stoję nad nią jak kat, aż w końcu i ona odkłada pusty talerz.
Udajemy się do naszego wspólnego, ulubionego miejsca. Aby się tam dostać musimy przedrzeć się przez dość wysokie zarośla. No, ale przecież chodzimy tam praktycznie codziennie, więc mamy już utorowaną drogę. Teraz pozostaje ją odszukać.
Po paru nieudanych próbach, wiecznym plątaniu się w krzaki i dziesiątkach syknięć docieramy na miejsce. Nazywamy je „bazą”, ponieważ zawsze tam właśnie możemy bezpiecznie porozmawiać, zwierzać się. Znajduje się tam wysokie, potężne drzewo, na którym, oczywiście, musiałyśmy zamontować hamaki. Dla wygody.
Przełażę po konarze i sadowię się na błękitnym hamaku, który jest zawieszony na dwóch gałęziach, tuż nad taflą wody, dość daleko od brzegu. Tam układa się w płótnie bliżej lądu.
Czuję, jak delikatne posłanie napina się, próbując utrzymać mój ciężar. Nie przejmuję się tym zbytnio- tak jest zawsze, gdy tu przychodzę, co praktykuję naprawdę długo.
Nad moją głową wiszą liście, przez które przemyka światło. Rzuca jasne plamki na moje ubranie, obojczyk i nogi. We włosach wesoło tańczą złote błyski. Jest mi tak błogo, jednak leniwie otwieram oczy.
– Tam, prawda, że tu jest cudownie? – pytam, uśmiechając się lekko.
– No tak. Według grafiku mamy jakieś dwie godziny na odprężenie. A potem szermierka – jęczy. – Jac znowu da nam wycisk…
– Jacob? Jak go poproszę, to może troszkę odpuścić.
– Jasne. Może tobie trochę obowiązków odejmie, przecież jesteś jego dziewczyną. A ja?
Wywracam oczami.
– Daj spokój. Wczoraj z nim walczyłam, proponował mi odpoczynek.
– Jak cię znam, to nie skorzystałaś. Mam rację?
– Oczywiście – wzruszam ramionami. – To było wieczorem, więc jak tylko wróciłam, zasnęłam, taka byłam wykończona.
– Ale jesteś nauczycielką…
– Więc tym bardziej mam prawo z nim skonsultować to, że dzisiaj ma być lżejszy trening.
Zapadła chwila milczenia. Zamknęłam oczy, rozkoszując się tą chwilą ciszy i spokoju, bez wrzeszczących, wiecznie ciekawych nowych herosów. Taki napływ jest uciążliwy. Najlepsze w tej historii jest to, że to MY, czyli ci, którzy są dłużej na Obozie, musimy ich oprowadzać. Tak naprawdę ten moment już przeminął. Nowi ostudzili nieco zapał, gdy zobaczyli Jacoba- tego, o którym Wam już opowiadałam. Nie jest straszny, o nie. Wręcz przeciwnie- rzadko można spotkać tak czułego syna Aresa. Swoim wyglądem nieco przeraża- wysoki, szeroki w ramionach, z ciemnoblond włosami i skrzącymi się bursztynowymi oczami. Owszem, jest wymagający. Ale na pewno nie brutalny. W żadnym wypadku. No, może tylko wtedy, gdy mu się zabierze naczosy. Wtedy się wścieka i generalnie lubi trochę porozwalać wszystko, wliczając w to złodzieja. Oprócz tych momentów jest kochanym, opiekuńczym facetem, który dba o swoją dziewczynę.
Wszyscy nam mówią, że do siebie pasujemy. Ja- średniego wzrostu szatynka o ciemnych oczach i dość wrednym charakterze, on- wysoki, dobrze zbudowany ciemny blondyn z tymi swoimi pięknymi oczami, do tego łagodny i czuły.
Czyż nie idealny związek?
– Jak tam jest?
Słyszę pytanie i zastygam. Zagryzam wargi.
– Gdzie? – pytam cicho. Tam przekręca głowę w moją stronę i ponownie pyta:
– Jak tam jest? Na platformie?
Wpatruję się w listki wiszące nad moją głową. Dłoń dotyka wody, robi na niej kółka. Chwilę milczę.
– To nie jest platforma… To klatka – wyjaśniam z trudem. – Jesteś wysadzana na jej brzegu z całym wyposażeniem: plecakiem z prowiantem, zestawem noży do rzucania, mieczem, sztyletem, łukiem… I zapuszczasz się w głąb nieznanego terenu.
– Kto cię tam przyprowadza? – docieka nadal moje przyjaciółka.
– Drakainy…
W mojej głowie od razu stanął obraz: dwie, oślizgłe kobiety z ogonami węża zamiast nóg prowadzą dziesięcioletnią dziewczynkę między sobą. Jej ciemne loczki są oklapłe, a brązowe oczy jakby przygaszone. Policzki są czerwone, jakby płakała. Widać jednak, że oprócz przerażenia kryje w sobie siłę.
Szybko wyrzucam to wspomnienie z mojej głowy. Moje pierwsze Gry nie były udane. Drugie zresztą też.
– Nawet jeśli przeżyjesz to i tak… nigdy się nie uwolnisz od wspomnień – przełykam ślinę.
– Nigdy mi nie opowiadałaś o… twoim drugim razie, gdy… – nie patrzy na mnie. Jej wzrok utkwiony jest w błękitnym niebie, bez żadnej chmurki.
– Gdy tam trafiłam – śmieję się bez krzty wesołości. – Nie opowiadałam.
– To bolesne?
Zaciskam zęby. Łzy napływają mi do oczu, a ja staram się je za wszelką cenę powstrzymać.
– Gdybyś straciła tam wszystko, na czym ci zależało, osobę, której bezgranicznie ufałaś, którą się opiekowałaś, to co byś czuła? I jakby ta osoba umarła na twoich oczach, jak byś się zachowała? Tam, w tamtym miejscu są tylko dwie opcje- albo stracisz wszystko i przeżyjesz, albo zginiesz. Co z tego, że większość osób nie chce cię zabić. Ten, kto tym wszystkim kieruje doskonale dba o to, żebyśmy poumierali!
Zapada chwila milczenia. Moja przyjaciółka patrzy się na mnie z uwagą, rejestrując każdą część mojej twarzy.
– Gry zmieniają ludzi – dodaję cicho, ledwie słyszalnie.
– Kochać znaczy przegrać.
– Co? – patrzę na nią zaskoczona.
– Kochać znaczy przegrać – powtarza. – Jeśli darzysz kogoś uczuciem jest naprawdę trudno zwyciężyć.
– To jak to jest, że ja wygrałam? – zagryzam wargi. – Kochałam tych ludzi. Kochałam Jake’a. Kochałam Gabrielle. Kochałam Laurę. I co? Wygrałam, a oni zginęli. Za mnie – dokańczam z goryczą.
Z drugiej strony to oni mnie tolerowali. Ba, pomagali. A Jake? On był mi bliższy niż wiele ludzi teraz.
Pamiętam, że kiedyś wziął mnie na ręce, wszedł na górkę i pokazał mi gwiazdy. Mówił do mnie delikatnie: „Zobacz, maleńka. To gwiazdy tańczą. Gdy się błyskają, to oznacza, że wirują. O, tak”. Zakręcił się razem ze mną w ramionach. Śmiałam się. Wtedy jeszcze nie rozumiałam sensu tego zdania. Dopóki nie trafiłam znowu na platformę.
Laura powtórzyła te dwa, nieziemsko ważne i piękne zdania. „To gwiazdy tańczą. Gdy się błyskają, to oznacza, że wirują”. Zakręciłam się z nią na rękach… tak, jak to zrobił tak dawno Jake.
– Wiele się zmieniło w Obozie – mówi Tam, bawiąc się swoją bransoletką.
– Wiele – potwierdzam. – Pamiętam, jak tu trafiłam. Było… zupełnie inaczej. Kochany i poczciwy Navel… Satyr, który mi pokazał ten świat był… aniołem. No, pomijając fakt, że wtedy miałam zaledwie kilka lat, to poczciwiec był naprawdę atrakcyjny. Przynajmniej jak na tamte czasy.
– Jak na tamte czasy to nawet moja babcia byłaby atrakcyjna.
– Tam, ty nie masz babci.
– To szczegół. Liczy się sens.
– A poza tym, czy to nie była aluzja, że jestem stara? – patrzę na nią z uniesioną brwią.
– Skądże. Jesteśmy w tym samym wieku. To tak, jakbym powiedziała, że nie jestem zbyt młoda. A jestem piękną, młodą jagnięciną.
– Jagnięciną?
– Liczy się sens – powtarza.
Milczymy. Bawię się moimi kolczykami, obracając je w dłoniach. Czuję chęć zanurkowania pod taflę wody, ale nie chcę zostawiać Tam. Wszystko ma swój koniec… Wszystko kryje w
sobie dobro i zło. A właśnie…
– Tam, nie sądzisz, że te Gry są nielegalne? – pytam nagle, ni stąd ni zowąd. Blond włosa marszczy brwi.
– Może… Ej, przecież… czy to nie Chejron zawsze tak stał murem za herosami?
– Owszem – przypominam sobie moje pierwsze lata pobytu w Obozie. – Zmienił się. I to bardzo – zauważam. – Teraz, gdy tylko znikają herosi na Gry, on tylko zwiesza głowę. Ja, jakbym tylko tutaj była nauczycielką…
– Ale nie jesteś.
– Liczy się sens – przedrzeźniam ją i ciągnę dalej. – Przecież już dawno bym coś zrobiła, nie wiem, zadzwoniła na Olimp, dociekała… Nie pozwoliłabym kraść sobie uczniów. Pal licho herosów, ale nie chciałabym zmarnować lat pracy.
– W każdym słowie prawdziwe – zgadza się Tam. – Więc dlaczego nikt nie podejmuje żadnych kroków?
Chwilę zastanawiam się nad odpowiedzią. To jasne, że Chejron sam z siebie chce zatrzymać ten rozlew krwi. Nie ma możliwości, żeby nie zauważył, bo po pierwsze wszyscy mu o tym mówią, a po drugie kto nie zdaje sobie sprawy z tego, że ginie mu dwudziestka wychowanków, i to takich dobrych wychowanków. Zresztą, to nie istotne. Liczy się to, że wie o tym, ale nic nie robi. A Chejron nie należy do takich, co siedzą i piją herbatkę, podczas gdy uczniowie giną i walczą na śmierć i życie. Dotąd pamiętam mój pierwszy i drugi powrót do Obozu. Musiał zauważyć, że dziewiętnaście osób zginęło, a jedna wróciła przerażona i zagubiona. Zresztą, inni triumfatorzy niby nie mieli uszczerbku na psychice? Przecież kilku z nich nadal siedzi w Wielkim Domu i liże rany, zarówno te fizyczne, jak i umysłowe. Przychodzą, mdleją, wrzeszczą po nocach, żeby ich wypuścić. Nie ma co owijać w bawełnę, i tak wszystko to błahostka w porównaniu z tymi, którzy przybyli do nas i ledwo co przekroczyli barierę, padli zmęczeni na ziemię, a w kilka godzin umierali z wyczerpania czy choroby. I tak mieli lepiej, przynajmniej nie musieli męczyć się z nocnymi koszmarami. Jak ja…
Inna sprawa, że Chejron im zawsze pomagał, bez wyjątku. Byłam i nadal jestem jego uczennicą, którą tak długo się opiekował. Chyba tylko ja pamiętam te czasy, kiedy jeszcze nie było Gier. Tak czy siak, centaur opiera się na moich radach. Ja zaś nie zawsze uważam, że przetrzymywanie kogoś przy życiu jest dobre. Jeśli ktoś jest schorowany, ma depresję, nocne koszmary z których i tak nikt go nie wyleczy, to po co go dręczyć? To tak, jakby żyć z wielką kulą u nogi, która boleśnie wpija się w stopę. Poza tym, nie każdy tego chce. Na siłę nie można nic robić. Nie zrozumcie mnie źle. Nawet nie macie pojęcia, że sama takie coś przeżyłam. W tamtym roku przybyła do nas triumfatorka- córka Aresa, dziewiętnastoletnia, wysoka, postawna. Ale za to z wielkim uszczerbkiem na psychice. W nocy nie mogła spać, brzuch ją bolał, więc nie jadła, tylko łykała swoje łzy. Przebywała cały czas w Wielkim Domu, bezsilna, bezbronna. Widziałam, jak cierpiała. Ból odczuwał też mój chłopak, Jacob. Był do niej przywiązany emocjonalnie. Nie mogłam znieść samej siebie- wciąż obwiniałam się o to, że to ona cierpi. Ile to razy w nocy przychodził do mnie Jac, tulił się do mnie i szeptał, żebym coś zrobiła. Nienawidziłam mojej osoby za to, że nic nie potrafię zrobić. Tak bardzo chciałam jej pomóc i pomimo, że w tym wszystkim nie było ani trochę mojej winy, to i tak czułam się za wszystko odpowiedzialna. Wtedy zrozumiałam, że nikomu z takim problemem nie da się pomóc. A przedłużając życie sprawia się tylko jeszcze większy ból. Ona sama błagała mnie, żebym nie pozwalała jej żyć żebym zakończyła wreszcie jej cierpienia i ją zabiła. Byłam zbyt wielkim tchórzem, żeby to zrobić. Tak bardzo bałam się, że Jacob mnie znienawidzi. Zamiast tego prosiłam ją, żeby przestała, żeby uzbroiła się w cierpliwość. Uspakajając ją, uspakajałam samą siebie, a wmawiając jej, że w końcu wszystko będzie inne, lepsze, tak naprawdę próbowałam przekonać własną osobę. Byłam zbyt wielkim tchórzem, żeby stanąć na wysokości zadania. W efekcie szukałam przyjaciela, który by mi pomógł. Czyli kogo? Oczywiście Tam. Zaprzyjaźniłam się z nią tuż po moich pierwszych grach. Pomagała mi dojść do siebie.
Nie mogłam powstrzymać niczego. Córka Aresa w końcu wyszła z Wielkiego Domu, zupełnie odmieniona. Nie była taka, jak dawniej, ale znalazła chłopaka, który jej pomógł do końca wyjść z dołka. Wszyscy mi gratulowali, że udało mi się osiągnąć to, co niemożliwe.
Ale jakim kosztem. Ja sama nie mogę się uspokoić, po nocach nękają mnie sny, których nie mogę powstrzymać. Nie chodzi o to, że zależy mi tylko na mnie… ale naprawdę, chcę mieć spokojne życie, bez jakiś cholernych Gier, tracenia przyjaciół, na których mi zależy.
– Nie wiem – w końcu odpowiadam. – Mogło się zdarzyć wiele rzeczy, które zaważyły na decyzji odbywania Gier, a dodatkowo udawania, że nic się nie dzieje.
– Ale Chejron? – pyta z niedowierzaniem Tam. – Przecież odkąd go znam zawsze był kochanym, spokojnym staruszkiem… no, może z wyjątkiem końskiego zadka.
– Nazywasz go staruszkiem?
– A jak? Facet ma kilka tysięcy lat, mam go nazywać młodzieńcem?
– W tym świecie inaczej się postrzega czas. Przecież Navel tak normalnie ma… ze sto lat, a wygląda na piętnastolatka. A bogowie? Kilka tysięcy lat zatruwają ludziom życie, tyle żyją, że w głowie się kręci, zresztą przez ten czas zdążyli sobie nawet obrać cel, czyli dręczenie tych biedaków stąpających na ziemi. A widziałaś Artemidę? Albo Afrodytę? Śmiertelna kobieta bez żadnych zmartwień mogłaby pozazdrościć bogini miłości wyglądu.
– Co nie zmienia faktu, że Chejron jest staruszkiem. Nie zauważyłaś, jak siwieje?
– Och, tak, ciekawe dlaczego! Przecież nigdy mu nie podkradli uczniów, z których dziewiętnaście dwudziestych nie przeżyła!
– No właśnie! Nic takiego nie robią.
Kręcę zrezygnowana głową.
– Tam, nie byłaś w tamtym miejscu, nie wiesz, jak to jest.
– Masz rację, nie wiem. I wolę nie wiedzieć.
– Też wolę, żebyś nie wiedziała.
– Ale też nie chcę, żebyś ty odnowiła te doznania.
Patrzę na nią z wdzięcznością. De facto ona jest moją przyjaciółką i nigdy mi źle nie życzyła.
– Wiesz, ja też tego nie chcę.
– No, zgadzamy się w tej sprawie.
Każda z nas trawi te słowa. To jest pewne, że dla Tam poświęciłabym życie, ale nigdy jej tego nie mówiłam. Z drugiej strony ciekawe, czy ona też by to dla mnie zrobiła…
Jesteśmy przyjaciółkami tak długo. Nigdy, ale to nigdy nie kłóciłyśmy się o coś poważniejszego niż o to, że jedna z nas, opowiadając, przerwała w najciekawszym momencie i za cholerę nie chce dokończyć. Ewentualnie o to, która zje ostatni kawałek czekolady. Wtedy się na siebie obrażamy, ale ostatecznie któraś kupuje kolejne opakowani. Każda idealnie wyczuwa, kiedy to ona musi wydać kasę na słodycz, a kiedy nie. Rozumiemy się wprost genialnie- nie potrzebujemy słów, aby się komunikować. Jakikolwiek Tam zrobi gest, ja już wiem, o co jej chodzi, w jakim jest nastroju, o czym myśli. Wystarczy mi nawet jej mina, żeby ocenić emocje kłębiące się w umyśle mojej przyjaciółki.
– Z Obozem dzieje się cos niedobrego – mówi wolno Tamara ze smutkiem. – A najgorsze jest to, że nikt z tym nic nie robi.
– Zwariowałabym, jakby ktoś z moich bliskich tam trafi ł – dotykam dłonią wody. – Zostałaś mi tylko ty i Jacob.
– Stracić cię po raz trzeci. – Tam pokręciła głową. – Wolałabym tam pójść z tobą. Wiesz, nie mogłabym pozwolić, żebyś w Hadesie była śliczną dziewczyną, która zmarła młodo, a ja byłabym taką starą i pomarszczoną staruchą, na dodatek rozpadającą się. Nie dałabym ci tej satysfakcji.
Pokazałam jej język.
– Specjalnie umrę młodo, a tobie dam jakieś ziółka postarzające, albo wydłużające życie, żebyś sobie jeszcze długo pochodziła po ziemi. I tak trochę się w tym powietrzu pokisiła, aż ci się pomarszczyłyby dłonie i buźka. Radzę uważać na tę twoją colę, stojącą w domku Hekate. Mogłabym tam coś przypadkiem wlać i…
– Wyrobię klucze, rozdam mojemu rodzeństwu i się nie dostaniesz.
– Czy ja wiem? Widziałaś, jak się ten Robert na mnie patrzy? Jakbyśmy się tak przypadkiem…
– Ej! Bo powiem Jacobowi!
– A komu niby ma uwierzyć? Tobie? A kto słynie w Obozie z chamskich żartów?
– Jakich chamskich! No dobra, czasami mnie ponosi, ale… – nagle milczy, głęboko się zastanawiając. Unoszę brwi, powstrzymując uśmiech. Wiadomo, że Tam szuka jakiegoś naprawdę dobrego argumentu, bo mnie nie jest tak łatwo zbyć byle jakim zdaniem. – …ale to niby ma być powód do niedowierzania mi?
– No a jaki? Jakbyś była normalnym, kulturalnym herosem to połowa Obozu by ci się zwierzała ze swoich sekretów.
– Byłabym damskim Finnickiem Odairem…
– Fakt, ale akurat on przedtem zapraszał je do siebie. I dodatkowo oferował kostki cukru.
– Możliwe… Co nie zmienia faktu, że mogłabym nim być… Masz może pożyczyć cukier w kwadracikach?
– Leia by cię chyba zakopytowała, jakby się dowiedziała – odpowiadam.
Leia to mój koń… a dokładniej pegazo-jednorożec. Serio mówię, to jest skrzydlaty koń z rogiem na środku czoła, śnieżnobiały, ze złotymi kopytami i tym guzem nad oczami. Służy mi wiernie odkąd pojawiłam się w Obozie. Zresztą, on nawet ze mną dorastał. A dodatkowo- uwielbia kostki cukru, a już na pewno kiedy dostaje też jabłka w komplecie. Ale jeżeli chodzi o rozdawanie tej słodkości to zachowuje się niczym Jacob, gdy mu się zabierze naczosy.
– Ech, co za koń!
– Masz coś do mojego konia to masz coś do mnie.
– A czy ja coś do niego mam?
Kręcę głową i unoszę wzrok.
– Tam, nie chcę nic mówić…
– To nie mów.
– …ale za chwilkę jest szermierka, a wolałabym nie być zamordowana przez własnego chłopaka – kończę, wpatrując się w konar drzewa.
– O jasna cholera! – Tamara zrywa się, mało co nie wpadając do wody. – On mnie zabije! Zapomniałam ćwiczyć tej blokady!
– Że co? Przecież mówił ci to tydzień temu!
– Ojej, miałam na głowie dużo spraw, mogło mi wypaść z głowy.
– Codziennie ci o tym przypominałam…
– Serio? – zrobiła wielkie oczy. – Nie przypominam sobie…
Złażę z hamaka i przełażę po gałęzi na ziemię. Ocieram brudne dłonie.
– Trudno. Wytłumaczę ci na miejscu, jak to się robi. Zrobimy tak, żebyśmy były razem w parze.
Ruszam w drogę powrotną.
– Jesteś nauczycielem – jęczy. – Tobie to łatwo mówić.
– Może i łatwo, ale Jacob naprawdę mnie zabije, jak się spóźnię.
– A mnie i tak zamorduje, jak tego nie będę umieć.
– Nie przesadzaj. Mówiłam ci już, że mogę zaproponować, żeby dziś nieco odpuścił.
– Tak, to będzie świetny pomysł.
– Nie martw się, już za niedługo postaram się załatwić, żebyś była nauczycielką na tej wyższej grupie.
– Na razie daję wycisk tym młodszym. Wiesz, jak fajnie skaczą, jak im się po tyłku daje?
– Wyobrażam sobie. Nawiasem mówiąc ciekawe, jak ty będziesz podskakiwać, jak się ciebie pierdyknie w cztery litery.
– Nie zrobisz tego…
– Zastanowię się.
Wreszcie wydostajemy się z tych chaszczy. Swoje kroki kierujemy na arenę.
– A zamierzasz jutro wziąć udział w zawodach? – pyta się. Marszczę brwi.
– Oczywiście. Zamierzam skopać dupę temu debilowi od Ateny. Co będę żałować?
– Bo to ty.
Uśmiecham się szeroko i wkraczam na arenę, na której już czeka Jacob z gniewną miną i założonymi rękami.
No, to dopiero teraz dostaniemy po tyłku…
Fajne, nawet bardzo
Mimo wszystko próbujesz chyba upodobnić twoją Klarę do Katniss a Jacoba do Peety.
Ale i tak super
Nie nie, stop.
Nie próbuję ich upodobniać, never! A Jacob się jeszcze nie pojawił, więc z takiego dość krótkiego opisu… cóż, nie da się wywnioskować. Ale zapewniam Cię, że Jacob nie będzie drugim Peetą 😉
Jak zwykle, świetne opowiadanie Pisz, pisz, pisz i jeszcze raz pisz!
PS. Dziękuję za dedyczkę. Zawsze jest mi tak miło, jak ktoś o mnie pomyśli ^^
Czuję się jakbym czytała Igrzyska w obozowym wydaniu. Ale to fajne, bo naprawdę je lubię 😉
Fajnie. Jednak ja bym starała się odbiec od Igrzysk Śmierci. Znaczy się herosowe igrzyska- kocham! ale treść powinna się jeszcze bardziej niż teraz różnić. Taka little rada :3 Ale podoba mi się 😀
I know that… ale proszę, bo ja to muszę opisać! Jakbym nie opisywała, to by było, że za mało uczuć ;-;
Zaczęłam ten temat, bo naporawdę lubię tę trylogię. Zaczęłam, ale stopniowo ten temat będzie zanikać- coraz więcej zapomnienia, bo bohaterka będzie miała większe zmartwienia niż swoja przeszłość 😉 Temat Półboskich Gier jest mi cholernie potrzebny, bo potem będzie rozwijane zagadnienie, które właśnie się wywodzi z Gier. To dopiero potem, aczkolwiek już zacznie się w jakiejś 4, może 5 części Dziecięcia Żywiołów. I stopniowo narodzi się coraz więcej pytań, ale dotyczących… „technicznej” części Półboskich Gier
Dlaego poczekajcie trochę, a z czasem zagadnienia z tematu Gier przejdą na zupełnie inne 😀
super. strasznie fajne
Ja wiem, że ty wiesz, co ja myślę o tym opku. Powiem więc tylko tyle, że czekam na CD i mojego słodziaka <333